Roon - Nowa jakość streamingu
- Kategoria: Tech Corner
- Tomasz Karasiński
Z badań i raportów dotyczących udziału poszczególnych nośników i platform w rynku muzycznym wynika, że pliki i serwisy streamingowe wyprzedzają konkurencję o kilka okrążeń. Temat nośników fizycznych wydaje się zamknięty i nawet ogarniająca cały świat moda na winyle i gramofony nie jest w stanie odwrócić losów tej wojny. O ile jednak melomani od dawna mogą już słuchać plików w jakości studyjnej, a serwisy streamingowe oferują wygodny, szybki dostęp do milionów utworów, które możemy odtwarzać nawet za pomocą smartfona, z punktu widzenia audiofila sytuacja nie jest jeszcze całkowicie ustabilizowana. Jeżeli bowiem, ciesząc się wygodnym dostępem do ulubionej muzyki, chcemy także uzyskać wysokiej klasy brzmienie, zaczynają się schody. Zarówno od strony sprzętu, jak i kluczowej w całym tym procesie warstwy software'owej, wszystko jest w tym momencie mocno rozczłonkowane. Jedna firma wspiera takie serwisy, inna drugie. Jeden producent ma swoją własną aplikację do odtwarzania muzyki, a inny polega na zewnętrznych systemach, jak Spotify Connect. Jakość dostępnego materiału też bywa bardzo różna. Ciężko nad tym zapanować i uzyskać konkretne dane dotyczące jakości odtwarzanych plików, w związku z czym czasami już nie wiadomo czego tak naprawdę słuchamy. Do przeglądania plików trzeba użyć jednej aplikacji, a do obsługi serwisów streamingowych lub radia internetowego - innej. Wprowadzając na rynek streamery i inne urządzenia wyposażone w łączność sieciową, wielu producentów elektroniki spodziewało się, że pojawienie się różnego rodzaju usług i aplikacji stworzonych z myślą o audiofilach jest tylko kwestią czasu. Wszystkie elementy tej układanki były przecież rozłożone na podłodze. Wystarczyło je pozbierać, uporządkować i zbudować z nich system, o którym wszyscy marzyli. Problem w tym, że nikt specjalnie nie palił się do tej roboty, w związku z czym większość producentów sprzętu inwestowało we własne aplikacje, a klienci wciąż nie mogli doczekać się jednego, spójnego systemu łączącego całe ich muzyczne środowisko, cały plikowo-streamingowy świat w jedną całość. W końcu ich modły zostały jednak wysłuchane - zadania podjęła się nowojorska firma Roon Labs, a jej oprogramowanie podbija świat audiofilskiego streamingu.
Każdy system zaprojektowany z myślą o odtwarzaniu muzyki z sieci i innych źródeł cyfrowych ma swoje bolączki. Darmowe aplikacje są po prostu kiepskie, ich funkcjonalność pozostawia wiele do życzenia, a użytkownicy muszą się czasami mocno napracować, aby w ogóle zmusić oprogramowanie do współpracy z konkretnym urządzeniem. O wiele lepsze wydają się programy stworzone z myślą o sprzęcie konkretnej marki, jednak najczęściej mają one ograniczone możliwości. W końcu niewielu producentów elektroniki może w porę reagować na aktualizacje oprogramowania i nawiązać współpracę ze wszystkimi liczącymi się serwisami streamingowymi. W jednej aplikacji trzeba za każdym razem przeszukiwać zasoby na dysku sieciowego od samego początku, wchodząc w kolejne foldery i podfoldery, w innej nie ma możliwości przewinięcia utworu, a jeszcze inna daje dostęp tylko do usług oferujących dźwięk najgorszej jakości. Wielu użytkowników zwraca też uwagę na brak "normalnego" kontaktu z muzyką, który dla nich oznacza nie tylko możliwość odtworzenia dźwięku, ale także uzupełnienie tego doświadczenia lekturą książeczki z informacjami o artyście, tytułami i tekstami utworów lub dodatkami w rodzaju zdjęć ze studia nagraniowego.
Wszystko to sprawia, że w niektórych sytuacjach przygoda z plikami i streamingiem kończy się rozczarowaniem, bo miało być elegancko i wygodnie, a efekt jest taki, że muzyki słucha się z pendrive'a, dostęp do plików i folderów przypomina przeszukiwanie zasobów komputera na kalkulatorze z jednolinijkowym wyświetlaczem, a jakość brzmienia nie powala. Jeżeli nam się poszczęści lub świadomie wybierzemy sprzęt obsługujący wszystko, na czym najbardziej nam zależy, przez jakiś czas będziemy bezpieczni. Jeśli zaś postanowimy zaoszczędzić, wybierając streamer z wyprzedaży lub mniej popularny model, którego producent nie inwestuje w rozwój swojego oprogramowania, prawdopodobnie od razu będziemy mieć problem z dostępem do niektórych funkcji, a pewnego dnia może okazać się, że nasz sprzęt nadaje się tylko do wymiany, i to nie z powodu usterki, ale przestarzałego software'u. Najgorszy jest jednak brak chęci porozumienia między największymi producentami elektroniki. Niemal każda firma robi aplikacje tylko dla siebie, ewentualnie dla kilku innych marek należących do tego samego koncernu. Część z tych systemów wygląda świetnie i daje użytkownikowi dostęp do różnych zasobów muzycznych, jednak chyba żaden nie był projektowany z myślą o audiofilach i ich dość specyficznych potrzebach. Popularne aplikacje tworzy się raczej na potrzeby głośników sieciowych i soundbarów, a przede wszystkim - smartfonów i podłączonych do nich słuchawek bezprzewodowych. Miłośnicy wysokiej klasy sprzętu mogą oczywiście skorzystać na tym, że dany streamer jest kompatybilny z taką właśnie aplikacją, jednak nie jest to rozwiązanie "docelowe". Ideałem byłby system łączący w jednym miejscu muzykę ze wszystkich źródeł lokalnych i strumieniowych, pozwalający nam w wygodny sposób zarządzać jej odtwarzaniem w różnych pomieszczeniach, kompatybilny z urządzeniami różnych marek, oferujący różne dodatkowe funkcje, jak upsampling czy korekcja akustyki pomieszczenia, a do tego rozszerzający nasz muzyczny świat o brakujące okładki, opisy, teksty i wszystkie dodatki, do których przyzwyczailiśmy się słuchając kaset, płyt kompaktowych i winylowych. I właśnie takim systemem jest Roon.
Czym jest Roon?
Roon to oprogramowanie do zarządzania muzyką i całym procesem jej odtwarzania. Idea polega na łączeniu różnych źródeł cyfrowej muzyki w jednym systemie oraz wyświetlaniu dostępnych zasobów nie w formie listy przypominającej arkusz kalkulacyjny, ale eleganckiego, a zarazem bogatego interfejsu, w którym użytkownik znajdzie między innymi okładki, opisy artystów, gatunki, teksty, daty koncertów oraz wszelkie informacje dotyczące procesu odtwarzania plików - zarówno z zasobów lokalnych, jak i serwisów streamingowych. Roon został stworzony przede wszystkim po to, aby do muzyki zgromadzonej na naszych dyskach twardych dodać to, czego możemy posłuchać bezpośrednio z sieci, w tym radio internetowe czy usługi, takie jak TIDAL i Qobuz. Roon organizuje bibliotekę muzyczną, aktualizuje metadane powiązane z albumami i wykonawcami, ale też oddaje w nasze ręce wygodny interfejs użytkownika, z którego możemy skorzystać zarówno z poziomu komputera, jak i urządzeń mobilnych. Należy jednak zauważyć, że system został stworzony z myślą o audiofilach, w związku z czym jego projektanci położyli nacisk na bezkompromisową jakość dźwięku - idealne odtwarzanie bezstratnych formatów, w tym treści audio wysokiej rozdzielczości (PCM i DSD). Jedną z najważniejszych zalet Roona jest możliwość zarządzania podłączonymi do sieci urządzeniami służącymi do odtwarzania muzyki - niezależnie od tego, czy jest to na przykład wyjście audio w laptopie, zaawansowany przetwornik cyfrowo-analogowy podłączony do komputera za pomocą złącza USB czy może audiofilski odtwarzacz sieciowy.
Pierwsze wersje Roona zostały wypuszczone na rynek już kilka lat temu, jednak początkowo uznawano tej system za ciekawostkę, która może się przyjmie, a może nie. W stosunkowo krótkim czasie Roonem zainteresowało się jednak wielu producentów audiofilskiego sprzętu, a samo oprogramowanie było i jest stale ulepszane, dzięki czemu użytkownicy mogą cieszyć się nowymi funkcjami, bogatym interfejsem i coraz dłuższą listą wzmacniaczy, odtwarzaczy, przetworników all-in-one i innych komponentów audio kompatybilnych z tym systemem (w firmowej nomenklaturze nazywanych "punktami końcowymi"). Na liście sprzętowych partnerów Roona znajdziemy już kilkanaście marek, których audiofilom nie trzeba przedstawiać. Auralic, Bluesound, Bowers & Wilkins, Bryston, Cary Audio, Chord, Creek, dCS, Devialet, ELAC, Esoteric, Gato Audio, JBL, Krell, Lumin, Lyngdorf, Mark Levinson, MBL, Meridian, NAD, Naim, Pro-Ject, PS Audio, T+A czy TEAC to tylko niektóre z nich. Oprócz firm wpisanych na listę oficjalnych partnerów Roona funkcjonuje jednak znacznie większa grupa producentów, których sprzęt został przetestowany z tym oprogramowaniem i które, jak zapewnia Roon Labs, powinny poprawnie współpracować z całym ekosystemem. W tej kategorii znajdziemy loga takich firm, jak AudioQuest, Cambridge Audio, iFi Audio, KEF, Linn, McIntosh, Onkyo, Peachtree Audio, Schiit czy Soulution. Do kilkudziesięciu marek rozrosła się także lista producentów dysków sieciowych i serwerów, na których można zainstalować kluczowy element całej układanki (do czego jeszcze dojdziemy). Nie dziwi zatem, że na przestrzeni kilku lat Roon zawładnął segmentem audiofilskich odtwarzaczy sieciowych i urządzeń pokrewnych. Z amerykańskiego oprogramowania korzystają najbardziej utytułowani producenci hi-endowej aparatury i recenzenci takich magazynów, jak "The Absolute Sound", "AudioStream", "Computer Audiophile", "Digital Audio Review", Stereophile" czy "Tone Audio".
Instalacja i architektura systemu
Roon to właściwie nie jeden program, ale kompletny pakiet aplikacji, który należy zainstalować w swoim środowisku sieciowym. Nie jest to aplikacja wzorowana na znanych serwisach strumieniowych czy zwykłych programach służących do odtwarzania muzyki tylko i wyłącznie na komputerze. Ekosystem składa się z trzech "klocków" - rdzenia (Core), aplikacji kontrolnej (Control) i urządzenia lub urządzeń wyjściowych, odtwarzających dźwięk (Output).
Najważniejszy jest centralny element całego systemu - Roon Server, pełniący właśnie funkcję rdzenia. Obrazowo rzecz ujmując, do prawidłowej pracy, przeszukiwania naszych zasobów muzycznych i zbudowania plikowo-streamingowej biblioteki, system potrzebuje czegoś w rodzaju "mózgu", a więc komputera, serwera lub dysku sieciowego, na którym Roon Server mógłby zostać uruchomiony i podtrzymywany przy życiu. Program ten działa na komputerach PC i Mac, ale można go także zainstalować na innych urządzeniach pełniących rolę naszego plikowego archiwum (na przykład na NAS-ach od QNAP-a lub Synology). Jeżeli wybierzemy najprostszą opcję, jaką jest zainstalowanie centralnego komponentu Roona na jednym z komputerów pracujących w naszej lokalnej sieci, program zeskanuje wszystkie zasoby do których mamy dostęp i utworzy naszą muzyczną bibliotekę. Jeżeli dysponujemy sporą kolekcją plików zgromadzonych w różnych miejscach, cała procedura może trochę potrwać. Warto zawczasu zrobić sobie herbatę, a nawet obejrzeć jeden odcinek ulubionego serialu i pozwolić Roonowi działać. Kiedy pliki zostaną skatalogowane, warto też podłączyć do naszej biblioteki zasoby serwisów streamingowych, w których mamy wykupioną subskrypcję. Zyskamy wówczas dostęp do niezliczonej liczby tytułów, a jeśli korzystając z TIDAL-a lub Qobuza tworzyliśmy na przykład własne playlisty, będą one widoczne w zasobach Roona.
Drugim elementem układanki jest aplikacja sterująca. Do odtwarzania muzyki możemy oczywiście wykorzystać komputer (z systemem Windows, Mac lub Linux) i opisany wyżej program Roon Server, jednak znacznie wygodniejszym rozwiązaniem jest dedykowana apka Roon Remote, dostępna w wersji na urządzenia mobilne z systemem iOS lub Android. Co ważne, sama aplikacja jest tylko "pilotem", który w rzeczywistości wydaje polecenia naszemu "rdzeniowi", dzięki czemu nie doprowadzi naszego smartfona lub tabletu na skraj wyczerpania. Trzeba przy tym zwrócić uwagę na bardzo przyjazny interfejs użytkownika - skoncentrowany na tym, co najważniejsze, ale pozwalający nam w dowolnym momencie dobrać się do biblioteki muzycznej, zarządzania strefami lub ustawień systemowych. Mimo ciągłego rozwoju aplikacji służących do odtwarzania muzyki, nie każdą z nich obsługuje się wygodnie nawet za pomocą smartfona z niewielkim ekranem, a w przypadku Roona nie jest to żaden problem.
Trzeci element to oczywiście urządzenie, którego używamy do słuchania muzyki - przetwornik podłączony do komputera, streamer, wzmacniacz z funkcjami sieciowymi lub nawet pojedynczy głośnik bezprzewodowy kompatybilny z Roonem. Jak sprawdzić czy nasz sprzęt będzie mógł zostać tak zwanym punktem końcowym? Najprościej wejść na stronę producenta i sprawdzić czy dany model może zostać wykorzystany w tej roli (jeśli tak, w jego specyfikacji technicznej prawie na pewno znajdziemy tę informację) lub przejrzeć listę przetestowanych urządzeń na stronie firmy Roon Labs. Warto jednak pamiętać o tym, że zestawienia te nie są aktualizowane zbyt często, w związku z czym istnieje spore prawdopodobieństwo, że naszego streamera tam nie ma, a Roon będzie na nim działał bez zarzutów. Zdarzyło nam się nawet testować urządzenia, które teoretycznie nie zostały jeszcze sprawdzone, logo ich producenta nie pojawiło się na stronie Roon Labs, a system śmigał na nich jak marzenie. Jest to najprawdopodobniej kwestia powiększającej się kolejki chętnych i długiego oczekiwania na odpowiednie certyfikaty. Jeżeli mamy wątpliwości czy nasz sprzęt będzie współpracował z Roonem, pozostają dwie możliwości - przeszukać sieć w poszukiwaniu odpowiedzi (Roon ma całkiem spore forum, na którym użytkownicy tego systemu wymieniają się obserwacjami odnośnie konkretnych urządzeń i konfiguracji sprzętowych, a także dyskutują o muzyce i tworzą nowe wersje językowe czyli tłumaczenia dla wszystkich elementów oprogramowania) lub zarejestrować się na stronie Roon Labs, rozpocząć bezpłatny, 14-dniowy okres próbny i sprawdzić jak to wszystko wygląda w praktyce, w naszym domu i z naszym sprzętem.
Przeprowadzka? Jest na to sposób!
Ogromnym plusem Roona jest natychmiastowe rozwiązanie problemu, z którym miłośnicy plików borykają się od dawna. Mowa oczywiście o organizacji całej naszej cyfrowej płytoteki, w tym kwestii nazw plików i folderów, przechowywania okładek, a nawet zgrywania płyt kompaktowych na dysk. Nazwami, okładkami i wszelkimi tego typu problemami Roon zajmie się od razu. Od zgrywania srebrnych krążków moze bezpośrednio nas nie wybawi, jednak po udostępnieniu mu zasobów TIDAL-a może okazać się, że większości płyt zgromadzonych na naszych półkach możemy teraz posłuchać w tej samej lub znacznie wyższej jakości. Prawdopodobnie nie uda nam się w ten sposób znaleźć wszystkich albumów, które kupiliśmy wcześniej na nośnikach fizycznych, jednak nie powinno ich być tak wiele. Z pewnością lepiej jest zgrać na dysk kilkanaście lub kilkadziesiąt brakujących tytułów niż poświęcać na rippowanie trzy miesiące i wciąż mieć kolekcję muzyki ograniczonej parametrami formatu wprowadzonego na rynek niemal czterdzieści lat temu.
Pojawia się jednak kolejne pytanie - co mają zrobić użytkownicy usług streamingowych, z którymi Roon się nie łączy? Chodzi przede wszystkim o serwis Spotify, który nie jest wspierany ze względu na niską jakość brzmienia. Roon jest systemem stworzonym z myślą o audiofilach, w związku z czym jego twórcom zależało na tym, aby zagwarantować użytkownikom dźwięk wysokiej próby, a w pewnym sensie nawet "zmusić" ich do przejścia na formaty bezstratne i streaming hi-res. Spotify idzie raczej w drugą stronę, uznając, że dobra empetrójka każdemu powinna wystarczyć do szczęścia, a nawet wprowadzając wersje przystosowane do pracy przy bardzo słabej łączności z siecią. No tak, ale co jeśli do tej pory korzystaliśmy z tego serwisu, śledzimy konkretnych wykonawców i utworzyliśmy wiele playlist, do których jesteśmy przywiązani? Tutaj z pomocą przychodzą nam zewnętrzne programy przenoszące dane z jednego serwisu do innego. Jednym z nich jest MusConv - płatna aplikacja, która pozwoli nam przenieść ulubioną muzykę (a właściwie informacje o niej) pomiędzy takimi usługami, jak Spotify, Amazon Music, Google Play Music, iTunes, YouTube, SoundCloud, Deezer czy TIDAL. Playlisty można nawet przenieść bezpośrednio do Roona. Istnieją nawet o wiele prostsze, webowe aplikacje (na przykład Tune My Music), które po podaniu danych logowania do wybranych serwisów streamingowych pozwalają przenosić pewne elementy z jednego do drugiego. Nie dotyczy to oczywiście samych plików, bo jeżeli dany artysta nie udostępnia swojej muzyki w TIDAL-u, to podczas przenoszenia playlisty ze Spotify jego utwory zostaną po prostu pominięte. Zawsze jednak lepiej mieć 80% swojej ulubionej playlisty niż zaczynać wszystko od początku.
Pierwsze kroki z Roonem
Nie ulega wątpliwości, że nowi użytkownicy Roona będą musieli zapoznać się z pewnymi rozwiązaniami, jakie oferuje ta aplikacja, a nawet przyzwyczaić się do nowego sposobu słuchania muzyki i zarządzania swoją plikową biblioteką. Zakładając, że przerzucamy się na Roona ze wszystkimi tego konsekwencjami, wszystkie playlisty i informacje o naszych muzycznych preferencjach będą przechowywane właśnie w tym programie. A ten jest przecież przeznaczony do słuchania muzyki w domu - nie można zabrać go ze sobą, na przykład w formie playlisty zapisanej w pamięci i dostępnej również w trybie offline, bo spora część tych zasobów pochodzi przecież z dysku NAS lub komputera pracującego w naszym salonie lub gabinecie.
Dodatkowo, Roon organizuje naszą bibliotekę tak, że widok folderów właściwie przestaje istnieć. Jeżeli więc jesteśmy przyzwyczajeni do zarządzania plikami w klasyczny sposób, poprzez przerzucanie ich między folderami na naszym komputerze, ręcznym nadawaniu im nazw lub obsługiwania tych zasobów za pomocą innego oprogramowania, trzeba będzie te nawyki porzucić lub prowadzić "podwójne życie" - pozwalając Roonowi robić swoje, ale ręcznie panując nad tym, co dzieje się na dyskach. Na szczęście Roon reaguje na zmiany całkiem szybko, a w dowolnym momencie możemy poprosić go o ponowne przeskanowanie plików muzycznych dostępnych w lokalnej sieci lub zsynchronizowanie się z naszym kontem w serwisie TIDAl lub Qobuz.
Aplikacja od czasu do czasu przypomina nam także o możliwości utworzenia kopii zapasowej wszystkich tego typu danych. Operacja trwa jednak długo, a jej wynikiem jest folder zawierający setki dziwnych plików, w których owe informacje są zakodowane. Ogromnym plusem dla melomanów, którzy lubią odkrywać nową muzykę, a nie zawsze mają ochotę szukać jej w klasyczny sposób jest Roon Radio - system wyszukujący albumy i utwory, które mogą nas zainteresować. Odbywa się to oczywiście na podstawie informacji o tym, czego do tej pory słuchaliśmy, jednak czasami propozycje Roona mogą być dość zaskakujące. I fajnie, bo dzięki temu wielu użytkowników może odkryć muzykę, której sami by nie wybrali. To coś na zasadzie grzebania w koszu z płytami, których okładki nic nam nie mówią, a im lepiej Roon pozna nasz gust, tym większe prawdopodobieństwo, że podłoży nam do tego kosza coś ciekawego.
Dwie łyżki dziegciu w beczce miodu
W tym momencie dochodzimy do jednego z dwóch największych minusów Roona. Jest to oprogramowanie płatne, a użytkownicy mają do wyboru dwa modele płatności - subskrypcja roczna kosztuje 119 dolarów czyli jakieś 450 zł. Sporo, jednak w przeliczeniu daje to mniej niż 40 zł miesięcznie, a to już nie wydaje się takie straszne, bo tyle trzeba zapłacić za miesięczny dostęp do TIDAL-a w wersji HiFi. Biorąc pod uwagę, że ten drugi raczej też będzie nam potrzebny (chyba, że mamy naprawdę ogromną kolekcję plików), za przyjemność odtwarzania muzyki na różnych urządzeniach w niesłychanie komfortowy sposób zapłacimy więc około 80 zł miesięcznie. Drugi model rozliczeniowy to jednorazowy zakup licencji Roona na całe życie. Ta opcja kosztuje 699 dolarów czyli grubo ponad 2600 zł. Auć! To jednak spory cios dla domowego budżetu. Aby usprawiedliwić taki wydatek, musielibyśmy mieć pewność, że będziemy trzymać się Roona przynajmniej sześć lat. Jednak biorąc pod uwagę zarówno obecne możliwości tego oprogramowania, jak i jego szybki rozwój i powiększającą się listę partnerów sprzętowych, może to nie być taki głupi pomysł. Jeżeli teraz wybierzemy rozliczenie roczne, za sześć lat wciąż będziemy musieli płacić, natomiast ci, którzy zdecydują się na bezkompromisową opcję "raz a dobrze", będą już zwolnieni z tego obowiązku do końca życia. O cenach Roona można dyskutować długo. Niektórzy użytkownicy są przyzwyczajeni do darmowych aplikacji i uważają, że nie ma sensu płacić za coś, co można osiągnąć w inny sposób nie wydając ani grosza. Inni z kolei twierdzą, że Roon otworzył im drzwi do cyfrowej muzyki w sposób, jakiego nie daje żadna inna aplikacja i nie wyobrażają sobie bez niego życia. Być może takie oprogramowanie byłoby tańsze gdyby przynajmniej kilku lub kilkunastu dużych producentów sprzętu dogadało się ze sobą zamiast promować mniej funkcjonalne aplikacje działające tylko z urządzeniami konkretnej marki. Tak się jednak nie stało, co z punktu widzenia klientów jest też jednym z argumentów przemawiających za Roonem. Czy warto? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć samodzielnie. Najprościej jest skorzystać z darmowego okresu próbnego i sprawdzić to na własnej skórze.
Drugim minusem jest konieczność zainstalowania "rdzenia", a więc uruchomienia centralnego elementu infrastruktury na komputerze lub dysku sieciowym pracującym albo bez przerwy, albo wtedy, gdy słuchamy muzyki. Dlaczego tak jest? W odróżnieniu od aplikacji popularnych serwisów streamingowych, które działają w chmurze i dają nam dostęp do plików przechowywanych na zewnętrznych serwerach, Roon korzysta także - a właściwie przede wszystkim - z plików lokalnych, a utworzona przez niego biblioteka jest zbiorem kilku różnych elementów - plików audio, zasobów usług strumieniowych, ale też okładek, opisów, wprowadzonych przez nas ustawień i danych pobieranych z sieci. Aby to wszystko przetworzyć, potrzebny jest program zbierający wszystkie te informacje i porządkujący je w przystępny, odbywający się niemal bez naszej wiedzy sposób. Programiści Roona zdecydowali się na architekturę zdecentralizowaną, która ich zdaniem zapewnia największą wydajność podczas korzystania z takiej aplikacji, a do tego umożliwia wprowadzenie dobrego, jak najbardziej audiofilskiego podziału obowiązków - komputer lub dysk sieciowy zajmuje się obróbką danych i w dużej mierze bierze na siebie całą "brudną robotę", a urządzenie odtwarzające dźwięk dostaje tylko to, co powinno, dzięki czemu może dostarczyć nam dźwięk najwyższej jakości. Trzeba przyznać, że ma to sens. W wielu przypadkach trzeba będzie jednak przemyśleć sprawę i zastanowić się czy lepiej uruchomić program Roon Server na laptopie pracującym na przykład w innym pokoju, czy może zainwestować w dysk NAS, na którym można uruchomić nasz "rdzeń". Wszystko będzie zależało od sprzętu, jaki posiadamy lub planujemy kupić - nie tylko streamerów czy przetworników, ale dostępnego zaplecza komputerowego i sieciowego.
Czy wymienione wyżej mankamenty są w stanie odstraszyć audiofilów? Ciężko powiedzieć. Będzie to prawdopodobnie zależało od konkretnej sytuacji. Jeżeli producent naszego sprzętu zadbał o dobrą, funkcjonalną aplikację dającą dostęp do plików i serwisów streamingowych, być może dojdziemy do wniosku, że Roon może i jest fajny, ale kosztuje zbyt dużo i nie daje wielkiego przeskoku jakościowego w porównaniu z innymi programami. Co innego, gdy apka udostępniona przez producenta streamera jest taka sobie, a w domu mamy też inne urządzenia, które za pomocą Roona moglibyśmy nakarmić muzyką bez kombinowania i przełączania się z jednej aplikacji na drugą. Wtedy taka zabawa zaczyna nabierać sensu, a niejako przy okazji otrzymujemy dostęp do funkcji, o których wcześniej mogliśmy tylko pomarzyć. Nic dziwnego, że Roona w pierwszej kolejności pokochali audiofile dysponujący dużymi kolekcjami plików, hi-endowcy goniący za swoim brzmieniowym ideałem, a także profesjonaliści - producenci sprzętu audio, recenzenci, organizatorzy wystaw i właściciele salonów, w których możliwość zarządzania odtwarzaniem muzyki na urządzeniach wielu różnych marek jest na wagę złota.
Nie jestem informatykiem, proszę to zrobić za mnie, zapłacę!
Wielu audiofilów - w szczególności tych, którzy nie dysponują dyskiem sieciowym lub komputerem pracującym non-stop w innym pokoju - prędzej czy później dojdzie do wniosku, że wszystko to brzmi jak ogromna operacja wymagająca zaangażowania kilku informatyków i instalatorów sprzętu audio-video. Instalacja Roona na pewno będzie łatwiejsza dla tych, którzy wielokrotnie próbowali już zapanować nad swoją plikową płytoteką. Jeżeli jednak wcześniej się temu wszystkiemu opieraliśmy i dopiero teraz, bez żadnego przygotowania zechcemy zastąpić odtwarzacz płyt kompaktowych audiofilskim streamerem "napędzanym" przez Roona, będzie to o wiele trudniejsze. Pozostaje też problem rdzenia. Komputer w drugim pokoju... Łatwo powiedzieć, jeśli ma się taką możliwość. A jeśli jej nie ma, to co? Kupić laptopa tylko po to, aby był na nim uruchomiony Roon Server i postawić go na stoliku obok wzmacniacza? Wszyscy przecież wiemy, że nawet taki laptop potrafi hałasować, nie mówiąc już o komputerach stacjonarnych czy dużych dyskach sieciowych. W wielu przypadkach na ustawienie w domu takiej maszyny zwyczajnie nie ma miejsca. A bez "rdzenia" nie dojdziemy nawet do pierwszego etapu przygody z Roonem...
Rozwiązanie opracował sam producent, Roon Labs, wypuszczając na rynek urządzenie o nazwie Nucleus i jego bogatszą, rozszerzoną wersję - Nucleus+. To nic innego, jak serwer dedykowany obsłudze aplikacji Roon, zoptymalizowany pod kątem wydajności i jakości dźwięku, a do tego wyposażony w pasywne chłodzenie, dzięki czemu urządzenie pracuje cicho i nie wymaga wentylacji mechanicznej. Wystarczy połączyć Nucleusa z domową siecią Ethernet, podłączyć do niego twarde dyski (wewnętrzny, sieciowy lub USB), zainstalować na swoim smartfonie lub tablecie aplikację sterującą Roon Remote i już po chwili można odpalić system szybko, łatwo i przyjemnie. Nucleus może współpracować jednocześnie z wieloma urządzeniami audio - dowolną liczbą urządzeń Roon Ready podłączonych do tej samej sieci Ethernet (przewodowo lub bezprzewodowo, w tym poprzez Airplay), dwoma urządzeniami podłączonymi bezpośrednio do serwera kablem USB (każdy z dwóch dostępnych portów USB może być użyty do podłączenia urządzenia audio lub zewnętrznego dysku twardego) oraz jednym urządzeniem podłączonym kablem HDMI (amplituner kina domowego czy telewizor).
Roon Nucleus występuje w dwóch wariantach, przy czym wersja z plusem charakteryzuje się większą wydajnością i jest rekomendowana jedynie w przypadku obsługi wyjątkowo dużych baz plików (powyżej stu tysięcy utworów) lub gdy serwer ma obsługiwać więcej niż sześć stref/urządzeń jednocześnie. Nucleus Plus może być również przydatny w przypadku stosowania bardzo wymagających procesów DSP, na przykład konwersji do DSD oraz korekcji akustyki jednocześnie. Producent zapewnia, że w zdecydowanej większości przypadków wystarczającą wydajność zapewni nam wersja podstawowa. Możemy więc ustawić obok wzmacniacza lub odtwarzacza sieciowego eleganckie, minimalistyczne pudełko i zapomnieć o problemach związanych z uruchamianiem programu Roon Server na komputerze lub dysku NAS. Jedynym minusem takiego rozwiązania jest oczywiście cena. Nucleus kosztuje w Polsce 6500 zł, a wersja z plusem została wyceniona na 10800 zł. Jak to w życiu bywa - jedni uważają, że zdecydowanie warto, natomiast inni twierdzą, że lepiej wybrać wysokiej klasy dysk sieciowy QNAP-a lub Synology, znaleźć miejsce, w którym nie będzie nikomu przeszkadzał i zainstalować na nim program Roon Server.
Kilka ciekawostek dla audiofilów
Możliwości Roona są ogromne, jednak najważniejsze z punktu widzenia audiofila są funkcje, które nie tylko ułatwiają nam odtwarzanie muzyki, ale też pozwalają wycisnąć z naszego systemu stereo jak najlepszy dźwięk. Fakt, dużym plusem będzie już sam panel z dostępnymi urządzeniami (strefami), dzięki któremu możemy wybrać muzykę dla każdego głośnika, streamera czy komputera pracującego w domowej sieci, a także regulować poziom głośności, łączyć poszczególne strefy w większe grupy lub wkręcić się jeszcze głębiej pogrzebać w bardziej zaawansowanych ustawieniach. Jeżeli mamy przykładowo głośniki Sonosa w jednym pomieszczeniu i streamer Auralica w drugim, do tej pory raczej ciężko było zarządzać muzyką z poziomu jednej aplikacji. Tutaj nie stanowi to żadnego problemu.
W ustawieniach znajdziemy takie zabawki, jak upsampling, korektor graficzny, regulacja wzmocnienia dla każdego urządzenia, ostrzeżenie przed przesterowaniem czy bardziej zaawansowane ustawienia DSP. Posiadacze urządzeń pozbawionych jakiejkolwiek regulacji barwy zyskają tym samym możliwość wprowadzenia delikatnej korekty pasma. Amatorzy słuchawek mogą nawet włączyć funkcję mieszania kanałów, włącznie z jego poziomem i opcją podania częstotliwości przy której efekt zostanie wyłączony. Ciekawostką są fabryczne presety dla słuchawek marki Audeze. Na liście dostępny jest chyba każdy jeden model amerykańskiego producenta. Czy faktycznie jest to potrzebne? Może tak, może nie, ale skoro jedna firma nawiązała tak ścisłą współpracę z Roonem i przygotowała gotowe rozwiązanie dla swoich klientów, w przyszłości prawdopodobnie będziemy mieli do wyboru więcej takich presetów. Sympatycznym dodatkiem jest możliwość ustawienia dedykowanej ikonki dla swojego urządzenia. Jeżeli znajdziemy na liście nasz streamer lub przetwornik, przy jego nazwie nie zobaczymy obrazka przedstawiającego jakieś tam pudełko z pokrętłem i wyświetlaczem, ale rysunek tego konkretnego modelu. Może to mało istotny szczegół, ale przy większej liczbie urządzeń wygląda to naprawdę znakomicie.
Najważniejsze wydają się jednak przedstawiane w czytelny sposób informacje o pochodzeniu i jakości odtwarzanych plików. Obok tytułu utworu zobaczymy niewielką gwiazdkę, która otwiera panel z całą "ścieżką" (Signal Path), jaką pokonują dane. Przykładowo, słuchając plików DSD z podłączonego do sieci dysku NAS za pomocą odtwarzacza Auralic Vega G1 widzimy, że sygnał jest prowadzony całkowicie bezstratnie, a w łańcuchu mamy trzy ogniwa - źródło plików (dysk), Auralic (opisany jako Roon Advanced Audio Transport) i wyjście analogowe. Jeżeli odtwarzamy muzykę z TIDAL-a na głośnikach Sonosa, na liście mamy tylko te dwa elementy. Jeżeli natomiast do komputera, na którym zainstalowany jest Roon Server podłączymy przetwornik cyfrowo-analogowy, będziemy mieli trzy ogniwa - źródło plików, komputer i DAC. Naturalnie, w każdym systemie będzie to wyglądało trochę inaczej, jednak łatwy dostęp do takich informacji wydaje się być kluczowy - szczególnie wtedy, gdy nie mamy pewności czego tak naprawdę słuchamy.
Co widać w szklanej kuli?
Roon już dziś jest bardzo rozbudowanym systemem, jednak na tym zapewne nie koniec, bowiem producent - wspierany przez liczne grono aktywnych użytkowników - ciągle udostępnia nowe funkcje i pracuje nad tym, aby jego oprogramowanie było jeszcze łatwiejsze w obsłudze i jeszcze bardziej audiofilskie. W wersji 1.7 zadebiutował na przykład system o nazwie Valence. To nic innego, jak połączenie potężnej bazy danych i algorytmów uczenia maszynowego, które pomogą przeanalizować nasze muzyczne preferencje i podsunąć nam nowe wydania, playlisty i utwory, których prawdopodobnie będziemy chcieli posłuchać. Valence ma potężne możliwości porównywania gustów słuchaczy, bowiem może porównać treści, jakich słucha ponad sto tysięcy użytkowników Roona. Dla wielu melomanów ważne będzie także polska wersja językowa, która wprawdzie jest już dostępna, ale ma wiele, wiele błędów, a niektórych komunikatów nie tłumaczy w ogóle. Tutaj trzeba niestety poczekać aż polska społeczność użytkowników Roona ogarnie temat do końca. Producent nieśmiało zapowiada też przejście na jakąś formę chmury. Jaką? Prawdopodobnie można się spodziewać, że każdy z użytkowników będzie mógł automatycznie tworzyć kopię zapasową swoich danych i przechowywać ją na serwerach Roona, jednak nie można też wykluczyć innych scenariuszy. Do tej pory programiści Roon Labs podejmowali bardzo mądre decyzje, dostarczając audiofilom system, o jakim wielu z nich marzyło. Dzięki użytkownikom i środkom pozyskanym z subskrypcji mogą rozwijać swój system dalej. Jeżeli coś ma się zmienić, będzie chyba tylko lepiej.
Kochaj albo rzuć
Czy pewnego dnia wszyscy audiofile będą używali Roona? Pewnie nie. Rynek cyfrowej muzyki rozwija się w ogromnym tempie, a sama liczba dostępnych rozwiązań sprawia, że każdy musi wybrać system spełniający jego oczekiwania. Nie zawsze będzie to płatne narzędzie stworzone z myślą o najbardziej wymagających melomanach. W wielu przypadkach przeszkodą wcale nie będą pieniądze, ale konieczność stworzenia w domu całej architektury umożliwiającej komfortowe korzystanie z takiego systemu. Użytkownicy doskonale ogarniający komputery, routery, tablety, smartfony, kable i dyski sieciowe będą mieli tutaj spore ułatwienie. Pozostali będą musieli nadrobić zaległości albo zdecydować się na Nucleusa. Co by nie mówić, Roon stawia przed użytkownikami szereg wymagań. Dla fanów gęstych plików i muzyki z sieci jest tym, czym dla miłośników winyli jest hi-endowy gramofon. Aby cieszyć się najwyższej jakości dźwiękiem, trzeba go najpierw prawidłowo złożyć i ustawić, a to wymaga wiedzy, czasu, wprawy i użycia kilku narzędzi, których nie znajdziemy w każdym jednym domu. Czy gra jest warta świeczki? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Zdjęcia: Materiały producentów
-
Tecumseh
Audirvana, a nie Roon. Wiem bo miałem go przez rok równolegle z Audirvaną. Roon jest przede wszystkim sprzętożerny - praktycznie trzeba mieć trzy kompy żeby sensownie zacząć. I moim zdaniem to wystarczy żeby Roona zdyskwalifikować. Do tego jest ciężki i "przeobrazkowany". A poza tym, jest horendalnie drogi...
2 Lubię -
Piotr Piotrowski
A przecież dokładnie to samo robi Daphile, który jest za darmo... Niestety w audiofilskim światku tylko to jest cenne, co dużo kosztuje.
4 Lubię -
Marcin
Roon to bardzo ciekawa opcja, tylko co z pojawiającymi się tu i ówdzie doniesieniami, że dźwięk z Roona nie zawsze brzmi najlepiej i że część słuchaczy preferuje jednak inne aplikacje oraz platformy pozyskiwania/przesyłania plików? Tak wiem, "cyfra to cyfra". To nie ma prawa brzmieć inaczej. A jednak. To wciąż komputer. Roona nie mam, dlatego tylko stawiam pytanie - problem. Wiem za to jaka jest różnica między muzyką z komputerowego dysku NAS a tymi samymi plikami przez te same kable LAN z serwera L1 firmy Lumin. Wiem - "cyfra to cyfra". A jednak muzyka pobierana z L1 zabrzmiała lepiej niż z dysku NAS. Może dlatego, że architektura układowa L1 jest zaprojektowana wyłącznie do muzyki, a nie zdjęć z wakacji i bez innych procesów w tle? Warto też - do czego namawiam - spróbować przetestować cyfrowe transporty plików audio. A co tu testować? Przecież "cyfra to cyfra". To nie ma prawa grać inaczej. Czyżby? W jednej z redakcji już to przećwiczono i okazało się, że nawet w trybie "bit perfect" na wyjściu cyfrowym różnych transportów wychodziły do przetwornika DAC tak przedziwne rzeczy, że różnice widać było i na analizatorze widma i szumach oraz podczas słuchania. Tylko czy wiemy i umiemy już wszystko w strumieniowaniu muzyki z plików...?
3 Lubię -
Andrzej
Informuję audiofilów, że od dawna już w studiu nagrywa się cyfrowo i należy to przyjąć do swojej świadomości. Inna sprawa to jakość kodeków potrzebnych do streamingu. Odtworzenie tego na gramofonie jakości nie doda. Wręcz przeciwnie - doda miłych zniekształceń.
4 Lubię -
stereolife
@Grzegorz - Mamy bardzo podobne doświadczenia. Roon na pewno jeszcze idealny nie jest - wystarczy wspomnieć właśnie o zarządzaniu plikami czy playlistami w serwisach streamingowych. Łapiemy się na tym, że ewentualne przerzucenie plików z jednego folderu do drugiego trzeba jednak robić w klasyczny sposób, a synchronizacja z takim TIDAL-em odbywa się zasadniczo tylko w jedną stronę. Powiedzmy, że mamy w tym serwisie różne swoje playlisty, słuchamy muzyki z Roona, słyszymy fajny kawałek i chcemy go dodać do jednej z nich tak, aby TIDAL go widział i abyśmy mogli przykładowo wyjść z domu, wziąć swój smartfon i odpalić tę playlistę z nowym utworem. Ciężko. Można oczywiście utworzyć playlistę w Roonie, ale tu mamy dokładnie ten sam problem (o czym wspomnieliśmy w artykule). A jednak sposób, w jaki Roon ogarnia całą naszą bibliotekę, wyświetla informacje o artystach, albumach i utworach (włącznie z tekstami) i zarządza urządzeniami odtwarzającymi muzykę jest na tyle dopracowany, że usunięcie tych minusów jest pewnie kwestią czasu lub odpowiedniego dogadania się z dostawcami usług strumieniowych. Qobuz jest niestety niedostępny nie tylko w Polsce, ale także w wielu innych krajach. Szkoda, bo mieliśmy okazję porównywać te same utwory z TIDAL-a i Qobuza wraz z kilkoma innymi dziennikarzami i głosy rozkładały się w stosunku 50/50 - jedni woleli TIDAL-a (który generalnie dawał bardziej dynamiczne i przejrzyste brzmienie), natomiast inni zdecydowanie głosowali na Qobuza (który delikatnie szedł w stronę analogu). Podobno jest to w dużej mierze kwestia watermarków, którymi "oznaczane" są nagrania z każdego takiego serwisu. A Roon z Heglem - super sprawa. Jest to właśnie jedna z tych firm, które nie tworzyły własnej aplikacji stawiając na to, że na rynku pojawią się znacznie lepsze rozwiązania. I mieli rację.
@Tecumseh - Trzy komputery może nie są konieczne, ale fakt faktem - Roon ma swoje wymagania, o czym wspominaliśmy w artykule. My zaczynaliśmy zabawę na pięcioletnim laptopie Asusa i wszystko śmigało, ale łatwo sobie wyobrazić, że na jeszcze starszym lub mocno przeładowanym innymi programami komputerze Roon będzie miał problemy. Ważna jest także architektura samej sieci. Można się spodziewać, że system będzie miał trudniejsze zadanie tam, gdzie wszystko jest podpięte bezprzewodowo. U nas kluczowe urządzenia (komputer stacjonarny, dysk sieciowy, streamer) są podłączone przewodowo, więc prawdopodobnie też jest to spory plus. Co do "obrazkowości" Roona - co kto woli. Na pewno wielu "komputerowych audiofilów" przyzwyczaiło się do prostszych interfejsów przypominających arkusze kalkulacyjne, ale twórcom Roona zależało na zerwaniu z tymi "tradycjami" i to na pewno im się udało. Ma to wpływ nie tylko na wygląd samej aplikacji, ale także na sposób słuchania muzyki. My na przykład po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że z Roonem częściej słuchamy pełnych albumów, od początku do końca. I bardzo nam się to podoba.
@Marcin - Całe zagadnienie jest niestety bardzo, ale to bardzo skomplikowane. Dla nas bardzo mocnym zderzeniem z cyfrową rzeczywistością był test transportu Bryston BDP-3, który w gruncie rzeczy jest komputerem, i to dosyć przestarzałym! Mimo to, porównanie Brystona z laptopem wyszło trochę jak wyścig Ferrari z elektryczną hulajnogą. Oczywiście, cyfra to cyfra. Ale sprzęt, który zajmuje się odtwarzaniem cyfrowej muzyki to już nie cyfra, tylko elektronika i oprogramowanie, często z wieloma elementami analogowymi i kablami, w których sygnał cyfrowy nie jest przesyłany w formie karteczek z zapisanym ciągiem znaków, ale jako sygnał elektryczny podlegający takim samym regułom i wrażliwy na takie same zniekształcenia, jak sygnał analogowy. Tak samo można powiedzieć o winylach i gramofonach. Przecież rowek to rowek... No tak, ale nikomu nie trzeba tłumaczyć, że proces, który w teorii jest całkiem prosty, w praktyce wymaga użycia wysokiej klasy sprzętu i odpowiedniego ustawienia wszystkich elementów - przynajmniej, jeśli chcemy mówić o audiofilskim dźwięku, a nie rozważaniach na zasadzie działa/nie działa. Wydaje się, że zrozumienie zawiłości świata analogowego jest jednak dla wielu ludzi łatwiejsze, bardziej intuicyjne i dlatego niektórzy nie mają wątpliwości, że kable głośnikowe mają wpływ na brzmienie systemu stereo, ale do kabli USB lub LAN już nie są przekonani. Może po prostu ten analog siedzi gdzieś głęboko w nas samych? Ciekawe tylko jak to będzie z młodszymi pokoleniami audiofilów - tych, którzy teraz mają po pięć, siedem lub dziesięć lat i potrafią robić ze smartfonami i tabletami takie cuda, że rodzicom oczy wychodzą na wierzch. Być może u nich będzie to już działało w drugą stronę...3 Lubię -
Grzegorz
119 dolarów w przypadku abonamentu rocznego to może i sporo dla nas, ale dla audiofilów z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii i innych zamożnych krajów to tyle, co nic. Twórcy Roona doskonale wiedzieli, że jeśli stworzą dobry system i przekonają producentów hi-endowego sprzętu do współpracy (dla nich zawsze lepiej mieć taką możliwość niż użerać się z klientami, którym nie działają darmowe aplikacje), to będą mogli ustalić ceny na takim poziomie. Zasada stara jak świat - nie chcesz, nie kupuj.
0 Lubię -
Wiesiek
Super artykuł. Mam dwa Sonosy i TIDAL-a oraz bibliotekę CD na Macu, trochę się trzeba poprzełączać pomiędzy aplikacjami. Jak polubię na TIDAL-u jakąś płytę, to mam w Sonosie. Biblioteka przez AirPlay. Na szczęście wszystko to robię na iPhonie. Muszę spróbować tej aplikacji przez 14 dni. Pozdrawiam wszystkich słuchających muzyki!
0 Lubię -
-
Andrzej
Za 20 zł. miesięcznie można mieć streaming bez żadnych MQA na Amazon Music Unlimited, wszystko nowe w jakości 24 bit, gra pięknie na Androidzie w Raspberry Pi 4B z HIFIBERRY DIGI2 PRO do kolumn aktywnych. Oprócz tego TIDAL z MQA i UPnP na USB AUDIO PLAYER PRO android a do tego mconnect Player do streamowania z telefonu.
0 Lubię -
Komentarze (11)