Paradise Lost - Ascension
- Kategoria: Metal
- Karol Otkała
Paradise Lost jest jednym z moich osobistych dowodów na to, że do niektórych rzeczy trzeba zwyczajnie dojrzeć. Podchody do twórczości tej ekipy robię od prawie ćwierć wieku (okolice "Believe In Nothing"), ale jakoś nigdy nie było mi z nią po drodze. Oczywiście słuchałem nowych wydawnictw po ich premierze (szczególnie pamiętam "Faith Divides Us - Death Unites Us" i "Tragic Idol"), ale przygoda z nimi kończyła się po pierwszym kontakcie, ponieważ ich styl nijak współgrał z moim gustem opartym między innymi o thrash czy stoner. Muzyka Anglików wydawała mi się zbyt monotonna i momentami zwyczajnie nudna. W czerwcu tego roku mijała okrągła, trzydziesta rocznica wydania "Draconian Times", czyli albumu ogólnie przyjętego za najlepszy w dorobku Paradise Lost. W mediach społecznościowych nie dało się uniknąć zdjęć, opinii, recenzji i historii związanych z tym albumem. Z ciekawości odpaliłem i tym razem zaskoczyło. I to do tego stopnia, że po miesiącu na półce pojawiła się pełna dyskografia zespołu.
Nadal nie uważam się za ultrasa Paradise Lost i widzę w ich twórczości dużo mielizn, ale również zacząłem doceniać wiele momentów, które są naprawdę świetne. Pogłębianie znajomości z nią zbiegło się akurat w czasie z premierą nowego albumu. Anglicy wrócili po pięciu latach przerwy z albumem "Ascension", który jest siedemnastą płytą studyjną w ich dorobku. Zapowiedzi krążka dawały nadzieję, że będzie to mocny materiał. "Silence Like The Grave" po klimatycznym wstępie atakuje słuchacza doomowym, gęstym mrokiem utrzymanym w średnim tempie. W refrenach odnajdziemy tu trochę więcej przestrzeni, ale nadal możemy czuć się przytłoczeni.
Druga zapowiedź - "Serpent On The Cross" - rozwija się jeszcze wolniej i dopiero po upływie półtorej minuty przyspiesza, pokazując swoje prawdziwe oblicze - ciężkie, mroczne, masywne. Utwór trwa ponad sześć minut, ale tego czasu w ogóle nie czuć (no, może poza intro), ponieważ jak na Paradise Lost stosunkowo dużo się tu dzieje - pojawia się ciekawa solówka czy też niewielkie zmiany tempa. W ostatecznym rozrachunku utwór otwiera album i jest to bardzo dobre otwarcie, uświadamiające słuchacza, czego może spodziewać się dalej. Ostatnią zapowiedzią, która ukazała się przed premierą, był "Tyrants Serenade", który mógł zepsuć pozytywne nastawienie co do nadchodzącej premiery. Poza momentami z agresywnymi wokalami utwór ten przypomina klimatem eksperymentalne czasy, którymi Paradise Lost bawił się na przełomie tysiąclecia. Nie jest to zła kompozycja, ale średnio pasuje do klimatu, który zespół zbudował za pomocą dwóch poprzednich.
Siedemnasty album w dorobku zespołu przynosi ostatecznie dziesięć utworów (dwanaście w wersji Deluxe). Jest to materiał momentami mocny, momentami ambitny, w całości natomiast utrzymany w klimacie, do którego zespół przyzwyczaił nas na przestrzeni ponad trzydziestu lat. Dla jednych osób będzie to niewątpliwym atutem, inni natomiast stwierdzą, że "Ascension" jest nudny, wtórny i zachowawczy - chociaż znajdziemy tu kilka odstępstw od reguły.
"Lay A Wreath Upon The World" nie odbiega daleko od stylu zespołu, jednak wnosi na płytę powiew świeżości i wyróżnia się na tle reszty. Utwór w dużej części utrzymany jest w konwencji akustycznej, dopiero pod koniec rozwija skrzydła i nabiera ciężaru. Zaskakujące momenty ma w sobie również "Savage Days". Z bardziej standardowych utworów szczególną uwagę warto zwrócić na "Diluvium", który po ponad dwóch minutach doomowej mielizny pięknie się rozwija i przyspiesza. Fragment ten jest bez wątpienia jednym z najlepszych momentów na całym "Ascension". "The Precipice" wydaje się być całkiem udanym wyborem, jeśli chodzi o zwieńczenie albumu. Po jego końcowych dźwiękach słuchacz ma wrażenie, że pozostało coś niedopowiedzianego, niedomkniętego. Wrażenie to jest trochę popsute w wersji Deluxe, w której dostajemy jeszcze dwa dodatkowe utwory. Nie odbiegają one w żadnym stopniu od reszty treści zaprezentowanych na "Ascension".
I tę muzyczną stabilność można uznać jednocześnie za największą zaletę, jak i wadę nowego wydawnictwa. Ekipa Paradise Lost na przestrzeni ponad trzydziestu pięciu lat wypracowała swój własny styl, który ewoluował, ale stale trzymał się w pewnych ramach. Zespół nigdy nie zszedł poniżej pewnego poziomu i poziom ten również i tu został utrzymany, z kilkoma skokami "zwyżkowymi". Jednocześnie ewidentnie zabrakło tu jakiejkolwiek nutki szaleństwa, która sprawiłaby, że "Ascension" będzie się wyróżniać na tle trzech, może czterech poprzednich albumów zespołu.
Wiele osób zarzuca "Ascension" wtórność i zachowawczość. Trudno nie przyznać krytykom racji. Pytanie, na ile jesteśmy w stanie zaakceptować tę wtórność i na ile dobrze się w niej odnajdujemy. Bo przecież tak samo można powiedzieć, że od lat takie same albumy nagrywa Overkill czy swego czasu Motorhead. A jednak znalazły one uznanie w oczach krytyków i fanów i do dziś z przyjemnością się do nich wraca. Myślę, że fani po kilku przesłuchaniach polubią się z "Ascension" na tyle, że album nie będzie kurzył się na półce. Krytyków nowy krążek nie przekona, nie podbije też raczej podsumowań rocznych. Z kolei jeśli ktoś dopiero planuje rozpocząć przygodę z Paradise Lost, to ewidentnie powinien wybrać któryś z klasyków, ponieważ "Ascension" może go zniechęcić do dalszej eksploracji. Sam też bym tak zrobił, na co dowodem są czasy chociażby "Faith Divides Us - Death Unites Us" czy "Tragic Idol", kiedy to odpuściłem.
Na koniec jeszcze kilka słów o wydaniu fizycznym albumu. Wersja podstawowa umieszczona jest w standardowym plastikowym jewelboxie. Z kolei wydanie Deluxe, wbrew nazwie sugerującej produkt klasy premium, wsadzono ordynarnie do tekturowego digisleeve'a, bez jakiejkolwiek tacki. Za prawie 80 zł dostaliśmy dwa utwory więcej, ale również produkt w budżetowym opakowaniu o podłej jakości, który za kilka lat prawdopodobnie się rozleci, a płyta porysuje, bo nie ma żadnego zabezpieczenia. Takie traktowanie fanów powinno być karalne.
Artysta: Paradise Lost
Tytuł: Ascension
Wytwórnia: Nuclear Blast
Rok wydania: 2025
Gatunek: Gothic Metal, Doom Metal
Czas trwania: 60:01 (Deluxe)
Ocena muzyki
Ocena wydania
Komentarze