Devialet Gold Phantom
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
Gdybyście w pracy, przy obiedzie lub podczas piątkowego spotkania z kumplami powiedzieli, że zamierzacie kupić głośnik bezprzewodowy za dwanaście tysięcy złotych, nikt nie wziąłby tego na poważnie. Przede wszystkim dlatego, że takie głośniki nie istnieją, prawda? A już na pewno nie w świadomości przeciętnego zjadacza chleba, który taką kwotę mógłby wydać na używany samochód, ogromny telewizor z plastikowym soundbarem, remont łazienki albo wesele córki, ale na pewno nie na sprzęt służący tylko do kontaktu ze sztuką. Audiofile też spożytkowaliby taką kwotę zupełnie inaczej. Zaczęliby od wyboru kolumn, następnie znaleźli pasujący do nich wzmacniacz, a resztę wydali na źródło, okablowanie i akcesoria. Problem w tym, że taka maszyneria zajmuje w pokoju dużo miejsca, kurzy się i starzeje na naszych oczach, nie wspominając już o plączących się po podłodze kablach. Rozwiązaniem są głośniki bezprzewodowe, które podłączamy w dowolnym miejscu i odpalamy za pomocą smarfona, przy czym to sam głośnik zajmuje się odtwarzaniem muzyki z sieci. Ceny wahają się od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Za te pieniądze dostaniemy już bardzo porządny zestaw, który można porównać do wepchniętej w jedną obudowę miniwieży. Sukces takich modeli, jak Naim Muso czy JBL Authentics L16SP pokazuje, że jednoczęściowe rozwiązania naprawdę się sprawdzają. Skoro więc Brytyjczycy i Amerykanie w dziedzinie głośników bezprzewodowych nie mają do zaoferowania nic lepszego, to kto ich przebije? Odważyli się na to Francuzi z Devialeta, wprowadzając na rynek model o nieco tajemniczej nazwie Phantom. Dziennikarze i klienci początkowo byli trochę zdezorientowani, ale kiedy zapoznali się z nowym produktem, ze świata zaczęły napływać same zachwyty. Piękny, kompaktowy głośnik narobił - i to dosłownie - takiego hałasu, że w katalogu wkrótce pojawiły się dwa kolejne modele - mocniejszy Silver Phantom i najmocniejszy Gold Phantom. 4500 W mocy, maksymalne ciśnienie akustyczne na poziomie 108 dB, pasmo przenoszenia rozciągające się od 14 Hz do 27 kHz, małe zniekształcenia i wyczynowe brzmienie zamknięte w obudowie o objętości 6 litrów, wykończonej 22-karatowym złotem. Przed nami prawdopodobnie najlepszy głośnik bezprzewodowy na świecie!
Ponieważ miałem już okazję słuchać różnych wersji tego urządzenia w rozmaitych konfiguracjach, z premedytacją wziąłem do testu jego najdroższą odmianę. Chciałem sprawdzić co potrafi najnowsza i najbardziej zaawansowana technologia w luksusowym opakowaniu. Nie ulega bowiem wątpliwości, że uzyskanie takich parametrów z jednoczęściowego głośnika zamkniętego w stosunkowo małej obudowie jest zadaniem wręcz karkołomnym. Kiedy francuska firma wprowadzała na rynek pierwszego Phantoma, zupełnie nie wiedziałem do kogo takie urządzenie jest adresowane. Tak kosztowny głośnik w moim przekonaniu musiał trafić do audiofilów, ale oni nie mają ochoty rozstawać się ze swoimi kolumnami i cierpliwie dobieranymi kablami. Phantom zrobił prawdziwą furorę wśród tak zwanych zwykłych melomanów, którzy byli gotowi na taki wydatek. Powiecie, że żaden normalny człowiek nie wyda siedmiu, dziewięciu czy dwunastu tysięcy na głośnik? Mnie również tak się wydawało, ale postawcie się w roli kogoś, kto właśnie wykończył swój wymarzony apartament w centrum lub dom na przedmieściach, a w poszukiwaniu sprzętu grającego zabrnął do sklepów, w których mili panowie uparcie tłumaczyli, że potrzebne są duże kolumny, do tego wzmacniacz lub amplituner, a w roli źródła najlepszy jest gramofon. Ta zabawa jest owszem fajna, ale tylko jeśli ktoś lubi się w nią bawić. Pozostałych ludzi interesuje tylko jedno - efekt. Chcą mieć świetny dźwięk w zgrabnym opakowaniu. Muzyki przyzwyczaili się słuchać ze smartfona, ewentualnie komputera. Ma być dobrze, prosto, a do tego pięknie. Dlatego też Phantom stał się prawdziwym hitem. I wiecie co? Rzadko kiedy mam poczucie, że od mojej opinii na temat sprzętu nie zależy praktycznie nic, ale w tym przypadku dokładnie tak jest. Mogę napisać, że Gold Phantom jest brzydki, kiepsko wykonany i paskudnie gra, a i tak nic to nie zmieni. Audiofilów szukających nowego wzmacniacza taki głośnik nie zainteresuje, a ludzie, którzy kupią ten model prawdopodobnie nie czytają testów sprzętu audio.
Zapytacie po co w takim razie postanowiliśmy przetestować Gold Phantoma? Po pierwsze dlatego, że recenzujemy mnóstwo sprzętu audio, a w tej pracy chyba nic nie liczy się tak, jak doświadczenie. Nawet jeśli należycie do grona audiofilów, którzy nie udzielają się w komentarzach ani na forach dyskusyjnych, na pewno wiecie, że nic nie pogłębia naszej wiedzy tak, jak odsłuch przeprowadzony w kontrolowanych warunkach. Ja wiem jak grają systemy stereo za kilkaset tysięcy, a nawet kilka milionów złotych. Wiem też co potrafią głośniki bezprzewodowe i słuchawki za pięćset złotych, amplitunery za trzy tysiące czy przetworniki za dwadzieścia tysięcy. Ale głośnik bezprzewodowy za dwanaście tysięcy to temat, z którym we własnym pokoju odsłuchowym nie miałem okazji się zmierzyć. Druga sprawa to czysta ciekawość. Phantom od początku mnie intrygował, a zawsze słuchałem go gościnnie. Na wystawie, konferencji prasowej, a nawet w domu u kolegi, który zamienił cały swój audiofilski sprzęt na to cudo. Zawsze to inne warunki akustyczne, inne otoczenie, a do tego nie moja muzyka. Jeżeli więc jesteście ciekawymi świata audiofilami, możecie wraz ze mną wziąć udział w tym eksperymencie i przekonać się czy tak ekstremalnie luksusowy i dopracowany głośnik może zastąpić wysokiej klasy system stereo. Może zamknięta w nim technologia mogłaby także popchnąć do przodu świat dużych kolumn i wzmacniaczy? Jeżeli natomiast trafiliście tu przez przypadek, w poszukiwaniu alternatywy dla klasycznych systemów stereo, postaram się też w jakimś stopniu uciszyć moją przyzwyczajoną do lamp i winyli duszę. Wyobrażę sobie, że przeprowadziłem się do nowego domu, a z zaciągniętego na resztę życia kredytu zostało mi dokładnie tyle gotówki, abym mógł kupić sobie najdroższy jednoczęściowy głośnik dostępny na rynku.
Bez względu na to, do której grupy należycie, możecie w ogóle nie kojarzyć marki Devialet. Ta bowiem wyspecjalizowała się w produkcji sprzętu dla melomanów szukających luksusu, prostoty i zaawansowanych technologii. Powiedzmy sobie w ten sposób - sprzętu Devialeta nie znajdziecie w pierwszym lepszym supermarkecie. Historia firmy zaczęła się w 2003 roku, kiedy to spotkali się trzej miłośnicy muzyki, którzy postanowili stworzyć idealną platformę dla nowoczesnych aplikacji i zaprojektować konstrukcję, która pozwoliłaby połączyć świat cyfrowy z analogowym. Sposobem na urzeczywistnienie tego pomysłu miała być technologia eliminująca zniekształcenia, szumy oraz niską wydajność. Tak narodziła się hybrydowa technologia ADH (Analog Digital Hybrid). Projektanci połączyli wzmocnienie analogowe i cyfrowe, ale skupili się wyłącznie na wykorzystaniu najlepszych cech każdego z nich. Lider całego projektu, Pierre-Emmanuel Calmel, doprowadził do uzyskania pierwszego patentu w celu ochrony nowej technologii. Prace związane z rozpoczęciem działalności firmy zintensyfikowały się trzy lata później, kiedy to założyciele Devialeta stanęli przed koniecznością doprecyzowania całego projektu i opracowania szczegółowego planu strategicznego. Pierwsze produkty zaprezentowano dopiero w 2009 roku. Urządzenia z serii D-Premier były zasadniczo bardzo nowoczesnymi wzmacniaczami zamkniętymi w płaskich, polerowanych obudowach. W maju 2013 roku światło dzienne ujrzała nowa gama produktów. Modele 110, 170, 240 i 500 wykorzystywały jeszcze bardziej zaawansowaną technologię i przełamały stereotypy dotyczące wysokiej klasy sprzętu audio. Mówiąc wprost, wszystko było trochę inne niż w urządzeniach, do których się przyzwyczailiśmy. Piękna, błyszcząca skrzynka mogła zastąpić cały system hi-fi.
Francuzi co jakiś czas dokładali do tego wszystkiego kolejne pomysły, z których najciekawszy jest system SAM (Speaker Active Matching). To rozwiązanie, które dopasowuje charakterystykę pracy wzmacniacza do parametrów naszych kolumn. Początkowo lista obejmowała zaledwie kilkadziesiąt modeli, ale firma obiecała po kolei wykonywać pomiary zestawów, o których wprowadzenie poprosili klienci. W dużym skrócie, inżynierowie Devialeta biorą na warsztat dane kolumny i przygotowują takie ustawienia, dzięki którym nasz wzmacniacz może wyciągnąć z głośników wszystko, co najlepsze. Dziś katalog jest doprawdy imponujący. Mamy tu aż 830 dostępnych modeli, a to na pewno jeszcze nie wszystko. Jeśli interesują nas na przykład B&W 805, do wyboru mamy aż cztery wersje - 805S, 805 Diamond, 805 D3 i 805 Signature. Pod każdym modelem firma zamieszcza także opis zmian, które uzyskamy dzięki aktywacji systemu SAM. Wylosujmy sobie więc pierwsze z brzegu. Dla kolumn Focal Stella Utopia EM dolna granica pasma przenoszenia spada z 27 Hz do 15 Hz, a dodatkowo wprowadzana jest ochrona membran przed wychyleniem większym niż 10 mm. W przypadku Audio Physiców Avanti III zyskujemy dodatkowe 20 Hz na dole. Co ciekawe, wszystkie wykresy powstają w oparciu o utwór "Angel" Massive Attack. W siedzibie firmy muszą go mieć naprawdę dosyć...
Wygląd i funkcjonalność
Pierwszy Phantom zadebiutował na rynku w 2015 roku. Moc sięgająca 1200 W w połączeniu z wyjątkowymi głośnikami pozwoliła uzyskać ciśnienie akustyczne na poziomie 101 dB. Wkrótce jednak w sprzedaży pojawiła się wersja Silver Phantom z mocą 3000 W i zdolnością wygenerowania aż 105 dB. Wszystko to przebił Gold Phantom wprowadzony na rynek w 2016 roku. 4500 W i 108 dB. Nawet dziś te liczby budzą respekt. Pierwszą rzeczą, która zwraca naszą uwagę jest opakowanie. Sprzęt audio zwykle przyjeżdża do nas w klasycznym kartonie z piankowymi lub styropianowymi wytłoczkami. Nawet teraz obok mnie stoi zapieczętowany gramofon kosztujący mniej więcej tyle, co Gold Phantom, a z zewnątrz widzę tylko zwykłe pudełko ze stosownymi napisami i taśmę klejącą z logiem dystrybutora. Francuski głośnik też pakowany jest w kartonowe pudełko, z tym, że na jego ściankach umieszczono bardzo intrygujące zdjęcia. Tu kolorowy wzór będący prawdopodobnie elementem jakiegoś nowoczesnego budynku, z boku czarnoskóra piękność w złotym naszyjniku, a z tyłu jaguar patrzący na nas tak, jakby właśnie zgłodniał. Po zdjęciu zewnętrznej ramki od razu widzimy element będący zabezpieczeniem nóżki, na której stoi głośnik. Kładziemy więc pudło na podłodze i otwieramy je bez najmniejszego problemu. Urządzenie jest zabezpieczone elastycznym pokrowcem, a dodatkowa nóżka to dopasowana, styropianowa wytłoczka. Widać, że producent zadbał o najmniejsze detale, ale też postarał się abyśmy nie popełnili kosztownego błędu. Samo urządzenie jest bowiem dość obłe i gdyby ktoś nieodpowiednio obchodził się z jego opakowaniem, mogłoby się to skończyć bardzo bolesnym upadkiem. Kiedy już pozbędziemy się tych wszystkich akcesoriów, pozostaje nam ustawić głośnik na miejscu i podłączyć wyprowadzony z tyłu, gruby kabel zasilający.
Większość użytkowników pewnie na tym etapie zakończy konfigurację, bo Gold Phantom oczywiście łączy się z siecią Wi-Fi, dzięki czemu dosłownie chwilę po uruchomieniu firmowej aplikacji można rozpocząć słuchanie muzyki. Jeśli chodzi o tę podstawową funkcjonalność, sprawa wygląda praktycznie tak samo, jak w przypadku konkurencyjnych produktów. To znaczy, ehm, tych budżetowych głośników w stylu Sonosa. Jeżeli jednak chcecie wkomponować swój nowy nabytek w istniejący system domowej rozrywki lub połączyć go z siecią przewodowo, nie ma najmniejszego problemu. Pod umieszczonym z tyłu włącznikiem znajduje się biała klapka skrywająca kilka dodatkowych gniazd. Jest tu oczywiście trójbolcowe złącze zasilające IEC, a do tego jedno ethernetowe RJ-45 i jedno wejście optyczne. Gold Phantom może więc natychmiast podjąć współpracę z telewizorem lub konsolą. Sieciówka jest połączona ze wspomnianą klapką, ale nie sądzę aby komukolwiek wpadł do głowy pomysł wymiany kabla na jakiegoś AudioQuesta czy Nordosta. Wszystko to jednak mało istotne szczegóły w porównaniu z niesamowitym wyglądem tego głośnika. Osobiście nie przepadam za złotem i obawiam się, że nawet z tego powodu część klientów wybierze znacznie tańszego Silver Phantoma, ale nie ulega wątpliwości, że urządzenie prezentuje się obrzydliwie luksusowo. Każdemu pewnie skojarzy się z czymś innym, bo wobec takiego wzornictwa trudno pozostać obojętnym. Ja automatycznie wyobraziłem sobie roboty z teledysku Björk - "All is Full of Love". Swoją drogą, ma on już ponad dwadzieścia lat, a wciąż zachwyca. Jeśli produkty Devialeta też będą tak odporne na upływ czasu, to może ich zakup faktycznie należy traktować jako długoterminową inwestycję.
Prawidłowe ustawienie tego typu głośników jest często bardziej podchwytliwe, niż mogłoby się wydawać. Producenci starają się zwolnić nas z obowiązku mierzenia odległości od ścian i faktycznie nieźle im to wychodzi, ale często też w łatwy sposób można uzyskać niesamowitą poprawę brzmienia. W przypadku Devialeta musimy oczywiście upewnić się, że głośnik będzie zwrócony tweeterem do przodu (tak naprawdę mamy do czynienia z głośnikiem koncentrycznym, bowiem drga również biały pierścień otaczający kopułkę), ale dla bezpieczeństwa nie stawiałbym go także w narożniku. Należy mieć na uwadze, że Gold Phantom potrafi wygenerować naprawdę potężne ciśnienie. Z boku pracują bowiem dwie membrany pracujące niczym tłoki w silniku typu boxer. To tak, jakbyście mieli ustawić w pokoju duży subwoofer napędzany wzmacniaczem o mocy 4500 W. Tak na marginesie, Bowers & Wilkins miał kiedyś bardzo podobne urządzenie w swojej ofercie. Nazywało się PV1D. Sprawdźcie i powiedzcie mi, że nie jest to ta sama koncepcja rozwinięta do postaci samodzielnego głośnika odtwarzającego pełny zakres częstotliwości. Ale mniejsza o to, bo jeśli zaczniemy się tak przyglądać, wyjdzie na to, że podobne rozwiązanie jest stosowane nawet w niektórych głośnikach komputerowych. Kiedy już włączymy głośnik do prądu i naciśniemy znajdujący się z tyłu przycisk, Gold Phantom odzywa się do nas, emitując dziwne dźwięki rodem z filmów Davida Lyncha. Zaczyna też prężyć muskuły, pokazując nam jak daleko potrafią wychylić się membrany wooferów. Faktycznie działają jak tłoki! Jeśli chodzi o aplikację, do wyboru mamy dwie opcje. Prostsza nazywa się Devialet Remote. Dzięki niej możemy chociażby sparować swój smartfon z głośnikiem używając łączności Bluetooth. O wiele lepsza i bardziej funkcjonalna jest aplikacja Devialet Spark. To takie centrum sterowania muzyką i oczywiście naszym sprzętem. Generalnie szybko znalazłem tu większość rzeczy, które mnie interesowały, ale mam wrażenie, że przydałoby się wzbogacić apkę o kilka opcji, które ma już konkurencja. Nie sądzę jednak, aby użytkownicy Gold Phantoma to zauważyli, bo musieliby wcześniej używać głośników Sonosa, Denona lub Yamahy. Liczy się to, że Devialeta można wyjąć z pudełka, postawić na stoliku pod ścianą, podłączyć do prądu i w ciągu kilku minut odpalić swoją ulubioną muzykę za pomocą smartfona.
Wykorzystanie dostępnego miejsca na komodzie czy biurku nie jest na szczęście jedynym rozwiązaniem. Do swoich głośników Devialet oferuje bowiem cały wachlarz akcesoriów, w tym kilka różnych podstawek. Wielu użytkowników na pewno będzie chciało powiesić swój głośnik na ścianie i do tego służy uchwyt o nazwie Gecko. Aluminiowy stelaż pozwala na regulację kąta nachylenia i kosztuje 949 zł. Bardzo elegancko prezentuje się także drewniany trójnóg o nazwie Treepod za 1359 zł. Jeżeli jednak chcemy zamienić naszego Phantoma w kolumnę wolnostojącą, wystarczy dokupić do niego postument Tree, który w wersji białej wyceniono na 1599 zł, a w odmianie z drewnianą nogą na 1799 zł. Głośnik na takiej podstawce prezentuje się jak nowoczesny, hi-endowy monitor. To jednak dopiero początek zabawy, bo najbardziej interesującym rozwiązaniem jest kupno drugiego, identycznego Phantoma i połączenie obu głośników w system stereo, lub - idąc tym tropem dalej - zbudowanie z nich domowego systemu multiroom. To jak najbardziej możliwe, ale muszę przyznać, że dla mnie kupno dwóch głośników jest oczywisym wyborem, bo tylko taka konfiguracja da nam normalną, zdrową stereofonię. Prywatnie używam dwóch najmniejszych głośników Sonosa i muszę powiedzieć, że po połączeniu ich w parę byłem w ciężkim szoku. A skoro tak grają dwie puszki warte razem niewiele ponad dwa tysiące złotych, to co zaprezentują dwa Gold Phantomy za dwanaście razy większe pieniądze? Aby jednak skorzystać z tego dobrodziejstwa, trzeba dokupić kolejne urządzenie - router o nazwie Dialog za 1359 zł. Wówczas to on staje się mózgiem, do którego podłączamy nasze źródła. Francuzi twierdzą, że dzięki temu konfiguracja systemu będzie prostsza. Głośniki można odsunąć od telewizora, a dodatkowo przy większej ilości urządzeń nie grożą nam denerwujące przerwy i opóźnienia. Podobne rozwiązania stosują też inni producenci, choć akurat w większości systemów takich, jak Sonos, HEOS czy MusicCast nie ma potrzeby kupowania takiego klocka jeśli chcemy jedynie połączyć dwa głośniki w parę stereo. Wychodzi więc na to, że jeśli zechcemy wejść na wyższy poziom lub od razu zamiast jednego Gold Phantoma kupić dwa, dodatkowo będziemy musieli wydać 4557 zł na dwa standy i router. Nikt nie mówił, że luksusowe rozwiązania są tanie. To zresztą nie koniec atrakcji, bo w ofercie znajduje się także dodatkowy, piękny pilot Remote za 749 zł. A gdybyśmy chcieli zabrać Phantoma na wycieczkę, wystarczy kupić dedykowany pokrowiec Cocoon za 1429 zł.
Minusy? Hmm... W tak luksusowych produktach jedyną wadą jest zwykle cena, ale do tego jeszcze dojdziemy. Osobiście zmieniłbym tutaj jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, Gold Phantom nie posiada jakichkolwiek przycisków poza umieszczonym z tyłu włącznikiem. Rozumiem, że projektanci chcieli nadać swojemu głośnikowi wyjątkową, maksymalnie elegancką formę, ale przerzucenie absolutnie wszystkich funkcji na aplikację to lekka przesada. Najprostszy głośnik Sonosa ma trzy przyciski i to naprawdę się przydaje. Można chociażby szybko wyciszyć muzykę lub zmienić poziom głośności kiedy nie mamy pod ręką smartfona. Rozumiem, że producent sugeruje abyśmy w takiej sytuacji kupili dodatkowy pilot, ale naprawdę co komu szkodziło zrobić trzy dyskretne przyciski w dolnej części obudowy? Można było nawet się wykazać i zaprojektować coś tak odjazdowego, jak pokrętło głośności a'la Naim. Drugim minusem jest moim zdaniem aplikacja, która poza możliwością włączenia muzyki z różnych serwisów streamingowych i internetowych rozgłośni radiowych, a także zarządzania naszymi głośnikami i pokojami, nie ma zbyt wielu ciekawych opcji. Po Devialecie spodziewałbym się więcej. Gdzie są jakieś zabawki do modyfikowania brzmienia? Nie znalazłem nawet prostego korektora graficznego, nie mówiąc już o czymś w rodzaju cyfrowej korekcji akustyki pomieszczenia wprowadzanej w oparciu o pomiary wykonane smartfonem. Powiecie, że gadam głupoty? Może i tak, ale użytkownicy głośników Sonosa już mogą się cieszyć takim dobrodziejstwem. Czy ktoś z tego skorzysta czy nie - wygląda tak, jakby producent bardzo się starał i dawał nam coraz więcej możliwości. Co więcej, nie udało mi się odpalić muzyki z dysku NAS, a ponieważ Gold Phantom nie ma gniazda USB do podłączenia dysku lub pendrive'a, pozostał mi w zasadzie tylko streaming. Pliki odpaliłem w końcu używając odtwarzacza Astell&Kern AK70. Tak naprawdę dopiero w tym momencie dowiedziałem się jak potrafi zagrać francuski głośnik, ale gdyby nie AK70 i jego AK Connect, musiałbym ostro kombinować. Mam jednak pewien problem, bo aplikacja sterująca nie jest winą samego produktu. Tak czy inaczej, Devialet powinien jak najszybciej nadrobić zaległości. Aplikacja działa, potrafi nawet fajnie przeprowadzić nas przez całą procedurę uruchomienia głośnika, ale moim zdaniem powinna wyglądać bardziej szałowo i oferować wszystkie opcje, włącznie z wieloma trybami korekcji dźwięku i odtwarzaniem plików wysokiej rozdzielczości z dowolnego źródła.
Plusy? Tak naprawdę jest ich znacznie więcej, niż minusów. Przede wszystkim Gold Phantom jest pięknym i zaawansowanym technicznie produktem, dla którego w tej chwili ciężko jest znaleźć konkurenta. Do głowy przychodzi mi w zasadzie tylko Sonus Faber SF16, jednak to trochę inna kategoria głośnika. Devialet to pojedynczy system sieciowy, który pozwala na dalszą rozbudowę, a w zasadzie jest tylko początkiem przygody, natomiast Sonus był projektowany jako kompletna wieża, która postawiona w jednym miejscu ma zapewnić nam wrażenia zbliżone do tych, jakie oferuje klasyczny system stereo. Czy alternatywą dla Gold Phantoma moga być głośniki takich firm, jak Sonos, Denon, Yamaha, Klipsch, Vifa, Harman Kardon? Jeśli ktoś uważa, że Toyota Aygo jest alternatywą dla Bentleya Mulsanne, to tak. Najbliżej tej jakości będzie mimo wszystko Naim Muso. Wracając do plusów Devialeta, tak naprawdę podoba mi się w nim wiele rzeczy, które można uznać za typowo audiofilskie. Woofery pracujące w układzie push-push, przedni głośnik koncentryczny, potężny wzmacniacz i wszystko, co zmierza w prostej linii do uzyskania jak najlepszego brzmienia. Dodatkowo, Gold Phantom to po prostu bardzo ciekawy sprzęt. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale naprawdę miło było przez jakiś czas mieć go w domu. Jest tak prosty, a jednocześnie tak ciekawy, że nie obraziłbym się, gdyby takie cudo stanęło w naszym biurze i na co dzień umilało nam czas. Warto też zwrócić uwagę na to, że głośniki, choć umieszczone praktycznie na wierzchu, są praktycznie niezniszczalne. Tylko kopułka przypomina to, co widzimy w audiofilskich kolumnach. Wszystkie inne membrany wyglądają tak, jakby stanowiły integralną część obudowy. Swoją drogą, Devialet mógłby nakręcić jakąś reklamę, w której basowe membrany tłuką kieliszki do szampana albo coś podobnego. To mogłoby się udać.
Brzmienie
Wiecie dlaczego chciałem posłuchać tego głośnika w kontrolowanych warunkach? Bo każdy publiczny lub prywatny pokaz jego możliwości skupiał się wyłącznie na dwóch rzeczach - dynamice i niskich tonach. Jeżeli wybierzecie się do jednego z autoryzowanych salonów dealerskich i poprosicie o krótki odsłuch, macie jak w banku, że sprzedawca włączy jakąś efektowną łupaninę i po chwili podkręci głośność tak, abyście poczuli basowe uderzenie całym ciałem. Powiedzmy to więc wprost i miejmy ten temat z głowy - Gold Phantom napierdziela jak żaden inny głośnik. Dojście do koncertowego poziomu głośności nie przysparza mu żadnych problemów. Wręcz przeciwnie - kiedy membrany wooferów zaczynają pracować ze znacznym wychyleniem, można odnieść wrażenie, że na wysokich obrotach głośnik czuje się najlepiej. Jego brzmienie nabiera nieprawdopodobnej energii, wprawiając w ruch całe dostępne powietrze w domu. Zaczynamy myśleć, że jeśli nie domknęliśmy jednej z szafek w kuchni, to emitowane przez Devialeta ciśnienie akustyczne na pewno już się do niej dostało i kto wie, czy po zakończonym odsłuchu nie zastaniemy tam poprzestawianych szklanek i talerzy. Łupnięcie jest wręcz kosmiczne, a bas zapuszcza się w rejony, które wiele hi-endowych kolumn chciałoby odwiedzić choć raz w życiu. Wydaje mi się, że właśnie o to chodziło francuskim inżynierom. Swój cel zrealizowali w stu procentach już dawno temu, kiedy na rynku zadebiutował pierwszy Phantom. Wersja złota to takie trzysta procent normy. Tym sprzętem można spokojnie nagłośnić nie salon, nie mieszkanie, nie dom, ale sporą dyskotekę. Jeżeli lubicie słuchać muzyki bardzo głośno, potrzebujecie basu zdolnego poprzestawiać meble albo po prostu chcecie mocno zdenerwować wszystkich sąsiadów, sprawdzi się idealnie. Piszę to oczywiście z przymrużeniem oka, bo to nie jedyne, co Gold Phantom ma do zaoferowania. Domyślam się jednak, że wielu użytkowników zacznie zabawę z tym głośnikiem od próby ognia. Bądźmy szczerzy - jaki jest najczęstszy widok w elektronicznych supermarketach na stoiskach ze sprzętem audio? Klient podchodzący do różnych systemów i przeprowadzający pięciosekundowe testy obciążeniowe. Tak, jakby to miało powiedzieć cokolwiek na temat jakości dźwięku. Devialet wygrywa takie zawody na dzień dobry. Jeżeli siądziecie blisko głośnika i wykonacie jeden głupi ruch palcem po ekranie, poczujecie się jakbyście wsadzili głowę w silnik odrzutowy. Myślicie, że jesteście sobie w stanie wyobrazić jak głośno gra ten głośnik i jak nisko potrafi zejść? Gwarantuję, że nie jesteście. Chyba, że go słuchaliście.
Najlepsze jest jednak to, że wcale nie musimy uczestniczyć w tych igrzyskach, aby zasmakować wysokiej jakości brzmienia. Nawet podczas normalnego, codziennego odsłuchu można poczuć zapas mocy drzemiący w tym urządzeniu. Objawia się on znakomitą kontrolą basu, ponadprzeciętną jak na głośniki tego typu przejrzystością i oczywiście dynamiką, ale także tą w skali mikro. Gold Phantom sprawia, że muzyka żyje, pulsuje tu i teraz, a nam po prostu chce się jej słuchać. Zestawy za znacznie mniejsze pieniądze mogą z powodzeniem wygenerować bas, który na pierwszy rzut ucha wydaje się podobny, zwykle też grają całkiem równym dźwiękiem z przyjemnym zakresem średnich tonów, ale rzadko który jednoczęściowy głośnik może pochwalić się taką energią i przejrzystością. Analizując konstrukcję Gold Phantoma obawiałem się, że jego brzmienie będzie po prostu niespójne, że między basem a wysokimi tonami pojawi się wyraźna dziura. Na szczęście w teście odsłuchowym nic takiego nie zauważyłem. Sprawdziły się za to moje przewidywania dotyczące ustawienia. O ile jeszcze umiejscowienie głośnika przy samej ścianie nie stanowi większego problemu, to należy zwrócić szczególną uwagę na kierunek pracy przedniego modułu średnio-wysokotonowego. Wydawałoby się, że przetwornik koncentryczny będzie sprzyjał uzyskaniu szerokiego sweet spotu, cokolwiek by to miało nie oznaczać w przypadku odsłuchu z wykorzystaniem pojedynczego głośnika, ale w rzeczywistości Gold Phantom okazał się być mocno kierunkowy. Oczywiście nie mam na myśli tego, że stojąc z boku nie usłyszycie ani grama średnich i wysokich tonów, ale postrzegana charakterystyka częstotliwościowa naprawdę mocno zależy od tego, czy usiądziemy w osi głośnika czy gdzieś indziej. Gold Phantom potrafi jednak wypełnić dźwiękiem dowolne pomieszczenie, a holograficzną przestrzeń powinniśmy uzyskać po dołożeniu drugiego głośnika. Miałem przyjemność słuchać takiej konfiguracji i muszę przyznać, że wrażenia przestrzenne były nie gorsze, niż w przypadku pary porządnych, audiofilskich kolumn napędzanych solidnym wzmacniaczem. Jest to naprawdę świetna opcja rozwojowa. Gdybym sam kupił ten głośnik, z niecierpliwością czekałbym na dzień, kiedy będę mógł dokupić drugi i połączyć je w parę. Możliwe, że w tym celu zdecydowałbym się na model Silver Phantom, aby szybciej zbudować w salonie prawdziwe stereo.
Teraz jednak pora odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytanie. Czy Gold Phantom naprawdę gra tak dobrze, jak sugerowałaby jego cena? Pod względem dynamiki, basu i przejrzystości - tak. Nie znam innego jednoczęściowego systemu, który potrafiłby wywołać taką dźwiękową falę uderzeniową. Devialet potrafi dosłownie zdmuchnąć kapcie z nóg. Kiedy jednak wrócimy do normalnego poziomu decybeli, zaczyna zachowywać się jak stosunkowo normalny głośnik i tylko od czasu do czasu daje nam znać, że ta potworna moc wciąż w nim drzemie. A czy ma w sobie coś, czego szukają audiofile? Tutaj jest trochę trudniej. Jeżeli należycie do tej grupy i cenicie sobie przede wszystkim brzmieniowy konkret, być może znajdziecie tu brzmienie, którego szukacie. Francuski głośnik oferuje bowiem przejrzystość, której nie powstydziłyby się niektóre audiofilskie kolumny, a w wydaniu stereofonicznym lista zalet poszerza się o trójwymiarową przestrzeń. Generalnie jednak ciężko mi sobie wyobrazić aby posiadacz stacjonarnego systemu hi-fi wystawił wszystkie swoje graty na sprzedaż i zamienił się na jeden lub dwa takie głośniki. Niektórzy na pewno wybiorą taką opcję, szczególnie jeśli coraz mocniej ograniczają ich warunki lokalowe, albo po prostu mają dosyć zabawy w dokładanie kolejnych pudełek i kabli do i tak rozbudowanej wieży. Znam co najmniej kilku hi-endowców, którzy po pewnym czasie po prostu znudzili się ciągłym poszukiwaniem ideału, sprzedali cały ten majdan i zastąpili go dobrym głośnikiem bezprzewodowym lub systemem all-in-one połączonym z dobrymi, ale niedużymi kolumnami. Być może powinienem powiedzieć, że to głupota. Ale czy na pewno? W pogoni za lepszym dźwiękiem zmieniamy wzmacniacze, kable i przetworniki. Kupujemy sprzęt za który producenci liczą sobie coraz więcej, praktycznie bez żadnych hamulców. Tymczasem gdzieś obok są ludzie, którzy też lubią słuchać muzyki, ale chcą to robić wygodnie i bez dodatkowych wyrzeczeń. Osobnik dotknięty audiofilską chorobą po kilku latach zamiast salonu ma graciarnię ze ścianami wyłożonymi gąbką, a gdy chce posłuchać muzyki normalnie, jak posiadacz pierwszego lepszego amplitunera, nagle okazuje się, że trzeba w tym celu kupić streamer i przetwornik za kilka średnich krajowych. Posiadacz Devialeta ma to wszystko z bani. Może postawić pod telewizorem głośnik wielkości małego ekspresu do kawy, podłączyć go do sieci i słuchać prawie wszystkiego, na co będzie miał ochotę. Czy to nie jest definicja luksusu?
Minusy? Hmm... Myślę, że projektanci Devialeta tak bardzo skupili się na niskich tonach, dynamice i przejrzystości, że trochę zapomnieli o barwie dźwięku. Ta nie jest może klinicznie chłodna, ale przyjemnego zagęszczenia też tutaj nie znajdziecie. W ogólnym rozrachunku temperatura prezentacji jest bliska zeru, więc pewnie powinienem pochwalić francuski głośnik za neutralność, ale po pewnym czasie zaczęło mi w nim brakować czegoś organicznego. Z pewnością bliżej mu do Audio Physiców niż Harbethów. Drugim minusem jest lekkie spłaszczenie dźwięku przy niskich poziomach głośności. Tak, jak Gold Phantom lubi grać z porządnym wykopem, tak nie pasuje mu cichutkie plumkanie do kotleta. Gdybym był wredny, powiedziałbym, że w takich warunkach gra niewiele lepiej od typowego głośnika sieciowego za dwa tysiące złotych. To oczywiście spora przesada. Tak samo można bowiem powiedzieć, że wszystkie samochody są identyczne, bo ostatecznie każdy z nich i tak stanie w korku. Mimo to, w nowym BMW stoi się w korku przyjemniej niż w starej Dacii. Poza tym Dacia zawsze jedzie tak, jakby stała w korku, a BMW nie. Trzeci minus to oczywiście ograniczona przestrzeń w przypadku zakupu jednego głośnika. Wydaje mi się, że producent mógłby mimo wszystko nad tym popracować. Wiem, że trochę kłóci się to z ideą dołożenia drugiego kanału w celu uzyskania systemu stereo, ale nie mogę wybić sobie z głowy wrażeń z odsłuchu głośnika Harman Kardon Aura Studio 2. Temat dźwięku przestrzennego lub dookólnego jest ostatnio na fali. Jedni producenci idą w urządzenia emitujące dźwięk we wszystkich kierunkach, inni oferują soundbary i głośniki wykorzystujące odbicia od ścian, ale każdy stara się, abyśmy nawet z jednego urządzenia mogli uzyskać mniej lub bardziej przekonującą przestrzeń. Jak Devialet miałby to zrobić? Nie wiem, ale wystarczy przyjrzeć się niektórym audiofilskim kolumom wykorzystującym dodatkowe, zamontowane z tyłu tweetery, których zadaniem jest spotęgowanie wrażeń przestrzennych. Pomyślcie jakie możliwości dawałoby wstawienie jednej czy dwóch dodatkowych kopułek do takiego Phantoma. Przy odrobinie wysiłku, konstruktorzy mogliby nawet wprowadzić do aplikacji jakieś dodatkowe tryby przestrzenne. Poniosło mnie? Może tak, ale dla osób przyzwyczajonych do słuchania systemu stereo, punktowy dźwięk Phantoma może być największym mankamentem. Całe szczęście, że jest na to proste rozwiązanie - drugi głośnik plus router i pozamiatane.
Gold Phantom to urządzenie, o którym każdy będzie miał trochę inne zdanie. Audiofile mogą postrzegać go jako próbę zastąpienia prawdziwego systemu stereo pojedynczym urządzeniem, a to jeszcze nigdy tak do końca się nie udało, chociażby z uwagi na samą definicję stereofonii. Osoby, którym do słuchania muzyki wystarczy miniwieża lub soundbar, na pewno uznają tak kosztowny głośnik za zupełnie niepotrzebny, choćby nawet nie wiem jak wyśmienicie grał. Jestem jednak przekonany, że wielu melomanów dosłownie dałoby się za niego pokroić. Nie chodzi nawet o to, że jego brzmienie jest tak imponujące ani o to, że świetnie wygląda, jest nowoczesny, funkcjonalny i można go ustawić dosłownie wszędzie. Rzecz w tym, że jest to sposób na uzyskanie świetnego dźwięku z pominięciem całego procesu wybierania, ustawiania i konfigurowania sprzętu hi-fi. Mam to wytłumaczyć prościej? W porządku. Powiedzmy, że lubicie dobre jedzenie, ale nie macie pojęcia o gotowaniu i nie interesujecie się najnowszymi przepisami na bezglutenowe risotto z jarmużem i fenkułem. I nagle ktoś wynajduje urządzenie wielkości drukarki, które po prostu wypluwa z siebie wszystko, na co macie ochotę. Jedno dotknięcie przycisku w aplikacji, parę sekund czekania aż posiłek się zsyntetyzuje i jest - ciepłe i pyszne, bez robienia zakupów i brudnych garów. Może nie aż tak pyszne, jak w najlepszej restauracji, ale wystarczająco dobre, aby się tym nie przejmować. Kupilibyście coś takiego za dwanaście tysięcy? Bo ja tak. Mógłbym przy okazji zlikwidować kuchnię, sprzedać wszystkie te meble i płyty indukcyjne, a wolne pomieszczenie zamienić w siłownię, bo - nie oszukujmy się - szybko musiałbym podjąć stosowne działania. W przeciwnym wypadku zamieniłbym się w wieloryba. Na szczęście słuchanie muzyki nie powoduje takich skutków ubocznych. Podobno nawet działa dobrze na nasze zdrowie, rozwija umysł, łagodzi obyczaje... A przynajmniej tak twierdzą "amerykańscy naukowcy".
Budowa i parametry
Devialet Gold Phantom to luksusowy głośnik bezprzewodowy zbudowany z myślą o wszczepieniu hi-endowego dźwięku w kompaktową obudowę, a docelowo także zbudowanie w pełni funkcjonalnego systemu strefowego multiroom. Głośnik może pracować solo, jako system stereo, a oprócz tego umożliwia stworzenie zestawu wielokanałowego. Wystarczy połączyć kilka egzemplarzy głośnika za pośrednictwem routera Devialet Dialog. Router pozwala powiązać ze sobą do 24 urządzeń i umożliwia zbudowanie nagłośnienia multiroom. Oczywiście wszystko to odbywa się bezprzewodowo. Tak jak pozostałe modele z serii, Gold Phantom obsługuje łączność bezprzewodową Wi-Fi i Bluetooth. Pozwala to odtwarzać swoją ulubioną muzykę bezpośrednio ze smartfonu lub tabletu, a także nagrania udostępnione w domowej sieci. W nowych przetwornikach wysokotonowych projektanci zastosowali tytanowe membrany. Dzięki temu możliwe było rozszerzenie pasma przenoszenia do aż 27 kHz. Inżynierowie wprowadzili także zmiany w sekcji niskotonowej, co pozwala Gold Phantomowi odtwarzać bas o częstotliwości 14 Hz. Wyróżnikiem najnowszej konstrukcji jest także moc szczytowa sięgająca aż 4500 W. Po co aż tyle? To proste - w celu przezwyciężenia ciśnienia, które wytwarzane jest w obudowie podczas ruchu membran niskotonowych. Te, podobnie jak umieszczony wokół kopułki głośnik średniotonowy, zostały wykonane z aluminium. Stuknięte palcem, wydają z siebie odgłos przypominający pustą puszkę coli. Wychylenie wooferów jest jednak imponujące. Producent nigdzie nie podaje tego parametru, ale na oko sięga ono kilku centymetrów. W szczelnej obudowie o objętości zaledwie 6 litrów tworzy się więc duże podciśnienie. Aby membrany mogły pracować prawidłowo, musi je napędzać ekstremalnie mocny wzmacniacz. Co ciekawe, z tego powodu francuska firma wymyśliła też dla swoich głośników zupełnie nową nazwę - Implosive Sound Center. Dostanie się do wnętrza Gold Phantoma jest praktycznie niemożliwe, ale producent udostępnia na swojej stronie wiele szkiców i filmów, na których widać rozebrany głośnik. Większą część obudowy zajmują same przetworniki niskotonowe oraz główna rama dzieląca całość na pół. Sekcję wzmacniacza, przetwornika i streamera, wraz z całym zasilaniem, umieszczono z tyłu. Z zewnątrz widać tu tylko gniazda, włącznik i metalowy radiator wykończony białym lakierem. Jak przystało na sprzęt Devialeta, zastosowano tu opatentowane technologie ADH2, SAM, HBI i EVO. Przetwornik pozwala na odtwarzanie sygnałów o parametrach 24 bit/192 kHz. Nie jest to rekord świata, ale być może uznano, że typowemu użytkownikowi w zupełności wystarczy to do szczęścia. Sercem układu jest dwurdzeniowy procesor ARM Cortex-A9. Do tego Gold Phantom został wyposażony w chip Cyclone V 512 MB DDR3. Wszystko po to, aby podczas odtwarzania nie było żadnych nieprzyjemnych opóźnień. Oprócz wysokiej mocy i ciśnienia akustycznego na poziomie 108 dB, projektanci Gold Phantoma chwalą się niemal całkowitą eliminacją zniekształceń i szumu. W przypadku modeli Phantom i Silver Phantom, wartość THD wynosiła jedynie 0,001%, ale w modelu Gold Phantom udało się zmniejszyć ją do 0,0005%. Dopełnieniem możliwości głośnika jest jego eleganckie wzornictwo. Na wewnętrznym szkielecie, wykonanym z aluminium, projektanci oparli kompozytową obudowę. Jej wewnętrzną strukturę stanowi włókno węglowe wypełnione poliwęglanem, a zewnętrzna powłoka to tworzywo o nazwie ABS. Elementem wyróżniającym Gold Phantoma są panele boczne wykończone 22-karatowym, różowym złotem. Pozostałe elementy obudowy, tak jak w modelu Phantom, barwione są na biało. Konkretnie, jest to lakier RAL 9016. Gdybyście więc chcieli wykonać specjalny stolik pod telewizor, na którym Gold Phantom będzie prezentował się idealnie, macie już wszystkie potrzebne informacje.
Konfiguracja
Apple iPhone SE, Astell& Kern AK70, Enerr Tablette 6S.
Werdykt
Gold Phantom to nie głośnik, ale magiczna kapsuła rodem z filmów o Jamesie Bondzie. Jest jak długopis, który pozostawiony na biurku może wysadzić w powietrze pół ambasady wrogiego kraju lub kryjówkę szalonego, jednookiego bandziora. Z punktu widzenia normalnego melomana, jest to najprostsze rozwiązanie gwarantujące najlepszy efekt. Jeśli bowiem chcecie mieć w domu świetny dźwięk, możecie zamówić ciężarówkę z kolumnami i amplitunerami, albo za takie same pieniądze kupić Devialeta. Bez zawalania salonu, prowadzenia kabli w ścianach i innych tego typu zabiegów. Gold Phantom zwalnia nas z myślenia o watach, omach i decybelach. Jako audiofil pozostanę przy klasycznych rozwiązaniach, ale gdybym właśnie kupił apartament nad morzem, ustawiłbym w nim parę Phantomów. Prawdopodobnie zrezygnowałbym z topowej wersji na rzecz modelu Silver Phantom. Wydaje mi się, że tak potworna moc nie jest do końca potrzebna w warunkach domowych. Do tego dwie białe podstawki, router, dodatkowy pilot i mamy piękny, luksusowy system stereo, którego instalacja jest łatwiejsza niż złożenie biurka z Ikei. Taką konfigurację polecałbym każdemu, kto chce mieć w domu znakomity dźwięk, ale nie ma czasu lub ochoty bawić się w składanie systemu hi-fi z oddzielnych komponentów. Możecie powiedzieć, że dwanaście tysięcy to kupa pieniędzy. Fakt, ale przyjrzyjmy się innym domowym sprzętom z gatunku tych mocno luksusowych. Jeśli chcecie kupić najlepszy telewizor dostępny na rynku, wydacie 84999 zł. Najdroższy komputer? Ciężko powiedzieć, ale najwyższy stacjonarny model Apple'a kosztuje 23999 zł. Najdroższa lodówka, jaką znalazłem w popularnym sklepie internetowym jest warta 24999 zł. A najlepszy głośnik bezprzewodowy? 11999 zł. Nie chcę powiedzieć, że to okazja, ale są spore szanse, że w ciągu kilku lat ta kwota znacznie wzrośnie. Jeśli nie wierzycie, spójrzcie tylko co się stało ze słuchawkami. Wystarczyła dekada systematycznego podnoszenia poprzeczki, a do cen ktoś dopisał jedno zero. Głośniki bezprzewodowe i systemy zintegrowane będą następne. Przyłączenie się innych producentów do wyścigu jest tylko kwestią czasu. Czy rywala dla Phantoma zaprezentuje Focal, B&W, Mark Levinson, a może McIntosh? Nie wiem. Na razie Francuzi mogą spać spokojnie. Stworzyli urządzenie, które przełamało pewną barierę, przy okazji ustawiając poprzeczkę dla wszystkich innych głośników tego typu. Jeśli nie wyobrażacie sobie życia bez muzyki, ale też nie macie ochoty tracić czasu na zabawę w audiofila, posłuchajcie koniecznie.
Dane techniczne
Przetworniki: 2 x 160 mm, 1 x 110 mm, 1 x 25 mm
Całkowita moc wzmacniacza: 4500 W
Maksymalne ciśnienie akustyczne: 108 dB
Pasmo przenoszenia: 14 Hz - 27 kHz (-6 dB)
Zniekształcenia: 0,0005%
Przetwornik: 24-bitowy
Łączność bezprzewodowa: Wi-Fi, Bluetooth
Wejścia cyfrowe: optyczne
Wymiary (W/S/G): 25,5/25,3/34,3 cm
Masa: 11,4 kg
Cena: 11999 zł
Sprzęt do testu udostępniła sieć salonów Top Hi-Fi & Video Design.
Zdjęcia: Devialet, Małgorzata Karasińska, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
-
-
Konstans
Witam serdecznie. W bardzo podobnej cenie i formie są praktycznie tylko i aż Cabasse The Pearl. Wiele razy słyszałem ze brzmią jeszcze lepiej od Phantoma Golda. Może warto żeby StereoLife przetestowało Perle i porównało je własnie do Golda, bo w sumie nic innego na rynku tak wyjątkowego nie ma. Dziękuję i pozdrawiam.
0 Lubię -
Marcin
Dzień dobry. Z przyjemnością przeczytałem ten artykuł. Ja jestem właśnie taką osobą, która mając dość gonienia króliczka, sprzedała cały sprzęt i kupiłła Dynaudio Xeo 3. Dokoptowałem najmniejszy sub Rel T0, standy kupiłem też Dynaudio. Zasypałem "audiofilskim" piaskiem, zmieniłem kable sieciowe na ciut lepsze, dokupiłem porządny streamer, a na telefon pobrałem equalizer. Od 5 lat nic nie zmieniłem. Myślałem o Devialecie, ale pokój mam za mały, a sąsiadów szanuję. Pozdrawiam i dziękuję za możliwość czytania Pana testów.
0 Lubię
Komentarze (4)