Tomasz Karasiński - StereoLife
- Kategoria: Wywiady
- Tomasz Karasiński
Chcąc poznać ludzi zajmujących się sprzętem audio, związanych z tą branżą zawodowo, natkniemy się na wywiady z konstruktorami, przedsiębiorcami, sprzedawcami, organizatorami imprez oraz przedstawicielami koncernów produkujących wszystko od niedrogich słuchawek po hi-endowe wzmacniacze i zestawy głośnikowe. Rzadko kiedy można trafić na wywiad ze znanym blogerem, youtuberem lub recenzentem, ponieważ dzielą się oni swoimi przemyśleniami w artykułach, felietonach, testach czy wideorecenzjach. Czasami przeprowadzają wywiady ze sobą nawzajem, co często przeradza się w rozmowę dwóch kolegów mających bardzo podobne zainteresowania, obserwacje i dylematy. Na ogół jest to jednak rzadkość i jeśli w ogóle dziennikarze specjalistycznych magazynów wypowiadają się dla innych mediów, zwykle chodzi o kilkuzdaniowy komentarz lub wytłumaczenie podstawowych pojęć słuchaczom popularnej stacji radiowej. Trochę szkoda, bo wydaje się, że jest to całkiem ciekawe zajęcie. Wypożyczyć jakieś urządzenie, przetestować je, posłuchać i opisać swoje wrażenia - to powinien umieć każdy. Nie wymaga to nadzwyczajnych umiejętności ani nadprzyrodzonych mocy. Z drugiej strony takich ludzi nie ma znów tak wiele. W Polsce jest to co najwyżej kilkadziesiąt osób. Postanowiłem więc przeprowadzić wywiad z Tomaszem Karasińskim, redaktorem naczelnym internetowego magazynu StereoLife. Nie dlatego, że uważam go za najbardziej doświadczonego czy najciekawszego człowieka w tej branży, ale dlatego, że był pod ręką.
"Z wykształcenia inżynier lotnictwa, z zawodu dziennikarz, z zamiłowania audiofil i amator każdej dobrej muzyki. W wolnych chwilach zajmuje się projektowaniem stron internetowych i fotografowaniem samolotów z bliska. W muzyce lubi matematyczną harmonię i ciekawe brzmienia, w brzmieniu sprzętu audio szuka muzykalności i umiejętności przekraczania fizycznych ograniczeń. Lubi urządzenia tanie i drogie, lampowe i tranzystorowe, duże i małe, cyfrowe i analogowe. Nie lubi tylko beznadziejnych." - tak pisze o sobie mój dzisiejszy gość. Założę się jednak, że nie jest to ani koniec, ani nawet początek jego historii. Podobnie jak w przypadku kilku innych wywiadów, musiałem na chwilę zapomnieć o tym, że wiele z tych opowieści słyszałem już nie raz i nie dwa. Nie jest bowiem tajemnicą, że z Tomaszem Karasińskim znamy się od dawna. Aby nasza rozmowa miała sens i aby z jej zapisu wyszło coś interesującego, postanowiliśmy zrobić to zgodnie z formułą podpatrzoną w pewnym programie telewizyjnym nadawanym po dwudziestej drugiej - naprzeciw siebie siada dwóch gości, którzy utrzymują ze sobą znajomość od wielu, wielu lat, ale na potrzeby nagrania z uporem maniaka sobie "panują". Cóż, może nie będzie łatwo, ale warto spróbować.
Jak to jest udzielać wywiadu samemu sobie?
Nie wiem, nigdy tego nie robiłem. Rozbawiałem już z takimi osobistościami jak George Cardas, Anssi Hyvönen, Ole Klifoth, Heinz Lichtenegger, John Franks, Ray Kimber, Manfred Diestertich czy Ken Ishiwata, po tej stronie nie siedziałem nigdy. To dosyć dziwne uczucie, ale Pan chyba też nigdy nie rozmawiał w ten sposób z samym sobą.
No tak, nie licząc przypomnień w telefonie i karteczek, które zabieram na zakupy.
Wiem, też sporządzam takie listy. Bez nich zgłupiałbym zaraz po wejściu do sklepu. Ale przecież nie o tym będziemy rozmawiać, prawda?
Hmm, to zależy również od Pana. Planowałem pytać o to, czym się Pan zajmuje, bo wydaje mi się to ciekawe.
Naprawdę? Ja chyba już nie mam takiego poczucia. Lubię swoją pracę, ale od pewnego czasu traktuję ją jako coś normalnego, powszedniego, a nawet mało istotnego.
Serio?
Oczywiście. Z podziwem patrzę na lekarzy, prawników, żołnierzy, strażaków czy chociażby osoby zajmujące się wszelkiego rodzaju działalnością charytatywną. To ludzie, od których zależy czyjeś zdrowie, życie, bezpieczeństwo, majątek, przyszłość. Bycie pilotem, maszynistą czy kierowcą ciężarówki wiąże się z dużą odpowiedzialnością, bo jeśli po sześciu godzinach pracy popełnimy błąd, ktoś może zginąć. Bycie sportowcem to ogromne poświęcenie, codzienne treningi, wyjazdy, i tak przez wiele, wiele lat, a wszystko szlag może trafić, jeśli mimo wszystko nie będziemy wygrywać albo jeśli przytrafi nam się kontuzja. A czy wyobraża sobie Pan życie, gdyby zabrakło piekarzy, kurierów albo tych gości, którzy montują i konserwują anteny na dachach i masztach, żebyśmy mieli Internet w smartfonach? W tym kontekście moja praca jest całkowicie bzdurna i błaha.
No dobrze, ale jednak "recenzent sprzętu audio" to dość niecodzienny tytuł zawodowy. Zdarzyło się Panu spotkać z niedowierzaniem lub tłumaczyć nowo poznanym ludziom, na czym dokładnie to polega?
Ha, ha, tak! Ostatecznie mówimy o dość specyficznym hobby, którego znaczna część populacji nie rozumie lub kojarzy je tylko z pewnymi sloganami. "Aha, więc jesteś jednym z tych świrów, którzy mają srebrne kable?", "Czyli siedzisz sobie w domu i słuchasz muzyki? Nieźle!" - to takie standardowe reakcje, kiedy próbuję wytłumaczyć, czym się zajmuję. Osoby ciekawe świata uśmiechają się i zadają mi mnóstwo pytań, zaś innym równie dobrze mógłbym powiedzieć, że jestem mistrzem cukiernictwa, konserwatorem zabytków lub poszukiwaczem trufli.
Domyślam się, że podobnie jak nie ma żadnych szkoleń dla poszukiwaczy trufli, tak nie istnieją specjalne uczelnie ani kursy dla recenzentów sprzętu audio. Pan z wykształcenia jest inżynierem lotnictwa? Czy wiąże się to z fotografowaniem samolotów?
Tak, ukończyłem studia inżynierskie na wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej, na kierunku Lotnictwo i Kosmonautyka. Do mojej pracy ma się to dokładnie nijak, aczkolwiek pewien wykładowca, którego szczerze nienawidziłem, z uporem maniaka powtarzał, że inżynier może w życiu zostać każdym. Niestety w tamtych czasach najprędzej mógł zostać biedakiem. Mówię to z pewnym rozżaleniem, bo były to ciężkie, wymagające studia, które kończyło tylko kilka procent osób. Gdybym wiedział, że czeka mnie po nich praca od rana do wieczora za głodową pensję, poświęciłbym ten czas na coś innego. Może nawet zacząłbym budować wzmacniacze na kuchennym stole, bo podobno tak właśnie nakazuje tradycja. Fotografowanie samolotów było jednym z tych zajęć, które pozwalały mi trochę się odciąć, oderwać od szarej rzeczywistości. Czasami w jak najbardziej dosłownym sensie.
Jak to się stało, że został Pan audiofilem?
Hmm, nie jestem pewien, czy audiofilem się w pewnym momencie zostaje, czy jest się nim od urodzenia. Chyba to drugie. Wielu ludzi odkrywa to stosunkowo późno, ale schemat jest podobny. I wcale nie trzeba być posiadaczem drogiego systemu stereo okablowanego srebrnymi drutami, aby zakwalifikować się do tej grupy. Jeśli jesteś osobą wrażliwą na dźwięk, jesteś audiofilem. Jeśli wybierając słuchawki, kierujesz się nie tylko tym, jak wyglądają albo czy są wygodne, ale również tym, jak grają, jesteś audiofilem. Jeśli potrafisz po dźwięku silnika rozpoznać, czy do domu przyjechał właśnie sąsiad z naprzeciwka, czy żona wcześniej wyrwała się z pracy, w moim przekonaniu także jesteś audiofilem. Nie u każdego przekłada się to na chęć słuchania muzyki na wysokiej klasy sprzęcie, ale często właśnie w ten sposób owa podwyższona wrażliwość niektórych ludzi na świat dźwięków się manifestuje. Jest to zupełnie naturalna, logiczna ścieżka - kocham muzykę, więc chcę być bliżej niej, poznawać, odkrywać, konsumować ją w coraz lepszy sposób, czerpiąc z tego maksimum przyjemności.
Rozumiem, że doskonale pamięta Pan swój pierwszy system stereo z prawdziwego zdarzenia?
To się rozwijało z czasem. Jako nastolatek byłem przyspawany do swojego przenośnego kaseciaka i słuchawek kupowanych na bazarze. W domu miałem radiomagnetofon z plastikową rączką, odtwarzaczem płyt kompaktowych i napisem "bass-reflex". Później dostałem od rodziców miniwieżę. Był to okres boomu na kino domowe, więc nawet zestawy mikro musiały mieć kanał centralny i surroundy, a i tak dominował napompowany, sztucznie podbity bas. Byłem młody, a wielu moich rówieśników mogło o takiej wieży pomarzyć, więc nie narzekałem. Wiedziałem jednak, że musi istnieć coś lepszego. Wkręciłem się w ten świat, gdy odkryłem specjalistyczne czasopisma, takie jak "Hi-Fi i Muzyka", "Audio" i "Audio-Video". Choć nie wszystko rozumiałem, czytałem je od deski do deski. Postanowiłem, że sprzęt stereo będzie jedyną zachcianką, na którą będę odkładał swoje oszczędności. Kupiłem monitory Bowers & Wilkins DM303, najpierw zasilając je swoją miniwieżą, a następnie przesiadając się na Creeka 4330 mkII i NAD-a C541i. Kiedy uzupełniłem zestaw kablami Van den Hula, uznałem, że osiągnąłem to, co chciałem. Dziś to brzmi śmiesznie, ale wtedy byłem w siódmym niebie i słuchałem muzyki całymi wieczorami. Myślałem, że będę używał tego systemu jeszcze wiele, wiele lat, ale pojawiły się nowe możliwości.
Jakie?
Przyjęto mnie do redakcji "Hi-Fi i Muzyki", gdzie miałem zajmować się testowaniem sprzętu stereo. Najpierw tego tańszego, a później coraz droższego, stricte audiofilskiego. Aby mieć warunki do recenzowania urządzeń z wyższej półki, nie mogłem zostać przy budżetowych klockach, zatem każdy kolejny zakup był po części realizacją własnego marzenia, a po części inwestycją umożliwiającą mi testowanie szerszej gamy sprzętu i czyniącą moje recenzje bardziej wiarygodnymi. A że miałem dodatkowe źródło dochodu, sprawy potoczyły się znacznie szybciej, niż mogłem sobie wymarzyć.
Chwileczkę! Dopiero co był Pan w tej historii nastolatkiem z małego miasta, a teraz mówimy o pracy w charakterze dziennikarza? Przeskoczył Pan dziesięć lat do przodu?
Nie. Stało się to bardzo wcześnie, gdy miałem szesnaście, może siedemnaście lat. Aktywnie udzielałem się wtedy na forum, które wtedy było jedynym tego typu miejscem w sieci. Panował tam bardzo fajny klimat. Sami hobbyści, pasjonaci, z których większość okazała się wspaniałymi, ciepłymi ludźmi. Nikt nie uważał się za wybitnego specjalistę, bo przecież byliśmy tylko grupą amatorów. Pewnego dnia na forum pojawił się Maciej Stryjecki napisał, że redakcja "Hi-Fi i Muzyki" szuka nowych dziennikarzy. Tak się złożyło, że wcześniej opisałem swoje wrażenia z odsłuchu czterech par kolumn w jednym z warszawskich sklepów. W sieci wisiała zatem gotowa próbka mojego tekstu. Gdybym wiedział, że przeczyta to ktoś oprócz kolegów z forum, przyłożyłbym się do tego bardziej.
Przyjęto Pana tak od razu? Nie było żadnego dużego castingu?
Nie, bo wbrew pozorom nie było tak wielu chętnych. Wie Pan, w sieci ludzie są odważni i często piszą, jak to oni zrobiliby wszystko lepiej, ale kiedy nadarza się okazja, by to udowodnić, nagle są zajęci, zapracowani i "nie mają czasu na głupoty". Ja się zgłosiłem i nie żałuję. Maciek Stryjecki był w lekkim szoku, widząc, że jestem bardzo młody, ale nie dawał tego po sobie poznać. Pomógł mi wtedy również sekretarz redakcji, Robert Lawaty. To chyba dzięki niemu udało się załatwić formalności związane z zatrudnieniem mnie jako osoby nieletniej. Pracowałem tak prawie dwa lata. Kiedy wyjechałem na studia do Warszawy, wszystko przyspieszyło. To był świetny czas dla mediów branżowych. Nie tak dobry jak lata dziewięćdziesiąte, ale wciąż ciekawy. Jako recenzent miałem wówczas dużą swobodę i mogłem wcielać w życie różne dziwne pomysły. Później nie było już tej energii, którą czułem wcześniej. Chciałem naginać zasady, ale druk rządzi się swoimi prawami - jeśli z trzech stron testu jedna idzie na zdjęcie tytułowe, a na dwóch kolejnych oprócz tekstu ma się zmieścić tabelka z ocenami i kilka kolejnych zdjęć z podpisami, nie można przelać na papier wszystkiego, co by się chciało.
Może nie było to takie złe? Jak patrzę na Pańskie testy, chyba powinien Pan sobie narzucić jakiś limit znaków.
Wiem, ale dla mnie każdy artykuł, w tym również test, jest pewną opowieścią. Nie każda będzie fascynująca, ale nie może to być mieszanka opisu ze strony producenta, przelatywania po wszystkich gniazdach, wrażeń odsłuchowych spisywanych według jednego schematu i podsumowania w stylu "w swojej kategorii cenowej jest to urządzenie godne polecenia". Tak można "przetestować" dowolny sprzęt, nawet go nie wypożyczając, nie widząc go na oczy. Większość opisywanych przez nas urządzeń zasługuje na lepsze traktowanie. Poważny test to coś więcej niż pozostawiona na stronie sklepu opinia o maszynce do golenia. Poza tym kto normalny będzie wypożyczał, rozpakowywał, podłączał i sprawdzał dwadzieścia wzmacniaczy, żeby o każdym z nich napisać dziesięć zdań? To nierealne. Wolę spośród dostępnych na rynku urządzeń wybrać te, które wydają mi się najciekawsze, a następnie poświęcić im całą moją uwagę i opisać swoje wrażenia tak, jakbym opowiadał o tym dobremu kumplowi.
Czy po to właśnie powstał magazyn StereoLife?
Nie do końca. Początkowo był to poboczny, eksperymentalny projekt. W pewnym momencie równolegle zacząłem zajmować się tworzeniem stron internetowych. Świat wchodził wtedy w epokę pierwszych smartfonów i tabletów, w związku z czym Internet musiał przejść rewolucję. Wszystko miało stać się responsywne, dopasowywać się do rozmiaru ekranu. Kiedy udało mi się zrobić kilka takich stron, pomyślałem, że mógłbym przekształcić jedną z nich w coś pomiędzy blogiem a kanałem RSS publikującym najnowsze informacje z branży. Wtedy takich miejsc w sieci nie było. Chcąc trzymać rękę na pulsie, trzeba było regularnie odwiedzać dziesiątki stron dystrybutorów i producentów sprzętu hi-fi albo czekać na kolejny numer ulubionego miesięcznika. Tworząc to, co funkcjonuje dziś jako StereoLife, chciałem podzielić się z innymi melomanami i audiofilami częścią świata, w którym się obracałem, a którego oni nigdy nie widzieli. Początkowo ta strona miała stać się miejscem, w którym swoje blogi będzie prowadziło wiele osób z branży - recenzentów, konstruktorów, sprzedawców i innych ekspertów. Udało się to zrealizować tylko częściowo, ale dzięki naszym przyjaciołom powstały treści, jakich w czasopismach drukowanych nigdy byśmy nie zobaczyli. Z pewnością nie udałoby się to, gdyby nie moja żona, która wspierała mnie nie tylko słowem, ale też czynem, a także znajomi z branży, którzy kibicowali nam od samego początku.
Niech zgadnę - nie wszystko poszło tak łatwo, jak sobie Państwo wyobrażaliście?
Ha ha, ja akurat byłem "hamulcowym", na każdym etapie widziałem problemy i bałem się, że to nie wypali, ale ostatecznie dałem się przekonać. Owszem, napotykaliśmy różne bariery, ale byliśmy przekonani, że uda nam się je przeskoczyć. Zaczynaliśmy bardzo skromnie, opisując słuchawki, przetworniki lub kable, czyli wszelkiego rodzaju drobincę. Pisanie recenzji szło całkiem sprawnie. Znacznie większym problemem były zdjęcia. Nie chcieliśmy robić ich telefonem, podczas odsłuchu w domu, gdzie na jednym ujęciu widać paprotkę, na drugim psa leżącego na plecach obok wzmacniacza, a na trzecim odbicie autora w oknie. Mieliśmy jednak dość trudne warunki. Sesje fotograficzne robiliśmy na blacie w kuchni. Później zainwestowaliśmy w lepszy sprzęt, ale w małym mieszkaniu nawet znalezienie miejsca dla pustych kartonów było nie lada wyzwaniem. Trzeba było coś z tym zrobić. Rozwiązaniem, przynajmniej na jakiś czas, było stworzenie naszej sali odsłuchowej w warszawskim salonie Hi-Ton Home of Perfection. Jego założycielom spodobała się koncepcja, abyśmy przenieśli tam część swojego sprzętu i prowadzili otwarte odsłuchy. Można było do nas dołączyć, a nawet przyjść o dowolnej porze i zobaczyć, co aktualnie testujemy. Zawiązaliśmy tak wiele nowych znajomości, a później zorganizowaliśmy w tym miejscu kilka imprez. Uczestniczyli w nich niezwykle sympatyczni ludzie. Sala odsłuchowa żyła własnym życiem. Niestety salon miał pecha, ponieważ niedługo po jego otwarciu rozpoczęto budowę drugiej linii metra, a ulica Prosta zamieniła się w jego wielkie pobojowisko. Dziś po pracach budowlanych nie ma śladu, wokół wyrastają wielkie biurowce, a na skrzyżowaniu Prostej i Żelaznej otwarto Fabrykę Norblina. Może gdyby Hi-Ton Home of Perfection powstał dopiero teraz, nie miałby tak trudnego startu.
Czy czytelnicy i ludzie z branży nie mieli problemu z tym, że Państwa sala odsłuchowa znajduje się, bądź co bądź, w sklepie?
Niektórzy mieli, ale dawało nam to naprawdę duże możliwości. Ot, chociażby w kwestii porównywania sprzętu z produktami konkurencji. Nie znam recenzenta, który mógłby podczas odsłuchu włączyć pauzę i przejść do sąsiedniego pomieszczenia, w którym znajduje się kilkadziesiąt gotowych do użycia klocków i cała masa kabli i akcesoriów, a następnie wybrać to, co jest mu w danej chwili potrzebne, aby test był bardziej miarodajny. To było niezwykle wygodne, ale taka sytuacja miała też swoje minusy, w związku z czym przenieśliśmy działalność do nowego domu. Zależało mi na tym, aby nasze "sale odsłuchowe" wyglądały w miarę normalnie, aby nie były to komory bezechowe wyklejone studyjnymi absorberami i nie nadające się do codziennego funkcjonowania. Niektórzy recenzenci lubią chwalić się idealnymi pokojami, ale moim zdaniem jest to podstawowy błąd, bo tylko niewielka część melomanów może pozwolić sobie na urządzenie takiego studia odsłuchowego w domu. Reszta chce żyć normalnie, nie podporządkowując wystroju mieszkania i nie przeznaczając całego budżetu na swoje hobby. Musimy mieć podobne warunki i rozumieć tak podstawowe sprawy, jak to, że wielu ludzi oprócz słuchania muzyki lubi jeszcze oglądać filmy, spotykać się ze znajomymi, bawić się z psem albo ćwiczyć jogę, a super wypasiony sprzęt hi-fi nie może im w tym przeszkadzać.
Naprawdę da się to połączyć?
Naturalnie. Oczywiście jeśli ktoś chce być audiofilskim ortodoksem albo zamykać się w pokoju odsłuchowym, w którym ustroje akustyczne były montowane za pomocą mierników laserowych, nie mam z tym najmniejszego problemu. Wielu ludzi odnajduje w tym hobby ucieczkę, schronienie, odpoczynek, regularnie odwiedzając ten swój muzyczny świat i zatapiając się w nim jak w dobrej książce lub wciągającym serialu. Ewolucja samego sprzętu i innych istotnych rzeczy, takich jak ustroje akustyczne, sprawiła, że to wszystko nie musi być wielkie, ciężkie, brzydkie i kłopotliwe dla otoczenia. Obecnie rzadko kto okleja ściany studyjnymi piramidkami. Chyba tylko wtedy, gdy ma osobne pomieszczenie do nagrywania lub prowadzenia podcastów. W normalnych pomieszczeniach mieszkalnych możemy zastosować masę innych, bardzo estetycznych rozwiązań, takich jak lamele, ustroje akustyczne malowane na rozmaite wzory, imitujące drewno lub beton, wieszane na suficie, absorbery w formie wielokątów układających się na ścianie w kształt liścia i inne tego typu cuda, które nie tylko poprawiają warunki odsłuchowe, ale sprawiają, że wnętrze jest ładniejsze, a nie brzydsze. Elektronika audio również stała się bardziej przyjazna użytkownikowi. Można oczywiście postawić w domu ogromną wieżę z gramofonem i wzmacniaczem lampowym, ale nowoczesne systemy all-in-one też potrafią zagrać wspaniale, a konstruktorzy kolumn częściej biorą pod uwagę to, że nie każdy ma pięćdziesięciometrowy salon, w którym takie pudła mogą stanąć daleko od ścian i nikomu to nie przeszkadza. Nawet zestawy aktywne potrafią zaskoczyć jakością brzmienia, a przecież ich podłączenie to kwestia kilku minut. Gorąco popieram takie rozwiązania, bo czynią sprzęt bardziej przystępnym, a wielu posiadaczy takiego "hi-fi na skróty" później zacznie interesować się, o co chodzi z tymi wzmacniaczami lampowymi, czym jest bi-amping i dlaczego audiofile tak uwielbiają wzmacniacze pracujące w klasie A.
Naprawdę Pan tak myśli? A może zostaną przy takim prostym systemie, uznając misję za zakończoną?
Niektórzy pewnie tak, ale nie wierzę, aby osoby wrażliwe na dźwięk po wykonaniu pierwszego kroku nie chciały przekonać się, co czeka dalej - poeksperymentować z ustawieniem kolumn, wypróbować lepsze okablowanie albo ot tak, w ramach poszerzania własnych horyzontów, umówić się na odsłuch jakiegoś hi-endowego zestawu. Wystarczy spojrzeć, co dzieje się na Audio Video Show. W wielu krajach atmosfera na tego typu wystawach jest, nazwijmy to, odrobinę geriatryczna, a warszawska impreza przyciąga mnóstwo aktywnych, ciekawych świata ludzi. Strefę słuchawkową okupuje wręcz młodzież. Na wystawę przychodzą całe rodziny, z ekscytacją w głosie opowiadając sobie, kto co gdzie widział i jak niesamowicie to grało. Chciałoby się widzieć to na co dzień, ale audiofilskie hobby wymaga odrobiny poświęcenia, a przede wszystkim czasu, aby je pielęgnować. A ten ostatnio stał się towarem deficytowym, dobrem luksusowym.
Dlaczego?
Bo żyjemy w epoce nadprodukcji informacji. Jesteśmy nimi atakowani z każdej strony i wszystko zaczyna nam się zlewać w jedną papkę. Z jednej strony wojna, pandemia, kryzys gospodarczy, inflacja, stopy procentowe, z drugiej komentarze po meczu reprezentacji, filmik ze śmiesznymi kotami i awantura o to, która celebrytka przyszła na premierę filmu z droższą torebką. Nakładają się na to coraz bardziej agresywne reklamy podsuwane nam przez algorytmy, które gdyby tylko mogły, z chęcią przeskanowałyby nam mózg. Ciężko jest znaleźć w tym cyfrowym cyrku coś dla siebie. Coś, co naprawdę warto będzie obejrzeć albo przeczytać. Mimo to jestem pełen nadziei, bo coraz więcej ludzi czuje się tym przytłoczonych, szukając ucieczki, oddechu i ukojenia tam, gdzie ja zawsze je znajdowałem - w muzyce.
No tak, ale nie każdy może rzucić wszystko, zamknąć się w swojej audiofilskiej pieczarze i szlifować winyle.
Dlatego właśnie tak dużą popularnością cieszą się urządzenia, dzięki którym dobry dźwięk możemy zabrać ze sobą wszędzie. Rynek sprzętu audio ciągle ewoluuje, a trendy, które obecnie obserwujemy, mają swoje źródło w zmieniających się potrzebach melomanów. Odbywa się to oczywiście powoli. Każda większa zmiana jest rozłożona w czasie na wiele lat. Przykładowo, do przesiadki z odtwarzacza płyt kompaktowych na streamer niektórzy zabrali się już kilkanaście lat temu, część osób dołączyła do nich dopiero teraz, a niektórzy w ogóle nie zamierzają tego zrobić, twierdząc, że cedeków wystarczy im do końca życia. Znam młodych, zaledwie dwudziestoparoletnich ludzi, którzy słuchają muzyki głównie z winyli, czerpiąc z tego niesamowitą radość, ale i postępowych, uważnie śledzących sprzętowe nowości sześćdziesięciolatków, którzy potrafią w dowolnej chwili wygłosić wykład o plikach hi-res i zmianach wprowadzonych wraz z ostatnią aktualizacją Roona. Potrzeba na to tylko czasu.
I pieniędzy, a te można wydać na inne rzeczy, dla wielu osób nawet bardziej pociągające niż kolumny, wzmacniacz lub gramofon.
Tak, ma Pan rację. Większość społeczeństwa postrzega sprzęt stereo jako coś, co może i powinno się mieć w domu, ale na pewno nie kupuje się tego w pierwszej kolejności. Odnoszę wrażenie, że innym istotnym czynnikiem jest to, że w odróżnieniu od samochodu, drogiego zegarka lub ekskluzywnej torebki takiej aparatury zwykle nie zabiera się ze sobą, nie można się w niej pokazać, zaimponować znajomym - chyba że zaprosi się ich do domu. Pod tym względem jest to wyjątkowo prestiżowe i hedonistyczne hobby. Tego się nie robi dla kogoś, na pokaz, tylko dla siebie. A do tego trzeba dojrzeć. Właściciel jednego z warszawskich sklepów powiedział mi kiedyś, że kiedy pod bramą zatrzymuje się drogie auto i wysiada z niego człowiek w garniturze, pracownicy od razu idą do magazynu po najtańsze soundbary. Wiem, że niektórych melomanów nie stać ani na sportowy wóz, ani na wzmacniacz z górnej półki, ani na wiele innych rzeczy, ale często jest to kwestia priorytetów. Taki, a nie inny wybór.
A może problemem jest to, że oprócz słuchania muzyki możemy oddawać się wielu innym, często bardziej atrakcyjnym zajęciom? Krótko mówiąc, aktywny audiofilizm ma coraz większą konkurencję.
Z całą pewnością. Mamy po prostu znacznie większe możliwości niż kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu. Weźmy chociażby serwisy wideo - wystarczy mieć dostęp do któregokolwiek z nich i można spędzić przed ekranem kilka godzin. Muzyka ma jednak tę przewagę, że znacznie mniej ogranicza możliwość wykonywania innych czynności. Można słuchać jej, pracując przy komputerze, robiąc zakupy czy jadąc na rowerze. Rzadziej się przy tym socjalizujemy, ale dzięki usługom strumieniowym możemy poznawać więcej wykonawców, być na bieżąco z premierami, a nawet wymieniać się ze znajomymi swoimi playlistami bez zgrywania muzyki na kasety lub wypalania empetrójek na płycie CD-R. Chyba tylko wapniaki pamiętają już czasy, gdy po szkole szło się w kilkanaście osób do kolegi, który w nocy nagrał coś ciekawego z radia albo jakimś cudem dorwał najnowszą płytę Metalliki. Tych, którzy z chęcią spędzaliby tak każdy wieczór, często ograniczają warunki mieszkaniowe. Coraz więcej młodych ludzi długo zostaje z rodzicami, co - patrząc na ceny nieruchomości - nie jest takie dziwne. Jednak to, że kogoś nie stać na własny dom lub apartament na trzydziestym piętrze, nie oznacza, że nie może kupić sobie hi-endowych słuchawek. Żeby nie szukać daleko, odtwarzacz Astell&Kern A&futura SE300 i dokanałówki Final Audio Design A8000 to system, który można kupić za piętnaście tysięcy złotych, a który pod względem jakości brzmienia rozwala większość pełnowymiarowych zestawów za miliony monet, a można zabrać go ze sobą do pracy, na wakacje albo spacer po lesie.
Piętnaście tysięcy złotych to kwota dla wielu melomanów niewyobrażalna, całkowicie poza zasięgiem.
Tak, ale istnieją też tańsze alternatywy, a ja mówię o hi-endowym zestawie, który mieści się w kieszeni. Nie trzeba mierzyć tak wysoko, to nie jest obowiązek ani tak zwany próg wejścia. Poza tym warto zwrócić uwagę na jedną bardzo istotną rzecz, o której wielu malkontentów zapomina. W świecie aparatury audio wydatki ponosimy raz. Aby kupić wymarzone kolumny, nie trzeba ukończyć żadnego kursu, zdać państwowego egzaminu, posiadać specjalnych uprawnień ani promesy wydanej przez komendanta policji, a kiedy już je kupimy, nie musimy ich ubezpieczać, raz w roku wozić ich do serwisu, regularnie wymieniać nóżek na zimowe, a za pół roku znowu na letnie. Niektórzy raz na kilka czy kilkanaście lat zabierają swój sprzęt do elektronika na przeczyszczenie, regulację i wymianę kondensatorów, ale znane są przypadki wzmacniaczy, które pracują kilkadziesiąt lat bez otwierania obudowy i wciąż nie mają zamiaru się poddać. Bryston udziela na swoje analogowe klocki dwudziestoletniej gwarancji. Z tańszym sprzętem powinno być gorzej, ale budżetowe głośniki sieciowe Sonos Play:1 zostały wprowadzone na rynek w 2013 roku, a ja wciąż używam ich w biurze i grają dokładnie tak samo, jak po wyjęciu z pudełka, a nawet trochę lepiej. Słuchawek Bowers & Wilkins P5, które widać na mojej szyi, używam ponad trzynaście lat. Sprzęt hi-fi jest pod tym względem niezwykle wdzięczny. Kiedy go już mamy, płacimy co najwyżej za płyty, dostęp do serwisów strumieniowych i prąd, chociaż jeśli mamy na przykład instalację fotowoltaiczną, to i ten wydatek nam odpada. W przypadku nowoczesnych urządzeń pracujących w klasie D i sprzętu przenośnego zużycie energii jest zresztą tak znikome, że spokojnie można je pominąć.
Czy właśnie tak wygląda według Pana przyszłość sprzętu hi-fi?
Nie, ale jest to jedna z wielu dostępnych opcji, o których kiedyś mogliśmy tylko pomarzyć. Jeżeli akurat to komuś odpowiada, przekonuje go, pasuje do jego potrzeb i stylu życia, trzeba z tego korzystać. Wbrew temu, co opowiadają miłośnicy vintage'owej elektroniki, sprzęt hi-fi jest coraz lepszy. Zapominamy tylko, że kilkadziesiąt lat temu kwoty rzędu kilku tysięcy dolarów za element były równie kosmiczne jak dzisiejsze ceny ekstremalnego hi-endu. Nigdy nie była to zabawa dla każdego, ale dziś dysponując odpowiednią gotówką, można te marzenia spełniać. A przecież wielu dzisiejszych audiofilów zaczynało swoją przygodę w czasach, kiedy zachodnie wzmacniacze i gramofony widziało się tylko w przeszmuglowanych do kraju katalogach, a to, że ich ceny wydawały się nierealne, było tylko jednym z wielu problemów. Dziś mamy to szczęście, że te bariery dla nas nie istnieją. W sprzedaży pojawiają się coraz większe, droższe, bardziej spektakularne zestawy głośnikowe, wzmacniacze, przetworniki, streamery, gramofony, kable, kondycjonery sieciowe i złote platformy antywibracyjne z napędem pozytronowym. Są one budowane z myślą o hi-endowcach, którzy lubią przekraczać granice i traktują swoje hobby jako sport wyczynowy.
Jest Pan jednym z nich?
Nie wydaje mi się. Tam sprawy zaszły już bardzo daleko, a ja wolę zajmować się sprzętem, który nie jest dostępny tylko dla garstki wybrańców. Sam zatrzymałem się na pewnym etapie i choć doceniam urządzenia lepsze od tych, których używam prywatnie, nie mam ambicji ani potrzeby, aby je posiąść i naznaczyć własną krwią. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że istnieje pewien graniczny poziom jakości brzmienia, który został już osiągnięty, ale mimo to wyścig trwa dalej, wskutek czego powstają coraz większe, mocniejsze, bardziej surrealistyczne gramofony, wzmacniacze, kolumny, bardziej ekscentryczne stoliki antywibracyjne i bardziej złote kable LAN. Czy naprawdę służy to poprawie jakości brzmienia? Czy na tym poziomie owa poprawa jeszcze cokolwiek zmienia? Widząc systemy za miliony dolarów, myślę, że to jednak, przepraszam za wyrażenie, walenie gruchy.
Nie uwierzy Pan, ale często odbieram to tak samo, nie tylko jeśli chodzi o sprzęt audio.
Uwierzę, bo doskonale o tym wiem.
Jak to?
Wiem wszystko to, co Pan. Wiem nawet, co odpowie mi Pan na każde kolejne pytanie.
W takim razie po co w ogóle rozmawiamy?
Bo wywiad się sam nie napisze.
To może zamienimy się miejscami i teraz ja będę Pana przepytywał?
O, wspaniale! To ja nastawię wodę na herbatę, ale kontynuujmy. O co chciałby Pan zapytać?
Gdyby mógłby Pan spojrzeć w przyszłość branży audio przez różowe okulary, jak by ona wyglądała?
Hmm... Wydaje mi się, że już od dłuższego czasu sytuacja jest dobra lub nawet bardzo dobra. Ludzie kochający muzykę i interesujący się sprzętem stereo mogą rozwijać swoje hobby na wielu różnych poziomach. Gramofony wróciły do łask, stały się modne nawet, a może w szczególności wśród młodych ludzi, giełdy winyli organizowane są nawet w dużych galeriach handlowych. Płyty kompaktowe potaniały i choć to towarzyszące nam niemal czterdzieści lat medium jest obecnie w odwrocie, jego fani twierdzą, że nigdy nie było lepszego czasu, by powiększyć swoje zbiory. Pliki i streaming dają natomiast niesamowite możliwości, pozwalają nam słuchać muzyki nie tylko w sposób wygodny, ale także zapewniający rewelacyjną jakość dźwięku. Niektórzy ponownie odkrywają nawet magię kaset magnetofonowych albo inwestują w potężny szpulowiec. Czasami aż miło popatrzeć na systemy z wieloma źródłami. Trudno oprzeć się wrażeniu, że właśnie to jest w tym naszym niegroźnym wariactwie najpiękniejsze. Podobnie jest z różnorodnością samego sprzętu. Do wyboru mamy urządzenia setek rozmaitych producentów, od elektronicznych gigantów po maleńkie, rodzinne manufaktury, możemy postawić na sprzęt nowoczesny, szukać okazji na rynku wtórnym lub kupić i odrestaurować jakieś rzadkie cudo z lat siedemdziesiątych. Zwiększyła się też dostępność informacji, które mogą pomóc audiofilom w rozwiązywaniu rozmaitych, nierzadko naprawdę skomplikowanych problemów. Cieszę się, że chętnie z tego korzystają. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się podczas Audio Video Show. Zdaniem zagranicznych gości Polacy są jednymi z najlepszych, choć przy okazji najbardziej wymagających klientów. Wiedzą, czego szukają i o co pytają. Nierzadko są w stanie poprzeć swoje obserwacje i teorie recenzjami, rankingami, odsłuchami i porównaniami. To wszystko sprawia, że patrzę w przyszłość z optymizmem.
Ale chyba nie każdy meloman musi być ekspertem w sprawach sprzętu grającego?
Oczywiście, że nie, jednak każda osoba, którą ciągnie w tym kierunku, ma dziś naprawdę duże możliwości, by coś sobie poczytać, czegoś posłuchać, popróbować. Kiedy zaczynałem interesować się tym tematem, spora część dostępnych wówczas publikacji była dla mnie zbyt trudna. Czytając testy, co chwila napotykałem termin, którego nie rozumiałem, ale kontynuowałem czytanie jak gdyby nigdy nic, myśląc, że kiedyś przecież dowiem się, co to słowo znaczy. Dziś po prostu wpisałbym to w wyszukiwarkę na smartfonie. Mimo to nawet w sieci nic nie powstaje samo i jako społeczność musimy pamiętać, aby ten nasz dziwny świat był bardziej przystępny dla ludzi, którzy dopiero go odkrywają. Statystyki dają do myślenia. Jeśli weźmiemy dwadzieścia najpopularniejszych artykułów na naszej stronie, piętnaście z nich to poradniki. Dopiero później pojawiają się najchętniej czytane testy, reportaże, wywiady czy recenzje płyt. Widać, że ludzie szukają wiedzy i mogą znaleźć ją nie tylko u nas, lecz na dziesiątkach innych stron, a nawet na forach i grupach dyskusyjnych. Znacznie więcej jest także sklepów. I nie mówimy już wyłącznie o dużych miastach. Powstają w takich miejscowościach jak Lubin, Konin, Olsztyn, Jawor, Kaźmierz, Rybnik, Kielce, Rotmanka, Będzin czy Pawlikowice. Wybór sprzętu jest ogromny i nawet hi-endowe urządzenia można sobie wypożyczyć albo umówić się na prezentację w domu.
W takim razie po co komu testy? Czy taka różnorodność i dostępność sprzętu nie sprawi, że recenzenci staną się niepotrzebni?
Ha ha! Być może pewnego dnia będę musiał zmienić zawód, ale na razie mechanizm jest dokładnie odwrotny. Półki uginają się pod ciężarem hi-endowego sprzętu, ale coraz mniej osób ma ochotę spędzać wolne wieczory i weekendy, chodząc po sklepach i umawiając się na odsłuchy. Czas stał się towarem deficytowym, a jeśli mamy poświęcać go na pielęgnowanie swojego hobby, najczęściej wolimy już przejść do tego etapu, który sprawia nam najwięcej przyjemności - słuchania muzyki w domu, a nie w sali odsłuchowej. Inna sprawa, że ogromna liczba dostępnych urządzeń, cały ten gąszcz marek i modeli, sprawia, że potrzebni są eksperci, którzy jakoś to wszystko przesieją, wybiorą najbardziej smakowite kąski, sprawdzą je i wskażą innym drogę. Jeżeli szukamy jednego urządzenia, na przykład wzmacniacza lub streamera, wyznaczymy sobie budżet i sprawdzimy, ile modeli się w nim mieści, może się okazać, że jest ich kilkadziesiąt. Przetestowanie każdego z nich osobiście to robota na rok, i to przy bardzo dobrym tempie. A jeśli przymierzamy się do zakupu pełnego systemu? Liczba dostępnych kombinacji rośnie w postępie geometrycznym. Nie sposób tego ogarnąć bez zawężenia obszaru poszukiwań, ale do tego też trzeba mieć jakieś podstawy - coś skreślić, a coś dopisać do listy potencjalnych faworytów. Tu właśnie do akcji wkraczają recenzenci. Może to zabrzmi dziwnie, ale mam podstawy sądzić, że ja i moi koledzy po fachu jesteśmy dziś bardziej potrzebni niż kiedykolwiek wcześniej.
Rozumiem, tylko jaką ludzie mają gwarancję, że piszecie szczerze, że Waszym testom można ufać?
Odpowiem Panu najprościej, jak potrafię - żadną. Niestety nie jestem w stanie nikomu tego udowodnić, ale nie sądzę, abym mógł zajmować się testowaniem sprzętu audio tyle lat, gdybym robił to źle albo wypisywał w swoich recenzjach bzdury. Czytelnicy mogą oczywiście przyglądać się czyimś indywidualnym poglądom, uprzedzeniom, sympatiom i antypatiom, ale każdy z nich ma w ręku najlepszy papierek lakmusowy - może po prostu samodzielnie przetestować opisywany sprzęt i sprawdzić, czy zgadza się z daną recenzją, czy jego zdaniem autor się nie przyłożył, nie ma słuchu albo zwyczajnie opowiada bajki. Dokładnie tę samą zasadę możemy stosować wobec sprzedawców, a nawet kolegów. Jeżeli doradzą nam kiepsko, nie musi to przecież wynikać ze złych intencji, ale również z braku doświadczenia lub funkcjonowania w obrębie sprzętu kilku wybranych marek. Trudno przecież podpowiedzieć komuś coś sensownego, jeśli na co dzień mamy do czynienia z elektroniką dziesięciu producentów albo jeśli całe nasze doświadczenie ze wzmacniaczami opiera się na posiadaniu trzech lub czterech modeli na przestrzeni dziesięciu lat. Znacznie więcej będą mieli do powiedzenia ci, którzy jedli chleb z niejednego pieca, żonglują sprzętem stereo na co dzień. A czy są to osoby godne zaufania? Z tym bywa różnie, ale proszę mi wierzyć, że jeśli robi się to kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, podpisując każdy artykuł własnym nazwiskiem, nie ma już żadnej pokusy, by pisać bzdury. Można na tym tylko stracić.
No tak, tylko sam Pan wspominał, że nikt nie jest w stanie przetestować każdego jednego dostępnego na rynku urządzenia.
Ba! Sam nie jestem w stanie przetestować nawet tych, które wcześniej wstępnie wytypuję sobie jako te najciekawsze. Pewną część roboty biorą na siebie moi redakcyjni koledzy, ale i tak zawsze coś nam umknie albo doczeka się recenzji dopiero kilka miesięcy po premierze. Dlatego właśnie czasami zazdroszczę sprzedawcom, którzy mogą sprawdzić nowy sprzęt, chwilę się nim pobawić, ale nie muszą robić zdjęć ani opisywać swoich wrażeń. To wszystko zostaje u nich w głowie, dzięki czemu mają ogromne doświadczenie, tak zwane osłuchanie. Jest to jednak dość wąska grupa. Coraz większą rzadkością są sklepy, które nazwalibyśmy "multibrandowymi". Niezależne, prowadzone przez pasjonatów dla pasjonatów. Znaczna część to natomiast taki "front end" jednego dystrybutora. Wzmacniacz firmy X nie gra z kolumnami firmy Y dlatego, że takie zestawienie jest synergiczne, ale dlatego, że właśnie te dwie marki ma w swojej ofercie firma będąca de facto właścicielem danego salonu. Można odwiedzić dziesięć takich miejsc i w każdym z nich usłyszeć inną rekomendację, zupełnie inny zestaw wskazówek i propozycji. Dla klientów, którzy chcą poznać różne opcje, oznacza to jeszcze więcej jeżdżenia oraz brak możliwości porównania kilku różnych produktów w jednym miejscu, chyba że wyłożą pięć razy więcej gotówki niż planowali, kupią pięć urządzeń, a potem cztery zwrócą. Tylko najbardziej zdeterminowani zawodnicy są gotowi na takie poświęcenie, dlatego uważam, że ludzie będą coraz bardziej cenić opinie niezależnych ekspertów, których niestety również zostało jak na lekarstwo.
Nie cieszy się Pan, że konkurencja jest nieliczna?
Może kiedyś będę żałował tych słów, ale właśnie nie do końca. Kiedy zakładaliśmy nasz magazyn, powstało również wiele innych stron i blogów. Przez jakiś czas rywalizowaliśmy, bo jeśli po wielu latach dominacji magazynów papierowych i jednego internetowego pojawia się trzy, pięć, może siedem nowych tworów tego typu, to jest oczywiste, że pojawi się jakaś walka, może nawet zazdrość. Na szczęście szybko się to skończyło. Każdy ma swoją specjalizację, inne podejście, może nawet trochę innych czytelników, a sprzętu na rynku jest tyle, że nie musimy już stać w kolejce po jedno urządzenie albo w pośpiechu wymieniać się jedną demówką. Przede wszystkim dzięki temu zrywowi znów poszerzyło się grono ekspertów, bo nawet jeśli ktoś początkowo nie był pewny swoich umiejętności i nie wiedział, czy udźwignie test hi-endowych słuchawek albo gramofonu, po dwóch czy trzech latach takiej pracy powinien już być mocno otrzaskany, wejść na kolejny poziom wtajemniczenia. Mimo to młodzi ludzie nie ustawiają się w kolejce, by wejść w to środowisko, spróbować swoich sił, powoli się tego uczyć albo wręcz od razu stworzyć coś swojego, innego, zrobić jakieś zamieszanie. Nawet gdy pojawia się jakieś nowe nazwisko, to okazuje się, że jest to miły, brodaty gość w wieku 35-40 lat, a nie zbuntowany, pełen energii student. I tak, być może powinno mnie to cieszyć, ale z tyłu głowy mam taką myśl, że może to, czym się zajmujemy, zwyczajnie nie interesuje młodych ludzi.
Może każdy potrzebuje trochę czasu, aby do tego dorosnąć?
Pewnie tak, ale można też odnieść wrażenie, że dzieje się to coraz później, przynajmniej u nas. Są oczywiście pozytywne informacje, jak na przykład to, że sprzedaż wysokiej klasy słuchawek na rynkach dalekowschodnich i gramofonów w USA napędza pokolenie millenialsów, a nawet grupa nazywana pokoleniem Z. Mimo to trudno oprzeć się wrażeniu, że coraz więcej osób nie chce być hobbystami, tylko konsumentami. Niektórzy po prostu nie mają ochoty poświęcać zbyt wiele czasu na coś takiego jak wybór sprzętu grającego, podobnie jak ja niespecjalnie przykładałem się do zakupu lodówki. Ci ludzie czasami są w stanie jedynie określić swoje wymagania, a nieraz nawet to sprawia im problem. Być może stąd bierze się ogromna popularność systemów all-in-one i głośników sieciowych, nawet tych z najwyższej półki. To idealny sprzęt dla kogoś, kto chce mieć fajny dźwięk, ale bez żadnych wyrzeczeń. Montowanie na ścianach paneli akustycznych, ustawianie w salonie wielkich kolumn, składanie systemu z osobnych elementów, które trzeba do siebie dopasować - to absolutnie nie wchodzi w grę. Skoro klienci mają takie potrzeby, producenci sprzętu wyszli im naprzeciw i wydaje mi się, że niektórym takie urządzenia wyszły aż za dobrze. Część takich osób na pewno kiedyś poczuje potrzebę, by wykonać kolejny krok. Tylko czy będzie to oznaczało przesiadkę na pełnowymiarowy system stereo? Czy tacy ludzie zaczną nagle pochłaniać wszystkie artykuły o akustyce, ustawianiu kolumn i klasach pracy wzmacniaczy, czy może pójdą do najbliższego sklepu, aby kupić ciut większe i droższe głośniki sieciowe, albo zrobią to przez Internet?
Prawdopodobnie to drugie, ale ostatnio słyszałem, że w Polsce wysokiej klasy kolumny aktywne i bezprzewodowe wcale nie sprzedają się tak dobrze jak w innych krajach. Może jednak wolimy klasyczne rozwiązania?
Możliwe, ale obstawiam, że długoterminowe trendy będą podobne. Proszę pamiętać o tym, że zawsze istnieje pewne przesunięcie czasowe między tym, co pojawia się na rynku a tym, z czego ludzie faktycznie korzystają na co dzień. Wielu melomanów ma w domu typowy zestaw stereo złożony z kolumn, wzmacniacza zintegrowanego i jednego lub kilku źródeł. Nawet jeśli jest to wzmacniacz strumieniowy, jeśli zamiast integry mamy przedwzmacniacz i dwa potężne monobloki albo jeśli jest to system wielokanałowy, pal licho, to jest to układanka, z którą niełatwo się rozstać, szczególnie jeśli na pewnym etapie nawet okablowanie było dobierane tak, aby uzyskać efekt synergii. Kto zamieni taki zestaw na kolumny aktywne? Choćby nawet grały tak samo dobrze, jest to spora rewolucja. Co innego, gdy dopiero zaczynamy i mamy do wyboru podjąć wyzwanie i bawić się w to całe składanie wieży z klocków albo pójść na skróty, oszczędzając czas, nerwy i trochę miejsca w pokoju. Do niedawna oczywistym minusem takiej wygodnej opcji była gorsza jakość dźwięku, ale bezstratny transfer sygnału drogą bezprzewodową może zmienić reguły gry. Posiadacze dopieszczonych systemów stereo na pewno nie wyrzucą ich z tego powodu na śmietnik, ale z technicznego punktu widzenia robi się bardzo ciekawie. Wszystko wskazuje na to, że pewnego dnia to właśnie aktywne kolumny bezprzewodowe będą w naszej branży tematem numer jeden.
Skąd u Pana takie zainteresowanie trendami? Czy recenzentów powinno interesować to, jaki sprzęt faktycznie się sprzedaje?
Że niby powinienem być jak bezstronny sędzia, który ogląda, słucha, opisuje, odsyła i ma wszystko w nosie? Nie wydaje mi się. Nie mam dostępu do statystyk sprzedaży i stanów magazynowych każdego sklepu i dystrybutora, ale sami czytelnicy chętnie donoszą nam o tym, co kupili, dlaczego podjęli taką decyzję i czy są z danego sprzętu zadowoleni. Czasami w komentarzach, ale coraz częściej w mailach, a nawet prywatnych wiadomościach na Facebooku. Po drugie jako dziennikarze musimy wybierać te urządzenia, o których ludzie chcą czytać, a najbardziej interesują ich oczywiście te, które sami biorą pod uwagę przy swoich decyzjach zakupowych. Najbardziej cieszy mnie jednak to, że istnieje masa pasjonatów, którzy traktują to zupełnie inaczej. Każdy artykuł, w tym test, jest dla nich nie tylko źródłem informacji, ale przede wszystkim materiałem na chwilę czystej przyjemności, rozwijanie swojego hobby. Nie kupią wzmacniacza, którego cena dwudziestokrotnie przekracza ich budżet, ale z chęcią o nim poczytają, obejrzą zdjęcia, dowiedzą się, jak jest zbudowany. Ta grupa jest mi szczególnie bliska i cenna, ponieważ pozwala nam zachować pewien zdrowy balans i tworzy obszar, który pozwala nam wychodzić poza rynkowe trendy. Gdyby było inaczej, pewnie testowalibyśmy głównie soundbary i słuchawki bezprzewodowe.
Czy wie Pan, o jak licznym gronie mówimy?
Tak, biorąc pod uwagę różne statystyki, jest to od kilku do kilkudziesięciu tysięcy osób. Mówię oczywiście o takiej solidnej bazie, grupie zdeklarowanych audiofilów, a nie wszystkich ludziach, którzy pewnego dnia postanowili zainteresować się jednymi z opisywanych przez nas słuchawek lub poradnikiem o gramofonach, a później odpuściły temat. Każda osoba, która złapała tego bakcyla, ma swój własny muzyczny świat, swoją niepowtarzalną galaktykę. Każda jest inna, na co składa się szereg czynników - pomieszczenie, sprzęt, muzyka czy wreszcie indywidualne preferencje osoby, która taką galaktyką zarządza. To, jak wiele ich jest, w gruncie rzeczy zależy od tego, jaki warunek przyjmiemy za ten graniczny, dający bilet wstępu do klubu audiofilów. A tego jeszcze nikt nie rozsądził. Dla mnie te liczby są na tyle wysokie, że nie obawiam się o przyszłość. Nie jestem jednak typem osoby, która każdego dnia śledzi wykresy i na tej podstawie planuje swoje działania na najbliższy czas. Ogromne znaczenie ma dla mnie także to, czego nie widać w statystykach albo co ujawnia się dopiero po pewnym czasie.
Na przykład?
Chociażby to, w jakim stopniu ludzie są zainteresowani kwestiami technicznymi w sprzęcie audio. Gdyby patrzeć na sprawę powierzchownie, można by było dojść do wniosku, że nie obchodzi to już absolutnie nikogo. Szczytem wiedzy technicznej jest sprawdzenie, na jakiej kości bazuje dany przetwornik cyfrowo-analogowy. Na tym etapie zatrzymało się wielu "miszczów", którzy wychodzą z założenia, że jeśli producent zdecydował się na Wolfsona WM8740, to urządzenie jako całość będzie grało naturalnie i ciepło, a jeśli wybrał ESS Sabre ES9038PRO, brzmienie będzie bardziej dynamiczne i rozdzielcze. Istnieją oczywiście prawdziwi eksperci, których wiedza nieraz szczerze mi imponuje, ale brakuje miejsc, w których ta wiedza byłaby zebrana, usystematyzowana i sprawdzona. Przewiduję, że w dłuższej perspektywie taki podział będzie się pogłębiał i tylko prawdziwi pasjonaci będą mogli coś ciekawego powiedzieć, a cała reszta będzie znała tylko pewne skróty, hasła, slogany, ledwo muskając powierzchnię. Ma to także związek z zachowaniami klientów. Wydaje mi się, że kiedyś ludzie przywiązywali większą wagę do tego, jak zbudowane jest dane urządzenie. Istotne było to, czy producent wykorzystał głośniki Visatona czy Scan-Speaka, jak rozwiązane jest zasilanie we wzmacniaczu, jaki napęd wybrano do odtwarzacza płyt kompaktowych. Dziś nie dość, że ludziom nie chce się zaglądać klockom w bebechy, to jeszcze prawdopodobnie nie potrafiliby ocenić tego, co tam zobaczą. Przypomina to trochę mema, w którym gość zagląda pod maskę samochodu, myśląc "tak, silnik jest zbudowany z silnika". Po raz kolejny rysuje się tu wyraźny podział na audiofilów z zamiłowania i konsumentów, którzy zaczęli interesować się tematem dziesięć minut temu.
Czy można powiedzieć, że te dwie grupy kupują zupełnie inny sprzęt?
Myślę, że tak. I nie chodzi mi wyłącznie o to, że audiofile z reguły są skłonni przeznaczyć na to znacznie więcej pieniędzy. Dla typowego konsumenta klasa D jest tak samo dobra jak klasa A, sprzęt o lekko nietypowej konstrukcji to tylko potencjalny problem, a kable nie różnią się między sobą niczym poza długością, kolorem koszulki, wtykami i oczywiście ceną. Coraz częściej obserwuję jednak pewne zjawisko dotyczące obu tych frakcji - coś, co można nazwać chęcią przycwaniaczenia, złapania niepowtarzalnej okazji, zrobienia interesu życia. Nawet jeśli mówimy o wyborze kolumn lub słuchawek, ludzie lubią poczuć się tak, jakby oszukali system. Wydaje mi się, że spora część klientów traktuje to jak zawody, w których można zdobyć złoty metal, ale tego się nie da zrobić, kiedy interesujesz się sprawą dwa tygodnie. Tu po raz kolejny doświadczeni audiofile mają znacznie więcej do powiedzenia. Niektórzy producenci i sprzedawcy dawno już zauważyli ten trend, podsuwając klientom informacje budujące jakiś most między sprzętem budżetowym a klockami z najwyższej półki. Ot, chociażby to, że streamer za trzy tysiące złotych ma tę samą kość DAC-a, którą znajdziemy w odtwarzaczu CD za dwadzieścia tysięcy. To przecież nie oznacza, że całe urządzenie jest identyczne i gra dokładnie tak samo, ale niektórzy to łykają. Prowadzi to do kuriozalnych sytuacji, w których klienci zachowują się tak, jakby wydając pieniądze, chcieli jeszcze na tym zarobić. Zapominają o tym, że ich celem było znalezienie sprzętu, który będzie im pasował i cieszył ich każdego dnia, bo zobaczyli promocję -40% na coś, co wcale im się nie podoba, no ale jest okazja i żal nie skorzystać. Warto zatem zastanowić się, ile na tym "zarobiliśmy" i ile realnie warte jest to, co kupiliśmy. Najbardziej wartościowe i poszukiwane urządzenia ciężko jest kupić z dużym rabatem. Pewnym miernikiem jakości jest rynek wtórny - częstotliwość, z jaką pojawiają się na nim konkretne urządzenia i to, jak mocno trzymają cenę. Aby umieć to ocenić i wiedzieć, które marki trzymają się mocno, a których sprzęt można po pewnym czasie kupić za worek kartofli, trzeba jednak śledzić temat wiele lat. Nie wszyscy myślą o tym przy zakupie, bo wydaje im się, że utrata wartości będzie podobna bez względu na to, które urządzenie wybiorą. Nie będzie.
Może powinien Pan zajmować się doradztwem w sprawach sprzętu stereo?
Wydaje mi się, że już od dawna się tym zajmuję. Wszystkie testy, poradniki, a nawet reportaże czy wywiady, jakie publikujemy na łamach StereoLife, to w gruncie rzeczy zbiór porad, z którego każdy może wyciągnąć sobie to, co jego zdaniem jest najistotniejsze, najlepiej pasuje do jego sytuacji. W tym świecie nie ma niestety uniwersalnych schematów i wzorów, które sprawdzają się wszędzie. Koniec końców najważniejsze są nasze indywidualne preferencje. Wszelkie próby usystematyzowania tego zagadnienia, wsadzenia go w jakieś sztywne ramy, z czasem wydają mi się coraz śmieszniejsze. No bo co to jest, przykładowo, teoria najsłabszego ogniwa? Kiedy użyję taniego kabla sygnałowego w swoim hi-endowym systemie, będzie on grał dokładnie tak samo jak każdy inny system, którego brzmienie ogranicza taki sam interkonekt? Tego rodzaju "audiofilskie prawdy" są niczym biblijne przypowieści - każda z nich ma sens, ale to nie oznacza, że trzeba na ich podstawie formułować sztywne wnioski i prawa, które następnie będzie się bezmyślnie aplikowało do każdej jednej sytuacji.
Chodziło mi raczej o doradzanie konkretnym ludziom, na przykład w sprawie wyboru wzmacniacza lub całego systemu.
Ach, w takich sprawach również można się do nas zgłosić, najlepiej pisząc maila, w którym możliwie dokładnie zostanie opisana cała historia - czego szukamy, nad czym się zastanawiamy, jakim dysponujemy sprzętem, jakiej muzyki słuchamy, jakie są nasze preferencje brzmieniowe i tak dalej. Kiedyś wstawialiśmy na stronę takie wiadomości wraz z odpowiedziami, uznając, że będzie to kolejna podpowiedź dla melomanów, którzy napotkali taki sam problem, jednak część tych maili przerodziła się w długie konwersacje, których nie moglibyśmy upublicznić w oryginalnej formie. Obecnie, gdy widzę wiadomość z tytułem "Porada", wiem, że prawdopodobnie będzie to opis bardzo ciekawej sytuacji, a autorami tych maili są zwykle audiofile, którym nie muszę podsyłać linków do artykułów publikowanych czy to na naszej stronie, czy to w innych magazynach internetowych, w tym zagranicznych. Są to pasjonaci, którzy zaszli daleko lub nawet bardzo daleko, w związku z czym poczuli potrzebę skonsultowania się z innymi doświadczonymi audiofilami przed podjęciem kolejnej decyzji. Czasami nasze odpowiedzi tylko potwierdzają obawy pytającego, ale często udaje nam się pomóc, wskazać kierunek dalszych poszukiwań, a mnie osobiście nic nie cieszy bardziej niż pozytywna, pełna szczerej radości odpowiedź, która zwykle przychodzi po pewnym czasie. Coraz częściej otrzymujemy też wiadomości, które nie zawierają pytania czy opisu konkretnego problemu, ale podziękowanie za test. Coś w stylu "przeczytałem, kupiłem i jest dokładnie tak, jak napisaliście". Czuję się wtedy jak żeglarz, który opisuje swoje podróże w formie esejów zostawianych w portach, a pewnego dnia, będąc na pełnym oceanie, dostaje w butelce list z odpowiedzią na historię, o której już trochę zapomniał.
A gdybym tak zadzwonił do Pana i poprosił, aby pomógł mi Pan w wyborze systemu stereo albo, nie wiem, gramofonu? Przecież nie dość, że podrzuciłby mi Pan kilka propozycji ot tak, z głowy, to jeszcze domyślam się, że ma Pan znajomości, dobre kontakty, dojścia, a przynajmniej wie Pan, co i gdzie kupić, żeby nie żałować.
Hmm, nie odmówiłbym Panu, bo trochę się już znamy. Ze względu na pewną higienę i etykę zawodową staram się trzymać możliwie daleko od tematów handlowych, nie prowadzę sklepu, ale faktycznie zdarza mi się doradzać, a nawet naprowadzać ludzi na konkretne miejsca. Każdy recenzent to robi, chociażby na prośbę rodziny lub znajomych, natomiast ja szczególnie lubię robić to dla prawdziwych pasjonatów, bo wtedy rozmowa przenosi się na inny poziom. Często można pójść nawet w rozwiązania hardkorowe, widząc, jak ci ludzie czerpią z tego przyjemność. Są to jednak niezwykle indywidualne sprawy. Trzeba się poznać, porozmawiać, zrozumieć, aby mieć pełen obraz sytuacji. Czasami może to być nawet odrobinę krępujące dla osoby, która szuka takiej pomocy, ale wiem, że niektórym bardzo na tym zależy i rozumiem różne dodatkowe czynniki, które czasami ograniczają, a czasami wręcz pomagają w realizacji takiego marzenia. W pewnym sensie każda tego typu sytuacja jest okazją do sprawdzenia swojej wiedzy, umiejętności znalezienia właściwego sprzętu i spełnienia oczekiwań innej osoby nie tylko w sferze dźwięku, ale chociażby dopasowania systemu stereo do wystroju wnętrza.
Ortodoksyjni audiofile uważają, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Sprzęt ma grać, a nie wyglądać!
Nie zgadzam się z tym. Nawet jeśli wybieramy sprzęt dyskretny, skromny, minimalistyczny, robimy to w pełni świadomie, bo właśnie taki bardziej nam się podoba. Wygląd systemu hi-fi może nie mieć znaczenia w "audiofilskiej pieczarze", jakich w życiu widziałem wiele, ale staje się ważny, gdy przywiązujemy wagę do estetyki własnego otoczenia albo właśnie wydaliśmy dwadzieścia tysięcy na podłogę w salonie, piętnaście na oświetlenie, trzydzieści na meble i siedemdziesiąt na wielkie okna, za którymi widać góry, jezioro albo kawałek naszego prywatnego lasu. W ramach ciekawostki powiem, że zdarzyło mi się też instalować kosztowny sprzęt audio w pomieszczeniach, które na pierwszy rzut oka wyglądały, jakby od wielu lat były opuszczone. Parę razy było to celowe, a kontrast między nową elektroniką a klimatem starej fabryki był trudny do opisania. W pamięć zapadły mi także sytuacje, kiedy wynikało to tylko z, nazwijmy to, stopnia zaawansowania choroby polegającej na dążeniu do idealnego dźwięku. Zaniedbane mieszkanie w starej kamienicy, skrzypiące drzwi, wylatujące ze ścian gniazdka, atmosfera jak z horroru, a w salonie majestatyczny zestaw stereo warty kilkaset tysięcy złotych, kable pieczołowicie ułożone na ceramicznych podstawkach i bogata kolekcja płyt.
Chce Pan powiedzieć, że jest to uzależnienie, przez które można się zatracić, pogrążyć, odejść od zmysłów?
Czasami i tak się zdarza, ale na szczęście są to rzadkie przypadki. W moim przekonaniu największą satysfakcję daje właśnie gonienie króliczka, stopniowe wprowadzanie ulepszeń i eksperymentowanie z własnym sprzętem. Niektóre rzeczy można poprawić za darmo, o czym swego czasu pisaliśmy nawet w jednym z poradników. A o tym, jak to jest wydać na przykład trzy albo pięć milionów złotych na system stereo, można przekonać się chociażby na Audio Video Show. Na każdej z edycji tej wystawy trafiają się zarówno ekstremalnie drogie zestawy, które faktycznie imponują wyglądem i brzmieniem, jak i te, które zwyczajnie rozczarowują. Koniec końców najważniejsze jest jednak to, co mamy w domu, czy jesteśmy z tego zadowoleni i czy mamy ochotę dalej prowadzić tę grę, rozwijać swój muzyczny świat. Można robić to w kontrolowany sposób. Nawet sytuacja, o której wspominałem wcześniej, miała swoje wytłumaczenie. Właściciel tego luksusowego systemu wynajął tak zaniedbane mieszkanie ze względu na lokalizację, ale wiedział, że to tylko przejściowa sprawa, dlatego nie inwestował w nic, co nie było absolutnie konieczne. W dużej szafie i na wieszakach pod sufitem trzymał kartony po sprzęcie, wiedząc, że w pewnym momencie będzie musiał zabrać to wszystko do nowego mieszkania. Mam nadzieję, że jego plan się powiódł.
Czy może Pan zdradzić, jakie były najbardziej ekscentryczne, nieszablonowe pytania czytelników zgłaszających się do Państwa z prośbą o poradę?
Cóż, na pewno wymieniłbym tu wiadomości dotyczące sprzętu ultra hi-endowego, z samego końca skali. Autorzy takich maili z reguły posługują się piękną polszczyzną i opisują swoją sytuację bardzo drobiazgowo. Od razu widać, że jest to dla nich jedna z największych życiowych pasji, a kolejne zakupy traktują jak kontynuację wieloletniej przygody. Tacy ludzie nie oczekują, że znajdą rozwiązanie następnego dnia. Nie kontaktują się z nami dlatego, że za tydzień kończy się promocja na amplitunery. Przemyślana odpowiedź jest najczęściej początkiem dłuższej rozmowy, w trakcie której dowiadujemy się więcej. Stosunkowo często w takich wiadomościach pojawia się problem, który można nazwać zetknięciem z sufitem - składany i dopieszczany latami system stereo jest już tak dobry, że ciężko jest wykonać choćby pół kroku do przodu. Jakiego źródła spróbować, gdy ma się czteroelementowy streamer Auralica z serii G2? Jakich kolumn posłuchać, gdy w salonie lub specjalnej sali odsłuchowej stoją Focale Stella Utopia EM Evo, Audio Physiki Cardeas 30 albo Bowersy 802 D4? Szczególnie zapadł mi w pamięć mail od człowieka, który w poszukiwaniu kabli zasilających do swojego niewyobrażalnie luksusowego systemu dotarł praktycznie do końca drogi, sprawdzając wszystkie topowe modele dostępne na polskim rynku, a część z nich oczywiście sobie zostawiając. Dla niego było to jednak rozwiązanie tymczasowe, ponieważ był przekonany, że musi istnieć coś lepszego i że właśnie przewody zasilające stanowią wąskie gardło, ów najsłabszy element w całej tej układance. Nie muszę chyba dodawać, że do zasilenia było siedem czy osiem urządzeń, co w połączeniu z kablami biegnącymi do dwóch kondycjonerów sprawiało, że chcą zrozumieć skalę tej inwestycji, cenę każdego kabla trzeba było pomnożyć razy dziesięć. Potraktowałem to jako wyzwanie i znalazłem kilka kosmicznie drogich modeli oferowanych na rynku amerykańskim. Z tego, co mi wiadomo, na jeden z nich mój rozmówca się zdecydował. To znaczy - na dziesięć. W tej kategorii całkowicie rozwaliła mnie jednak wiadomość, której autor w projekcie nowego domu postanowił uwzględnić salę odsłuchową i szukał odpowiedzi na szereg pytań - jak duże powinno być takie pomieszczenie, jakie powinno mieć proporcje, czy lepiej jest trzymać się klasycznych kształtów, czy nawet zastosować nierównoległe ściany lub inne rozwiązania na wzór sal koncertowych. Aby od czegoś zacząć, postanowiłem dowiedzieć się, jaki sprzęt ma docelowo stanąć w tym pokoju, na co uzyskałem odpowiedź, że może to być dowolnej wielkości system stereo w cenie, noo, tak do dwóch, może trzech milionów złotych. Wydawało mi się, że ludzie mający takie dylematy nie będą korzystali z pomocy jakiegoś pismaka, redaktorzyny, wierszoklety od siedmiu boleści, ale jednak. To cieszy.
Gdyby miał Pan zmienić jedną rzecz w branży audio, co by to było?
Jedną? Życzyłbym sobie i innym pokrewnym duszom, aby w tym środowisku było więcej kobiet. To się wprawdzie powoli zmienia, ale na różnego rodzaju spotkaniach i wystawach panuje mocno, ehm, kiełbasiany klimat. Panowie podłączają sprzęt, puszczają muzykę, naciskają guziki i rozmawiają o niezwykle ważnych sprawach, panie zaś pięknie wyglądają i rozdają ulotki. Przeglądając zdjęcia z imprez zorganizowanych przez jednego z polskich producentów kolumn, miałem wrażenie, że wpuszczano na nie tylko, jak to się teraz poprawnie mówi, osoby z penisem. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy uważają, że jest to męskie hobby. Czy wymaga ono jakichś umiejętności, których kobietom poskąpiono? Zderzyła się z tym moja żona, którą - mimo że działaliśmy we dwoje, często wymieniając się obowiązkami - traktowano jak dziecko, które można co najwyżej zapytać, jak podoba mu się prezentowany sprzęt. Jeden dystrybutor w odpowiedzi usłyszał od niej pytanie, czy końcówki mocy pracują w trybie mono, czy zostały podłączone w klasycznym bi-ampingu i jedna napędza sekcję średnio-wysokotonową, a druga - niskotonową. Żałuję, że nie nagrałem jego reakcji. Nie chodzi mi o to, aby kobiety studiowały schematy podłączania amplitunerów wielokanałowych i interesowały się sprzętem stereo tylko po to, aby komuś coś udowodnić, ale byłoby miło, gdyby chętniej się angażowały, bo kiedy już się w tym zmaskulinizowanym świecie pojawiają, czynią go lepszym. A już z całą pewnością ładniej pachnącym:-)
Dziękuję za rozmowę.
To ja Panu dziękuję i korzystając z okazji, która już pewnie się nie powtórzy, serdecznie pozdrawiam wszystkich czytelników magazynu StereoLife!
-
Piotr
Szczerze? Nie tak wyobrażałem sobie Pana, jak widać na powyższym zdjęciu:) Ale to chyba zawsze tak bywa z wyobrażeniami. Pozdrawiam!
0 Lubię -
Kuba
Matko jedyna, ależ Pan się bezpardonowo rozprawił z niektórymi stereotypami! Mimo to mam swoisty dysonans poznawczy, bo ogólnie rzecz biorąc, z tego wywiadu bije pewien optymizm i widać w nim ogromne zamiłowanie do tego, czym się Pan zajmuje. Może to głupie, ale odnoszę wrażenie, że "prowadzący wywiad" mógłby z Pana jeszcze wiele wycisnąć. Jeśli pojawi się kontynuacja, z chęcią przeczytam:D
0 Lubię -
Dariusz
Skoro już wiem, jak Pan wygląda, pozwolę sobie zaczepić Pana na Audio Video Show i przybić z Panem piątkę!
0 Lubię -
Jacek
Szanowny Panie Redaktorze.wszystkie Pana wywiady, które czytałem były bardzo interesujące, ale ten to mistrzostwo świata! Gratuluję pomysłu i talentu. Miło Pana poznać. Pozdrawiam serdecznie.
0 Lubię -
Tomasz
Świetne! Wszyscy szukamy endorfin. Czasami jest to sport, czasami kontakty społeczne, czasami dźwięk. Wielu (w tym ja) szuka przyjemności w coraz lepszym brzmieniu muzyki, czasem w poszukiwaniu lepszej muzyki. Cel podobny - ale nie równoznaczny. Mamy różne granice zarówno w głowie jak i w portfelu ale... Szukamy. Mając wewnętrzny hamulec finansowy, długo się zastanawiam, czytam, szukam, tym bardziej że cenię sobie to że starszy sprzęt może nadal grać w co najmniej zadowalający sposób. Eklektyczna składanka z Cambridge Audio, Denona, Yamahy, Marantza, Magnata, Philipsa, Dali, T+A, dziwnych kabli - czasami robionych samodzielnie - tworzy trzy niezbyt wysokie sterty dające radość, nie tylko dla mnie. Nawet w tak banalnej sytuacji jak zmywanie naczyń domownicy potrafią puścić czarną płytę - bo jest fajniej. A artykuły o sprzęcie za grube pieniądze też czytam, zastanawiając się, czy usłyszałbym różnicę. No to się wygadałem ;) (tak trochę)
0 Lubię -
Michał
Bardzo ładny wywiad. Szukając dobrej muzyki od kilkudziesięciu lat i bardzo dobrego brzmienia od roku, zaufałem w ciemno panu Tomaszowi. No, może nie w ciemno, przeczytałem jego liczne recenzje urządzeń, połowę. Prawie wszystkie. Bez odsłuchów w sklepach, bez jeżdżenia po salonach, bez rozmów ze sprzedawcami, bez czytania forów wybrałem.. i nie zawiodłem się. Mam bardzo dobre brzmienie. Teraz widząc twarz pana Tomasza na zdjęciu, mogłem tylko się utwierdzić, to uczciwe, dobre oczy. Pewnie podziękuję panu Tomaszowi w jakimś spersonalizowanym mailu za dobre brzmienie bez straty czasu, nietrafionych decyzji i wieczory przyjemnie spędzone na czytaniu.
0 Lubię -
Mariusz Radoszewski
Panie Tomaszu, doskonały autowywiad. Po jego przeczytaniu mam uwagę odnośnie do tego, co Pan napisał o odpowiedzialności lekarzy, kierowców i tak dalej i że na Was, redaktorach, takowa nie spoczywa. Że to niby mniejsza ranga odpowiedzialności. Śmiem się z tym nie zgodzić, co z resztą nieśmiało pojawiło się w dalszej części autowywiadu. Mianowicie, na Was spoczywa ogromna odpowiedzialność. Bo w dobie "niedoczasu" wielu audiofilów, miłośników muzyki czy też osób, które chcą parę groszy wydać na audio, bazuje na Waszych rekomendacjach. A co mniej wnikliwy czytelnik lub taki co to opacznie zrozumie tekst kupi coś, a potem rozczarowanie...Nie daj panie jeszcze wyleje swoje żale na publicznym forum. Czyż to nie jest odpowiedzialność? Dlatego też jest niewielu redaktorów i redaktorek, którzy są naprawdę w "cenie". Do tego jednak potrzeba doświadczenia i bycia fair, nie kitować o cudowności klocków, które są nic nie warte, choć kosztują majątek. Pan od lat jest u mnie na topie. Wraz z panem Wojtkiem Pacułą. Tak trzymać.
0 Lubię
Komentarze (7)