Historia formacji Florence And The Machine jest najlepszym przykładem, że we współczesnej muzyce rockowej i popularnej nie wszystkie karty zostały już rozdane, a zespół posiadający własny styl i dobre kompozycje także w XXI wieku może osiągnąć gigantyczny sukces komercyjny i artystyczny. Do tego odbywa się to w formule kopciuszka stającego się królewną, a więc za sprawą sukcesu debiutanckiego krążka. Brytyjska grupa została założona na początku 2007 roku przez Florence Welch i Isabellę Summers, a po dwóch latach wydała swój debiut w barwach znanej na całym świecie wytwórni Island. Pozycja ta stała się hitem na skalę ogólnoświatową, przez wiele miesięcy okupując czołówki list przebojów. Wszystko za sprawą zawartej na "Lungs" muzyki, która zdecydowanie ma prawo się podobać.
Druga płyta Adele ukazała się trzy lata po premierze "19", zakończonej jej olbrzymim sukcesem komercyjnym. Ponownie krążek zatytułowano numerem, co miało stać się tradycją angielskiej wokalistki. Jednak, wbrew obiegowym opiniom, liczba ta nie odpowiada wiekowi Adele w momencie ukazania się albumu na rynku, ale to ile liczyła sobie wiosen, gdy zaczęła go nagrywać. "21" to rozwinięcie i udoskonalenie formuły muzycznej, zaprezentowanej na debiucie. Muzyka Adele ciągle stanowi mieszankę popowej prostoty i przebojowości, rockowych aranżacji z gitarami i żywą perkusją oraz soulowego, czarnego klimatu, obecnego zwłaszcza w głosie Angielki. Największy nacisk położono na ukazanie wielobarwności, różnorodności i umiejętności wokalnych Adele, do których muzyka jest tylko skromnym dodatkiem. A owe możliwości są spore, bo artystka potrafi zarówno oczarować słuchacza niskim, subtelnym, bardzo dojrzałym śpiewem, dynamicznie, ostro krzyknąć a także wejść w wysokie, już nie tak przyjemne dla ucha rejestry falsetowe. Do tego śpiew ułożono ciekawe i chwytliwe linie wokalne, dzięki którym spora część kompozycji bardzo szybko zapada w pamięć słuchacza.
Sukces komercyjny Adele Adkins pod koniec pierwszej dekady XXI wieku jest jednym z najbardziej spektakularnych w muzyce popowej nowego stulecia. Udowodnił wszystkim, że w takich dźwiękach nie wszystkie karty zostały już rozdane, a dysponowanie dużym talentem również współcześnie pozwala młodym artystom na zapisanie się w pamięci mas i sprzedanie milionów płyt. A wszystko to najpierw dzięki singlowi "Chasing Pavements" a następnie albumowi "19", który w 2008 roku szturmem zdobył większość list przebojów, stając się bestsellerem wydawniczym. Czy zasłużenie? Trudno na to pytanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Zawarta na "19" mieszanka muzyki popowej, soulowej, bluesowej i rockowej niewątpliwie nie grzeszy oryginalnością, bo tego typu granie już wcześniej się pojawiało i to w ciekawszej formie, choćby u tragicznie zmarłej Amy Winehouse. Pomimo udziału w nagraniach kilkunastu instrumentalistów, grających zarówno na tradycyjnym rockowym instrumentarium, jak i na klawiszach, instrumentach elektronicznych czy smyczkowych, trudno odnaleźć przepych w tej muzyce. Spora część utworów bazuje na dość prostych aranżacjach, w głównym stopniu będących delikatnym podkładem do śpiewu Adele. Nie znajdziemy tu popisów solowych, nietypowych rozwiązań czy nowatorstwa brzmieniowego. Wszystko jest raczej tradycyjne, proste w swej budowie i opierające się na klasycznych, raczej krótkich piosenkach. Również niski, zabarwiony czarną, soulową barwą wokal głównej bohaterki przedstawienia w wielu momentach przypomina wcześniejszych twórców, jak choćby Amy Winehouse, Arethę Franklin czy Mariah Carey. Nie jest więc oryginalny, jednak talentu, możliwości i pomysłowości wokalnej Adele trudno odmówić.
Czy jest na świecie ktoś, kto na przełomie wieków w jakikolwiek sposób nie zetknął się z twórczością Dido? Pewnie po dłuższych poszukiwaniach znaleźlibyśmy kilka takich osób, ale spójrzmy prawdzie w oczy - byłoby to raczej zadanie z tych trudniejszych. Bo przecież "Stan" Eminema, z fragmentami "Thank You", usłyszeć można było praktycznie wszędzie. To samo z erialem "Roswell" promowanym przez "Here With Me". Pozostałe trzy single z krążka "No Angel" również były dość mocno promowane i zyskały dużą popularność. Lepszego debiutu Dido nie mogła sobie wyobrazić. Jednak żaden z trzech kolejnych albumów nie powtórzył sukcesu debiutanckiego wydawnictwa. Owszem, zdarzały się popularne utwory, ale z krążka na krążek było ich coraz mniej. Można powiedzieć, że Dido zeszła z najwyższego poziomu do niszy, w której po pewnym czasie sprawiała radość tylko fanom jej twórczości. Ze względów rodzinnych nie wyruszyła nawet w trasę koncertową po wydaniu "Safe Trip Home".
Do Eminema mam stosunek raczej ambiwalentny. Z jednej strony można powiedzieć, że wychowałem się na jego twórczości, kiedy to w liceum ze znajomymi do oporu katowaliśmy trzy pierwsze albumy, znając na pamięć wiele tekstów. Ten okres jego kariery bardzo lubię, zarówno ze względu na jakość stworzonego w tym czasie materiału, jak i wspomnienia związane z jego słuchaniem. Krótko po mojej maturze pojawił się "Encore", z którym relacja nie była już tak udana i intensywna jak z poprzednikami. Może wynikało to z faktu, że zmieniło się otoczenie i taka muzyka nie grała już wśród znajomych pierwszych skrzypiec, a może z tego, że album był ewidentnie słabszy od wcześniejszych wydawnictw, chociaż i tak go lubię. O dwóch kolejnych albumach w zasadzie można by zapomnieć. Po tylu latach od ich premiery jestem w stanie wymienić może jeden lub dwa utwory, które się na nich znalazły. Jakościowy skok nastąpił w 2013 roku przy okazji premiery "The Marshall Mathers LP2". Nie jest to na pewno album wybitny, ale ma wiele bardzo dobrych fragmentów i, co ważne, Eminem fragmentami znów błyszczał tekstowo. Niektóre wersy zapadały w pamięć już przy pierwszym przesłuchaniu. Nie zmienia to faktu, że nadal coś nie grało i od krótkotrwałej przygody po premierze album kurzy się na półce bez przesłuchania od dwóch albo i trzech lat. A przecież w tym czasie do pierwszej trójki wracałem wielokrotnie.
Młodość musi się wyszumieć. Temu dość oklepanemu wyrażeniu zdaje się hołdować na swojej drugiej płycie Ella Marija Lani Yelich O'Connor, lepiej znana jako Lorde. W otwierającym krążek "Melodrama" kawałku "Green Light", Nowozelandka daje upust młodocianej burzy emocji, gdy pełna żalu i złości śpiewa o rozstaniu z niegodnym zaufania chłopakiem w takt najbardziej przebojowej piosenki, jaką zdarzyło jej się napisać. Świetna partia fortepianu zapowiada przebojowy refren, w którym wybuchowy chór wprowadza wzniosłą atmosferę dając podmiotowi lirycznemu nadzieję na lepszą przyszłość, dzięki czemu gorzki tekst zwrotek nie zanurza piosenki całkowicie w rzewnej melancholii. Bo czyż takie bolesne rozstanie to nie tylko jedno z wielu wydarzeń w burzliwej codzienności relacji międzyludzkich? Ludzie łączą się w pary i się rozstają, radują się i smucą, imprezują i odpoczywają, a życie toczy się dalej. A jak jest się młodym, to tym przyziemnym przeżyciom towarzyszą żywiołowy hałas, chwytliwa melodia i nadzorujący wszystko donośny chór. Młodzi przechodzą przez te same przeżycia, co starsi, tylko z racji młodości robią to szumniej.
W felietonie poświęconym Edowi Sheeranowi, jeden z dziennikarzy strony Pitchfork zauważył, że absolutnie każdy artykuł o artyście skupia się na dwóch faktach dotyczących jego kariery - jak bardzo popularnym wykonawcą jest Anglik, oraz że pomimo tej popularności, jest on człowiekiem przyziemnie zwyczajnym. Innymi słowy, każdy zachwyca się gwiazdorstwem Sheerana, bo nie jest on typowym materiałem na gwiazdę. Od tamtego tekstu minęły dwa lata i przy okazji trzeciej płyty piosenkarza mogę zacząć od tego samego banału - jaki ten Sheeran sławny, a jaki normalny! Niedawno na Facebooku mignął mi nawet filmik, którego autor zachwyca się, że pomimo milionów funtów na koncie i tysięcy fanów na koncertach, Ed to taki sam gość jak ja i Ty. Wiecznie uśmiechnięty, rozczochrany, ubrany w zwykłą koszulkę i zdarte dżinsy, kolegujący się z fanami i rozczulająco oddany swojej rodzinie. Przyziemność Eda Sheerana jest lansowana tak nachalnie, jakby próbowano nam wmówić, że to nietypowa sytuacja, bo popularni muzycy przeważnie nie są "normalnymi" ludźmi. Zupełnie jakby media, które przecież pożywiają się wizerunkową innością i wyjątkowością gwiazd - którą notabene same kreują - interpretowały normalność jako coś... Innego, nienormalnego. Kreuje to pewien paradoks wyjątkowości. Jeśli jako gwiazda jesteś inny niż my, zwykli ludzie - jesteś wyjątkowy. Jeśli jako gwiazda jesteś taki sam jak my, zwykli ludzie - jesteś wyjątkowy. Tak czy siak, jesteś wyjątkowy, jeśli się o tobie mówi głośno. Kult bycia wyjątkowym przez rozpoznawalność w tłumie osiąga szczyty popularności w epoce internetowego lansu, zaś właśnie Ed Sheeran kreowany jest ikonę tej mentalności. Wielki gwiazdor w przetartej koszulce, który dziś pije z nami browara w pubie, a jutro gra koncert dla prawie ćwierć miliona ludzi (tak, to miało miejsce). Ed Sheeran reklamowany jest jako głos pokolenia, bo przypomina przeciętnego nastolatka. Niestety, nie chodzi jednak o to, co Ed ma do powiedzenia, lecz o to, jak wygląda i jak się prowadzi. Przekaz zamknięty w wizerunku.
Na "Coexist" z 2012 roku The xx zgrabnie obronili się przed "syndromem drugiej płyty". Był to album bezpieczny, podążający estetycznie i dramatycznie ścieżką wyznaczoną przez swojego poprzednika, oferujący nieco bardziej dopracowaną i wypolerowaną wersję brzmienia zaserwowanego na "xx". Pomimo przewidywalności, był to jednak wciąż materiał wysokiej jakości, o ślicznej produkcji i kilku dojrzałych decyzjach aranżacyjnych. Słuchacze byli usatysfakcjonowani "Coexist", lecz ciężko ukryć, że było to ponownie czarowanie tą samą sztuczką, która zachwyciła fanów trzy lata wcześniej. W dyskusję z potencjalnym ryzykiem zatrzaśnięcia się The xx w szufladzie "duszny romantyczny indie rock/pop" weszły późniejsze solowe dokonania etatowego elektryka grupy, Jamiego Smitha, który szokująco odważnymi solowymi dziełami (znakomite elektroniczne płyty "We're New Here" i "In Colour") wyrobił sobie markę jednego z najoryginalniejszych i najciekawszych producentów młodego pokolenia. Sukces Smitha dał nadzieję, że w The xx tkwi potencjał wykraczający daleko poza brzmienie "xx" i "Coexist".
Mam poważny problem z autorką "Joanne". Ów problem polega na tym, że rozumiem kim - a może raczej czym - ona jest, i nie jestem pewien, czy ta świadomość pomaga mi lepiej zrozumieć jej twórczość, czy raczej nastraja mnie do niej negatywnie. Lady Gaga to pierwszy w dwudziestym pierwszym wieku doskonały, kompletny produkt rozrywkowy w ludzkim ciele, podporządkowany pewnej idei i wizerunkowi komercyjny byt popkulturowy świadomie dążący do raz obranego celu. Celem tym, rzecz jasna, są pieniądze i sława. Gaga bierze wszystko, co w zakresie autokreacji zrobiła Madonna, i wyciska te owoce do granic wytrzymałości, kompletnie wyżymając z nich element ludzki. Stefani Germanotta stworzyła Lady Gagę, po czym Gaga pożarła Germanottę, i tak oto dzieło przerosło i wchłonęło swojego twórcę. Żaden inny artysta pop w pierwszych dekadach tego stulecia nie stworzył równie kompleksowej postaci scenicznej, która żyje swoim życiem również i poza sceną. Jak David Bowie był kreacją podległą inteligencji Davida Jonesa, a Freddie Mercury zrodził się z emocji Farrokha Bulsary, tak Lady Gaga wynika z intuicji komercyjnej Stefani Germanotty. Amerykanka perfekcyjnie rozumie na czym polega rynek muzyki pop - kluczem do zrozumienia go jest iluzja.
Kiedy rok temu kanadyjska wokalistka Carly Rae Jepsen wydawała swój trzeci studyjny krążek "Emotion", mogła mieć głowę pełną wyobrażeń o tym, jak lansuje kolejny przebój na miarę "Call Me Maybe" i szturmem przebija się do pierwszej ligi gwiazd popu. Tak się nie stało, choć singiel "I Really Like You" spodobał się w pewnych częściach globu. Carly swoim wydawnictwem osiągnęła wówczas coś, czego raczej się nie spodziewała - listy przebojów zamieniła na końcoworoczne zestawienia najlepszych płyt. Rok po premierze swojego zaskakująco ciepło przyjętego albumu Jepsen próbuje coś jeszcze z niego wycisnąć.
NAD (New Acoustic Dimension) to jedna z firm, które od samego początku umiejętnie łączyły innowacje i czysto naukowe podejście do tematu ze wspaniałym zmysłem biznesowym i wyczuciem sytuacji na rynku....
Rosnące zainteresowanie audiofilów wzmacniaczami dzielonymi jest jednym z najbardziej zaskakujących trendów, jakie ostatnio obserwujemy. Wydawało się przecież, że rynek zmierza w przeciwnym kierunku, a niebawem w sklepach dostępne będą niemal...
Kim jest Peter Lyngdorf? Genialnym inżynierem, czy może raczej wizjonerem i utalentowanym przedsiębiorcą? Tego nie podejmuję się rozsądzać, ale jedno jest pewne - facet nie lubi się nudzić i wspiera...
Bannery boczne
Komentarze
a.s.
Nasz zmysł słuchu nie ma "liniowej charakterystyki przetwarzania". Sygnały o takim samym natężeniu, ale o różnej częstotliwości, wywołują wrażenia różnej głośno...
Witam. Posiadam głośniki 120 Club od JBL i te 12 godzin nie wiem na jakiej mocy jest. Podłączyliśmy konsole kablami i dwa głośniki ze sobą też na kable i nieste...
Wiem, że o switche można się kłócić tak jak o kable, generalnie nie jestem hejterem różnych niekonwencjonalnych urządzeń audio ale polecam taki eksperyment: w t...
@Garfield - Coś nam podpowiada, że chętni się znajdą. Ceny nie są jeszcze tak zaporowe jak u niektórych specjalistów od hi-endu. Patrząc na trendy w salonach au...
Wszystko ładnie, pięknie, tylko ja nigdy nie rozumiem w tych wzmacniaczach, w których lampy są schowane w obudowie, jak człowiek ma potem je wymienić, bez narus...
Z badań i raportów dotyczących udziału poszczególnych nośników i platform w rynku muzycznym wynika, że pliki i serwisy streamingowe wyprzedzają konkurencję o kilka okrążeń. Temat nośników fizycznych wydaje się zamknięty i nawet ogarniająca cały świat moda na winyle i gramofony nie jest w stanie odwrócić losów tej wojny. O ile...
Triangle Electroacoustique is one of the oldest French loudspeaker manufacturers. Although the latest anniversary models, still available for sale, were introduced on the occasion of the company's fortieth birthday, at this point we are already halfway to another round anniversary...
In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...
Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...
Czy znasz firmę Sennheiser? Na to pytanie twierdząco odpowie niemal każdy, kto interesuje się szeroko pojętym sprzętem audio. DJ, prezenter radiowy, producent muzyczny, artysta, gwiazda estrady, kierownik sceny, zapalony gracz, audiofil, a nawet zwyczajny słuchacz mający chrapkę na porządne słuchawki jednej z prestiżowych marek - wszyscy oni prawdopodobnie choć raz...
Cytaty
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.