None - VII
- Kategoria: Metal
- Karol Otkała
Mój pierwszy kontakt z muzyką None miał miejsce prawie dziesięć lat temu przy okazji akustycznego koncertu upamiętniającego przedwcześnie zmarłego byłego członka zespołu - Olassa. Nagranie z tego wydarzenia zostało wydane w postaci albumu "My Only Heart Of Lion" i w takiej formie trafiło w moje ręce. Płyta zrobiła na mnie duże wrażenie, głównie ze względu na akustyczną konwencję nawiązującą wyraźnie do pięknych czasów serii MTV Unplugged. Co ciekawe, wersje koncertowe dużej części utworów wypadły lepiej niż ich albumowe odpowiedniki. W tamtym czasie moja konfrontacja ze studyjnym dorobkiem None nie zakończyła się wielkim sukcesem. Niby wszystko było w porządku, ale nie porywało. Po stosunkowo długiej przygodzie z "My Only Heart Of Lion" bydgoska ekipa została odstawiona na boczny tor. Od 2009 roku w None w zasadzie niewiele się działo. Światło dzienne ujrzał tylko krążek "Six", który w moim przypadku przeszedł bez większego echa. Zatem gdy w moje ręce wpadła płyta "VII", wydana po sześciu latach przerwy, byłem do niej nastawiony sceptycznie. Jak się okazało - zupełnie bezpodstawnie.
"VII" wciąga praktycznie od pierwszych sekund. Na krążku tym jest wszystko, czego brakowało mi w czasie słuchania pierwszych wydawnictw zespołu. Zacznijmy od tego, że etykieta "nu metal", która została przyklejona do twórczości tego zespołu, tutaj nie ma racji bytu. "VII" podciągnąłbym raczej pod metalcore i to taki z górnej półki. W zasadzie niczego tutaj nie brakuje. Mamy ciężar, bardzo solidny warsztat muzyczny, wokal o bardzo dużych umiejętnościach no i przede wszystkim przebojowość. Jest ona specyficzna jak sam gatunek, ale prawda jest taka, że już po pierwszym przesłuchaniu jesteśmy w stanie zanucić dużą część utworów.
Otwierający album "A Place Of No Regret" po chamsku wbija się do głowy i nie chce jej opuścić. Jeszcze bardziej bezczelnie robi to "What We Say To Death". Złudzenie złagodzenia brzmienia przynosi spokojny fragment "Fantasies", jednak wrażenie to jest bardzo szybko sprowadzane na ziemię. Praktycznie przez całe 38 minut zespół nie bierze jeńców i katuje słuchacza. Początkowo myślałem, że album jest za krótki. Po kilkunastu przesłuchaniach wydaje się, że to idealna dawka, a przy kilku dodatkowych utworach słuchacza mogłoby dopaść zmęczenie. Jest stosunkowo krótko, zwięźle i na temat.
Ekipa None w swojej karierze zahaczyła między innymi o Metal Mind i Mystic. "VII" zostało wydane własnym sumptem. Podobnie od początku kariery funkcjonuje chociażby Obscure Sphinx. Jest to dla mnie o tyle dziwne, że obie ekipy swoim poziomem zasłużyły sobie na solidne wsparcie i promocję. W jednej z recenzji None nazwano polskim DevilDriverem. Z jednej strony jest w tym dużo racji, z drugiej natomiast "VII" bije na głowę wszystkie albumy Amerykanów. Oprócz wysokiej jakości stworzonego materiału, na uwagę zasługuje też produkcja. "VII" brzmi dobrze i potężnie. Swoje pięć groszy do krążka dorzucają też goście. Najlepiej wypada tu Łukasz Zieliński w zamykającym album "Ordinary Day". Po jego końcowych dźwiękach w głowie pozostają skrajne odczucia - podziw, że po raz kolejny materiał na światowym poziomie stworzyli nasi rodacy oraz żal, że nie dotrze on do szerokiego grona odbiorców, na co zasługuje. Liczę, że na "VIII" nie będziemy musieli czekać tak długo, jak na "VII".
Artysta: None
Tytuł: VII
Wytwórnia: None
Rok wydania: 2017
Gatunek: Metal, Metalcore
Czas trwania: 38:11
Ocena muzyki
Komentarze