Piotr Schmidt Quartet - Saxesful
- Kategoria: Jazz
- Paweł Kłodnicki
Polska scena muzyczna potrzebowała wielu dekad, by móc choćby zrównać się z zachodnią pod względem jakości, brzmienia i dynamiki rozwoju. Od wszystkiego są jednak wyjątki. W tym przypadku jest nim przede wszystkim rodzimy jazz, który już w latach siedemdziesiątych stał na światowym poziomie. Przykłady można by mnożyć, żeby wspomnieć tylko o tak oczywistych, jak Tomasz Stańko czy Krzysztof Komeda, których największe dzieła zalicza się często do najlepszych albumów jazzowych w historii. Obecnie wśród polskich jazzmanów trudno jest znaleźć tak wybitne osobistości, ale przecież nie trzeba być drugim Komedą, by nagrać dobry album jazzowy. Zwłaszcza, jeśli ma się do tego odpowiednie umiejętności i pomoc innych zdolnych muzyków.
Piotr Schmidt to, przynajmniej w ostatnich latach, jeden z bardziej aktywnych artystów młodego pokolenia jazzowego podziemia. W ciągu ostatniej dekady brał udział w kilku projektach. Nazwy większości z nich zawierają wyłącznie lub między innymi jego nazwisko (Wierzba i Schmidt Quintet, Schmidt Electric), co wskazuje na to, że jest on raczej typem lidera, organizującym zespoły pod swoim kierownictwem. Nie dziwi więc nazwa jego najnowszego przedsięwzięcia - Piotr Schmidt Quartet (mimo że członkiem tego zespołu jest także Wojciech Niedziela - pianista o dłuższym stażu i większych zasługach, jak chociażby współpraca z Janem "Ptaszynem" Wróblewskim). Mimo wszystko jest to o tyle ciekawe, że, po pierwsze - ta dwójka miała już okazję wcześniej ze sobą współpracować w ramach projektu Piotr Schmidt & Wojciech Niedziela Duo, po drugie - na pierwszym albumie studyjnym kwartetu jasno słychać, że Schmidt nie jest w nim dominującą postacią. Więcej do powiedzenia, oczywiście pod względem muzycznym, ma tu zarówno Niedziela, jak i sztab zaproszonych gości, którzy w zasadzie nadają główny sens temu wydawnictwu.
Już tytuł albumu wskazuje na istotną rolę saksofonu. Na "Saxesful" usłyszymy (w roli gości specjalnych) kilku mniej lub bardziej uznanych muzyków grających na tym instrumencie. Wśród nich są między innymi Jan "Ptaszyn" Wróblewski i Zbigniew Namysłowski. Te dwa nazwiska z pewnością zwracają uwagę, bo nawet osoby niesłuchające jazzu raczej dobrze je kojarzą. Naturalnie, utwory z ich udziałem wzbudziły u mnie największą ciekawość. Obaj panowie wypadli zadowalająco, choć moim zdaniem trochę poniżej swoich możliwości. "Ptaszyn" jak zawsze czaruje subtelnymi partiami saksofonu przeplatającymi się z dźwiękami trąbki Schmidta w "You Don't Know What love Is", wydaje się jednak nieco wycofany i niepewny swojej roli w tym wykonaniu. Nie pomaga fakt, że jest to ponad dziewięć minut spokojnego grania. Mam wrażenie, że Wróblewski nie bardzo mógł się w tym odnaleźć i może właśnie lekki wzrost dynamiki pozwoliłby mu wyraźniej zaznaczyć swoją obecność. Mimo wszystko sympatycy długich, ładnych solówek saksofonowych mogą być usatysfakcjonowani. W nieco lepszej sytuacji jest Namysłowski, grający w "Alice In Wonderland" Sammy'ego Faina. Energetyczna gra sekcji rytmicznej daje mu więcej swobody i choć to wciąż jazz w bardzo "standardowym" wydaniu, to jednak wykonany na poziomie, jakiego można się po tym muzyku spodziewać. Doceniam również skromność Schmidta, który nie afiszuje się ze swoimi umiejętnościami i daje zaproszonym muzykom pole do działania. Nawet jeśli w przypadku "Ptaszyna" przyniosło to średni skutek, wciąż jest to postawa godna pochwały.
"Saxesful" to jednak nie tylko Wróblewski i Namysłowski. O niektórych z pozostałych gości można powiedzieć nawet więcej dobrego. Od najlepszej strony pokazuje się w "Stella By Starlight" Henryk Miśkiewicz, który chyba znakomicie dogadał się z kwartetem. 12 minut zdecydowanie należało do niego i Niedzieli, który również dostaje chwilę na zagranie bardzo dobrej solówki. Moim ulubieńciem jest jednak "Summertime" (świetny materiał na cover jazzowy, co pokazał już Coltrane), któremu brakuje tylko większej zadziorności, ale świetne partie basu i zgrabna gra Piotra Barona przeniosły mnie myślami do spowitemu dymem klubu, w którym akurat odbywa się koncert. To też najlepszy pokaz interakcji muzyków, którzy na całym albumie powinni współpracować właśnie tak, jak w tym utworze. Szkoda że tuż przed nim rozbrzmiewa zbędny "Central Park West", kurczowo trzymający się klimatu oryginału Johna Coltrane'a. Maciej Sikała ma niemniejsze umiejętności od wyżej wymienionych saksofonistów, ale jego gra brzmi nieco smętliwie (szkoda za to świetnych partii Niedzieli). Szkoda, że z bogatej "audioteki" Coltrane'a muzycy zdecydowali się właśnie na tak prostą, samą w sobie średnią udaną, balladę. Rekompensuje to podobny klimatem "What A Wonderful World" z repertuaru Louisa Armstronga (z udziałem Grzecha Piotrowskiego), pełen emocji i subtelności. Można by go jedynie skrócić o kilka minut, bo pod koniec zaczyna nieco przynudzać. Byłby to dobry koniec i tak już długiego albumu, bo "Blue Monk" już nic do niego nie wnosi. Adam Wendt naprawdę daje radę, ale zespół znów kurczowo trzyma się oryginału. Thelonious Monk ponad pół wieku temu prezentował o wiele bardzie porywające wykonania tej kompozycji. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby płyta była o wiele krótsza, ale przy 75 minutach właśnie ten fragment, wraz z "Central Park West", powinien iść do odstrzału.
Wspomniałem wcześniej o dwóch własnych utworach kwartetu, choć tak naprawdę jest tylko jeden. Bo trudno za takowy uznać miniaturkę "Interlude", pozbawioną kontekstu i niepotrzebnie wydłużającą album (z jakiegoś powodu takie fragmenty są zmorą dzisiejszej fonografii). Ani się jakkolwiek nie rozwija, ani nie jest ciekawa sama w sobie - muzycy grają sobie przez dwie minuty, po czym nagle przestają i przechodzimy do kolejnej ścieżki. Dobrym urozmaiceniem jest za to "Song For Tomasz", w którym nie słychać żadnego saksofonisty. Schmidt dostaje więc czas na pokazanie pełni swoich możliwości i... Kompletnie go nie wykorzystuje, ograniczając się raczej do ubogacania partii fortepianu, które grają tu główną rolę. Szkoda, zważywszy że na trąbce grać potrafi, co słychać w przynajmniej kilka razy. Oczywiście, tytuł "Saxesful" nie wziął się znikąd, ale miałem nadzieję usłyszeć więcej trąbki w tej właśnie kompozycji, w której jest ona jedynym instrumentem dętym.
Nie mogę powiedzieć, bym był zachwycony tym wydawnictwem, ale z pewnością umiliło mi ono wieczór. Jego największą zaletą, oprócz składu, jest skromność lidera, który zaprosił uzdolnionych instrumentalistów nie tylko ze względu na siłę ich nazwisk (choć moim zdaniem uczciwsze byłoby uwzględnienie nazwiska Niedzieli w nazwie tego projektu). Jednak efekt mógł i powinien był być nieco lepszy, a już na pewno nie zaszkodziłaby selekcja materiału. "Saxesful" wstydu polskiemu jazzowi nie przynosi i zasługuje na uwagę, ale jego obszerność może odstraszać. Powinien być za to idealną opcją na spokojny, niedzielny wieczór.
Artysta: Piotr Schmidt Quartet
Tytuł: Saxesful
Wytwórnia: SJ Records
Rok wydania: 2018
Gatunek: Jazz
Czas trwania: 75:58
Ocena muzyki
Ocena wydania
-
Pablo
W tekst pewnie przypadkiem wkradł się błąd - polski jazz był mega mocarny i światowy już w latach 60. Wtedy ukazał się "Astigmatic" Komedy - największe dzieło polskiej muzyki powojennej - ale też chociażby wydawnictwa Andrzeja Trzaskowskiego ("A. T. Quintet", "Seant"), Andrzeja Kurylewicza ("10 + 8", "Go Right"), Jerzego Milana ("Baazar"), Zbigniewa Namysłowskiego ("Z. N. Quartet") i innych. Oczywiście w latach 70. polski jazz dalej był wielki, a liczba wybitnych wydawnictw jeszcze większa, żeby wspomnieć tylko o dziełach Tomasza Stańki (to jest w ogóle temat na osobny komentarz), The Quartet, Zbigniewa Seiferta ("Man of the Light"!!!), Michała Urbaniaka, Extra Ball, Laboratorium, Janusza Muniaka, Krzysztofa Sadowskiego, Ossian, czy słynnym "Winobraniu" Namysłowskiego ;)
0 Lubię -
Paweł Kłodnicki
Pisząc tekst, w głowie miałem lata 70. I tak już zostało, chyba głównie ze względu na to, że wtedy estyma polskiego jazzu eksplodowała i bardziej "rozeszła się po świecie". Częściej też polscy jazzmani współpracowali z muzykami z zagranicy. Ale, oczywiście, trudno nie przyznać Ci racji ;)
0 Lubię
Komentarze (2)