Black Sabbath - 13
- Kategoria: Metal
- Paweł Pałasz
Nie będę pisał jak ważny to jest album (zarówno dla wielbicieli, jak i członków zespołu), jak doszło do tego, że zdecydowali się go nagrać po tylu latach przerwy ani o tym, jakie trudności napotkały ich po drodze. O tym wszystkim napisano w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy już całe tomy. W tej chwili najważniejsze pytanie brzmi: czy "13" dorównuje klasycznym albumom Black Sabbath? Żeby na nie odpowiedzieć, najlepiej przyjrzeć się poszczególnym kompozycjom. Na początek dwa utwory znane już przed premierą, oba trwające ponad osiem minut. "End of the Beginning" to świetna rzecz na otwarcie, jakby przegląd wczesnych płyt zespołu - z początku jest mroczny, utrzymany w wolnym tempie, następnie nabiera mocy (w stylu albumu "Master of Reality"), a pod koniec jest bardziej eksperymentalny, nieco progresywny (jak albumy od "Vol. 4" do "Sabotage"). Zaskakująco dobrze wypada wokal Ozzy'ego, zupełnie inny niż 40 lat temu, ale wciąż idealnie pasujący do takiej muzyki. O poziom gry Tony'ego Iommi i Geezera Butlera nikt się chyba nie obawiał, za to perkusista Brad Wilk idealnie się do nich dostosował, chociaż dotąd grał zupełnie inną muzykę (w zespołach Rage Against the Machine i Audioslave).
Równie udany, chociaż zupełnie inny, jest "God Is Dead?". W pierwszej części powolny, ciężki i mroczny (czyli typowy dla Tony'ego Iommi) riff został zestawiony z balladowymi zwrotkami, którym bliżej do solowej twórczości Osbourne'a. Jednak po szóstej minucie następuje przełamanie, po którym rusza zupełnie inny, szybszy riff (zbliżony do tego z "Hole in the Sky"), a po chwili, na pół minuty przed solówką, wprowadzony jest jeszcze inny motyw, ze świetnie pulsującym basem Geezera Butlera - jak za najlepszych lat. Razem daje to naprawdę genialny kawałek, łączący klasyczne brzmienie Black Sabbath z nowoczesnością. Poprzeczka została ustawiona wysoko, ale kolejne utwory bynajmniej nie zawodzą oczekiwań. Tak chwytliwego kawałka jak "Loner" nie stworzyli od bardzo dawna. Ani wspólnie, ani w solowych projektach. Chociaż bardziej adekwatne byłoby porównanie z "N.I.B." - jest tu i niesamowicie nośny riff, fantastyczna linia wokalna, jak i łagodne zwolnienie w refrenie. W całości łagodny jest "Zeitgeist", przywołujący klimat "Planet Caravan" - oparty na delikatnych dźwiękach gitar i perkusjonaliów, z lekko przetworzonym śpiewem i jazzującą solówką. Nie spodziewałem się, że do tego oblicza też nawiążą, ale dobrze się stało, bo wyszło pięknie.
Na tym kończą się utwory, które wywołują skojarzenia z konkretnymi kawałkami z przeszłości. Jednak druga połowa albumu też brzmi jak stary, dobry Sabbath. "Age of Reason" zwraca uwagę wieloma zmianami motywów, a każdy z nich jest rewelacyjny - to co wyprawia w tym kawałku Iommi jest nie do opisania. Z kolei "Live Forever" jest chyba najbardziej zachowawczym utworem na płycie, riffy są trochę bezbarwne, za to refren zapada w pamięć. Ogromnym zaskoczeniem może być "Damaged Soul", utwór po prostu bluesowy, z długimi gitarowymi solówkami i dodatkiem harmonijki, zachowujący jednak charakterystyczny dla grupy ciężar. Dużo dzieje się także w finałowym "Dear Father" - od miażdżących riffów do balladowych, ale dość ciężkich zwolnień. A na sam koniec pojawiają się odgłosy burzy i dzwonu - te same, które otwierały debiutancki album. Razem tworzą klamrę spinającą dyskografię zespołu. Świetne zakończenie. I chociaż może sugerować, że "13" będzie ostatnim albumem Black Sabbath, to w swoich najnowszych wypowiedziach muzycy nie wykluczają, że mogą jeszcze wrócić razem do studia. Być może nawet w kompletnym oryginalnym składzie, z nieobecnym tutaj perkusistą Billem Wardem.
Nie spodziewałem się, że muzycy Black Sabbath mogą stworzyć tak świetny materiał, niemal dorównujący ich największym dokonaniom z początków działalności. Nie wszystko jednak jest tu idealne. Brzmienie płyty jest po prostu okropne. Rick Rubin zmuszał muzyków do słuchania w kółko ich debiutanckiego longplaya, aby przypomnieli sobie jak komponować w tamtym stylu (z czego wywiązali się w stu procentach). Sam producent jednak nie zadał sobie trudu nawiązania do tamtego brzmienia i stworzył typową dla siebie, nowoczesną produkcję, całkiem pozbawioną dynamiki (spokojne fragmenty są zbyt głośne w stosunku do mocniejszych) i nagraną na maksymalnym poziomie głośności, co powoduje zniekształcenia. Na posiadanym przeze mnie wydaniu winylowym poziom głośności jest co prawda niższy, dzięki czemu nie jest on przesterowany, ale problem z kompresją dynamiki pozostaje. Sam sposób wydania winylowego albumu także pozostawia wiele do życzenia. "13" trwa tylko 53 minuty, a zajmuje aż dwie płyty, co oznacza, że strony trzeba zmieniać co kilkanaście minut (a najkrótsza, z utworami "Loner" i "Zeitgeist", ma niespełna dziesięć minut). Trochę to irytujące. Można było, przy minimalnej stracie jakości, zmieścić ten album na jednej płycie. Nie mówiąc już o tym, że można było wzbogacić go o dodatkowe utwory, które znalazły się w rozszerzonej edycji kompaktowej.
Owe bonusy to trzy utwory: "Methademic", "Peace of Mind" i "Pariah" (na kupujących album w serwisie Spotify czeka jeszcze koncertowa wersja "Dirty Woman", natomiast w sieci sklepów Best Buy kolejna premiera - "Naivete in Black"). Najlepsze wrażenie z tych utworów robi "Methademic" - najpierw zmyłka w postaci akustycznego wstępu, później świetne, mocne, a zarazem chwytliwe granie. Łatwo jednak zrozumieć, dlaczego kawałek nie znalazł się w podstawowym zestawie - brzmi bardzo nowocześnie, zupełnie nie w stylu Sabbath. Podobny patent ze spokojnym wstępem wykorzystano w "Pariah", ale tutaj ten początkowy motyw ma rozwinięcie w dalszej, instrumentalnej części utworu. Także i ten kawałek wpada w ucho. Natomiast "Peace of Mind" i "Naiveté in Black" już tak nie porywają. Takie tam przeciętne, riffowe granie, bez wyrazistych melodii.
Artysta: Black Sabbath
Tytuł: 13
Wytwórnia: Vertigo, Universal
Rok wydania: 2013
Gatunek: Heavy Metal, Traditional Doom Metal
Czas trwania: 53:18
Opakowanie: Gatefold
Ocena muzyki
Ocena wydania
Nagroda
Komentarze (1)