Ry Cooder - The Prodigal Son
- Kategoria: Rock
- Paweł Kłodnicki
Od młodych wykonawców wymaga się świeżego podejścia i, w jakimś stopniu, nowatorskości. Od starych - solidności. Tak przynajmniej byłoby w idealnym obrazie. Odnoszę wrażenie, że obecnie nie tylko ze świecą szukać zespołów z pomysłem na siebie, ale też bardzo zaniżyły się standardy - samo granie czegoś, co pół wieku temu zdawało egzamin, zdaje się być powodem do tego, by ogłosić daną grupę wybawieniem muzyki (vide Greta Van Fleet). Pozostaje więc mieć nadzieję, że tak zwana stara gwardia wciąż ma do zaoferowania kawałek porządnej muzyki. Ry Cooder z pewnością się do nich zalicza, co udało mu się po raz kolejny udowodnić.
Cooder w czasie swojej długoletniej kariery działał zarówno jako artysta solowy, jak i muzyk gościnny czy kolaborant. Osobiście najbardziej cenię go sobie za udział w nagraniu "Safe As Milk" Captaina Beefhearta, wspaniałą płytę "Meeting By The River" nagraną z Vishwą Mohanem Bhattem (łączącą bluesa z muzyką indyjską) oraz współpracę z The Rolling Stones (jego partie w "Love In Vain" i "Sister Morphine" czynią te utwory jednymi z moich ulubionych w dyskografii Stonesów). Niewiele mniej lubię większość jego albumów solowych, zwłaszcza te nagrane w pierwszej połowie lat 70. I choć już jakiś czas temu, jak to zwykle z muzykami bywa, nieco obniżył loty, to jego albumu wyczekiwałem ze sporym zaciekawieniem, pamiętając, jak wiele chwil upiększyła mi jego twórczość.
Nie mogę powiedzieć, by cokolwiek na "The Prodigal Son" mnie rozczarowało, a tym bardziej zaskoczyło. To zbiór prostych, raz lepszych, raz gorszych piosenek (w większości są to covery), sięgających przede wszystkim do blues rocka, folku, country czy americany. Na szczęście materiał jest w miarę różnorodny i raczej nie odnosi się wrażenia słuchania w kółko tego samego. Najlepszą robotę robią oczywiście partie Coodera, który nie stracił nic ze swojego bluesowego wyczucia. Gorzej niestety z wokalem - Cooder ze śpiewem nigdy nie radził sobie zbyt dobrze, a nieuchronny upływ czasu tylko potęguje to wrażenie. W spokojnych utworach jako tako sobie radzi, ale bardziej dynamiczne fragmenty są dla niego wyraźnie męczące i momentami zdaje się nie nadążać za muzyką. Szkoda, że nie spróbował poszukać jakiegoś wokalisty (choć jest to zrozumiałe). Jednego jednak nie mogę jego głosowi odmówić - jak pasował, tak dalej pasuje do wykonywanej przez niego muzyki, zwłaszcza bluesa.
Większości utworów towarzyszy sielski, "ogniskowy" nastrój, co mnie nijak nie przeszkadza, zwłaszcza że muzyka Coodera zawsze miała w jakimś stopniu taki charakter. W taką taką atmosferę udanie wprowadza "Straight Street", gdzie Cooder przygrywa na mandolinie i pośpiewuje sobie przy skromnym akompaniamencie sekcji rytmicznej. "Shrinking Man", "Everybody Ought To Treat A Stranger Right" i "The Prodigal Son" utrzymują podobny klimat, choć w nich dzieje się już nieco więcej - muzyka jest żwawsza i Cooder chętniej prezentuje swoje wciąż nieprzeciętne umiejętności. Efekt jego gry jest świetny zwłaszcza wtedy, gdy gra bluesowo. Z tej trójki raził mnie jedynie utwór tytułowy z bardzo słabą melodią, który dodatkowo zbytnio eksponuje wokal Coodera. Szkoda, że w tym miejscu nie znalazł kończący całość "In His Care", ze skoczną, świetną melodią i wręcz porywającymi partiami gitary, w których czuć pełnię ducha uwielbianego przeze mnie bluesa. Na tle takich utworów śmiesznie wypadają pstrokate "Gentrification" i "I'll Be Rested When The Roll Is Called", sprawiające wrażenie stworzonych na odwal się dla zapchania materiału.
Spodziewałem się usłyszeć na tym albumie kilka naprawdę fatalnych utworów, jednak czułem też w kościach, że trafi się prawdziwy skarb. I nie myliłem się. Tym skarbem jest cover "Nobody's Fault But Mine" autorstwa Blind Williego Johnsona. Ten utwór jest najbardziej znany z hard-rockowego wykonania Lez Zeppelin (które trafiło na album "Presence"). Na szczęście Cooder zamiast po tę wersję, sięgnął po oryginał, który przearanżował na fantastyczny, bardzo klimatyczny utwór. Piękna gitara i dramatyczne, mroczne dźwięki w tle (brzmiące jak skrzypce przepuszczone przez jakieś efekty dźwiekowe) tworzą wzorzec coveru - z jednej strony czerpiącego garściami z pierwowzoru, a z drugiej żyjącego na własnych prawach. Wyjątkowo dobrze pasuje tu też udramatyzowany śpiew Coodera. W tym jednym przypadku nie słychać żadnych jego niedoskonałości, jakby gitarzysta nagle doznał natchnienia. Co więcej, jego zagrywki na gitarze momentami przywołują klimat westernów, które uwielbiam, co jest dla mnie dodatkowym plusem. Przyznam, że męczyłem ten utwór na długo po przesłuchaniu całego albumu. Gdyby całość była nieco krótsza, powiedziałbym, że warto po nią sięgnąć tylko ze względu na ten jeden fragment.
Znalazło się też kilka ballad i w tej kwestii Cooder także nie zawodzi. W "You Must Unload" gitarzysta trochę za bardzo smęci, ale sytuację ratuje wyjątkowo udana partia skrzypiec. (pojawia się też w oryginale, nagranym przez Alfreda Reeda). W tego typu utworach ten instrument często brzmi kiczowato, tu jednak bardzo dobrze zgrywa się z całością i w zasadzie nadaje jej charakteru. Z kolei "Harbor Of Love" urzeka uroczą melodią oraz pełną emocji i subtelności grą Coodera. Nieporozumieniem jest natomiast "Jesus And Woody", irytujący wesołkowatymi partami tak wokalnymi, jak i gitarowymi. Brzmi to trochę jak nieudana kołysanka dla dzieci. Muszę przyznać, że na mnie by zadziałał - zasnąłbym jak najszybciej, byle tylko nie słuchać tego do końca. Warto wspomnieć, że w przeciwieństwie do dwóch poprzednich ballad, ta jest kompozycją Coodera ("You Must Unload" to utwór Alfreda Reeda, a "Harbor Of Love" Cartera Stanleya).
"The Prodigal Son" to album idealny do kominka. Jak to często bywa, utwory traktowane pojedynczo prezentują się nieco lepiej, niż jako części całości. Szkoda, wielka szkoda, że nie udało się uniknąć ewidentnych słabizn. Da się tu dosłyszeć świetne momenty, a gra Coodera wciąż robi wrażenie, ale biorąc pod uwagę charakter tej muzyki, album jest mimo wszystko trochę długi i monotonny. Nie uważam, by te 50 minut było czasem straconym i gotów byłbym wystawić mniej surową ocenę. Jednak tak jak Cooderowi winien jestem pewien sentyment, tak Czytelnikom winien jestem uczciwość. Nie jest to jeden z tych albumów, które skłonny jestem traktować ocenić bardziej subiektywnie, niż robię to zazwyczaj.
Artysta: Ry Cooder
Tytuł: The Prodigal Son
Wytwórnia: Fantasy
Rok wydania: 2018
Gatunek: Blues, Blues Rock, Folk
Czas trwania: 49:56
Ocena muzyki
Komentarze