Khruangbin - A La Sala
- Kategoria: Inne
- Maciej Rodkiewicz
Połowa kalendarzowego lata za nami, ale nie jest jeszcze za późno, żeby porozmawiać o wakacyjnych przebojach. Otóż wakacyjne przeboje dzielę na własny użytek na trzy kategorie: (a) Męskie Granie - wiadomo, to co roku nowy hicior do radia, który zna każdy szanujący się fajnopolak; (b) Taneczny banger do kręcenia nóżką w dusznym namiocie na deptaku we Władysławowie ("Kanikuły" na zawsze w moim czarnym jak smoła sercu) i wreszcie: (c) Słoneczna kraina łagodności - muzyczny odpowiednik leniwego, ciepłego popołudnia. Trzy lata temu na całe wakacje zauroczył mnie należący do tej ostatniej kategorii album "The Blue Elephant" Matta Berry. A niech to, właśnie uświadomiłem sobie, jak dawno go nie słuchałem... (pauza na odświeżenie "The Blue Elephant"). W tym roku takim lepkim miodkiem działającym osłonowo na przytłoczoną codzienną mordęgą psychikę jest "A La Sala" Teksańczyków z Khruangbin.
Khruangbin pojawili się na moim radarze (przepraszam za amerykanizm) za sprawą "Con Todo El Mundo" z 2018 roku (to z tej - ich drugiej - płyty pochodzi przebój "Maria También") i od razu zafascynowała mnie ich nieoczywista mieszanka dubu, psychodelii, tajskiego funku (Khruangbin po tajsku znaczy latający silnik, czyli po prostu samolot), surf rocka. Ten zestaw gatunków muzycznych niczym z mokrego snu zblazowanego krytyka przenika się w twórczości Khruangbin z zadziwiającą lekkością. Pochodzące z Houston trio dość szybko wskoczyło z niszy dla stu osób na wyższy poziom rozpoznawalności - zaczynając od pisanej wielkimi literami nazwy na plakatach dużych letnich festiwali przez artykuły w Vanity Fair po TikToki ilustrowane wspomnianą "Maria También".
Dwa lata po "Con Todo El Mundo" ukazała się płyta "Mordechai", która ku mojemu rozczarowaniu nie przykuwała uwagi. W tym momencie zaczęły się jednak dziać rzeczy niespotykane - najpierw zespół nagrywa z młodym soulowym artystą Leonem Bridgesem absolutnie cudowny w swojej delikatności muzyczny dyptyk: EP-ki zatytułowane "Texas Sun" (2020) i "Texas Moon" (2022), w zasadzie w tym samym czasie robią zwrot o 180 stopni i biorą na warsztat klasykę muzyki afrykańskiej - nagrywają we współpracy z Vieux Farka Touré własne interpretacje piosenek jego ojca, Alego Farka Touré, legendarnego malijskiego muzyka (płyta "Ali" z 2022 roku). W portfolio Khruangbin z ostatnich sześciu lat można by się pogubić, bo oprócz wspomnianych nagrań z Leonem Bridgesen i Vieux Farka Toure znajdziemy tam album z remixami "Mordechai", z dubowymi wersjami piosenek z "Con Todo El Mundo", gościnny udział na albumie Paula McCartneya ("McCartney III Imagined" z 2021 roku), singiel z piosenką świąteczną ("Christmas Time is Here" z 2018 roku) i kilka koncertówek.
I wreszcie przechodzimy do sedna, bo po dłuższej jak na nich, dwuletniej przerwie, w kwietniu 2024 roku, Khruangbin wrócili do korzeni i wypuścili nagrany znów tylko we trójkę album "A La Sala". Wokali, choć pięknych, jest tam jak na lekarstwo, nastrojowych melodii i bardzo wolnych temp za to całe mnóstwo, to album skąpany w charakterystycznym dubowym pogłosie, ociekający ciepłym, delikatnym słońcem. To zestaw piosenek do rozpływania się w wakacyjnych upałach, do sączenia kolorowych drinków z parasolką w plażowym barze, do przysypiania na hamaku z opasłą książką, której wcześniej nie było kiedy przeczytać, do snucia się nocą po - wydawać by się mogło - wymarłym mieście, do niespiesznego kręcenia nóżką na parkiecie wśród szczęśliwych ludzi w niemodnych ciuchach. To podawana dousznie witamina D3. W skrócie "Khruangbin & Chill". Płyta trwa niecałe 40 minut, ale piosenki niczym gęsty syrop oblepiają duszę i sprawiają, że nie sposób zauważyć kiedy kończy się ostatnia i znowu zaczyna pierwsza. To nie jest zarzut, bo w tak upalnej aurze można ich słuchać bez końca.
Artysta: Khruangbin
Tytuł: A La Sala
Wytwórnia: Dead Oceans
Rok wydania: 2024
Gatunek: Funk, Psychedelic, Soul, R&B
Czas trwania: 39:31
Ocena muzyki
Komentarze