
Wharfedale to jedna z tych marek, które od dekad przypominają, że brytyjskie hi-fi to nie tylko tradycja, lecz także nieustanna ewolucja. Firma założona w 1932 roku przez Gilberta Briggsa, pioniera w dziedzinie głośników elektroakustycznych, przez lata zasłynęła z projektów łączących inżynierską precyzję z muzykalnym ciepłem. Swój pierwszy głośnik zbudował on w piwnicy domu w Ilkley w hrabstwie Yorkshire. Lokalizacja, położona w dolinie rzeki Wharfe - obszarze znanym jako Wharfedale - zainspirowała nazwę marki. Rok później Briggs przeniósł się do małej fabryki niedaleko Bradford, aby produkować przetworniki głośnikowe. Jego żona, Doris, pomagała mu jak mogła, ręcznie montując pojedyncze komponenty. W tym samym roku Gilbert wziął udział w konkursie Bradford Radio Society i zajął pierwsze i drugie miejsce, co doprowadziło do pierwszego dużego zamówienia dla Wharfedale. Do wybuchu wojny Wharfedale produkowało ponad 9000 urządzeń rocznie, co otworzyło drogę do ogólnokrajowego uznania. Briggs wprowadził do świata audio wiele rozwiązań, które dziś uznaje się za oczywiste - od wielodrożnych układów głośnikowych po stosowanie magnesów ceramicznych. Ponad dziewięćdziesiąt lat później Wharfedale wciąż trzyma się tej filozofii - tworzyć kolumny, które oferują więcej niż sugeruje ich cena, zachowując przy tym wyraźnie brytyjski charakter brzmienia.

Audio Physic to firma, która od lat konsekwentnie realizuje swoją filozofię budowania zestawów głośnikowych. Dawniej zadziwiała nas wąziutkimi kolumnami z jednostkami basowymi zamontowanymi z boku i pochylonymi frontami, co w połączeniu z wysoką jakością komponentów przekładało się na ponadprzeciętną przejrzystość, świetną spójność fazową, spektakularny bas i trójwymiarową przestrzeń. Z biegiem lat koncepcja niemieckich projektantów ewoluowała, ale podobnie jak kiedyś, tak i dziś zestawy z Brilon mocno wyróżniają się na tle konkurencji. Część pomysłów zachowano lub rozwinięto, ale obok nich pojawiły się nowe - wyjątkowe, własne przetworniki, obudowy zbudowane z wielu warstw materiałów o różnych właściwościach rezonansowych i wykończone kolorowymi, szklanymi panelami, a także cała masa pozornie nieistotnych dodatków, takich jak nóżki antywibracyjne czy gniazda mocowane nie za pomocą śrub, ale kleju i antywibracyjnych "uszczelek". Główny konstruktor niemieckiej firmy, Manfred Diestertich, dawno temu wypowiedział wibracjom wojnę i staje na głowie, aby poprzez ich zwalczanie wydobyć z nagrań najdrobniejsze smaczki. Obecnie już niemal wszystkie modele skonstruowane są zgodnie z jego wizją. Nawet podstawowa linia Classic przeszła gruntowną modernizację, upodabniając się do serii Reference. W tej drugiej znajdziemy tylko dwa modele reprezentujące "starą szkołę" Audio Physica - Tempo i Step. Przedstawicielami tej nowej są monitory Spark, podłogówki Avanti, Midex, Codex, Avantera i największe w tej rodzinie Cardeasy. Rolę flagowca pełnią natomiast absurdalnie wielkie Medeosy. Po zmianie dystrybutora otrzymałem propozycję przetestowania dowolnych kolumn niemieckiej firmy. Sparki, Tempo, Avanti, a nawet poprzednie Cardeasy już recenzowałem, więc zostały trzy sensowne modele - Midex, Codex i Avantera. Postawiłem na Midexy. Z jednego powodu, który może wydawać się nieoczywisty, ale moim zdaniem sprawia, że model ten jest wyjątkowy i obok Tempo jest najlepszym wyborem z punktu widzenia audiofila. Czy moje rozumowanie okazało się słuszne?

Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte ubiegłego stulecia uważane są przez wielu ekspertów i pasjonatów za złotą erę sprzętu audio. To właśnie wtedy narodziło się mnóstwo konstrukcji uznawanych dziś za kultowe, a postęp techniczny był czymś tak oczywistym, że nie trzeba było się go doszukiwać w srebrnych kablach i membranach wykonanych z najbardziej egzotycznych materiałów. Od radości z tego, że nagrywanie i odtwarzanie dźwięku lub przesyłanie go w czasie rzeczywistym na duże odległości jest w ogóle możliwe, ludzie szybko przeszli do poszukiwania coraz wyższej jakości przekazu. Świadomi tego były także rozgłośnie radiowe, takie jak BBC. Brytyjczycy wiedzieli, że aby w domach słuchaczy zagościł jak najlepszy dźwięk, trzeba zadbać o cały łańcuch - od mikrofonów i akustyki reżyserki przez transmisję po domowe odbiorniki. Powołano więc niewielki zespół inżynierów i prowadzono bezprecedensowe badania nad głośnikami. Ich efekty były - jak na owe czasy - dość szokujące. Zrezygnowano z popularnych wtedy papierowych membran na rzecz polipropylenu, a obudowy skręcano tak, by działały jak pudła rezonansowe. Owocem programu badawczego brytyjskiej korporacji byłaa rodzina konstrukcji o jasno określonych rolach. Maleńkie LS3/5 miały służyć jako zestawy przenośne - świetne tam, gdzie liczy się wierność w średnicy, a nie najniższy bas. Na drugim biegunie stanęły LS5/8 - największe monitory, cenione za pełne pasmo i dynamikę, co zawdzięczały dużym obudowom i wooferom. W 1983 roku do rodziny dołączyły LS5/9, które miały być gotowe do pracy w każdym studiu, a w razie potrzeby łatwe do przeniesienia.

Linn to legenda brytyjskiego hi-fi. Firma założona w 1973 roku w Glasgow przez Ivora Tiefenbruna zasłynęła przede wszystkim jako producent znakomitego gramofonu Sondek LP12. W kolejnych dekadach Linn rozwinął się w jednego z najbardziej uznanych producentów wysokiej klasy sprzętu audio, mającego w ofercie zarówno kolejne wersje kultowego gramofonu, jak i nowoczesne streamery muzyczne, wzmacniacze, a nawet aktywne kolumny głośnikowe - i to wszystko projektowane oraz montowane we własnej fabryce w Glasgow. Filozofia firmy od początku opierała się na zasadzie "źródło przede wszystkim" (source first), czyli przekonaniu, że jakość źródła dźwięku w największym stopniu determinuje efekt końcowy. Nic dziwnego, że Linn przez lata specjalizował się głównie w źródłach (jak gramofony i odtwarzacze cyfrowe) oraz elektronice hi-fi (wzmacniacze, systemy all-in-one), natomiast w kategorii kolumn głośnikowych nigdy nie zyskał aż takiej renomy. Czy jednak postrzeganie Linna jako firmy "od gramofonów i elektroniki" jest sprawiedliwe?

Firma Wharfedale Wireless Works została założona w 1932 roku przez Gilberta Briggsa, który swoje pierwsze głośniki składał w piwnicy domu w Ilkley, w dolinie rzeki Wharfe. Naturalnie, słowo "Wireless" nie odnosiło się wówczas do głośników bezprzewodowych z technologią Bluetooth, ale czegoś w gruncie rzeczy bardzo podobnego - odbiorników radiowych. Zapotrzebowanie na nie było tak duże, że do Gilberta przyłączyła się jego żona, Doris Edna Briggs. W dużym domku letniskowym małżeństwo uruchomiło linię produkcyjną, na okrągło zajmując się nawijaniem cewek i lutowaniem przewodów. W 1933 roku młodziutka manufaktura wzięła udział corocznym konkursie Bradford Radio Society, zdobywając pierwsze i drugie miejsce. Ważniejsza była jednak inna nagroda - pierwsze naprawdę duże zamówienie. Stało się jasne, że aby nadążyć za popytem, Wharfedale musi przenieść się do większej fabryki, którą postawiono pod nosem organizatorów wspomnianego wyżej konkursu - Bradford.

Wielu producentów sprzętu audio potrzebuje przynajmniej kilka lat, aby ktoś ich zauważył i docenił. Owszem, zdarzają się przypadki, kiedy już pierwsze zaprezentowane publicznie urządzenie staje się hitem, jednak najczęściej jest to długa i pracochłonna operacja. Młodym firmom ciężko jest się przebić i nie chodzi tu o opór stawiany przez branżę, ale o mechanizm prosty jak drut - aby kupić sprzęt nieznanej marki, klienci muszą mieć nawet nie jeden, a szereg powodów pozwalających sądzić, że jest to dobra decyzja. W przeciwnym wypadku nigdy nie kupią kota w worku. A co jeśli mówimy o firmie, która może i powstała kilka lat temu, ale weszła do gry z przytupem, od samego początku oferując sprzęt dorównujący, a nawet wyprzedzający topowe modele wielu uznanych marek? Wówczas sprawa wygląda zupełnie inaczej. Właśnie w taki sposób na scenie pojawił się Perlisten. Amerykanie długo przygotowywali się do premiery swoich kolumn, ale kiedy to się stało, audiofile i miłośnicy hi-endowych systemów kina domowego nie byli pewni, czy to się dzieje naprawdę, czy to tylko przekręt w stylu niektórych akcji z serwisów crowdfundingowych, gdzie widzimy ciekawy pomysł i ładne wizualizacje, firma zbiera zaliczki, potem informuje o najróżniejszych problemach z produkcją, a pewnego dnia po prostu rozpływa się w powietrzu. Zobaczyliśmy bowiem niezwykle zaawansowane technicznie i dopracowane kolumny, wyglądające jak skrzyżowanie wysokich modeli Magico, Dynaudio i PMC. Ceny również wskazywały, że mamy do czynienia ze sprzętem z bardzo wysokiej półki. Za parę flagowych S7T trzeba było zapłacić 95 990 zł. Kto normalny wchodzi na rynek z takim produktem? Trzeba być albo pomyleńcem, albo doskonałym, pewnym siebie fachowcem, który wie, że takie kolumny poradzą sobie w starciu z konkurencją.

Kim jest Peter Lyngdorf? Genialnym inżynierem, czy może raczej wizjonerem i utalentowanym przedsiębiorcą? Tego nie podejmuję się rozsądzać, ale jedno jest pewne - facet nie lubi się nudzić i wspiera wiele inicjatyw mających na celu dążenie do postępu w technologii reprodukcji dźwięku. Lyngdorf zaczynał swoją karierę w 1975 roku jako dystrybutor urządzeń rozrywki domowej. Pięć lat później założył sieć sklepów HiFi Klubben, a następnie, w 1983 roku, wraz z przyjaciółmi powołał do życia markę DALI (Danish Audiophile Loudspeaker Industries). W 1990 roku Duńczyk kupił firmę Snell Acoustics, której założyciel, Kevin Voecks, opracował autorską technologię korekcji akustyki pomieszczenia. W 1997 roku Lyngdorf zainwestował w duński startup Toccata Technology. Najbardziej ikonicznym urządzeniem stworzonym przez Lyngdorfa był wzmacniacz TacT Millenium, który zapisał się w historii jako pierwszy hi-endowy przedstawiciel urządzeń nowej generacji. Najbardziej hi-endowym wcieleniem technologii duńskiego projektanta są systemy stworzone we współpracy ze światowej sławy producentem fortepianów, firmą Steinway & Sons, a jednym z ostatnich współtworzonych przez niego projektów jest dobrze znana audiofilom firma Purifi Audio. Dla audiofilów najbardziej atrakcyjna jest oferta marki Lyngdorf Audio, którą możemy podzielić na dwie grupy - elektronikę i zestawy głośnikowe. Pierwsza cieszy się sporym zainteresowaniem, głównie dzięki nowoczesnym wzmacniaczom wyposażonym w wysokiej klasy przetworniki, moduły strumieniowe, potężne pokładowe menu i autorski system korekcji akustyki pomieszczenia RoomPerfect. Jeśli zaś chodzi o głośniki... Ech, to długa historia, ale nareszcie coś się w tym temacie ruszyło. Nie tak dawno Lyngdorf zaskoczył nas, prezentując piękne, oryginalne monitory Cue-100. Teraz wyprowadził jeszcze odważniejszy cios, pokazując model FR-2 - kolumny zaprojektowane tak, aby można je było dosunąć do ściany lub na niej powiesić.

Apple wprowadza nową generację iPhone'a. W oficjalnym sklepie producenta jego cena wynosi 2949 zł. Sporo, ale w końcu to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy smartfon na rynku. W doniesieniach ze świata motoryzacji uwagę przykuwa premiera nowej Skody Superb. Pojazd, który garściami czerpie z Volkswagena Passata, z pewnością będzie cieszył się zainteresowaniem klientów. Cena wersji liftback zaczyna się od 79 500 zł, natomiast za podstawowe kombi zapłacimy 84 800 zł. Jest drogo, ale przecież nigdy nie było tak, że przeciętny obywatel może wyjechać z salonu nowiutkim samochodem, płacąc za niego jedną czy dwie pensje. Grunt, że przyzwoicie kształtują się ceny podstawowych produktów. Kilogramowy bochenek chleba kosztuje 4,40 zł, litr mleka - 2,90 zł, litr benzyny - 4,65 zł, a wielka (225 g) paczka chipsów - 4,99 zł. Na szczęście z nieruchomościami nie ma dramatu. W skali kraju średnia cena za metr kwadratowy nowego mieszkania wynosi 5300 zł. Co? Wypisuję bzdury? Nie - to była nasza rzeczywistość dziesięć lat temu. Łezka się w oku kręci, prawda? Dziś na iPhone'a można wydać 8299 zł, za najtańszą wersji Skory Superb zapłacimy 149 900 zł, taka sama paczka chipsów kosztuje 9,90 zł. O mieszkaniach i materiałach wykończeniowych lepiej nie wspominać. Podrożał również sprzęt hi-fi, jednak paradoksalnie - w porównaniu do innych dóbr - jest on bardziej przystępny niż kiedyś. Patrząc na powyższą listę, budżetowe kolumny podłogowe powinny obecnie kosztować minimum 4000-5000 zł, a tymczasem Indiana Line wprowadza model Tesi 5 za 3398 zł. Na zdjęciach prezentują się wspaniale, a producent informuje, że konstrukcyjnie są blisko spokrewnione z flagowymi Divami. Gdzie jest haczyk?

Mimo licznych zalet kolumny aktywne nigdy nie przyjęły się w audiofilskim świecie na szeroką skalę. Entuzjastów sprzętu hi-fi nie przekonały ani odsłuchy, ani to, że wybierając takie zestawy, eliminujemy konieczność znalezienia optymalnego wzmacniacza, ani też fakt, że realizatorzy dźwięku korzystają niemal wyłącznie z głośników aktywnych. Dlaczego więc to rozwiązanie nie przyjęło się w domach? Cóż, to proste - kolumny z wbudowanym wzmacniaczem są droższe od swoich pasywnych odpowiedników, a koniec końców dają niewiele korzyści. Zamiast integry trzeba dobrać do nich przedwzmacniacz lub odtwarzacz z regulowanym wyjściem, zamiast kabli głośnikowych prowadzić do nich długie interkonekty, a dodatkowo każdemu głośnikowi zapewnić zasilanie. Zmiana architektury systemu oznacza, że nie będziemy mogli łatwo wrócić do wcześniejszego schematu, a sprzedaż kolumn aktywnych może okazać się trudna. Większość melomanów trzyma się sprawdzonych rozwiązań, najczęściej zmieniając tylko jeden element układanki na lepszy, ale identyczny z punktu widzenia konstrukcji i funkcjonalności. Wszystko zmienia się, gdy do gry wkraczają w pełni samowystarczalne aktywne zestawy głośnikowe - takie, które dzięki łączności bezprzewodowej stanowią kompletny system stereo i nie potrzebują żadnego przedwzmacniacza ani jakiegokolwiek zewnętrznego źródła. Jest to szczególnie kuszące dla tych, którzy jeszcze nie weszli w świat wysokiej klasy sprzętu i nie mają żadnego "bagażu doświadczeń". Budować swój system stereo od zera, wybierając kolumny, wzmacniacz, źródło i akcesoria, czy kupić dobre kolumny bezprzewodowe i od razu zacząć słuchać muzyki? W wielu przypadkach wygoda bierze górę, dlatego do gry przyłączyły się takie marki jak KEF, Dynaudio, DALI, Triangle, Sonus Faber, Lyngdorf czy Pylon Audio, a ostatnio także duńska manufaktura, która w ten sposób uczciła dziesiątą rocznicę swojej działalności - Buchardt Audio.

A gdyby tak wypiąć się na ten cały audiofilizm i kupić sobie sprzęt stworzony przez i dla profesjonalistów? Jeżeli cenicie sobie wysoką jakość dźwięku, nie uwierzę, że przynajmniej raz tak nie pomyśleliście i nie zaczęliście rozglądać się za zestawami głośnikowymi, wzmacniaczami i słuchawkami, których używa się w studiach nagraniowych i reżyserkach. Problem polega na tym, że oba te światy rzadko się przenikają. W jednym cała ta aparatura służy czerpaniu przyjemności z odsłuchu. Może mieć swoje wady i humory, może być nawet skonstruowana w oryginalny sposób albo podłączona w przeciwfazie, ale jeśli cieszy oczy i uszy swojego właściciela, to wszystko jest w porządku. W drugim natomiast wygląd zewnętrzny i subiektywne odczucia użytkownika mają znaczenie drugorzędne, bo liczą się przede wszystkim parametry i rzetelne brzmienie. Tutaj sprzęt jest narzędziem pracy. Nie może nas oszukiwać i przegrzewać się po dwóch godzinach intensywnego użytkowania. Producent nie popełni wielkiego błędu, zakładając, że odbiorca będzie wiedział, jak wykorzystać potencjał elektroniki i nie ustawi zestawów głośnikowych w pomieszczeniu nieprzystosowanym do takiej zabawy. Nie twierdzę, że każdy profesjonalista jest boską istotą obdarzoną nadludzkim słuchem ani że amatorski sprzęt nie może się równać z aparaturą studyjną, ale ucieczka do świata pro audio zawsze była i wciąż pozostaje kuszącą alternatywą dla "cywilnych" wynalazków. Ilekroć mogę przetestować sprzęt o studyjnym rodowodzie, korzystam z tej okazji. A jeśli dodatkowo nie przerażają mnie ani gabaryty, ani cena, moja ciekawość wzrasta do tego stopnia, że szybciej zamykam rozpoczęte już recenzje i robię miejsce dla gościa z krainy mikrofonów i suwaków. Tym razem wybór padł na monitory ATC SCM7.
Garfield