Atoll IN200 Signature
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Atoll to firma, z której produktami audiofile są już dobrze zaznajomieni. Szczególnie jeśli chodzi o wzmacniacze zintegrowane i dzielone, choć niektórzy chętnie sięgają także po odtwarzacze płyt kompaktowych, streamery lub wzmacniacze słuchawkowe tej marki. Elektronika z Brécey na stałe wpisała się w krajobraz rynku audio. Mimo to, francuska manufaktura pod wieloma względami odstaje od obowiązujących dziś norm. Nie poszła za modą na upraszczanie konstrukcji swoich urządzeń i używanie komponentów coraz gorszej jakości, nie oddała procesu produkcyjnego w ręce jednej z dalekowschodnich fabryk ani nie dołączyła się do cenowego wyścigu, który sprawił, że to, co kiedyś postrzegaliśmy jako hi-end, dziś już hi-endem nie jest. Zupełnie jakby w Normandii czas się zatrzymał, choć przetworniki i odtwarzacze sieciowe Atolla pozwalają sądzić, że francuscy konstruktorzy bez problemu nadążają za rozwojem technicznym i zapotrzebowaniem klientów. Historia głosi, że założyciele firmy - bracia Stefan i Emmanuel Dubreuil - sami stali kiedyś po tej stronie barykady. Obaj szukali sensownego sprzętu grającego, ale zawsze coś im nie pasowało. A to dźwięk był nie taki, a to jakość wykonania budziła ich wątpliwości, a jeśli już oba te warunki były spełnione, cena wydawała im się co najmniej niedorzeczna. Skąd my to znamy, prawda? Zamiast narzekać, Stefan i Emmanuel wzięli sprawy w swoje ręce i w 1997 roku rozpoczęli produkcje urządzeń, które miały być inne. Zaczęli od wzmacniaczy zintegrowanych IN50 i IN80, przedwzmacniacza PR100 oraz końcówek mocy AM50 i AM80. Z wieloma zmianami i ulepszeniami, są one produkowane do dziś. Po serii bardzo pozytywnych recenzji we francuskiej i europejskiej prasie, w 1998 roku wprowadzono na rynek końcówkę mocy AM100, a później pierwsze odtwarzacze płyt kompaktowych - CD50, CD80 i CD100. Poprzeczka miała jednak zostać podniesiona jeszcze kilka razy. Rok później w ofercie Atolla pojawił się pierwszy klocek z serii 200 - przedwzmacniacz PR200. W 2001 roku zamówień z całego świata było już tak dużo, że Francuzi musieli wybudować nowy zakład produkcyjny. Dopiero cztery lata później katalog Atolla wzbogacił się o integrę IN200, końcówkę mocy AM200 i odtwarzacz płyt kompaktowych CD200. Wszystkie zaczęły sprzedawać się tak dobrze, że hałas maszyn pracujących w Brécey został zagłuszony przez huk korków od szampana.
Niektórych na pewno dawno już znudziły opowieści o audiofilach, którzy w żadnym sklepie nie mogli znaleźć wymarzonego sprzętu i zaczęli budować go sami. Jeszcze w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych po naszej stronie żelaznej kurtyny - w porządku. Wtedy nie wystarczyło w ten czy inny sposób zarobić pieniędzy, pójść do sklepu lub zadzwonić po fachowca. Trzeba było mieć łeb na karku, a najlepiej przyzwyczaić się do myśli, że większość rzeczy trzeba będzie ogarnąć samodzielnie. Od wykonania mebli kuchennych przez naprawę roweru po budowę domu z takich materiałów, jakie udało się znaleźć i przywieźć Żukiem, Tarpanem, Polonezem z bagażnikiem dachowym albo jeszcze lepiej - wozem konnym. Ale pod koniec lat dziewięćdziesiątych we Francji? Nie wiem, może mam mylne pojęcie na temat ówczesnych realiów, ale wydaje mi się, że wybór sprzętu grającego był wtedy ogromny. Nawet w Polsce. Melomani kupowali wszystko, co grało i pachniało wielkim światem. Wszelkiego rodzaju japońszczyznę od Denona, Marantza i Yamahę po Kenwooda i Pioneera, budżetowe klocki Creeka i Cambridge'a, Arcama i NAD-a, nieco ekscentryczne komponenty Sugdena, Alchemista, Roksana, Naima, Exposure'a, Meridiana, Quada, Densena, Electrocompanieta, Coplanda, Unisona, Musicala, a nawet hi-endowe cudeńka Krella, Luxmana, Gryphona, Conrada Johnsona, McIntosha, Marka Levinsona i BAT-a. No dobrze... Powiedzmy, że te ostatnie skreślamy ze względu na cenę. Ale reszta? Czy naprawdę Stefan i Emmanuel Dubreuil nie mogli znaleźć czegoś dla siebie? Ilekroć słyszę lub czytam takie historie, zastanawiam się czego ich bohaterowie, u licha, szukali i czy aby na pewno ich percepcja muzyki i brzmienia zgadzałaby się z moją. W audiofilskim środowisku nie brakuje przecież prawdziwych ekscentryków, których ideałem jest system złożony z gramofonu, ośmiowatowej triody Single-Ended i monitorów BBC, najlepiej spięty węglowymi kablami Van den Hula. Obstawiam raczej, że założyciele Atolla wiedzieli, że na rynku jest sporo fajnego sprzętu, ale byli przekonani, że mogą zrobić to lepiej i taniej. Nie mylili się. Zrobili to tak znakomicie, że - mówiąc nieco kolokwialnie - jadą na tym do dziś.
Wygląd i funkcjonalność
Działalność wielu producentów sprzętu audio napędzają nowe rozwiązania techniczne. Choć wtajemniczeni melomani doskonale zdają sobie sprawę z tego, że w tej branży niekoniecznie należy kierować się najnowocześniejszymi materiałami i nowinkami, wiele firm wciąż rozpisuje się o membranach z najdziwniejszych metali i kompozytów, a klienci oswojeni z regułami rządzącymi rynkiem telewizorów, komputerów i smartfonów odruchowo pytają sprzedawców o rzeczy, które a punktu widzenia audiofila nie mają żadnego lub prawie żadnego znaczenia. Atoll działa inaczej. Odnoszę wrażenie, że pozycji tej firmy nie definiuje to, co robi, ale to, czego nie robi. Podczas gdy wiele uznanych, legendarnych wręcz marek systematycznie obniża jakość wykonania i brzmienia swoich urządzeń, szuka oszczędności, ucieka w stronę ekstremalnego hi-endu lub wykonuje inne dziwne ruchy, Atoll wciąż jest nastawiony wybitnie proaudiofilsko. Pasjonatów interesuje bowiem to, co takie urządzenie ma w środku i jaki dźwięk dzięki temu oferuje. Aby jednak do tego dojść i wiedzieć, na co zwracać uwagę, trzeba trochę się w tym temacie orientować. Innymi słowy, poświęcić na to nie tylko pieniądze, ale i czas. A to dziś towar deficytowy. Dlatego ludzie patrzą na wygląd, jakość wykonania obudowy, markę i wyposażenie. Idealny sprzęt ma ich zdaniem pełnić wiele różnych funkcji: łączyć się z siecią (najlepiej przez Wi-Fi), z telefonem (a jakże, przez Bluetooth), mieć co najmniej kilka wejść cyfrowych (może nawet HDMI), najlepiej wbudowany phono stage i wzmacniacz słuchawkowy... Dlatego właśnie na rynku mamy coraz mniej wzmacniaczy, a coraz więcej amplitunerów stereo oferujących wszystkie funkcje, którymi może się cieszyć nabywca dwukrotnie tańszego amplitunera AV. Jeśli taki piecyk ma być naprawdę dobry i oferować wysoką jakość brzmienia, musi swoje kosztować, a skoro klienci chcą więcej gniazd i więcej funkcji, to na czymś musi się to odbić. Zazwyczaj na dwóch bardzo powiązanych ze sobą rzeczach - konstrukcji wewnętrznej i jakości brzmienia. Przyglądając się niektórym amplitunerom, można dojść do wniosku, że ich "bebechy" to klasa miniwieży albo starego, dwudziestoletniego wzmacniacza z najniższej serii. Obudowa z cienkiej blachy i plastiku, mały transformator, komponenty jakości niemalże śmietnikowej, radiator z puszki po piwie, a wszystko zmontowane na płytkach pospinanych ze sobą komputerowymi taśmami. Pal licho, że takie rzeczy widuje się w klockach za dwa, może trzy tysiące złotych. Jeśli ktoś chce przyoszczędzić, dobrze wie, na co się decyduje i ile mu taki sprzęt posłuży. Niestety, ten świat zaczyna coraz mocniej wkraczać do urządzeń ze średniej półki - tych, którymi powinni interesować się już bardziej wymagający melomani. Dostajemy więc wzmacniacz za cztery, pięć, może sześć tysięcy złotych, a tu plastikowy front, masa w okolicach pięciu kilogramów, obudowa niewiele lepsza niż w budżetowym amplitunerze, a w środku zasilacz z peceta, przewody polutowane byle jak i końcówka mocy pracująca w klasie D, czasami nawet kupowana jako "gotowiec" za kilkaset złotych. Potem włączamy taki wzmacniacz i... Gra. Jakoś tam. Ale na pewno nie tak, jak mógłby grać piecyk zbudowany tak, jak życzyliby sobie tego audiofile - z potężnym zasilaczem, w pełnym dual-mono, w klasycznym układzie tranzystorowym lub hybrydowym, na bazie dobrych komponentów, a już najlepiej gdyby zbudowano go w Europie, USA lub Japonii. Nie ma takich cudów? Ależ są. Oto dowód.
TECH CORNER: Podstawowe własności i parametry wzmacniaczy stereo
IN200 Signature to najnowsza odmiana wzmacniacza wprowadzonego na rynek piętnaście lat temu. Jeśli przyjrzycie się jego wnętrzu, od razu zrozumiecie, że jest to konstrukcja niezwykle zbliżona do pierwowzoru. Taka sama architektura, takie samo, niezwykle imponujące zasilanie, krótko mówiąc - ten sam przepis na sukces. Średnio raz na kilka lat francuscy konstruktorzy odczuwają potrzebę wprowadzenia zmian natury kosmetycznej. Możliwe, że nakłada się na to zmiana dostawców poszczególnych części lub chęć ulepszenia układu elektronicznego w kluczowych miejscach. Generalnie mówimy jednak bardziej o liftingu niż rewolucji. W opisywanym modelu, względem produkowanego wcześniej modelu IN200 SE, wprowadzono dwie istotne modyfikacje. Pierwsza to unowocześniony i uproszczony wygląd przedniej ścianki. Atoll zrezygnował z przycisków, zastępując je dwoma eleganckimi pokrętłami, które można również naciskać. Lewe służy więc do włączania lub wyłączania trybu czuwania i wyboru źródła, a prawym możemy ustawić poziom głośności i balans. Informacje o aktualnych parametrach są widoczne na zamontowanym pomiędzy nimi wyświetlaczu, w który wmontowano również sensor podczerwieni dla dołączonego do zestawu pilota. Ten, jak na możliwości i funkcjonalność integry, jest stanowczo zbyt skomplikowany, ale rozumiem, że firma dołącza identyczny sterownik do swoich odtwarzaczy i przetworników, więc jeżeli planujecie zbudować pełną wieżę z jej komponentów, będziecie zadowoleni. Z przodu umieszczono także duże (całkiem przyzwoite zresztą) wyjście słuchawkowe. Mimo wyraźnego skrętu w stronę wzorniczego minimalizmu, francuscy konstruktorzy nie zmienili charakterystycznej formy aluminiowego panelu czołowego z odcinającą się od górnej części matową listwą, która z lewej strony wyraźnie skręca ku górze. Zachowano także fikuśnie ponacinaną pokrywę, dzięki czemu IN200 Signature powinien wtopić się w dowolny system Atolla. W starszych modelach mi to nie przeszkadzało, ale tutaj łukowata linia jest w zasadzie jedynym elementem zaburzającym symetrię urządzenia. Nawet logo przeniesiono na środek (choć to z "okienkiem" w miejscu litery "o" też wyglądało fajnie). Drugą istotną zmianą jest możliwość wyposażenia wzmacniacza w moduł przetwornika cyfrowo-analogowego z pięcioma wejściami cyfrowymi i łącznością Bluetooth. Odbywa się to poprzez montaż opcjonalnej karty, która w katalogu Atolla figuruje po prostu jako Digital Board. DAC zbudowano w oparciu o kość AK4490 AKM-a, w związku z czym wejście USB obsługuje nawet pliki PCM w jakości 32 bit/384 kHz oraz DSD128. Koszt? 1390 zł. Dla audiofilów, którzy nie dysponują jeszcze porządnym przetwornikiem lub streamerem - w porządku.
Problem w tym, że Atoll nie zamieścił na swojej stronie zdjęcia tylnej ścianki IN200 Signature bez zamontowanej karty. Jest tylko fotografia przedstawiająca integrę z wejściami cyfrowymi i właśnie ona rozeszła się po stronach dealerów. Niektórzy z nich zapomnieli zamieścić w opisie wyraźną informację, że przetwornik jest opcją wymagającą dopłaty. A skoro na stronie produktu widzimy wzmacniacz z wejściami cyfrowymi, mamy prawo sądzić, że dokładnie takie urządzenie dostaniemy. Tymczasem bazowy, wyceniony na 7490 zł model ma w tym miejscu metalową zaślepkę. I co tu począć? Sam byłem przekonany, że będę opisywał wzmacniacz z funkcją przetwornika i łącznością bezprzewodową, a otrzymałem klasyczną, analogową integrę. Jest to klasyczny przykład zaniedbania, które zaczęło się od producenta (który powinien pokazać na stronie dwie wersje tylnej ścianki - z przetwornikiem i bez), przeszło przez dystrybutora (który wprawdzie na swojej stronie zamieścił stosowną informację, ale najwyraźniej nie przypilnował, aby zrobili to także wszyscy dealerzy), a skończyło się tak, że w niektórych sklepach internetowych widzimy wzmacniacz z wejściami cyfrowymi za 7490, a nie 8880 zł. Gdybym go kupił i dostał egzemplarz z metalową zaślepką, wkurzyłbym się okrutnie, a następnie domagałbym się dosłania karty Digital Board bez dopłaty. Ot, zwyczajna niefrasobliwość, wynikająca prawdopodobnie z chęci lepszego zaprezentowania produktu potencjalnym klientom. Mimo to, Atoll powinien dbać o takie rzeczy i udostępnić na swojej stronie zdjęcie "golasa" - tak, jak robi to chociażby Primare, pokazując zdjęcia niektórych modeli we wszystkich wersjach, i to zarówno z tyłu, jak i w środku.
Wystarczy zajrzeć Atollowi pod maskę, aby uświadomić sobie, że jest to prawdziwa elektrownia. 90% wnętrza to końcówka mocy - pełne dual-mono z dwoma potężnymi transformatorami, ośmioma dużymi kondensatorami i czterema tranzystorami mocy w każdym kanale. Posiadacz takiego piecyka może w pewnym momencie dołożyć do niego na przykład streamer z wbudowanym przedwzmacniaczem, a wówczas przełożenie regulacji głośności ze wzmacniacza do źródła i wykorzystanie wejścia by-pass w "dwusetce" może okazać się strzałem w dziesiątkę.Skoro więc w podstawowej wersji nie dostaniemy wejść cyfrowych, co nam zostaje? Otóż całkiem sporo. IN200 Signature ma na pokładzie bogaty komplet wejść i wyjść analogowych. Podłączymy do niego aż pięć źródeł, a gdybyśmy chcieli, możemy skorzystać z wyjścia magnetofonowego, dwóch wyjść z przedwzmacniacza oraz bezpośredniego wejścia do końcówki mocy. Dwie ostatnie opcje wydają mi się co najmniej interesujące. Wystarczy bowiem zajrzeć Atollowi pod maskę, aby uświadomić sobie, że jest to prawdziwa elektrownia. 90% wnętrza to końcówka mocy - pełne dual-mono z dwoma potężnymi transformatorami, ośmioma dużymi kondensatorami i czterema tranzystorami mocy w każdym kanale. Posiadacz takiego piecyka może w pewnym momencie dołożyć do niego na przykład streamer z wbudowanym przedwzmacniaczem, a wówczas przełożenie regulacji głośności ze wzmacniacza do źródła (swoją drogą, zazwyczaj daje nam to możliwość obsługi systemu z poziomu aplikacji) i wykorzystanie wejścia by-pass w "dwusetce" może okazać się strzałem w dziesiątkę. Właściciele kolumn wyposażonych w dwie lub trzy pary gniazd będą z kolei mogli pomyśleć o dołożeniu do systemu jednej (bi-amping) lub dwóch (tri-amping) końcówki mocy AM200 Signature. Trzy pary terminali widuje się wprawdzie rzadko (Audiovector SR3, ATC SCM 40, PMC Fact 12), jednak znalezienie elektroniki przystosowanej do takich manewrów też nie jest proste, a jeśli chcemy zmieścić się w rozsądnej cenie i rozłożyć całą operację w czasie, to już nie lada wyczyn. Tymczasem AM200 Signature kosztuje 5690 zł, więc nawet tri-amping z wykorzystaniem opisywanej integry i dwóch takich końcówek (mówimy o 34 kg amplifikacji zasilanej sześcioma (!) 670-VA toroidami i dostarczającej łącznie 360 W na kanał przy 8 Ω) będzie kosztował mniej niż jeden Naim Supernait 3. Lubię Naima i wiem, że nawet jeden Supernait 3 umie spuścić membranom łomot, ale gdybym musiał napędzić jakieś wybitnie prądożerne głośniki wyposażone w więcej niż jeden komplet terminali, komplet Atolla na pewno znalazłby się w obszarze moich zainteresowań. Minusy? Na tylnym panelu IN200 Signature mogłoby się znaleźć chociażby jedno wejście zbalansowane. Niektórzy powiedzą, że to zbyteczne, bo sygnał i tak musiałby przejść przez desymetryzator, jednak niektórzy potencjalni nabywcy francuskiego piecyka mogą mieć źródło z takimi gniazdami i interkonekt zakończony wtykami XLR, w związku z czym po przesiadce na wzmacniacz pozbawiony takiego wejścia będą musieli kupić kolejną łączówkę lub zamienić się na wersję niezbalansowaną. Gdyby Atoll dorzucił tu XLR-y, nie musieliby kombinować. Poza tym drobiazgiem, ciężko się do czegokolwiek przyczepić. IN200 Signature może nie wyróżnia się z tłumu ekstrawaganckim wzornictwem z drewnianymi i złotymi ozdobami, na pewno mógłby mieć ładniejsze gniazda i bardziej eleganckiego pilota, ale mając na uwadze jego cenę i to, co znajduje się w środku, narzekanie na takie duperele byłoby co najmniej niestosowne. Wyraźnie widać, że Francuzi nie walczą o względy tak zwanego przeciętnego klienta. Inwestują przede wszystkim w to, co interesuje audiofilów. A jak taka polityka przekłada się na brzmienie?
Brzmienie
Do przetestowania Atolla skłoniły mnie dwie rzeczy - moje dotychczasowe doświadczenia ze sprzętem tej marki, w dużej mierze pokrywające się z tym, jak postrzegają je inni audiofile oraz jego architektura wewnętrzna, połączona z wysoką mocą. Na widok cudownie symetrycznego układu zasilanego dwoma transformatorami toroidalnymi dosłownie zaświeciły mi się oczy. W tym przedziale cenowym takich rzeczy raczej się już nie spotyka. Jeśli już, przeważnie jest to chińszczyzna, która na zdjęciach prezentuje się przyzwoicie, ale gra już znacznie gorzej albo takie rodzynki, jak Baltlab Epoca III. Baltlab jest jednak wzmacniaczem o dość charakterystycznym brzmieniu. Jego konstruktorom nie zależało na wysokiej mocy, ale obniżeniu poziomu zniekształceń, eliminacji ujemnego sprzężenia zwrotnego i zapanowaniu nad harmonicznymi tak, aby uzyskane brzmienie było naturalne, pełne i przyjemne. I to się z pewnością udało, ale trzeba wiedzieć, że Epoca III nie jest potworem, który zapanuje nad dowolnymi kolumnami. Zestawy głośnikowe dobiera się do niego prawie tak samo, jak do lampy. Muszą być stosunkowo łatwe do wysterowania i mieć w sobie coś, co uzupełni ciepły, muzykalny charakter integry. Od Atolla oczekiwałem czegoś innego. Za podobne pieniądze dostajemy tu solidny, ciężki, muskularny wzmacniacz. Zdecydowana większość tego, co drzemie pod jego maską to zasilacz i lustrzane końcówki mocy. Można zatem oczekiwać, że brzmienie będzie potężne, dynamiczne i koncertowe. Że zaleje nas ściana dźwięku, a membrany w kolumnach będą tańczyły tak, jak Atoll im zagra. I to wszystko prawda. Jest, zaliczone. Wystarczy pięć minut odsłuchu i wiemy, że mamy do czynienia z poważnym piecem. Ma być głośno? Jest. Ma być czysto? Jest. Ma grać tak, jakby wzmacniacz ani trochę się nie męczył i w każdej chwili miał jeszcze spory zapas prądu? Gra. Ale na tym lista jego zalet się nie kończy. Ona się na tym dopiero zaczyna.
Urządzenia francuskiej firmy słyną także z szeroko rozumianej naturalności. Braciom Dubreuil nigdy nie zależało na stworzeniu elektroniki, która będzie wyróżniała się jakimś jednym parametrem, wybranym atrybutem, takim jak nieprzeciętna przejrzystość czy niespotykana u konkurencji kontrola basu. Ich przepis na sukces polegał raczej na umiejętnym panowaniu nad wszystkimi aspektami prezentacji, czy jak to się czasami mówi - poświęcaniu takiej samej uwagi każdemu z nich. Jeżeli ten cel uda się zrealizować, rezultatem jest uniwersalny, dobrze zrównoważony dźwięk, w którym jeden słuchacz doceni przede wszystkim dynamikę i stereofonię, a inny pokocha za liniowość, mocny bas i realistyczny zakres średnich tonów. Innymi słowy, dla każdego coś miłego. IN200 Signature w dużej mierze wpisuje się w ten schemat. Mamy tutaj do czynienia z potężnym piecem, który do każdej muzyki startuje niczym wygłodniały pies do napełnionej przed chwilą miski, ale brzmienie, postrzegane całościowo, nie odbiega od tego, co nazywamy neutralnością, albo odbiega w niewielkim tylko stopniu. Mówiąc wprost, francuska integra może stać się sercem wielu wysokiej klasy systemów stereo. Potrafi przyłożyć, ale jej dźwięk jest na tyle wszechstronny, abyśmy mogli pójść w dowolnym kierunku. W trakcie testu IN200 Signature sprawdził się zarówno z energicznymi Audiovectorami QR5, jak i nieco spokojniejszymi, kulturalnymi i wspaniale wyważonymi monitorami AudioSolutions Figaro B. Myślę, ze będzie także doskonałym partnerem dla kolumn grających cieplej i wymagających elektroniki, która pobudzi je do życia. Atoll to potrafi. Jego dźwięk jest energiczny, żwawy, szybki, nasycony endorfinami, niezwykle angażujący. To wzmacniacz, któremu po prostu chce się grać.
Przejdźmy zatem do elementów, które wychodzą z przytulnego kącika zwanego neutralnością. Pierwszym z nich jest ciekawa i, co tu dużo mówić, bardzo fajna średnica. Dzięki niej bardzo szybko przestajemy się ekscytować basem, który też łoi jak trzeba. Ale kiedy tylko w nagraniu pojawi się wokal, staje się jasne, że będzie na czym zawiesić ucho. Atoll stawia na bezpośrednią, czytelną prezentację środkowej części pasma, lekko skręcając w stronę barwy, którą kojarzymy z papierowymi membranami. Nie jest to lampowe ciepło ani analogowa płynność. Niektórzy bowiem kojarzą te cechy z pewnym spowolnieniem, złagodzeniem, którego tutaj nie zauważymy. Jest to raczej krok w kierunku celulozowych średniotonowców, jakie zobaczymy i usłyszymy na przykład w JBL-ach L100 Classic. Ale na tym nie koniec, bowiem największe wrażenie zrobiło na mnie to, w jaki sposób średnica łączy się z... przestrzenią. IN200 Signature ma tendencję do wysuwania pierwszego planu do przodu. Czujemy się tak, jakbyśmy wybrali się na koncert i usiedli w jednym z pierwszych rzędów. Nie jest to jeszcze serwowanie dźwięku na twarz, z jakim zetkniemy się w niektórych brytyjskich monitorach lub wzmacniaczach lampowych, jednak z pewnością nie jest to także obserwowanie sceny stereofonicznej z dystansu, jak w starszych kolumnach Audio Physica. Audiovectory QR5 też idą w tę stronę. Ich scena zaczyna się mniej więcej na linii kolumn i ciągnie daleko wgłąb. Atoll gra inaczej, zachęcając muzyków, aby się do nas przysunęli. Wokaliści stali jakiś metr przed głośnikami, czasami nawet bliżej, a scena kończyła się jakieś pół metra, może metr za linią bazy. Efekt namacalności podsycała delikatna ekspozycja średnicy. Minimalna, ale na tyle istotna, aby skupić na sobie uwagę słuchacza. Jeżeli uważacie, ze właśnie w tym zakresie kryje się cała istota i esencja muzyki, będziecie zachwyceni. IN200 Signature może nie tworzy jeszcze wrażenia, że siedzimy między artystami, ale potrafi sprawić, że obserwujemy ich poczynania z bliska. Są niemal na wyciągnięcie ręki. Minus jest taki, że czasami kontury instrumentów są trochę rozmyte. Co ciekawe, bardziej wgłąb niż w wymiarze szerokości. Czujemy się tak, jak Ellen Page (Ariadne) w "Incepcji", kiedy ustawiała naprzeciw siebie lustra, tworząc wrażenie nieskończonej perspektywy. O ile więc stosunkowo łatwo jest nam wskazać, który instrument jest bardziej na lewo lub na prawo, o tyle dokładne odmierzenie dystansu między nim a naszą głową jest trudniejsze. Wydaje mi się, że tą niepewną głębią trzeba po prostu zapłacić za całą resztę. Dźwięk fantastycznie nas otacza, wchłania i wychodzi nam naprzeciw. Muzycy nie są rzadkimi ptakami, których nie da się dotknąć i które trzeba obserwować z dystansu, bo uciekną, gdy tylko nas zauważą. Jest wprost przeciwnie. Czują się przy nas swobodnie, przychodzą, dają się pogłaskać. A już nagrania koncertowe - poezja. Dzięki takiej stereofonii, niezwykle łatwo uwierzyć, że naprawdę tam jesteśmy. Nie jest to jednak laboratorium, w którym możemy sobie wszystko zmierzyć i ułożyć co do milimetra. Dostajemy duże granie, lawinę dźwięku, dynamiczny rozmach i studyjną bliskość jednocześnie. Jest jazda. Atoll po prostu idzie do przodu i cholernie wciąga. A że mógłby dokładniej ustawiać źródła w wymiarze szerokości? No mógłby. Tyle, że wtedy kosztowałby pewnie dwa razy więcej.
IN200 Signature ma trochę swojego charakteru, robi małe przemeblowanie w przestrzeni, dodaje trochę kopnięcia na basie i kieruje uwagę słuchacza w stronę średnicy. Wcale nie kluchowatej i przesadnie wygładzonej, ale bezpośredniej, namacalnej, przekonującej i wyjątkowo "obecnej". Wysoka moc i zdolność zapanowania nad kolumnami czynią Atolla w dużym stopniu odpornym na kaprysy i humory sprzętu towarzyszącego.To samo można powiedzieć o basie. W tym zakresie IN200 Signature ani trochę sobie nie odpuszcza. Nawala, ale w jego brzmieniu znajdziemy także mięcho, barwę, soczystość i poczucie rytmu. Jedynym minusem jest delikatne podbicie środkowego fragmentu niskich tonów. Porównanie z Heglem H20 ujawniło, że Atoll lubi subtelnie dopompować pewne częstotliwości. U mnie akurat nie spowodowało to nic złego. Ba! QR5 zaczęły grać jakby bardziej punktowo, minimalnie w stronę dźwięku "monitorowego". I właśnie na to radziłbym uważać podczas konfigurowania systemu. Jeżeli macie monitory, które średnim basem nadrabiają brak tego najniższego albo podłogówki, które tym mid-basem trochę łoją, Atoll może wzmocnić ten efekt. Niezbyt mocno, ale jednak. Obstawiam, że będzie słychać odrobinę więcej bass-reflexu, a mniej subwooferowych pomruków. Hegel zagrał dokładnie odwrotnie. Sprawił, że podłogowe Audiovectory zaczęły bardziej odzywać się tym najniższym, mruczącym dołem, a tego średniego, w porównaniu z Atollem, trochę odjął. Kwestia gustu, chociaż skala zjawiska jest tak niewielka, że na moje ucho spokojnie uda się skorygować je kablami. Dobrze, a co z górą pasma? Otóż jest ona chyba najbardziej neutralnym i przezroczystym składnikiem całej tej kompozycji. Generalnie - fajna. Dźwięczna, ale pozbawiona chamskich wyostrzeń. Przejrzysta, ale pięknie połączona ze średnicą. Być może w niektórych systemach górę weźmie łagodniejsza strona jej natury? W niektórych kręgach funkcjonuje bowiem opinia, że Atoll gra ciepło, gładko i kulturalnie, a nie są to pierwsze określenia, jakie przyszły mi do głowy podczas odsłuchu. Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że chodzi o dwie rzeczy. Po pierwsze, kiedyś faktycznie tak było. Trochę... Atoll nigdy nie serwował nam tranzystorów udających wzmacniacze lampowe, ale jeszcze kilka lat temu faktycznie trochę tego ciepła w sobie miał. Teraz idzie bardziej w stronę neutralności, ale nie wszyscy jeszcze mieli okazję się o tym przekonać. Po drugie, wydaje mi się, że z racji ceny urządzenia Atolla są porównywane z klockami z niższej półki, które niestety często mają tendencję do wyostrzania. Grają agresywnie - tak, żeby wygrać pięciominutowy pojedynek. W starciu z nimi wzmacniacze z Brécey faktycznie mogą się wydać jakieś takie wygładzone, uspokojone. Ale nie ten. Myślę, że większość wzmacniaczy z tego przedziału cenowego dostanie od niego srogie lanie, a z tańszymi chyba nie ma nawet co do niego podchodzić. Moooże Denon PMA-1600NE? Moooże Unison Research Unico Primo? Moooże Exposure 3010 S2D? Oczywiście wszystko zależy od konkretnego systemu i naszych indywidualnych preferencji. Jeżeli ktoś lubi lampowe ciepło i gęstość na granicy budyniu, pewnie znajdzie wzmacniacz w jego mniemaniu lepszy. Ale tak można mówić o wszystkim. Na tej zasadzie każde urządzenie i każde porównanie można sprowadzić do poziomu "mnie podoba się bardziej". W końcu są też tacy, którym wino marki wino smakuje bardziej niż Chassagne-Montrachet La Goujonne lub Mazis Chambertin Grand Cru. Kwestia gustu.
IN200 Signature to wspaniały wzmacniacz. Ma trochę swojego charakteru, robi małe przemeblowanie w przestrzeni, dodaje trochę kopnięcia na basie i kieruje uwagę słuchacza w stronę średnicy. Wcale nie kluchowatej i przesadnie wygładzonej, ale bezpośredniej, namacalnej, przekonującej i wyjątkowo "obecnej". Myślę, że podobny efekt powinniśmy uzyskać w dowolnym systemie. Wysoka moc i zdolność zapanowania nad kolumnami czynią Atolla w dużym stopniu odpornym na kaprysy i humory sprzętu towarzyszącego. Ponieważ do naszej redakcji dostarczono podstawową wersję wzmacniacza, bez opcjonalnej karty z przetwornikiem cyfrowo-analogowym, jakość tego ostatniego pozostanie dla mnie zagadką. Możliwe, że jest świetny, ale po tym, co usłyszałem, mam wątpliwości czy DAC za 1390 zł będzie tutaj wystarczająco dobrym rozwiązaniem. Obawiam się, że to będzie jest idealny partner dla integry prezentującej brzmienie, no właśnie, pod wieloma względami ocierające się o hi-end. Choćby nawet ta karta była trzy razy lepsza niż wskazuje jej cena, i tak będzie za słaba. IN200 Signature zasługuje na towarzystwo takiego źródła, jak Auralic Vega G1. Powiecie, że mnie powaliło? Hmm... Nie mogę tego wykluczyć, ale raczej nic na to nie wskazuje. Nie jeżdżę metrem bez spodni i w masce z głową konia. Nie tarzam się po ulicy i nie drapię pazurami kostki brukowej krzycząc, że szukam Belzebuba, bo chciałbym zdemolować mu chałupę. Byłoby co najmniej dziwne, gdyby jedynym objawem mojego szaleństwa była błędna ocena testowanego sprzętu i warunków, w jakich powinien pracować. Jeżeli szukacie wzmacniacza za siedem i pół tysiąca, bo wyliczyliście, że taki teoretycznie pasowałby do pozostałych urządzeń, w porządku - możecie kupić Atolla i będziecie mieli mnóstwo frajdy. Ale wiedzcie, że ten piec poradzi sobie w znacznie lepszym towarzystwie i dopiero wtedy będzie czuł się komfortowo. Wtedy rozwinie skrzydła. A jeżeli zastanawiacie się nad kupnem wzmacniacza i odtwarzacza, a na każdy z tych klocków chcecie przeznaczyć 12000-14000 zł, spróbujcie połączyć IN200 Signature i źródło za 18000-20000 zł. Możliwe, że otrzymacie lepszy dźwięk (serio), nie mówiąc już o możliwości rozbudowy systemu o jedną lub dwie końcówki mocy.
Budowa i parametry
Atoll IN200 Signature to wzmacniacz zintegrowany dysponujący mocą 120 W na kanał przy 8 Ω i 200 W na kanał przy 4 Ω. Urządzenie zamknięto w dość prostej obudowie wykonanej z grubej blachy stalowej i przyozdobiono aluminiowym panelem czołowym. Ciekawie ponacinana pokrywa mocowana jest zaledwie czterema śrubami, jednak całość sprawia wrażenie bardzo sztywnej i odpornej na rezonanse. Możliwe, że sekretem Atolla jest mocne naprężenie metalowej skrzynki. Wystarczy odkręcić dwie śruby po jednej stronie, aby pokrywa zaczęła się unosić, a po demontażu doskonale widać, że jej górna część została wygięta i dopiero w takiej formie nałożona na obudowę. Aby ją założyć, trzeba dociskać obie części do siebie. Po dokręceniu śrub obudowa wciąż "pracuje, dzięki czemu nic tutaj nie dzwoni ani nie stuka. Jeśli chodzi o konstrukcję wewnętrzną, co tu dużo mówić - poezja. IN200 Signature to dual-mono w najczystszej postaci. W wielu tego typu konstrukcjach jedynym punktem, w którym oba kanały spotykają się ze sobą jest przedwzmacniacz, jednak tutaj nawet tę sekcję zbudowano z wykorzystaniem dwóch osobnych regulatorów. Gdyby nie to, IN200 Signature wyglądałby jak audiofilska końcówka mocy. Nie dość, że dostępne miejsce zostało wykorzystane niemal w stu procentach, to jeszcze większość przestrzeni wewnątrz obudowy zajmuje zasilacz oparty na dwóch 670-VA transformatorach toroidalnych. Za nimi zobaczymy osiem kondensatorów Nichicona o pojemności 6800 µF każdy, a dalej skrzynka już prawie się kończy - zostaje miejsce dla gniazd wejściowych i wyjściowych oraz opcjonalnej płytki zawierającej moduł przetwornika cyfrowo-analogowego i Bluetooth. Po bokach umieszczono lustrzane końcówki mocy pracujące w klasie AB. W każdym kanale pracują cztery tranzystory, z których każdy ma swój własny radiator. Producent informuje, że po każdym włączeniu wzmacniacz potrzebuje około pół godziny, aby osiągnąć optymalną temperaturę pracy. Jak można się domyślać, obudowa dość mocno nagrzewa się w tych miejscach, więc pozostaje wierzyć, że otwory wentylacyjne wycięte zarówno od góry, jak i po bokach w zupełności naszemu wzmacniaczowi wystarczą. Instrukcja obsługi dostępna jest jedynie w języku angielskim, który Francuzi - celowo lub nie - kaleczą z lubością i godną pozazdroszczenia finezją. "You have just bought an amp-preamp. Integrated IN200 with exceptional audiophile performances. We really thank you for your confidence in our products. To get the best part of your amplifier, please read carefully this manual." No to mersi i orewułar pari!
Werdykt
Dawno, dawno temu chcieliśmy wprowadzić w naszych testach drugą skalę ocen - alkoholową. Specjalna grafika pokazywałaby, ile trzeba wypić, aby dźwięk naprawdę nam się spodobał. Aby był już bliski tego, co niektórzy nazywają hi-endem, inni dźwiękiem docelowym, a jeszcze inni - koncertem na żywo. Skala z natury musiałaby być niezależna od przedziału cenowego, w którym się poruszamy. Ocenialibyśmy tylko to, jak dużo przeciętny audiofil musiałby w siebie wlać, aby dać się pochłonąć muzyce. Pomysł wydaje się co najmniej infantylny, ale nie uwierzycie, ilu ludzi powiedziało mi "wiesz co, to by było bardziej miarodajne niż te wszystkie gwiazdki i kropki". Budżetowy głośnik sieciowy musiałby dostać dziesięć szklanek whisky. Fajne kolumny za pięć tysięcy złotych - sześć kieliszków. Słuchawki za dwieście złotych - trzy butelki spirytusu. Atoll w tej skali dostałby ode mnie dwa duże piwa. Tyle wystarczyłoby, abym zapomniał o lekko zamazanej głębi i delikatnym podbiciu średniego basu. Jestem jednak przekonany, że te drobne mankamenty można także skorygować w zdrowszy i, na dłuższą metę, tańszy sposób - poprzez umiejętny dobór sprzętu towarzyszącego. Z pewnością warto powalczyć. Może nawet warto na kolumny, źródło i kable wydać zdecydowanie więcej niż podpowiadałby zdrowy rozsądek. IN200 Signature na to zasługuje.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 120 W/8 Ω, 2 x 200 W/4 Ω
Wejścia analogowe: 5 x RCA, 1 x by-pass (RCA)
Wyjścia analogowe: 2 x pre-out, 1 x rec-out (RCA)
Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 100 kHz
Zniekształcenia: 0,05 %
Stosunek sygnał/szum: 100 dB
Wymiary (W/S/G): 9/44/28 cm
Masa: 12 kg
Cena: 7490 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, AudioSolutions Figaro B, Auralic Vega G1, Clearaudio Concept, Cambridge Audio CP2, Cardas Clear Reflection, Albedo Geo, Enerr One 6S DCB, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate, Custom Design RS 202, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Grzesiek
A jednak. Swego czasu kupowałem wzmacniacz i właśnie Atoll, tyle że IN100, był przedmiotem mojego zainteresowania. I jedyną cechą brzmienia, która mi przeszkadzała było akcentowanie średniego-wyższego podzakresu basu. Wzmacniacz przez to odbierałem jako "szybki". Bas był fajnie kontrolowany, ale właśnie szybki a przez to krótki. Wybrałem wtedy Cambridge Audio CXA80. Lubię, jak bas chwilę "trwa", a Atoll go według mnie skracał. Może to jest właśnie taka cecha wzmacniaczy tej marki? Niemniej jednak wzmacniacze Atolla uważam za bardzo porządne w swoich kategoriach cenowych i świetnie grające w szybkiej muzyce.
7 Lubię -
-
zenek
Bas w IN200 wcale nie jest szybki (ani wolny), jest nieco pogrubiony. Co do góry, to blachy perkusji brzmią jak blachy jak w mało jakim wzmaku, to jest super.
0 Lubię -
Marek
Bas jest pogrubiony i taki lubię. Wyraźnie czuć go już przy niskich poziomach głośności. Jest świetna stereofonia i nienachalna góra. Poprzednio miałem dwie lampy na EL34 i KT88 i szczerze IN200 nie ma się czego wstydzić.
0 Lubię
Komentarze (4)