Me And That Man - New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 1
- Kategoria: Inne
- Karol Otkała
Podróże międzygatunkowe w muzyce to nic nowego. Pierwszym lepszym przykładem takiego zabiegu może być ekipa Spiritual Beggars złożona między innymi z członków Opeth, Carcass, Arch Enemy, Carnage, Candlemass czy Grand Magus. Przy swoich wyraźnie ekstremalnych korzeniach "Beggarsi" w latach dziewięćdziesiątych zaczynali od stoner rocka, by na ostatnich albumach otrzeć się o granie sprzed kilkudziesięciu lat. Zatem tak skrajne projekty artystów kojarzonych z nieco innym graniem są jak najbardziej możliwe i wykonalne. Jednak kto jeszcze kilka lat temu pomyślałby, że w takim eksperymencie weźmie udział jeden z polskich muzyków, któremu udało się osiągnąć olbrzymi zagraniczny sukces? Najwyraźniej gdzieś skrzyżowały się drogi Adama Darskiego i Johna Portera, czego efektem był album "Songs of Love and Death" wydany trzt lata temu pod szyldem Me And That Man. Krążek był dowodem na to, że Nergal "umie w" inne gatunki muzyki niż tylko metal ekstremalny. Jednak sam krążek zdaje się być nie do końca spójną wizją muzyczną dwóch artystów, przez co momentami się rozjeżdżał. Tak samo rozjechały się drogi Portera i Darskiego.
Co można było zrobić w takim wypadku? Najprostszym rozwiązaniem byłoby oczywiście zawieszenie projektu. Jednak Nergal prawdopodobnie nigdy nie podążał tak prostymi ścieżkami i zamiast tego zaprosił do współpracy kilkunastu kolegów, głównie przedstawicieli ciężkiego grania. Na "New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 1" pojawili się między innymi Ihsahn z blackmetalowego Emperor, Jorgen Munkeby (Emperor, Shining), Matt Heafy (Trivium), Corey Taylor (Slipknot), Johanna Sadonis (Lucifer). Gołym okiem widać, że jest to mieszanka ciężka i niesamowicie wybuchowa. Jednak muzyczny efekt zdaje się być zdecydowanie bardziej poukładany od "Songs of Love and Death". Przyznam, że nie śledziłem historii tworzenia obu krążków, jednak "Songs of Love and Death" wydaje się być wspólną pracą dwóch równouprawnionych muzyków podczas gdy "New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 1" brzmi jak typowy projekt jednego artysty z gościnnymi udziałami pozostałych. Jednak jeśli spojrzymy na szczegóły albumu, szybko przekonamy się, że tak nie jest i przy niektórych utworach wkład Nergala był znikomy. Mimo to, nowe wydawnictwo jest zdecydowanie bardziej spójne i łatwiejsze w odbiorze dla przeciętnego słuchacza.
W tym momencie trzeba zaznaczyć, że warstwa muzyczna na przestrzeni obu albumów nie zmieniła się jakoś drastycznie. Nadal do czynienia mamy z mieszanką gothic country, americany i bluesa. Na "New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 1" znalazło się również miejsce dla typowego country wyciągniętego rodem z teksańskiego saloonu. "Deep Down South" prezentuje się o tyle ciekawiej, że za mikrofonem pojawia się tutaj Johanna Sadonis - jedyna przedstawicielka płci pięknej na krążku. Opisywany krążek był stosunkowo intensywnie promowany w mediach jeszcze przed premierą. W Internecie pojawiło się kilka zapowiedzi, jednak żadna z nich nie wywołała u mnie większego zainteresowania. Album "zaskoczył" dopiero jako całość. Dopiero w niej wyłowiłem utwory bardzo szybko wpadające w ucho - takie do których wracam często. Prym wiedzie tu otwierający album "Run With The Devil" z teledyskiem, który wręcz ocieka twórczością Quentina Tarantino, oraz "Burning Churches", którego refren prawdopodobnie świetnie śpiewałoby się przy ognisku. Sezon letni nadchodzi, zatem kto wie. Oba utwory prezentują żywszą część albumu. Poza nimi dominuje spokojniejszy klimat, z którego wybija się "Man On The Cross" oraz jedyny utwór polskojęzyczny - "Męstwo". W jego przypadku mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony prezentuje się naprawdę dobrze. Jednak mimo podobieństwa muzycznego, efekt psuje język, który wyjątkowo nie komponuje się z resztą albumu. Z pewnością sprawa wyglądałaby inaczej gdyby utworów polskojęzycznych było więcej. Sprawa ta nie wydaje się być stracona ponieważ w tytule wydawnictwa wyjątkowo wyraźnie widać "Vol. 1", co sugerowałoby kontynuację. Jeśli utrzyma ona poziom "jedynki", to ja jestem jak najbardziej na tak.
"New Man, New Songs, Same Shit Vol. 1" z pewnością nie jest dziełem wybitnym ani takim, które zawojuje listy sprzedażowych przebojów. Jednak album ten pozwoli Nergalowi trafić pod strzechy innej grupy docelowej i zmienić "kontrowersyjny" wizerunek. W przypadku drugiego albumu Me And That Man warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden istotny element. Na wysokości zadania stanął Mystic i przy współpracy z Nergalem wypuścił na rynek wyjątkowo ładny produkt. Szata graficzna nowego albumu cieszy oko i powala jakością wykonania. Takie płyty aż chce się kupować. Brawo!
Artysta: Me And That Man
Tytuł: New Man, New Songs, Same Shit Vol. 1
Wytwórnia: Mystic
Rok wydania: 2020
Gatunek: Country, Blues, Americana
Czas trwania: 40:32
Ocena muzyki
Ocena wydania
Komentarze