A Perfect Circle - Eat The Elephant
- Kategoria: Rock
- Paweł Kłodnicki
Spora część świata z utęsknieniem czeka na nowy album grupy Tool, tymczasem Maynard James Keenan zdaje się poświęcać znacznie więcej uwagi innym swoim projektom. W tym zespołowi A Perfect Circle, któremu w końcu udało się nagrać równie długo wyczekiwaną, czwartą płytę. "Eat The Elephant" to jeden z tych albumów, które powstają latami. Zespół reaktywował się w 2010 roku i już wtedy rozpoczął nagrania, które jednak okazały się praktycznie bezowocne. Jedyne, co udało się muzykom wykrzesać przez pierwsze lata, to utwór "By And Down", który zresztą trafił na kompilację "Three Sixty" wydaną w 2013 roku. W przyspieszeniu procesu twórczego na pewno nie pomagał Keenan, który w tak zwanym międzyczasie nagrał dwie płyty ze swoim side-projectem Puscifer.
Pod koniec 2017 roku nareszcie ukazał się pierwszy singiel, na przestrzeni stycznia i kwietnia doszły trzy kolejne, aż w końcu 20 kwietnia światło dzienne ujrzał nowy album A Perfect Circle. Album będący zwrotem grupy w zupełnie innym kierunku. Mieszankę klasycznego hard rocka i ciężkiego klimatu rodem z twórczości Toola zastąpiły łagodne brzmienia z dużą rolą klawiszy i elektroniki. Mocno zmienił się też przekaz tekstów - tym razem Keenan podjął się krytyki rozwoju technologii i jego wpływu na społeczeństwo. Próba zaproponowania czegoś nowego zawsze jest godna pochwały, jednak przy tak długim czasie nagrywania i tak silnej niemocy twórczej znacząca zmiana stylu nie wydaje się być najlepszym pomysłem. Końcowy efekt niestety to potwierdza. "Eat The Elephant" spokojnie można postawić w jednym rzędzie obok takich koszmarków jak "Chinese Democracy" Guns N' Roses czy "Is This the Life We Really Want?" Rogera Watersa, także nagrywanych przez wiele lat.
Jak na materiał tak długo nagrywany i przy tym tak obszerny (12 kawałków trwających razem niemal godzinę) słychać tu zaskakująco mało pomysłów. Album jest bardzo monotonny, w większości oparty na tych samych patentach, wzbogacanych drobnymi, zazwyczaj nietrafionymi dodatkami. Można odnieść wrażenie, że twórcy na początku stworzyli dwa, trzy utwory, na których bazie napisali potem naprędce całą resztę. Weźmy na przykład trzy pierwsze kompozycje - tytułową, "Disillusioned" i "The Contrarian". Wszystkie to łudząco do siebie podobne (co łatwo usłyszeć, jeśli pominie się smaczki i skupi na samej treści), rozwleczone ballady. Za sprawą kompletnie niewyrazistych melodii, po których nic nie zostaje w głowie i tandetnie smętnej atmosfery, wszystkie zbliżają się niebezpiecznie do poziomu taśmowo produkowanych popowych pioseneczek. To wrażenie pogłębiają partie klawiszy, które zamiast zaproponować jakieś konkretne motywy, po prostu plumkają sobie w tle (solówka fortepianowa w "Disillusioned" jest równie nieprzekonująca). W "Disillusioned" i "The Contrarian" pojawiają się też skrzeczące gitary, ale niewiele są one w stanie zmienić - nie da się ukryć słabych kompozycji takimi sztuczkami. Jednak najbardziej rozczarowujący jest głos Keenana, który zamiast śpiewać, jęczy w nieznośny sposób. Bardzo lubię jego wokal i nigdy nie pomyślałbym, że może on być dla mnie aż tak irytujący. Dalej pod tym względem nie jest wcale lepiej. Nawet, gdy wokalista wraca do typowego dla siebie sposobu śpiewania, nie jest on zbyt przyjemny dla ucha. Keenan przez cały czas brzmi bezsilnie, często też załamuje mu się głos, który nie ma w sobie już prawie nic ze szlachetności i dostojności, z jaką śpiewał w przeszłości.
Mimo najszczerszych chęci, które i tak mocno osłabły przez pierwsze 15 minut, trudno było mi znaleźć utwór, który nie miałby poważnego mankamentu. "The Doomed" zapowiada się nieźle (w końcu jakaś porządna melodia), ale w gruncie rzeczy jest tylko trochę lepszy od poprzedników, a przerywniki w postaci melodyjek granych na dzwoneczkach są wręcz kuriozalne. "So Long, and Thanks for All the Fish" znienawidziłem już w pierwszych sekundach - to wesołkowata pioseneczka kojarząca się nieco z muzyką z czołówek produkcji młodzieżowych (tych gorszych), w dodatku podrasowana kiczowatą, nic nie wnoszącą orkiestracją. Keenan sam twierdził, że "ludzie go znienawidzą za ten utwór", można więc założyć, że był to żart muzyczny. Byłoby to do przyjęcia, gdyby nie fakt, że połowa utworów z tego albumu brzmi jakby były nagrane dla żartu. Trudno mi to zaakceptować. Na tle tak złego kawałka nawet te ballady z początku wydają się całkiem znośne. "TalkTalk" rozpoczyna bardzo ładny, obiecujący motyw na fortepianie, po którym jednak słuch po chwili zanika, by utwór mógł zamienić się w kolejny ciągnący się bez żadnego celu smęt. Tym razem słychać wyraźny podział na łagodne zwrotki i ostre refreny, co bynajmniej nie czyni całości mniej nudną. "By And Down the River" to całkowicie zbędny wypełniacz - remake, a w zasadzie kopia, wspomnianego "By And Down" z identyczną melodią i bardziej skompresowanym brzmieniem. Nawet solówka niczym się nie różni. Wiem, że ten utwór powstał z myślą o nowym longplayu, a nie kompilacji, ale nie widzę sensu zapychania nim i tak długiego albumu, skoro jego lepiej brzmiąca wersja ukazała się już wcześniej, w tym także na singlu.
Pod koniec robi się odrobinkę bardziej różnorodnie, ale to niewiele pomaga. Nim dotrze się do jedynego udanego fragmentu longplaya, trzeba przebrnąć jeszcze przez parę niewypałów. "Delicious" zdaje się łączyć stylistykę starego i nowego A Perfect Circle - brzmi to całkiem przekonująco, ale muzycy wciąż mają problem z wykrzesaniem z siebie porządnej melodii, przez co utworowi brakuje wyrazu. Podobała mi się tylko solówka pod koniec. Jest też "DLB", czyli nic nie wnosząca fortepianowa miniaturka. Fakt, oparta jest na świetnym, mrocznym motywie, ale bez jakiegokolwiek rozwinięcia kompozycja tego typu nie ma szans jakkolwiek wybrzmieć. "Hourglass" razi niepotrzebnym skandowaniem, przez które brzmi jak utwór Limp Bizkit. Tak naprawdę dopiero przedostatni na albumie "Feathers" mogę nazwać dobrym utworem - zgrabna melodia, klimat, świetne partie gitary w drugiej części. Jest tu wszystko, czego oczekiwałem od tego albumu w większej ilości, poza znośnym wokalem. Niestety, reszta kompozycji jest tylko cieniem tej jednej. Jeśli moje domysły o kilku utworach służących za schemat dla reszty płyty jest prawdziwa, to "Feathers" z pewnością jest jednym z nich. Na sam koniec, jakby jeszcze było mało, dostajemy jeszcze ciągnący się w nieskończoność "Get The Lead Out".
Absolutnie nie czynię A Perfect Circle wyrzutów z powodu tego, że tak radykalnie zmienił swój styl, ani tego, w jakim kierunku podążył. Przeciwnie. Fakt, że zespół postanowił wymyślić się na nowo, zamiast grać znowu to samo, jest godny pochwały. Jednak muzycy kompletnie nie potrafią się odnaleźć w nowej stylistyce. Próbują być mroczni i poważni, a są po prostu przeraźliwie nudni. Trochę jak większość osób wygłaszających w szkołach znienawidzone pogadanki na temat narkotyków. One też chcą przekazać odbiorcom coś bardzo ważnego, ale sposób, w jaki z reguły to robią jest w stanie uśpić nawet największych szkolnych zawadiaków. Analogicznie, przez "Eat The Elephant" trudno będzie przebrnąć nawet najwytrwalszym słuchaczom.
Artysta: A Perfect Circle
Tytuł: Eat The Elephant
Wytwórnia: BMG
Rok wydania: 2018
Gatunek: Rock, Muzyka Elektroniczna
Czas trwania: 57:16
Ocena muzyki
-
-
Piotr
Nie zgadzam się z recenzją - moim zdaniem ta płyta nie jest wybitna, to oczywiste, ale nie jest też koszmarkiem. Bez przesady (choć okładka rzeczywiście nie grzeszy urodą). To naprawdę solidnie zrobiona płyta, fajnie się jej słucha.
0 Lubię -
Mark
Chłopaki nie odgrzewają kotleta, tylko próbują coś innego i od razu wielkie larum. Szczególnie, że płyta jest lżejsza. I wszyscy czekający na Toola okazują dezaprobatę. A wystarczy podejść do tej płyty na spokojnie. Nie oczekiwać, że to będzie nowy Tool (lub jego substytut) albo Puscifier. I da się słuchać - nie jest tak źle, jak niektórzy wieszczą.
1 Lubię -
Paweł Kłodnicki
Marku, najważniejsze w muzyce są dobre melodie i pomysły, a nie granie w określonej konwencji. "Eat The Elephant" nie ma ani jednego, ani drugiego i to jest jego problem, a nie to, że jest lekki i że to nie jest nowy Tool. Nie przeczytałeś chyba uważnie ostatniego akapitu.
0 Lubię -
Stranger
Wyjątkowa muzyka, cały czas przykuwa uwagę. Włączyłem rutynowo - jak większość nowości. Ale tak jak prawie wszystkie wyłączam po minucie, tak tej nie wyłączyłem do końca, wręcz słucham od nowa... Właściwie poza "zabrudzoną" gitarą cała reszta przemyślana i konsekwentna. I nie ma co analizować - to po prostu interesująca i angażująca muzyka.
1 Lubię
Komentarze (5)