DeWolff - Thrust
- Kategoria: Rock
- Paweł Kłodnicki
Natura nie znosi próżni. Jest mnóstwo osób tęskniących za muzyką graną 40 lat temu, są więc i osoby, które taką muzykę grają. Wiele takich zespołów jawi się jedynie jako kiepskie kopie starszych, lepszych wykonawców, czasem trafiają się jednak wyjątki. Ich poszukiwanie wydaje się być zajęciem czasem wręcz mozolnym, ale odkrycie choć jednej, choćby przypadkiem, daje olbrzymią satysfakcję. Gorzej, gdy taki zespół najpierw osiąga naprawdę wiele, a z czasem zaczyna marnować swój potencjał i obniżać loty, zamiast wciąż piąć się w górę. Tak zwana scena retro-rockowa z reguły kojarzy się przede wszystkim ze Skandynawią. To właśnie tam jest najwięcej zespołów pragnących za wszelką cenę brzmieć tak, jak czołowi wykonawcy lat 70. Zdecydowanie w tym względzie przoduje Szwecja, na czele z Blues Pills, Witchcraft i, w pewnym stopniu, Ghost. Nie znaczy to oczywiście, że poza granicami krajów nordyckich nie powstają zespoły hołdujące "starym, dobrym czasom", jednak wielu z nich bardzo trudno jest się przebić do szerszej publiczności, a jeszcze mniej jest jakkolwiek interesująca. Do niedawna za nic nie pomyślałbym, że jedna z takich grup powstała w Holandii, która na mapie muzyki rockowej jest krajem malutkim i kompletnie nieistotnym. Większość osób, zapytana o rockowe zespoły z tego rejonu, zapewne byłaby w stanie wskazać tylko Focus i Schoking Blue ze słynnym przebojem "Venus". Nie jest to żaden zarzut, od siebie dorzuciłbym jedynie Cargo i Golden Earring. W 2007 roku do tej skromnej listy dołączył DeWolff - jeden z najciekawszych zespołów retro-rockowych, jakie słyszałem.
Trio tworzą bracia Pablo (gitara, bas, wokal) i Luka (perkusja, wokal wspierający) van de Poel oraz Robin Piso (instrumenty klawiszowe, wokal wspierający), czerpiąc z różnych wzorców, stworzył całkiem oryginalną mieszankę blues rocka, hard rocka, psychodelii, funku i soulu. W ciągu lat, dzięki ciągłemu dążeniu do rozwoju, udało im się dopracować ten styl do perfekcji, co pokazali na wspaniałym albumie "Roux-Ga-Roux", wydanym w 2016 roku. Zafascynowany tym, co udało się osiągnąć DeWolff na tamtej płycie, z niecierpliwością wyczekiwałem kolejnej. Moja ciekawość była tak wielka, że postanowiłem sprawdzać wydawane przed premierą single, czego zwykle staram się nie robić, by nie wyrabiać sobie często złudnej opinii o całym dziele na podstawie pojedynczych fragmentów. Album zapowiadały aż trzy utwory - melodyjny i chwytliwy "California Burning", silnie, ale bez przesady nawiązujący do Led Zeppelin (także w warstwie wokalnej), "purplowski" "Deceit & Woo" ze świetną solówką i zgrabnym, bluesowym zwolnieniem i skoczny "Big Talk", pokazujący nieco bardziej funkowe oblicze DeWolff. Wszystkie prezentowały wysoki poziom, dając nadzieję na coś naprawdę dobrego. Może nawet równie dobrego, co wspomniany "Roux-Ga-Roux". Niestety, w końcu nastał 4 maja, longplay w końcu się ukazał, a moje podejście do przedpremierowych singli okazało się nader słuszne.
Od razu zaznaczam, "Thrust" nie jest złym albumem. Nie podzielam najbardziej negatywnych opinii na jego temat, numerycznie oscylujących w granicach 5/10. Jednak duże oczekiwania to i ryzyko wysokiego rozczarowania, a tu miałem czym się rozczarować. Muzycy przypadkiem lub w sprycie promowali nowe wydawnictwo trzema spośród najlepszych kompozycji, sprawnie ukrywając, że całość zawiera kilka o wiele gorszych utworów. Początek nijak tego nie zapowiada - przez pierwsze 8 minut do dalszego odsłuchu skutecznie zagrzewają singlowe "Big Talk" i "California Burning", po czym rozbrzmiewa równie udany "Once In A Blue Moon", idealnie łączący bluesowy klimat z soulowym wokalem., a solówka na Hammondach w tym utworze, choć krótka, stanowi wzorzec subtelności i budowania nastroju (zresztą Piso już wcześniej jawił się jako świetny klawiszowiec). Zespół wyraźnie postanowił (co słychać też w dalszej części) odejść od psychodelicznego klimatu na rzecz wzmocnienia wpływów soulu. Słychać to zwłaszcza w łagodniejszym w stosunku do poprzednika brzmieniu, a także w wokalu. Co do tego ostatniego akurat nie mam najmniejszych zastrzeżeń - Pablo van de Poel wyraźnie inspiruje się wokalistami soulowymi, robi to jednak w znakomitym stylu, co w połączeniu z rozpoznawalną barwą głosu daje interesujący efekt. Jego śpiew są zresztą jednym z tych elementów, które najbardziej ubarwiają muzykę grupy i nadają jej osobliwego charakteru.
Aż się nie chce wierzyć, że po tak dobrych kawałkach może trafić się coś takiego, jak "Double Crossing Man". To po prostu niespełna 3-minutowy rock and roll (o paskudnych, popowych naleciałościach), ze wszystkimi wadami, za to bez żadnych zalet tej stylistyki. Stety lub niestety, taka muzyka dawno już odeszła do lamusa i ludzie po prostu zapomnieli, jak ją grać. Ani to dobre melodyjnie, ani jakkolwiek ciekawe, ot nagrany na szybko zapychacz. Na dodatek drastycznie psuje on spójność albumu, bo dalej nie ma już niczego podobnego. Jest za to brzmiący jak kopia "Big Talk" "Tombstone Child" (podobna, ale znacznie gorsza melodia) czy "Sometimes", który sprawia wrażenie, jakby zespół chciał nagrać kawałek w stylu reggae, ale zatrzymał się w połowie drogi. Dziwnie to brzmi i nie wiadomo co muzycy chcieli tu osiągnąć. Nie przekonuje mnie też wesolutki "Swain" z żeńskimi chórkami. Pojawiły się one już na "Roux-Ga-Roux". Tam jednak idealnie pasowały do każdego utworu, tu natomiast sprawiają wrażenie dodanych na siłę jako niepotrzebne odniesienie do tamtego albumu. Słychać je także w "Double Crossing Man", ale ta kompozycja, z nimi czy bez nich, i tak jest nie do odratowania. Z pozostałych utworów w "Tragedy? Not Today" (świetna mieszanka contry rocka i bluesa) wszystko jest na swoim miejscu. "Freeway flight" to zgrabna bluesowa ballada zepsuta niezbyt udanym, dłużącym się zaostrzeniem, zaś "Outta Step & Ill At Ease" sprawia wrażenie niedokończonego - melodia jest tak nieciekawa, że nie sposób dotrwać do fajnej solówki w drugiej części tego utworu.
DeWolff nie tylko nagrał album znacznie gorszy niż wcześniej, ale też świadomie zrobił krok w tył, tracąc po części swoje wcześniejsze brzmienie. To jednak wciąż przyzwoity materiał i tym samym dobry pretekst, by wspomnieć o zespole, który mimo wszystko zasługuje na większą popularność. Przy systemie dziesiętnym mógłby mieć szansę na siódemkę, jednak węższa skala sprawia, że inaczej ważę wszystkie za i przeciw. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że grupa szybko wróci do poziomu osiągniętego dwa lata wcześniej, nieosiągalnego dla większości młodych wykonawców.
Artysta: DeWolff
Album: Thrust
Wytwórnia: Mascot Records
Rok wydania: 2018
Gatunek: Rock, Hard Rock, Soul
Czas trwania: 47:59
Ocena muzyki
Komentarze