Howard Shore - The Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring
- Kategoria: Inne
- Radomir Wasilewski
Fani filmowej adaptacji słynnej trylogii J.R. Tolkiena w trakcie seansu na pewno zwrócili uwagę na doskonałą, emanującą niesamowitym klimatem muzykę towarzyszącą tej opowieści. Od pojawienia się w kinach na początku XXI wieku "Drużyny Pierścienia" wiadomym było, że ścieżka dźwiękowa do tego obrazu okaże się równie dużym sukcesem, jak sam film i trafi nie tylko do fanów kina, ale i melomanów. Faktycznie, napisany przez Howarda Shore'a podkład muzyczny z miejsca stał się przebojem i zapisał się na bardzo wysokiej pozycji w kategorii filmowych soundtracków wszechczasów. "The Fellowship of the Ring" to piękne i bardzo plastyczne zobrazowanie historii przedstawionej w pierwszym tomie powieści "Władca Pierścieni" i przeniesionej w 2001 roku na ekrany kin. Słuchając poszczególnych utworów, ma się przed oczami konkretne sceny i wydarzenia przedstawione w filmie, nie ma tu mowy o nudzie i monotonii. Jak na współczesny soundtrack przystało, dźwięki zostały rozpisane na wielobarwną, bardzo rozbudowaną instrumentalnie orkiestrę. Za urzeczywistnienie wizji kompozytora zabrały się The London Philharmonic Orchestra oraz New Zealand Symphony Orchestra. W kilku miejscach pojawiają się też męskie i żeńskie, lekko gotyckie chóry a także klimatyczny, kobiecy śpiew, wykonywany przez światowego formatu legendy muzyki rockowej w osobach Enji i Elisabeth Fraser z grupy Cocteau Twins. Udział słowiczych głosów tych pań nadaje muzyce sporą dawkę mistycyzmu i niesamowitego klimatu, bliskiego w wielu momentach symfonicznym zespołom metalowym.
Mimo czasu trwania przekraczającego 70 minut, uwaga i skupienie słuchacza są utrzymywane od początku do końca. Główna w tym zasługa charakterystycznych i od razu zapadających w pamięci motywów, pokazujących poszczególne krainy odwiedzane przez bohaterów opowieści, a także zobrazowanie tych bohaterów odrębnymi motywami muzycznymi. Inna więc jest muzyka, gdy pojawiają się hobbity, inna gdy orkowie albo elfy, gdy bohaterowie przebywają w Shire, docierają do Rivendell, wchodzą w ciemności Morii czy uciekają do tajemniczego Lothlorien. Pomimo wielości wątków, album nie jest trudny w odbiorze nawet dla osoby niezbyt osłuchanej z muzyką filmową. Duża w tym zasługa po pierwsze znośnych długości poszczególnych kompozycji, które rzadko przekraczają 4 lub 5 minut a jeśli już tak się dzieje, to po to, by ciekawie rozwinąć się od spokoju do gwałtowności i agresji. Do tego opowieść ma swoje punkty kulminacyjne, różniące się od reszty utworów, które pozwalają łatwo zorientować się słuchaczowi, w którym momencie opowieści aktualnie się znajduje. W odbiorze pomaga też bardzo czyste, profesjonalne i selektywne brzmienie, pozwalające w pełni docenić wszystkie smaczki i detale, zarówno we fragmentach spokojnych i wyciszonych, jak i tych, w których Howard Shore stawia na pełnię mocy, ciężaru i masywności orkiestry.
Tak, jak film, również ścieżka dźwiękowa do niego wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza zawiera opowieść o dotarciu drużyny Hobbitów w towarzystwie Gandalfa i Obieżyświata do Rivendell i składa się z epickiego, podniosłego, niepokojącego wstępu "The Prophecy" a następnie dwóch bardzo optymistycznych, pełnych życia i radości kompozycji pokazujących miejsca zamieszkania Hobbitów, którymi są powszechnie znany "Concerning Hobbits" oraz pierwsza połowa "The Black Rider". Utwory te wyraźnie kontrastują z mrokiem i niepokojem kompozycji opowiadających o Czarnym Jeźdźcach ("The Shadow of the Past", druga połowa "The Black Rider" a także "At the Sign of the Prancing Pony") oraz budowaniu armii orków przez Sarumana w Isengardzie ("The Treason of Isengard"). Te motywy następnie splatają się ze sobą i kontrastują w "A Knife in the Dark" oraz "Flight to the Ford", będącymi najbardziej niepokojącymi, dynamicznymi i pełnymi ciemnych barw utworami z tej części płyty. Odpoczynek przynosi poświęcony bajkowemu obrazowi Rivendell, klimatyczny, pełen pięknych partii chóru "Many Meetings", a następnie zaśpiewany nostalgicznie przez Enyę, romantyczny i jednocześnie bardzo smutny "Aniron (Theme for Aragorn and Arwen)". Druga połowa płyty, w której drużyna pierścienia rusza spełnić swoją misję to z jednej strony agresywne, dynamiczne, wielobarwne przedstawienie tragicznych wydarzeń w Morii ("A Journey in the Dark" oraz najlepszy z zestawu, niepokojący "The Bridge of Khazad Dum") oraz będące ich przeciwieństwem mroczne i tajemnicze (za sprawą odrealnionych, kobiecych wokali) utworki prezentujące magiczny świat Lothlorien. Na koniec Howard Shore serwuje monumentalny i pełen fajerwerków finał najpierw w dynamicznym i czadowym "Amon Hen" z mrożącym krew w żyłach motywem marszu orków, a potem w połączonych w jedną, długą suitę, przynoszącą sporą dawkę uspokojenia "The Breaking of the Fellowship" oraz "May It Be". Ten drugi utwór to przede wszystkim pokaz celtyckich możliwości wokalnych Enyi oraz jedna z najbardziej znanych kompozycji pochodzących z soundtracków do "Władcy Pierścieni".
"The Fellowship of the Rings" to moim zdaniem zdecydowanie najciekawsze i najlepsze dokonanie z muzyki powstałej do filmów nakręconych na bazie książek J.R. Tolkiena. Baśniowy klimat opowieści o Śródziemiu został przez Howarda Shore'a idealnie przeniesiony do warstwy dźwiękowej, która swoim klimatem, mrokiem i epickością w pełni odzwierciedla to, co można zobaczyć na ekranie. Do tego autorowi udało się napisać dzieło wyjątkowo przystępne, trafiające zarówno do znawców muzyki filmowej, jak i do laików na co dzień nie gustujących w tego typu albumach, rządzących się przecież swoimi prawami. Ale nie ma też mowy o pójściu na łatwiznę, tanich sztuczkach czy efekciarstwie. Surowość oprawy muzycznej, oparcie się w większości na grze orkiestry i tradycyjnych środkach oddziaływania bez udziału nowoczesnej elektroniki do dziś robi wrażenie, a całość nie starzeje się, mimo upływu ponad 15 lat od premiery krążka. I choć kolejne części tej historii również zostały wzbogacone ciekawą muzyką, to właśnie pierwszy akt trylogii jest najlepszy i jemu należy się maksymalna nota. Także ze względu na szok, jaki wywołał na początku XXI wieku w świadomości słuchaczy.
Artysta: Howard Shore
Tytuł: The Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring
Wytwórnia: Reprise
Rok wydania: 2001
Gatunek: Muzyka Filmowa
Czas trwania: 71:22
Ocena muzyki
Nagroda
-
-
RadomirW
O Enji wspomniałem (w wersji spolszczonej i oryginalnej) natomiast Annie Lennox zaśpiewała piosenkę finałową do "Powrotu Króla", która mnie osobiście trochę rozczarowała. Będzie o tym w recenzjach pozostałych dwóch soundtracków z tej serii, za jakiś czas.
0 Lubię
Komentarze (2)