Justice - Woman
- Kategoria: Elektronika
- Jędrzej Dobosz
Jest pewien francuski duet operujący w obszarze muzyki elektronicznej z naleciałościami, który kiedy tylko pojawił się na rynku, momentalnie zdobył uznanie krytyków i wielką popularność wśród słuchaczy. To zespół, który rozumie znaczenie wizerunku scenicznego i lansowania chwytliwych symboli wizualnych oraz wie, że dobry singiel potrzebuje fajnego teledysku, by móc skutecznie wypromować album. Kapela ta rzadko wydaje płyty, ale kiedy w końcu nagra nowy materiał, świat zatrzymuje się na chwilę, by posłuchać, co takiego producenci tym razem zmajstrowali. Tym duetem rzecz jasna jest Daft Punk. Niestety, czy Gaspard Augé i Xavier de Rosnay tego chcą, czy nie, ich twór Justice zawsze jest porównywany do starszych kolegów po fachu. Istnienie Justice wydaje się być powiązane z aktywnością Daft Punk, a muzycy takim porównaniom poniekąd sami są sobie winni.
Debiut Justice - "Cross" - był wielkim hitem z dwóch powodów. Po pierwsze, to świetny album idealnie balansujący pomiędzy popową przebojowością a ciężarem bezpardonowej elektroniki. Było tam miejsce i na hitowe kawałki ("D.A.N.C.E.", "DVNO") i na ostre niszczyciele głośników ("Waters of Nazareth", "Stress"). Po drugie, krążek idealnie wstrzelił się w modę na Daft Punk, którzy w dwa lata po premierze długo oczekiwanego longpleja "Human After All" podbijali rynek koncertówką "Alive 2007". Dostawszy kolejny przebojowy i hałaśliwy duet z Francji, słuchacze rzucili się na Justice jak bezrobotni na promocje w Lidlu o siódmej rano. Marka, którą Justice wyrobili sobie tamtym materiałem i niezłą renomą koncertową, stała się z czasem tak duża, że drugi krążek zespołu, "Audio, Video, Disco", nie potrzebował już sezonowego kontekstu, aby wzbudzić zainteresowanie. Niestety, tuż po premierze wzbudził coś jeszcze - lekkie rozczarowanie, bo Augé i de Rosnay postanowili rozbudować brzmienie i poszli w stronę gitar, nagrywając piosenki w klimatach progresywnego disco (sam ukułem to określenie). Była to fajna płyta, ale nie tak fajna jak "Cross", co złośliwi krytycy wytykali jej jako wadę. Teraz, w długie dziewięć lat od debiutu, artyści powracają z trzecim longplejem. Moim zdaniem to trzeci album, a nie drugi, jest zawsze tym najtrudniejszym dla muzyka, bo raz można nabrać słuchaczy na tę samą sztuczkę co poprzednio, ale odpalić ją trzeci raz to już obciach. Ale skoro Justice na drugim krążku jednak nie ponowili zagrania z pierwszego, to po "Woman" można było oczekiwać niemalże wszystkiego. Czy poszli w EDM? Przechrzcili się na zespół rockowy? Zaaplikowali kosmiczną przestrzenność a'la Vangelis i podrasowali ją narkotycznym odlotem?
Oczekując wszystkiego zwykle nadmiernie rozbudza się oczekiwania. Niestety, to właśnie pogrzebało nową płytę Justice, która jest zwyczajnie... No cóż, po prostu jest zwyczajna. "Woman" to najbezpieczniejszy i najbardziej przewidywalny zestaw w dyskografii duetu. "Cross" była eklektycznie elektryczna, "Audio, Video, Disco" aranżacyjnie odważna, a "Woman" jest nieco nostalgiczna i zdecydowanie stylowa, ale też zwyczajnie popowa. Nowy longplej Augé i de Rosnaya wciąż korzysta z bombastycznego brzmienia na przestrzenny syntezator i drążący bas, ale tym razem to melodie biorą górę nad uderzeniem i w efekcie nowe utwory są przyjaźniejsze dla przypadkowych słuchaczy, niż to było na poprzednich dwóch płytach. Aranżacje są tu przeważnie radiowe, a łojenia prawie nie ma. Nie jest to zły kierunek, bo zaowocował tak fajnymi piosenkami proszącymi się o status przebojów jak "Fire", "Randy" czy "Stop", ale generalnie "Woman" sprawia wrażenie dzieła muzyków, którym stępiono pazury. Augé i de Rosnay nie są grzecznymi chłopcami i wciąż ciągnie ich do ostrzejszego grania - posłuchajcie jak mocarnym bangerem jest najgłośniejszy w zestawie "Chorus" - ale z jakiegoś powodu próbują tu brzmieć subtelnie, a momentami nawet umiarkowanie melancholijnie. Wokale śpiewane falsetem (chwilami nieznośnym), delikatne klawisze, wyraźne linie melodyjne - to wszystko leży tak daleko od "Cross", jak tylko wskazywałoby na to dziewięć lat, które dzielą te płyty. Sprawdźcie na przykład "Pleasure", który brzmi jak Bee Gees albo "Heavy Metal" przypominający parodystyczny remiks mocniejszego kawałka. Podobnie konfundujące wrażenie sprawia hałaśliwy "Love S.O.S.", który także brzmi jak średnio udany remiks czegoś dużo ciekawszego i jest niewyobrażalnie banalną piosneczką miłosną upstrzoną irytująco zniewieściałymi wokalami i dominującym nad resztą dźwięków, wkurzającym wyciem syreny. Generalnie "Woman" kiepskim albumem nie jest, ale tego zmiękczenia i "spopowacienia" nie mogę zdzierżyć. Przecież ono zabiera cały urok jednej z najbardziej bezkompromisowych kapel elektronicznych ostatnich lat!
"Woman" to album bardzo podobny do... Tak, tak – ostatniego krążka Daft Punk. Na nieszczęście dla Justice, "Random Access Memories" był materiałem znakomitym, na którym autorzy świadomie spuścili z tonu, aby dokonać ambitnego przeglądu kilku dekad muzyki tanecznej. Dostroili brzmienie do narzuconej sobie koncepcji, a ta wymagała większej fleksyjności aranżacyjnej. Nie wiem, czy stworzeniu "Woman" takie ideały też przyświecały, ale jeśli tak, to po raz kolejny twórczość Justice łączyłaby się w linii prostej z Daft Punk. Justice nie podejmują tu żadnego ryzyka, przez co nie brzmią odważnie, a większość utworów nie intryguje. Co gorsze, większość tych piosenek nie zapada też w pamięć. Jest tu kilka dobrych numerów, ale jak na tak utalentowanych muzyków to zdecydowanie za mało. Więcej ognia, panowie!
Artysta: Justice
Tytuł: Woman
Wytwórnia: Ed Banger Records, Because Music
Rok wydania: 2016
Gatunek: Elektronika, Synth-Pop
Czas trwania: 54:10
Ocena muzyki
Komentarze