Yamaha R-N803D
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Ostatnio na łamach naszego magazynu testowaliśmy sporo urządzeń adresowanych do audiofilów, więc dziś zejdziemy trochę na ziemię i sprawdzimy możliwości sieciowego amplitunera stereo zbudowanego z myślą o melomanach, którzy cenią sobie zarówno wysoką jakość dźwięku, jak i wygodę użytkowania. Kiedy zobaczyłem model R-N803D w materiałach prasowych, miałem wrażenie jakby ktoś w końcu spełnił ich życzenia. Sam lubię się pobawić lampowym wzmacniaczem albo hi-endowym streamerem, ale wiem, że normalny użytkownik potrzebuje czegoś zupełnie innego - sprzętu ładnego, prostego i stosunkowo niedrogiego, a przyzwoity dźwięk jest tylko jednym z elementów tej układanki. Popularność amplitunerów kina domowego nie wynika z przywiązania melomanów do dźwięku przestrzennego, ale ich funkcjonalności. Dodawanie kolejnych kanałów to w mojej ocenie droga donikąd i absolutnie nie wierzę w to, żeby do słuchania muzyki było nam potrzeba pięć, siedem czy jedenaście głośników z subwooferem. Normalny meloman pewnie wolałby system stereo, ale nawet w segmencie budżetowym jest to droga impreza, bo do wzmacniacza trzeba dokupić odtwarzacz lub streamer, a dostęp do wielu funkcji i tak będzie utrudniony albo niemożliwy. Ile znacie audiofilskich wzmacniaczy, które można włączyć do systemu multiroom? No właśnie... Rozwiązaniem byłby taki amplituner, który zamiast pięciu czy siedmiu kanałów miałby dwa, przy zachowaniu wszystkich funkcji. No i proszę - moje modły zostały wysłuchane!
Zapytacie dlaczego tak bardzo mi na tym zależy? To proste - bo chciałbym, aby dobry dźwięk zagościł w wielu domach, a sprzęt audio znów stał się popularny. Tymczasem wielu producentów audiofilskich klocków skręciło w ślepą uliczkę, adresując swoje produkty wyłącznie do ortodoksyjnych audiofilów. Z jednej strony człowiek się cieszy, że gdzieś tam wciąż istnieją firmy zajmujące się wytwarzaniem klasycznych wzmacniaczy stereo lub nawet lampowców na triodach 300B. Jeżeli jednak taka firma nie ma w swoim katalogu czegoś tańszego i bardziej nowoczesnego, sama zaciska sobie pętlę na szyi. Kiedy klientów na audiofilskie wzmacniacze jest coraz mniej, ceny z każdą nową generacją nieuchronnie idą w górę. Jedyna droga ucieczki prowadzi w rejony hi-endowe, gdzie robi się coraz większy tłok. Dla melomana szukającego dobrego sprzętu do domu, również jest to niewesołe. Z jednej strony chciałoby się kupić coś naprawdę fajnego, ale porządny wzmacniacz od wyspecjalizowanego producenta to już koszt rzędu trzech, czterech, może sześciu tysięcy złotych. Atoll IN50SE - 2990 zł. Creek Evolution 50A - 4290 zł. Arcam A29 - 5390 zł. Audiolab 8300A - 5995 zł. A to przecież tylko wzmacniacz. Aby podłączyć go do naszego domowego centrum rozrywki, z dekoderem, konsolą i tabletem w roli źródeł, trzeba kupić jeszcze porządny streamer. No i kolumny, i kable, i listwę... Rozumiecie o co mi chodzi?
Taka zabawa jest fajna dla audiofilów, ale nie dla człowieka, który owszem lubi słuchać muzyki w dobrej jakości, ale ma też rodzinę, kredyt na dom i uszczelkę pod głowicą do naprawienia. Myślę, że jest ich więcej niż zdeklarowanych purystów, którzy mogą sobie pozwolić na hi-endowe wzmacniacze i srebrne kable. Nie dziwi mnie zatem popularność amplitunerów kina domowego, które za dwa lub trzy tysiące złotych dają nam w jednym urządzeniu wszystko, czego w takim normalnym systemie muzycznym możemy potrzebować. Te maszynki mają nawet łączność sieciową i możliwość sterowania wszystkimi funkcjami za pomocą dedykowanej aplikacji. Mają gniazda HDMI, Bluetooth i radio w każdej możliwej formie. Nie wspominając już o dodatkowych zabawkach takich, jak systemy kalibracji akustyki z mikrofonem do wykonywania pomiarów. Innymi słowy - rzeczy, które w audiofilskich wzmacniaczach stereo zaczynają się na poziomie kilku, a może nawet kilkunastu tysięcy złotych. Powiecie, że podstawową różnicą jest jakość brzmienia? Na pewno tak, ale jeśli sprawy pójdą dalej w tym kierunku, to za pięć lub dziesięć lat będziemy się zastanawiać dlaczego normalne, tranzystorowe integry kosztują już dziesięć tysięcy złotych. Rozwiązanie jest tylko jedno - trzeba wprowadzić wszystkie te funkcje do sprzętu stereo. I właśnie to robi już od jakiegoś czasu Yamaha, czego dowodem jest R-N803D.
Wygląd i funkcjonalność
Wielu producentów poszło już podobną ścieżką, jednak japoński gigant ma w rękawie przynajmniej kilka asów. Pierwszym z nich jest system MusicCast czyli firmowy multiroom rozwijany już od dłuższego czasu. Kiedy to rozwiązanie wchodziło do pierwszych modeli, klienci byli jeszcze trochę zdezorientowani, jednak wystarczyło dać japońskim konstruktorom parę lat i wszystko stało się jasne. MusicCast nie był tylko kolejną funkcją umożliwiającą sterowanie urządzeniem z poziomu smartfona, ale kompletnym rozwiązaniem pozwalającym na zbudowanie w naszym domu bezprzewodowego multiroomu. Oczywiście system można wykorzystać tylko do puszczania muzyki ze smartfona czy tabletu na jednym urządzeniu, jak chociażby tym, które widzicie na zdjęciach. Jednak prawdziwa zabawa zaczyna się w momencie rozszerzenia naszego środowiska o kolejne klocki, wśród których może znaleźć się na przykład stojąca w sypialni miniwieża lub mały głośnik umilający nam czas w kuchni. MusicCast stał się takim hitem, że w tym momencie Yamaha zaimplementowała go już do kilkudziesięciu różnych produktów, w tym do fortepianów Disklavier Enspire. Poważnie - jeśli tylko macie taką fantazję i odpowiednio pojemne konto, możecie postawić sobie w salonie prawdziwy instrument, który łączy się na przykład z amplitunerem lub miniwieżą, a całość jest kontrolowana za pomocą firmowej aplikacji. Nawet posiadając system stereo innego producenta, można łatwo zintegrować go z MusicCastem, kupując chociażby streamer WXC-50. Oczywiście audiofile mogą dyskutować o tym, czy sterowanie sprzętem za pomocą aplikacji jest nam rzeczywiście potrzebne, ale ja nie mam co do tego wątpliwości. Na poziomie hi-endowej aparatury może nie. Posiadacze drogich gramofonów się tym nie zainteresują. Ale w przypadku sprzętu popularnego, jest to już niezbędne. Mam wrażenie, że już za kilka lat osiągniemy moment, w którym o zakupie tego czy innego amplitunera nie będzie decydowała jego jakość i moc, ale właśnie funkcjonalność firmowej aplikacji, a nawet zdolność wkomponowania sprzętu w system domowej automatyki. Kiedy wszystkie te nowinki staną się tańsze, klienci będą szukali ich nawet w budżetowych wzmacniaczach i być może wybiorą ten, który ze wszystkim się połączy, choćby nawet był brzydki i plastikowy.
Drugim asem Yamahy jest wzornictwo. Tutaj japoński koncern bazuje na sukcesie serii S2000. Sięgając do najlepszych wzorców z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, projektanci tej firmy stworzyli coś, co można nazwać nowoczesnym stylem retro, z metalowymi frontami, identycznymi pokrętłami i przełącznikami, a nawet drewnianymi panelami bocznymi. Moim zdaniem osoba, która zaproponowała takie rozwiązanie, powinna dostać premię w wysokości rocznych zarobków prezesa i dożywotnią możliwość wzięcia urlopu na żądanie w dowolnym czasie, aby móc wpaść na kolejny taki pomysł. Wzmacniacz i odtwarzacz z tej serii były wręcz przełomowymi urządzeniami, które wielu audiofilom otworzyły oczy i zapoczątkowały wysyp różnego rodzaju klocków utrzymanych w stylu retro. Yamaha idzie dalej w tym samym kierunku i nie ma się czemu dziwić. Nawet podstawowe wzmacniacze tej marki wyglądają świetnie, a już topowa seria S3000 ze wskaźnikami wychyłowymi i boczkami wykończonymi czarnym lakierem fortepianowym to mistrzostwo świata i okolic. Testowany model to może jeszcze nie ten poziom jakości wykonania, ale wzornictwo jest praktycznie takie samo.
R-N803D to sieciowy amplituner stereo czyli zgrabne połączenie audiofilskiego wzmacniacza i funkcji, które normalnie spodziewalibyśmy się znaleźć w nowoczesnym kombajnie kina domowego. Aluminiowy panel czołowy jest całkowicie płaski i dość szczelnie zabudowany pokrętłami, przełącznikami i przyciskami. Wszystko wykonano jednak w taki sposób, że nawet mocno obładowany front wygląda elegancko i gustownie. Wszystkich funkcji nie będę wymieniał, bo zabraknie nam miejsca na serwerze. Jak można się było domyślać, jest tego w opór. Z przodu znajdziemy między innymi główny włącznik, duże gniazdo słuchawkowe, złącze USB i małego jacka dla mikrofonu kalibracyjnego YPAO, a także selektor wyjść głośnikowych A/B, małe pokrętło do wyboru źródła i drugie do sterowania ustawieniami menu oraz cztery płaskie przełączniki do ustawienia barwy dźwięku, balansu i siły działania funkcji loudness. Z prawej strony znalazła się duża gałka potencjometru działającego w domenie cyfrowej i umieszczony tuż nad nią przycisk Pure Direct, który omija wszystkie ustawienia dając nam najczystszy, audiofilski dźwięk. Co ciekawe, jego aktywacja powoduje nie tylko ominięcie regulacji barwy, ale także wygaszenie wyświetlacza. Sam chętnie z tego trybu skorzystałem, ale zapomniałem wyłączyć go przekazując amplituner na sesję fotograficzną. Na zdjęciach zobaczycie więc tylko dwie diody - nad głównym włącznikiem i przyciskiem Pure Direct. Podczas normalnego użytkowania wyświetlacz zapala się dosłownie na chwilę kiedy coś zmieniamy, ale potem szybko gaśnie. Czy daje to jakąś korzyść brzmieniową w porównaniu ze wszystkimi pokrętłami ustawionymi na zero? Pewnie tak, ale jeśli mam być szczery, skorzystałem z tego trybu właśnie dla szybkiego wygaszenia wyświetlacza, choć można go też przyciemnić i wyłączyć w inny sposób.
Jeśli ktoś ma wątpliwości czy testowanemu urządzeniu bliżej do kinowego amplitunera czy audiofilskiego wzmacniacza stereo, powinien zajrzeć do jego wnętrza i na tylną ściankę. To pierwsze wbrew pozorom nie jest trudne, bo w pokrywie R-N803D wykonano mnóstwo otworów wentylacyjnych, przez które dostrzeżemy między innymi duży transformator czy równie pokaźne radiatory. Urządzenie jest również odpowiednio ciężkie, co daje nadzieję na dobry dźwięk. Wygląda na to, że japońscy konstruktorzy nie ulegli pokusie przejścia na klasę D, co sugerowałaby ostatnia litera w oznaczeniu tego modelu. R-N803D przypomina bardziej klasyczne, audiofilskie integry tej marki. Z tyłu nie ma miliona zachodzących na siebie gniazd. Oprócz gniazda sieciowego z dwoma bolcami, do dyspozycji mamy trzy wejścia i dwa wyjścia analogowe, oddzielne gniazdo gramofonowe ze śrubką uziemiającą, antenę DAB/FM, wyjście dla subwoofera w postaci pojedynczego gniazda RCA, wyjście wyzwalacza, dwa cyfrowe wejścia optyczne i dwa koaksjalne, gniazdo LAN i antenę Wi-Fi oraz dwa komplety terminali głośnikowych. Jeśli dodamy do tego Bluetooth, AirPlay oraz wszystkie możliwości, jakie daje nam aplikacja MusicCast, w tym obsługę radia internetowego, serwisów streamingowych i protokołu DLNA pozwalającego na odtwarzanie plików zgromadzonych na komputerze lub serwerze NAS, otrzymamy bardzo bogatą funkcjonalność i właśnie tu kryje się siła testowanego modelu. Może znajdą się użytkownicy, którym zabraknie jeszcze gniazda HDMI lub innego cuda, ale moim zdaniem R-N803D to tak wszechstronna maszyna, że za 3699 zł grzechem byłoby wytykać jej jakieś braki.
Japończycy połączyli ogień z wodą. Wyciągnęli ze swoich amplitunerów sieciowych całą funkcjonalność bez dekoderów ultra mega trzy de coś tam, a następnie wmontowali ją do klasycznego wzmacniacza stereo z ciężkim transformatorem, tranzystorami i obudową utrzymaną w stylu retro. Żeby było ciekawiej, nie żądają za takie urządzenie miliona złotych. Być może dlatego, że wszystkie elementy potrzebne do skonstruowania R-N803D tak naprawdę mieli już pod ręką. Z punktu widzenia klienta jest to okazja, jakich mało. Co najmniej dwa lub trzy urządzenia w jednym, a do tego świetne wzornictwo, bonus w postaci dedykowanej aplikacji i umieszczone z przodu logo bardzo znanej firmy, z czym wiąże się jeszcze wiele innych korzyści. No ludzie kochani, o to chodziło! Ciekawostką jest także system YPAO umożliwiający przeprowadzenie kalibracji akustycznej za pomocą dołączonego do zestawu mikrofonu. Wydaje mi się, że japoński koncern wprowadził to udogodnienie głównie z myślą o soundbarach, które wykorzystują informacje o akustyce pomieszczenia odsłuchowego nie tylko po to, by wyrównać pasmo, ale przede wszystkim w celu wygenerowania przekonujących efektów przestrzennych. Czy taka opcja przyda nam się w amplitunerze stereo? Na pewno lepiej mieć taką możliwość, szczególnie jeśli mamy nieustawny i trudny do zaadaptowania pokój. Dla mnie YPAO to w tym przypadku bardziej koło ratunkowe niż coś, z czego powinien skorzystać każdy użytkownik. Uważam po prostu, że przy odrobinie chęci da się okiełznać akustykę większości pomieszczeń mieszkalnych, i to nawet domowymi sposobami. Mimo to, w niedrogim sprzęcie taka kalibracja może być dobrym pomysłem, bo są wśród nas ludzie mający więcej pieniędzy niż rozumu. Kupią sprzęt, postawią kolumny przy samej ścianie albo wymyślą coś jeszcze mądrzejszego, nie rzucą na podłogę nawet małego dywanika, a potem będą pisać na forach, że amplituner nie gra tak, jak grał w sklepie z tymi samymi głośnikami. Niektórzy też doskonale wiedzą jak to powinno wyglądać, ale nie mogą podporządkować wszystkiego muzyce. Metr kwadratowy podłogi w centrum Warszawy kosztuje więcej niż bardzo porządne kolumny, więc nie ma się co dziwić, że sprzęt coraz częściej jest spychany czy wręcz wmontowany w ścianę. W takich przypadkach YPAO może sporo zdziałać.
Przy okazji tego testu, tak naprawdę po raz pierwszy porządnie pobawiłem się MusicCastem. Powiem wprost - to jedna z najbardziej dopracowanych aplikacji tego typu na rynku. Użytkownik może ustawić praktycznie wszystko, włącznie z nazwą i zdjęciem pokoju, w którym stoi nasz amplituner. Normalna obsługa systemu jest jednak bardzo prosta. Po pierwszym uruchomieniu i wprowadzeniu wszystkich ustawień, do odpalenia amplitunera będziemy potrzebować tylko smartfona. Ekran główny pokazuje zdjęcie pomieszczenia z nadaną przez nas nazwą urządzenia. Naciskamy i sprzęt budzi się do życia. W tym momencie wybieramy źródło, jak na przykład wejście optyczne lub serwis streamingowy i już po chwili zaczynamy odsłuch. Dołączonego do zestawu pilota możemy więc spokojnie schować do pudełka. Najbardziej spodobała mi się w tym wszystkim precyzyjna regulacja głośności. Jest to bolączka wielu podobnych systemów, szczególnie przy niskich poziomach, gdzie już często do wyboru mamy albo słuchanie ciut za głośne albo całkowite wyciszenie. Tutaj lecimy praktycznie po całym dostępnym zakresie regulacji, więc podczas odsłuchu z serwisu Spotify mogłem ustawić głośność co do decybela, lub przesunąć suwak i szybko wejść na wyższe obroty. Rewelacja! Żałuję, że nie miałem do dyspozycji innych urządzeń z systemu MusicCast, bo pewnie dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa jazda. Domyślam się jednak, że działa to tak, jak w innych systemach multiroom, gdzie możemy przerzucać muzykę między dowolnymi urządzeniami i pomieszczeniami lub używać ich jednocześnie. Posiadacze testowanego amplitunera będą mieli więc jeszcze sporo opcji rozbudowania swojego systemu, i to nie o dodatkowe klocki czy lepsze kolumny, ale chociażby o miniwieżę, która stanie w innym pomieszczeniu.
Brzmienie
Gdyby ktoś mi powiedział, że usłyszę tak dobry dźwięk z budżetowego amplitunera, nigdy bym nie uwierzył. Nawet gdyby zamiast tego niezbyt lubianego w audiofilskim środowisku słowa padło coś o wzmacniaczu z funkcjami sieciowymi, nie spodziewałbym się jakości, która naprawdę mnie usatysfakcjonuje. Nie żebym miał jakieś wątpliwości co do umiejętności japońskich inżynierów, a tym bardziej wieloletniego doświadczenia Yamahy w dziedzinie odtwarzania, a nawet wytwarzania dźwięku, ale kasa musi się zgadzać i na tej podstawie zwykle dokonuje się pewnych osądów jeszcze przed rozpoczęciem odsłuchu. Za 3699 zł lub ciut więcej można kupić fajny wzmacniacz zintegrowany zdolny napędzić średniej wielkości kolumny. NAD C356BEE, Atoll IN80, Pioneer A-50DA, Rega Brio, Creek Evolution 50A - jest tego trochę. Jeśli natomiast mówimy o wzmacniaczu, który ma na pokładzie przetwornik, streamer, tuner i nie wiadomo co jeszcze, automatycznie obniżamy swoje oczekiwania wobec dźwięku. Dodatkowej elektroniki nie dostajemy przecież za darmo, wobec czego rodzi się pytanie ile kosztowałby sam wzmacniacz i jak powinien grać. Zanim jednak zdążyłem się nad tym dobrze zastanowić, R-N803D wylądował już na stoliku i zaczął grać. Kurczę... Powiem szczerze, że w konfrontacji z wieloma innymi integrami za te pieniądze Yamaha wcale nie wypada blado. Co więcej, nawet gdybyśmy nie korzystali z żadnej dodatkowej funkcji, jakość brzmienia jak najbardziej pasuje do wzmacniacza z tej półki cenowej. Na rynku na pewno znajdzie się kilka modeli oferujących ciut lepszy dźwięk, ale założę się, że każdy z nich będzie minimalistycznym piecykiem wyposażonym w kilka wejść analogowych, bez jakiegokolwiek DAC-a lub nawet gniazda słuchawkowego. Tymczasem R-N803D to praktycznie pełny system w jednym pudełku, więc czy uczciwe byłoby porównywanie go z takimi wzmacniaczami? To trochę tak jakby porównywać liczydło z komputerem.
Pierwsze wrażenia były bardzo pozytywne. Japoński kombajn nie dość, że poradził sobie z wymagającymi prądowo kolumnami, to jeszcze pokazał pełne, naturalne i nasycone detalami brzmienie. Jest to na pewno granie w japońskim stylu, ale firmowy charakter ujawnia się tylko do pewnego stopnia. Można wyczuć, że wzmacniaczowi zależy przede wszystkim na czystości i mikrodynamice, ale jeśli przyjrzymy się wszystkim aspektom prezentacji z osobna, trudno będzie się przyczepić do któregokolwiek z nich. Równowaga tonalna jest jak najbardziej prawidłowa. Wysokie tony tylko trochę wychodzą przed szereg, zupełnie jakby konstruktorzy chcieli w ten sposób nadać muzyce nieco lekkości. Podczas normalnego odsłuchu nie musimy skupiać się na mikrodetalach, możemy w spokoju chłonąć brzmienie w całości. Delikatne rozświetlenie górnego skraju pasma nie rzutuje na to, co dzieje się w pozostałych zakresach. Jeśli bas ma zapuścić się głęboko, na pewno zrobi to bez oglądania się na resztę. Średnica jest raczej neutralna, czytelna i nasycona, choć nie ma mowy o lampowym ocieplaniu. Jeśli amplituner Yamahy przymila się do słuchacza, to zupełnie inaczej niż urządzenia nastawione na podgrzewanie atmosfery i kreślenie przestrzeni skupionej na pierwszym planie. Można powiedzieć, że tutaj brzmienie skręca w zupełnie innym kierunku, ale odchyłka nie jest duża. R-N803D nie jest urządzeniem mocno forsującym swoją wizję muzyki. Stara się grać naturalnie i rzetelnie, a jeśli już ma wybierać, zawsze zdecyduje się na opcję zmierzającą do uzyskania odczuwalnie lepszej przejrzystości, lekkości i dynamiki.
Przyjemną przeciwwagą dla średnich i wysokich tonów nastrojonych w japońskim stylu jest bas. Tutaj inżynierowie Yamahy się nie pieścili, jednak o ile znalezienie wzmacniacza dysponującego tak głębokim i mięsistym dołem nie będzie specjalnie trudne, to już z timingiem może być różnie. Tymczasem testowany model potrafi nie tylko przywalić, ale też w porę uciąć wybrzmienia, co świetnie sprawdza się w muzyce elektronicznej i różnego rodzaju cięższych klimatach. Bas w wykonaniu R-N803D jest potężny, ale trzymany w ryzach, co w tym przedziale cenowym nie jest jeszcze takie oczywiste. Kolejną atrakcją jest przestrzeń, naturalnie łącząca się z lekko rozjaśnionym zakresem wysokich tonów. Dodajcie do tego wyraźną lokalizację źródeł pozornych, a otrzymacie dobrze napowietrzony dźwięk, z którego przy odrobinie skupienia można wyłowić wiele szczegółów. Zalecam jednak pewną ostrożność przy doborze kolumn, bo przejrzystość Yamahy działa w obie strony. Na nagraniach zrealizowanych po audiofilsku można usłyszeć niemal same dobre rzeczy, ale z kiepskimi albumami R-N803D się nie patyczkuje. W najlepszym przypadku dźwięk nie będzie po prostu tak przyjemny, jak wiemy, że mógłby być. Nieco gorszy scenariusz zakłada, że brzmienie stanie się spłaszczone i pozbawione polotu, a jeśli przyjdzie Wam do głowy puścić coś takiego, jak "Californication" Red Hot Chili Peppers albo "St. Anger" Metalliki... Może powiem tak - Yamaha dobitnie pokaże Wam co jest nie tak z tymi nagraniami. Nie będziecie się musieli dłużej zastanawiać i prawdopodobnie schowacie je tam, gdzie ich miejsce, czyli do kącika audiofilskiego sado-maso.
Na koniec słówko o wyposażeniu dodatkowym. Właściwie trudno to wszystko ocenić, bo trzeba by było przeprowadzić cały osobny test, w którym R-N803D pracowałby w roli przetwornika, streamera, tunera i tak dalej. Nie wiem jednak czy jest sens to robić, bo czy którykolwiek z użytkowników tego amplitunera będzie chciał skorzystać z zewnętrznego źródła? Po tym, co usłyszałem, śmiem twierdzić, że nie ma to żadnego sensu. Wbudowany przetwornik jest bowiem tak dobry, że wejście na wyższy poziom wymagałoby podpięcia do kombajnu Yamahy zewnętrznego DAC-a za przynajmniej 3000-4000 zł. Pomijam fakt, że wejścia w amplitunerze możemy przełączać za pomocą firmowej aplikacji, a z zewnętrznym przetwornikiem stracimy tę możliwość. Nie wiem czy jest się nad czym zastanawiać, bo wbudowany przetwornik oferuje bardzo, bardzo dobry dźwięk. Nawet wejścia optyczne są więcej niż przyzwoite. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, bo układ przetwornika zbudowano na bardzo porządnej kości. To samo można powiedzieć o każdej jednej funkcji japońskiego amplitunera. Naprawdę nie mam pytań.
Budowa i parametry
Yamaha R-N803D to sieciowy amplituner stereo R-N803D zbudowany w oparciu układy i komponenty elektroniczne wywodzące się z koncepcji ToP-ART (Total Purity Audio Reproduction Technology), której celem jest wierne zachowanie integralności sygnału audio. Urządzenie łączy symetryczny układ z najkrótszym możliwym torem sygnałowym i niezwykle sztywnym chassis. Ostatni z elementów wyposażony jest w specjalną ramę Art Base wykonaną z żywicy, której zadaniem jest absorbowanie niepożądanych wibracji. Rozwiązanie to ma zapewniać dźwiękową czystość i precyzję obrazowania stereofonicznego. Wzmacniacz mocy z bezpośrednim układem obwodów to konstrukcja typu push-pull. W sekcji wyjściowej projektanci zastosowali łącznie osiem bipolarnych tranzystorów mocy, po cztery na kanał. Ponadto dzięki zminimalizowaniu długości torów sygnałowych możliwe było obniżenie impedancji. Co ciekawe, MusicCast R-N803D jest pierwszym na świecie amplitunerem stereo i pierwszym urządzeniem hi-fi w ogóle, które wyposażone zostało w układ YPAO (Yamaha Parametric room Acoustic Optimizer). Technologia ta dotychczas stosowana była wyłącznie w amplitunerach kina domowego i soundbarach. Zadaniem układu jest określenie kształtu pokoju, materiału pokrywającego ściany i pozycji głośników, a następnie automatyczne dopasowanie parametrów dźwięku tak, aby zapewnić idealną odpowiedź i jakość brzmienia. Dzięki zastosowaniu bardziej zaawansowanego układu YPAO R.S.C. (Reflected Sound Control) możliwa jest aktywna korekcja wczesnych odbić dźwięku. Przetwornik cyfrowo-analogowy zbudowano na kości ESS Sabre 9006AS zapewniającej wysoki stosunek sygnału do szumu. Dzięki temu amplituner obsługuje pliki hi-res, w tym AIFF, WAV i FLAC 192 kHz/24 bit oraz DSD 5,6 MHz. Użytkownik otrzymuje w pakiecie dostęp do radia analogowego FM i cyfrowego DAB+. Wymagający melomani mogą również skorzystać z wejścia phono kompatybilnego z wkładkami MM, puścić muzykę z pamięci USB, komputera lub serwera NAS, przy czym obsługiwany jest tryb gapless. Bezpłatna aplikacja MusicCast Controller na smartfony i tablety z iOS-em lub Androidem pozwala na pełną kontrolę urządzenia. Jeśli chodzi o parametry, moc wyjściowa podawana przez producenta wynosi 145 W na kanał, ale przy 8 Ω i zniekształceniach na poziomie 10%. Zupełnie inną moc Yamaha podaje jednak dla wersji europejskiej - tutaj dostajemy 160 W na kanał, ale przy 4 Ω i zniekształceniach wynoszących 0,7%. Serwowanie nieco innych produktów w zależności od rynku docelowego nie jest niczym nowym. Wydaje mi się, że opcja europejska jest korzystniejsza. Ale żeby było śmieszniej, w tabeli danych technicznych na oficjalnej stronie producenta widnieje też trzecia wartość - 100 W na kanał przy 8 Ω i THD wynoszącym 0,019%. No i nie można było tak od razu? Wychodzi więc na to, że R-N803D to nie tylko funkcjonalny kombajn, ale też sensowna integra dysponująca sporym zapasem mocy.
Konfiguracja
Equilibrium Ether Ceramique, Pylon Audio Diamond Monitor, Marantz HD-DAC1, Equilibrium Tune 33 Light, Enerr Tablette 6S, Enerr Symbol Hybrid.
Werdykt
Wielu melomanów czekało na test nowego modelu Yamahy, a jeszcze więcej ludzi czekało po prostu na taki amplituner! Japoński koncern wreszcie postanowił wrzucić całą najnowocześniejszą technologię do klasycznego wzmacniacza stereo. Efekt jest wręcz spektakularny, bo za 3699 zł dostajemy wszystko, czego moglibyśmy potrzebować, a nawet więcej. Wzmacniacz, przetwornik, streamer, tuner, przedwzmacniacz gramofonowy, wzmacniacz słuchawkowy, firmowy multiroom i system korekcji akustyki, sterowanie z poziomu aplikacji na urządzenia mobilne, a to wszystko zamknięte w jednym urządzeniu, którego wygląd nawiązuje do złotej ery hi-fi. Aż trudno sobie wyobrazić sytuację, w której wszystkie możliwości testowanego modelu zostaną wykorzystane, ale na początek wystarczą nam dobre kolumny, prąd i dostęp do sieci. Najlepsze jest to, że R-N803D po prostu dobrze gra. Ma w sobie trochę japońskiego charakteru, ale generalnie jest porządnym, uniwersalnym wzmacniaczem, który bez problemu dogada się z wieloma dostępnymi na rynku zestawami głośnikowymi. Naprawdę nie mam pojęcia do czego mógłbym się przyczepić. Za te pieniądze - prawdziwy killer.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 100 W/8 Ω
Zniekształcenia: 0,019%
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz
Stosunek sygnał/szum: 100 dB
Obsługiwane pliki: MP3, WMA, MPEG4 AAC, WAV, FLAC, AIFF, ALAC, DSD
Łączność: AirPlay, Wi-Fi, LAN, Bluetooth
Przedwzmacniacz gramofonowy: MM
Tuner radiowy: FM, DAB+
Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm
Wejścia analogowe: 4 x RCA
Wyjścia analogowe: 2 x RCA, sub-out
Wejścia cyfrowe: 2 x koaksjalne, 2 x optyczne, USB
Wymiary (W/S/G): 15,1/43,5/39,2 cm
Masa: 11 kg
Cena: 3699 zł
Sprzęt do testu dostarczyła sieć salonów Top Hi-Fi & Video Design.
Zdjęcia: Małgorzata Karasińska, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Maciej
A czy Bluetooth wspiera chociaż z aptX/aptXHD? Jeżeli ma jedynie "zwykłe" typowe standardy, to jakość dźwięku po BT będzie zauważalnie zdegradowana i można właściwie zapomnieć o bezprzewodowych słuchawkach, co przy tej cenie sprzętu jest niedopuszczalne. Ktoś pewnie zaraz napisze, że hi-fi to tylko po kablu więc od razu prostuję, że mam dobrej klasy słuchawki Audio-Technica SR50BT, które fenomenalnie grają moim zdaniem i nie słyszę różnicy gdy podpinam je po kablu czy przez BT aptX. Natomiast na zwykłym połączeniu BT słychać już kompresję, mniejszą dynamikę, okrojoną przestrzeń i ogólnie mniej pełny dźwięk. Różnica jest duża. No więc ma aptX/aptX HD, czy Yamaha zaoszczędziła te kilkanaście zł na tym kodeku?
1 Lubię -
Waldiburg
Kupiłem dwie sztuki do dwóch osobnych pokojów. W jednym gra z monitorami B&W 606 a w drugim trochę cieplej z DALI Oberon 3. Jestem bardzo zadowolony. Na słuchawkach R-N803D gra trochę słabiej i wtedy używam do słuchania starego Luxmana L-410 z nadajnikiem Bluetooth Yamaha YBA-11 + DAC.
0 Lubię -
Maciej
To odpowiem sam sobie, na pytanie wyżej, dotyczące standardu i kodeków Bluetooth. Wiecie dlaczego Yamaha nie publikuje na swojej stronie, tych informacji? Bo nie ma się czym chwalić. Jest wręcz powód do niemałego wstydu. Obsługiwany BT jest w wersji 2.1. Tak, to ten zabytkowy, prawie 10-letni standard, który ledwo nadaje się do zestawu głośnomówiącego i z jakością dźwięku ma niewiele wspólnego. Jest więc BT ale w praktyce jakby go nie było. Można zapomnieć a słuchawkach bezprzewodowych i innych systemach głośników bezprzewodowych. Przypomnę, że takie słuchawki BT 5.0 z kodekiem aptX czy aptX HD stają się już dzisiaj standardem oferując jakość połączenie BT porównywalnego z kablem (ja nie słyszę różnicy) ale mając taką Yamahę, możemy sobie takie słuchawki w d... wsadzić. Wstyd. To nie koniec złych wieści. Yamaha R-N803D oferuje Wi-Fi max w standardzie 802.11n (na 2,4 GHz). Osobiście, mieszkając w silnie zurbanizowanym obszarze, już kilka lat temu wyłączyłem zakres 2,4 GHz bo jest tam więcej śmieci niż sygnału Wi-Fi i przeszedłem na Wi-Fi 5 GHz, a tu się okazuje, że Yamaha nie "widzi" 5 GHz, które dzisiaj oferuję już routery za 80 zł. Kolejny wstyd. Dlaczego żaden z recenzentów nikt nie wspomina o tak istotnych wadach? Czyżby recenzenci audio znali się tylko i wyłącznie na klasycznym analogowym "audio" i nie mają pojęcia o współczesnych standardach połączeń bezprzewodowych, które notabene, mają niezwykle istotny wpływ na efekt końcowy, jakim jest jakość brzmienia?
5 Lubię -
stereolife
@Maciej - Po pierwsze proponujemy zwracać uwagę na daty publikacji poszczególnych artykułów, bo powyższy tekst został opublikowany w 2017 roku, a wówczas do głowy by nam nie przyszło narzekać na brak obsługi Wi-Fi 5 GHz. Bluetooth w wersji 5.0 też jeszcze nie istniał. Po drugie prosimy pamiętać, że nie każdy ma takie same warunki i takie same wymagania, a większości użytkowników Wi-Fi 2,4 GHz w zupełności wystarczy. Część nie ma nawet pojęcia, że w ustawieniach swojego routera mogą włączyć wyższe pasmo. Amplituner za trzy i pół tysiąca złotych to w dzisiejszych czasach budżetówka - zabawka dla ludzi, którzy niekoniecznie uważają się za audiofilów i nie muszą wykorzystać absolutnie każdej jednej funkcji takiego urządzenia. Po trzecie, pod newsem o switchu English Electric 16Switch trwa dyskusja o tym, czy takie urządzenia działają, czy nie, bo ostatecznie mówimy tylko o ciągu zer i jedynek, a Pan słyszy różnicę między Wi-Fi 2,4 a 5 GHz. Radzilibyśmy uważać z takimi deklaracjami, bo za chwilę może Pan zostać wyzwany, aby udowodnić to w ślepym teście, oczywiście przy miniumum 90% trafień:-)
6 Lubię -
Maciej
Nigdzie wyżej nie wspomniałem, że słyszę różnice między Wi-Fi 2,4 a 5 GHz. Byłby to nonsens. O braku Wi-Fi 5 GHz wspomniałem dopiero na końcu. W domu Wi-Fi 2,4GHz mam całkiem wyłączone bo to archaiczny już system, a taka Yamaha nic lepszego nie "widzi". Natomiast pisząc o brzmieniu miałem na myśli różnice między BT 2.1 a BT 5.0, dodatkowo wyposażone w coraz bardziej powszechne kodeki aptX i aptX HD, które gwarantują już bardzo przyzwoitą jakość dźwięku (kompresja jest praktycznie niezauważalna).
0 Lubię -
Pawel
Wszystko fajnie i prawda, co piszecie, ale z jednym bardzo ważnym wyjątkiem! R-N803D nie pracuje w klasie D. Zastanówcie się, podając tak ważną informację następnym razem, co piszecie. To jest klasa AB! Dzięki za materiał, sam planuję ten sprzęt.
1 Lubię -
stereolife
@Pawel - "Wygląda na to, że japońscy konstruktorzy nie ulegli pokusie przejścia na klasę D, co sugerowałaby ostatnia litera w oznaczeniu tego modelu. R-N803D przypomina bardziej klasyczne, audiofilskie integry tej marki."
2 Lubię -
Arek
Bardzo dobrze że nie jest w klasie D, modne płaskie amplitunery budżetowe lub wzmacniacze w klasie D mają zerową dynamikę i szumy. D tutaj odnosi się bardziej do radia DAB. Co do 2,4 Ghz w necie to do transferu radia internetowego ta jakość i prędkość wystarcza, w sumie gro TV smart ma standard 2,4 i Netlix śmiga w 4K, a radio www ma kilkanaście mniej razy danych.
0 Lubię -
as
Bzdurą jest twierdzenie, że wzmacniacze w klasie D mają zerową dynamikę i szumy, chyba że mówisz o sprzęcie za 100 zł.
0 Lubię -
Rad
Oznaczenie D w nazwie 803D oznacza nie klasę pracy wzmacniacza, a wersję z radiem cyfrowym DAB.
0 Lubię
Komentarze (25)