Svvamp - Svvamp 2
- Kategoria: Rock
- Paweł Kłodnicki
Zadziwiający jest fakt, że właśnie w Szwecji najbardziej kwitnie retro rock, wprost nawiązujący do lat 70. Owszem, już wtedy ten kraj miał swoją rockową scenę, była ona jednak malutka i nieznacząca, a jedynie istniejący parę lat November zdobył jako taką popularność za granicą. Tymczasem obecnie... Blues Pills, Ghost, Witchcraft, Lugnet, a to tylko kilka ciekawszych przykładów. Pełen obraz da chociażby przejrzenie angielskiej Wikipedii. Parę lat temu tę liczną scenę postanowiła wesprzeć trójka przyjaciół - śpiewający perkusista Adam Johansson, gitarzysta Henrik Björklund i basista Erik Stählgren - którzy założyli zespół Svvamp. Już sama struktura rockowego power tria jest najlepszym możliwym hołdem dla tradycji blues-rockowej, a tu mamy jeszcze klasyczną produkcję, przez którą trudno uwierzyć, że ta muzyka powstała w XXI wieku. W dobie paskudnych brzmieniowo, skompresowanych płyt (za dobitne przykłady niech posłużą ostatnie albumy Judas Priest i Black Country Communion) przyjemnie jest usłyszeć album z brzmieniem skupionym na naturalności i selektywności, a nie podkręcaniu gałek na konsolecie do maksimum i "wojnie głośności" między instrumentami. Dodać do tego trochę wyczucia i dobrych kompozycji, i mamy "Svvamp 2".
Od czasu wydanego dwa lata temu debiutu, zatytułowanego (jakże by inaczej) "Svvamp", w muzyce grupy praktycznie nic się nie zmieniło. Trudno się zresztą temu dziwić - pozycja Svvamp jest jeszcze na tyle niepewna, że głupotą byłaby wyraźna zmiana stylu i tym samym potencjalne odepchnięcie od siebie dotychczasowych słuchaczy. Zbytnie kombinowanie mogłoby zresztą popchnąć muzyków w niekoniecznie dobrym kierunku, a tak zaproponowali kolejną porcję porządnego, nieprzekombinowanego grania. Dość małą porcję, trzeba dodać - album o długości ledwo przekraczającej 35 minut wydaje się czymś niezwykłym w czasach digitali i kompaktów. Jednak dzięki temu udało się uniknąć dłużyzn i wypełniaczy, a to zawsze wielki plus. Osobiście mam złudną, ale jednak silną, nadzieję, że Svvamp, wraz z innymi postępującymi podobnie grupami, stanie się choć częściowo fundamentem powrotu do tych standardów - im szybciej przeminie era ulegania pokusom pojemności nośników i zapychania albumów po brzegi zbędną treścią, tym lepiej.
Co miałem na myśli, mówiąc o "porządnym, nieprzekombinowanym graniu"? Świetne riffy i solówki, idealna współpraca między muzykami, luźny i szczery klimat bluesa. Wszystko jest tu takie, jakie być powinno. Czerpanie wzorców z Led Zeppelin czy Cream jest ewidentne, nie ma jednak mowy o byciu wyraźną kopią kogokolwiek, w przeciwieństwie do pewnej grupy, często bzdurnie wskazywanej jako największą nadzieję na odrodzenie rocka (mówię oczywiście o Greta Van Fleet). Jeden z najlepszych tego przykładów dostajemy już na starcie (pomijam zbędną, służącą za intro miniaturkę) w postaci "Queen", wzorcowego utworu blues-rockowego. Od razu słychać większą swobodę, której trochę brakowało na debiucie. Tam wszystkie utwory zdają się być zwarte do bólu, tu natomiast muzycy pozwolili sobie na więcej luzu. Dzięki temu muzyka wydaje się być bardziej oparta na wzajemnej interakcji, a nie dokładnych ustaleniach przed nagraniami. Oprócz "Queen" moim faworytem jest jeszcze kończący całość "Alligator" - takiego riffowania, jak w tych utworach nie powstydziłby się nawet Cream. Szkoda, że nie ma tu więcej takich skarbów, ale reszta w większości nie odstaje mocno poziomem. Mówię tu zwłaszcza o "Hillside", któremu żaden inny fragment nie dorównuje chwytliwością. Słuszny wybór na promocję albumu miesiąc przed premierą. W podobnym duchu rozbrzmiewa "Out Of Line", brzmiący jak utwór DeWolff. Z tym, że większość ich ostatniego albumu nie może się nawet równać z tym kawałkiem.
Nie wiem natomiast, w jakich okolicznościach mógł tu trafić wręcz pop-rockowy "Sunshine Street". Trudno nazwać to kombinowaniem, taka banalna melodyjka to raczej spory krok w tył. Za urozmaicenie na pewno nie można też uznać akustycznego, stonowowanego "Blues Inside". Melodię ma przepiękną, ale trwa niecałe dwie minuty, przez co służy raczej za przerywnik, na który zmarnowano dobry motyw. Można jednak wybaczyć te małe wpadki, bo poza nimi usłyszymy naprawdę sporo dobrego. Niby to tylko siedem utworów, ale przecież już ponad 40 lat temu Black Sabbath na "Master Of Reality" (gdzie realnie jest ich sześć) udowodnił, że mała ilość może równać się dużej jakości. Svvamp jest jedną z tych grup, które dają muzyce rockowej realne szanse na ozdrowienie. Mam tylko nadzieję, że zespołowi jednak uda się w kolejnych latach rozwinąć swój styl. Umiejętności są, dobre kompozycje są, kwitnący w głowie pomysł być może też już jest. Pozostaje tylko czekać i cieszyć się kawałkiem świetnej muzyki.
Artysta: Svvamp
Tytuł: Svvamp 2
Wytwórnia: RidingEasy Records
Rok wydania: 2018
Gatunek: Rock, Blues Rock, Hard Rock
Czas trwania: 35:16
Ocena muzyki
Nagroda
-
1piotr13
Zgadzam się, jest to świetny przykład prawdziwej muzyki, takiej bez elektronicznej otoczki. Wychodzi dwóch gości z gitarami, trzeci bębni i co, można? Taki powrót do korzeni muzyki, tego mi brakowało. Jednakże nie wiem czy to jest zamierzony efekt żeby to brzmiało jak w latach 70-tych, czy tak nagrany jest materiał, ale jakościowo mogłoby być lepiej. Niektóre kawałki brzmią trochę bez polotu, ciemno, trochę jakby przyduszone. Generalnie ten drugi album i tak brzmi lepiej niż pierwszy. Poprzedni jest dużo gorzej nagrany, kawałki brzmią trochę jakby były przesterowane, sprawdzałem na kilku sprzętach i wszędzie tak samo to brzmi, a szkoda bo muzyka jest przednia.
0 Lubię -
Paweł Kłodnicki
Hmm, w przypadku debiutu bym się zgodził, natomiast tu nic w brzmieniu mi bardzo nie przeszkadzało. Nie jest to wprawdzie ideał (znam tylko 3 albumy, które u mnie takowymi są), ale nie odniosłem wrażenia "przyduszenia" brzmienia. Może był to wynik zachwytu, jakiego doznałem, słysząc piękną, selektywną produkcję bez żadnych udziwnień. Naprawdę nie znoszę dzisiejszych standardów brzmienia, z kompresją i nienaturalną głośnością na czele.
0 Lubię -
1piotr13
Zresztą nie ma co narzekać bo i tak słucha się tego świetnie, oby więcej takiej muzyki. Dzięki Wam i tym płytom, które tu są recenzowane co jakiś czas, odkryłem kilka fajnych zespołów. Dzięki :) Dodam jeszcze, że jak dla mnie, to niedoścignionym wzorem jeżeli chodzi o produkcję i jakość nagrań są krążki The Alan Parsons Project. Prawdziwy majstersztyk i pomyśleć jeszcze jak dawno temu były one wyprodukowane. Teraz rzeczywiście liczy się loudness war.
0 Lubię
Komentarze (3)