Closterkeller - Graphite
- Kategoria: Metal
- Radomir Wasilewski
Po nagraniu albumu "Cyan", członkowie Closterkellera po raz pierwszy zrobili sobie dłuższą, bo aż trzyletnią przerwę wydawniczą. Co ciekawe, mimo absencji w tym okresie, zespół powoli zaczął osiągać pozycję kultową wśród miłośników mrocznego, klimatycznego, metalowego grania. Przyczyniła się do tego też rosnąca popularność zdolnych naśladowców twórczości Closterkellera, przede wszystkim z Moonlight, Artrosis czy Batalion D'Amour. Po rozwiązaniu kontraktu z mainstreamową wytwórnią Polygram, zespół związał się z równie znaną, ale już stricte metalową stajnią Metal Mind Productions i to jej nakładem na początku 1999 roku ukazał się jego szósty album. Tradycyjnie, oryginalnie i kolorowo nazwany, a także po raz kolejny pokazujący twórczość mistrzów gotyku z odmiennej strony.
"Graphite" to rozwinięcie i pogłębienie spokojnych i atmosferycznych fragmentów "Cyan", po raz kolejny bardzo bliskich popularnemu w tamtych czasach metalowi klimatycznemu. O ile na poprzedniczce grupa dość zgrabnie balansowała między ognistym czadowaniem a nastrojowym smęceniem, między utworami dynamicznymi a spokojniejszymi, to na szóstej płycie podryfowała konkretnie w klimatyczne rejony, pisząc w większości stonowaną muzykę. Słychać w tym graniu ewolucję muzyki metalowej, którą przeszła pod koniec XX wieku, z jednej strony odchodząc do masywnego łomotu na rzecz bardziej rockowych, a nawet popowych brzmień, a z drugiej wplatając do warstwy dźwiękowej nowoczesną elektronikę i technologiczne sztuczki. Tych ostatnich na "Graphite" trochę się pojawia, co z jednej strony jest efektem ówczesnej fascynacji Anji Orthodox tego typu brzmieniami (wokalistka w kilku utworach osobiście stworzyła elektroniczne przeszkadzajki i samplowane rytmy), a z drugiej - powrotem do składu Michała Rollingera, który jednak, tak jak na "Cyanie", nie zagrał we wszystkich utworach partii klawiszy. W efekcie na "Graphite" można odnaleźć pewne nawiązania do zespołowej przeszłości, co prawda nie sięgającej aż do korzennego gotyku, ale do kosmicznego klimatu "Violet" już jak najbardziej.
Klawisze zresztą zdominowały brzmienie szóstego albumu, tworząc na nim mroczne, kojarzące się z zimą, leniwe tło, trochę przypominające skandynawskie grupy pokroju Tiamat, Theatre of Tragedy czy Tristania. Z kolei gitary Pawła Pieczyńskiego zostały przesunięte do tylu i zmiękczone. Mimo, że muzyk ciągle potrafi konkretniej dołożyć do pieca czy zagrać proste solówki, to jednak w większości skupia się na nastrojowym brzdąkaniu, które dopełnia jak zawsze wyrazisty, głęboki bas Krzysztofa Najmana. Najmocniej do rozwodnienia muzyki Closterkellera przyczyniła się zmiana perkusisty. Walącego konkretnie w bębny metalowca z krwi i kości, Piotra Pawłowskiego, zastąpił grający dużo lżej i delikatniej, a bardziej technicznie Gerard Klawe. Spokojniej śpiewa też Anja Orthodox, której wyraźnie spodobało się leniwe, miejscami bardzo smutne i dołujące, cyjanowe deklamowanie tekstów. W efekcie ten rodzaj wokalu do spółki z czystym, melodyjnym śpiewem wyraźnie zdominował album z 1999 roku, a agresywny krzyk z elementami chrypy jest tu jedynie dodatkiem. Nie za ciężko i rockowo prezentuje się brzmienie, które jest przy tym czyste, wyraźne i selektywne. Niestety za mocno spłaszczono gitary i pozbawiono wygaru perkusję, co sprawiło, że powstał najbardziej popowo brzmiący album Closterkellera.
"Graphite" to - tak samo, jak przytłaczająca większość płyt warszawskiego zespołu - długa, ponad godzinna podróż, która trzyma się jednolitej, do tego w większości spokojnej i klimatycznej oprawy muzycznej z kilkoma burzliwymi niespodziankami. Początek bardzo dobrze wprowadza w nastrój całości za sprawą rockowego, w znacznej części leniwego i smutnego "Ate" z tekstem prezentującym ateistyczny światopogląd na życie liderki zespołu. "Na Krawędzi" to zdecydowanie większa dawka przebojowości, a także okazjonalnego podkręcania tempa, choć tutaj również dominują chłodne, nastrojowe kolaże gitar i klawiszy. Ten utwór jest jednym z bardziej znanych w powszechnej świadomości kawałków Closterkellera. "Syrenka" to powolna, rockowa piosenka z klimatycznymi zwrotkami i cięższymi refrenami. Pierwsze elementy ambicjonalne wprowadza siedmiominutowa "Perła", w której, mimo kolejnej leniwej rytmiki, pozwolono sobie na więcej kontrolowanego, metalowego ciężaru oraz śmielsze, elektroniczne eksperymenty. Oniryczny, zimowy, ponury klimat jest za to udziałem mrocznego "Innego Obszaru", w którym dopiero na zakończenie pojawia się ostrzejsze wejście z kakafonicznymi, piskliwymi solówkami. Odmianę od stonowanego charakteru płyty próbuje wprowadzić "Sztuka Ambicji". Prosta, dynamiczna piosenka. Przesadzono w niej jednak z elektronicznymi nakładkami i natrętnością refrenów, przez co zyskała zbyt popowy, a nawet tandetny charakter. O wiele ciekawiej wypada dodany do digipackowych edycji albumu utwór "Ewa i Adam", w którym gotyckie zwrotki skontrastowano z rockowymi, pełnymi energii refrenami.
Kolejne trzy kompozycje to najspokojniejszy fragment "Graphite". Zarówno "Dwa Dni (Grafitowy)" jak i "Czas Komety" pozbawiono perkusyjnej rytmiki i oparto jedynie na akustycznym, gitarowym brzdąkaniu, delikatnych ornamentach klawiszy i melodyjnym śpiewie Anji. A że zrobiono to ciekawie, drugi z tych utworów bez problemu wpisał się do klasyki zespołowej twórczości. Pomiędzy akustycznymi balladami wpięto największy dół albumu, pozbawioną życia, emocji i jakiegokolwiek dynamizmu "Zaklętą w Marmur", z jednymi z najspokojniejszych i najbardziej dołujących wokali Anji w całej historii Closterkellera. Jeśli ktoś myślał, że sennie będzie już do końca płyty, zostanie zaskoczony kolejnymi kompozycjami. Najbardziej dynamiczny i agresywny "Rozbijacz Symboli" za sprawą mocnego, niskiego śpiewu, konkretnego tempa oraz kosmicznych klawiszy sprawia wrażenie kompozycji wręcz wyrwanej z albumu "Violet". Dużo bardziej nowocześnie, elektronicznie, a miejscami (za sprawą krótkich riffów i bujającej rytmiki) nawet numetalowo wypada "Miłość za Pieniądze", kompozycja będąca najbardziej kontrowersyjnym fragmentem albumu, nielubianym przez dużą część fanów. W końcówce Closterkeller wraca do dominujących na "Graphite" wolnych klimatów, tym razem w wyraźnie ostrzejszej odmianie. Najpierw za sprawą rockowego, wyjątkowo smutnego i pozbawionego nadziei "Fortepianu", w którym największą atrakcją jest przewijająca się przez całą kompozycję delikatna fraza tytułowego instrumentu. Na zakończenie - tak, jak na kilku wcześniejszych płytach - pojawia się ciężki, oprawiony wisielczym klimatem, długi kawałek tytułowy, w którym klawisze tworzą imitację gotyckich chórów.
Szósty album Closterkellera to jak dotąd najspokojniejszy i najbardziej wyciszony element jego muzycznego dorobku, który jednak, mimo skupienia się głównie na smutku i nostalgii, nie ma w sobie nic z nudy i monotonii. Jest to przede wszystkim zasługą faktu, że muzycy dobrze i ciekawie połączyli proste, rockowe, wciąż bardzo przebojowe utwory z kompozycjami dłuższymi i ambitniejszymi. W efekcie całość zlatuje w odtwarzaczu dość szybko. Płyta ta okazała się być ostatnią nagraną przez tak zwany złoty skład zespołu, z gitarzystą Pawłem Pieczyńskim i basistą Krzystofem Najmanem, którzy niedługo po jej nagraniu, jeszcze przed początkiem nowego stulecia, opuścili zespół. Okazało się to ważnym wydarzeniem dla fanów, których można podzielić na ceniących wyżej nagrania grupy z XX wieku i tych, którzy preferują jego późniejsze oblicze. Bez względu na kwestie personalne, bardziej leniwe i wolniejsze utwory, które po raz pierwszy objawiły się w takiej ilości na płycie z 1999 roku będąc najsmakowitszym jej kąskiem, stały się trwałym elementem jego stylistyki. I dopiero 18 lat później, na albumie "Viridian", Closterkeller zdecydował się wrócić do dominacji żwawego i dynamicznego grania, które preferował w pierwszych latach swojego istnienia.
Artysta: Closterkller
Tytuł: Graphite
Wytwórnia: Metal Mind Productions
Rok wydania: 1999
Gatunek: Gothic Rock
Czas trwania: 65:08
Ocena muzyki
Komentarze