Eddie Vedder - Earthling
- Kategoria: Rock
- Karol Otkała
Ciekawe, czy Eddie Vedder pogodził się już z tym, że każde jego solowe wydawnictwo będzie porównywane do albumu nagranego na potrzeby "Into The Wild". I niezależnie od tego, ile by owych wydawnictw nie było i jakiego poziomu by one nie reprezentowały, punktem odniesienia dla słuchaczy i tak będzie ścieżka dźwiękowa do filmu z 2007 roku. W przypadku wokalisty Pearl Jam sytuacja jest o tyle łatwa, że po swoim opus magnum nagrał tylko "Ukulele Songs" - krążek, który raczej nie sprostał ogromnym oczekiwaniom słuchaczy. W sumie trochę niesłusznie bo to całkiem przyjemna płyta. "Earthling" ukazuje się jedenaście lat później. Czy w tym czasie artyście udało się napisać materiał, który udźwignie oczekiwania fanów?
Do tej pory ukazały się trzy utwory promujące album. Dwa z nich miały premierę jeszcze w zeszłym roku, zaś trzeci ukazał się już po wydaniu "Earthling". "Long Way" ukazuje Veddera w bardzo delikatnej, wręcz soft rockowej wersji. Brzmi to relaksująco, ale raczej nie pozostaje na długo w głowie. Podobnie sytuacja przedstawia się w przypadku "The Haves", w którym pojawiają się klawisze, a całość ma lekko balladowy wydźwięk i momentami ociera się o twórczość macierzystej kapeli. Utworu słucha się z zainteresowaniem, ale nie ma co ukrywać - nie jest to coś, co chciałoby się zapętlić na godzinę. Już po premierze "Earthling" ukazał się "Brother The Cloud", który w końcu prezentuje żywszą odsłonę artysty, chociaż sam początek tego nie zapowiada. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach utwór nabiera rockowego pazura i od tego momentu można by go było podciągnąć pod twórczość Pearl Jam.
Utwory promujące "Earthling" w żaden sposób nie pomogły w zbudowaniu obrazu tego, co czekać nas będzie na płycie. Każdy kawałek jest z innej parafii i mógł świetnie wstrzelić się w gusta jednej grupy odbiorców, jednocześnie nie trafiając do drugiej. Jedynym, co można było wywnioskować, jest to, że nie będziemy mieli do czynienia z monolitem, a raczej zbiorem utworów pokazujących różne oblicza artysty. I faktycznie tak jest. "Earthling" przynosi niespełna 50 minut muzyki podzielonej na 13 utworów, którym w internetowych recenzjach podczepiono etykietę "dad rocka". Jest w tym sporo racji, jednak nie traktowałbym tego jako zarzut, ponieważ Vedder gra tę swoją tatusiną muzykę w bardzo subtelny sposób, do którego ciężko się przyczepić. Na krążku znajdziemy sporo delikatnych i spokojnych momentów, ale są też i takie, w których artysta pokazuje, że nie zapomniał o swoich korzeniach.
Hard rockowy "Good And Evil" bez problemu mógłby się znaleźć na którymś z albumów Pearl Jam. Podobnie sprawa ma się w przypadku "Rose Of Jericho". Stylistyką zaskakuje "Picture" z gościnnym udziałem Eltona Johna. Podobne odczucia towarzyszyły mi po wysłuchaniu dynamicznego "Try", w którym wykorzystano harmonijkę ustną. Może jest to odrobinę kiczowate, ale jednak wpada w ucho i sprawia, że do utworu chce się wracać. Niemal tak samo sytuacja wygląda w przypadku otwierającego album "Invincible", który jest na tyle chwytliwy i charakterystyczny, że zapamiętuje się go już przy pierwszym przesłuchaniu. Niestety, ze sporą częścią pozostałych utworów tak nie jest. W czasie odtwarzania albumu jako całości słucha się ich bardzo przyjemnie, ale raczej nie ma się potrzeby, aby wrócić do konkretnego utworu i skupić się tylko na nim.
Vedderowi udało się zbudować na opisywanym krążku wyjątkową atmosferę - bardzo ciepłą, wręcz rodzinną. Taką, w której chce się brać udział. Podobna aura otacza muzykę Marka Knopflera i w obu przypadkach sprawia, że nie czujemy się słuchaczami artysty światowego formatu, tylko kogoś nam bliskiego. Ów klimat robi tutaj całą robotę i sprawia, że odbiorca przymyka oko na to, że "Earthling" jest bardzo asekuracyjny i w zasadzie nie wnosi niczego nowego do portfolio artysty. Aura przykrywa tu większość niedoskonałości i sprawia, że albumu chce się słuchać i do niego wracać, nawet mimo tego, że od "Into The Wild" bardzo wiele go dzieli.
Artysta: Eddie Vedder
Tytuł: Earthling
Wytwórnia: Republic Records
Rok wydania: 2022
Gatunek: Rock
Czas trwania: 48:03
Ocena muzyki
Ocena wydania
-
Tomasz
Nie wiem, czego oczekiwał autor tekstu i w jakiej roli chciał zobaczyć Eddiego. Dla mnie świetna płyta nagrana z dobrze znaną ekipą muzyków z innych wielkich projektów muzycznych plus legendarny Elton John. Dobry, stary i dobrze znany Eddie Vedder.
0 Lubię -
Rolu
@Tomasz - ale czy ja krytykuję ten album? Mnie też się podoba mimo swojej zachowawczości i "tatusiowatości". Rozumiem jednak argumenty sceptyków i malkontentów.
0 Lubię -
Komentarze (3)