The Black Keys - No Rain, No Flowers
- Kategoria: Rock
- Karol Otkała

Trudno uwierzyć, że minęło już czternaście lat od nagłego wybuchu popularności The Black Keys, wywołanego albumem "El Camino" i przede wszystkim utworem "Lonely Boy", który w 2011 roku rozbrzmiewał niemal wszędzie - w radiu, telewizji i internecie. Duetowi udało się wówczas dotrzeć do bardzo szerokiego grona odbiorców, którzy mogli przekonać się, że sześć wcześniejszych płyt grupy również kryło w sobie mnóstwo znakomitych, rockowych i garażowych dźwięków. Od "El Camino" minęło sporo czasu, a licznik albumów studyjnych zatrzymał się na trzynastu pozycjach. Czy w przypadku duetu z Akron ta trzynastka okaże się szczęśliwa?
Na wstępie warto zauważyć, że "No Rain, No Flowers" to już czwarte wydawnictwo The Black Keys w ciągu niespełna pięciu lat. Wcześniej przerwy między kolejnymi albumami trwały od dwóch do pięciu lat, a więc obecne tempo pracy jest wyraźnie większe. Niestety nie idzie za nim równie wysoka jakość. Nowy album nie przynosi żadnych zaskoczeń - i właśnie to jest jego największym problemem. "No Rain, No Flowers" podąża dobrze znaną ścieżką, nie próbując ani na moment zboczyć z kursu. Słychać tu brak świeżego pomysłu, brak potrzeby powiedzenia czegokolwiek nowego. To muzyka zrobiona poprawnie, ale bez przekonania.
W historii muzyki nie brakuje artystów, którym taka powtarzalność nie szkodziła - przeciwnie, bywała elementem stylu. Niestety The Black Keys nie należą do tej grupy. Ostatnich pięć albumów (może z wyjątkiem "Delta Kream", które wypadło na ich tle nieco lepiej) brzmi niemal tak samo, jakby duet od dawna poruszał się po dobrze znanym torze, z którego nie potrafi lub nie chce zjechać. Tym razem Dan Auerbach i Patrick Carney zaprosili do współpracy kilka znanych nazwisk - Ricka Nowelsa, Daniela Tashiana i Scotta Storcha. W teorii to mogło oznaczać powiew świeżości, może nawet odrobinę szaleństwa. W praktyce muzyka pozostała hermetycznie zamknięta w formule bezpiecznego blues-popu. To granie przyjemne w odbiorze, lekkie i niezobowiązujące, ale całkowicie pozbawione emocjonalnego śladu - po zakończeniu album znika z pamięci równie szybko, jak się pojawił.
Całość trwa niespełna trzydzieści siedem minut i składa się z jedenastu utworów. Singlowe "The Night Before", "Babygirl", tytułowy "No Rain, No Flowers", "Man On A Mission" i "On Repeat" spełniają swoją rolę, oferując chwytliwe refreny i znajome riffy. Jednak przy bliższym wsłuchaniu trudno oprzeć się wrażeniu, że to wciąż ten sam zestaw pomysłów, które The Black Keys eksploatują od kilkunastu lat. Nawet najlepszy patent powielany w nieskończoność w końcu przestaje działać.
Wtórność stała się więc główną bolączką zespołu. The Black Keys przez lata wypracowali rozpoznawalny styl i silną pozycję na rynku - zdawałoby się, że to idealny moment, by odważyć się na coś nowego. Tymczasem duet zdaje się celowo iść w stronę muzyki maksymalnie przystępnej, pozbawionej charakteru i ryzyka. A przecież to właśnie charakter stanowił kiedyś największą siłę The Black Keys - słychać go było chociażby na "Rubber Factory" czy "Brothers". "No Rain, No Flowers" nie ma też klimatu, jaki udało się zbudować na "Turn Blue". Zamiast tego dostajemy zbiór jedenastu poprawnie skrojonych piosenek - rzemieślniczo wykonanych, ale pozbawionych duszy.
Trudno dziś porównywać nowy materiał z klasycznymi płytami sprzed kilkunastu lat, bo byłoby to strzałem w stopę. Lepiej zastanowić się, które z nowszych albumów The Black Keys są najsłabsze - i w tym zestawieniu "No Rain, No Flowers" bez trudu znajdzie miejsce na podium. Pozostaje mieć nadzieję, że Auerbach i Carney zrobią sobie w końcu przerwę, by nabrać dystansu i przypomnieć sobie, dlaczego ta muzyka kiedyś brzmiała tak świeżo i porywająco. Bo z ostatnich trzech płyt spokojnie można by złożyć jedną naprawdę dobrą - zamiast trzech, które zlewają się w potok poprawnych, ale zupełnie nijakich dźwięków.
Artysta: The Black Keys
Tytuł: No Rain, No Flowers
Wytwórnia: Easy Eye
Rok wydania: 2025
Gatunek: Blues Rock, Garage Rock
Czas trwania: 36:51
Ocena muzyki![]()












Komentarze