Ill Considered - Ill Considered 6
- Kategoria: Jazz
- Paweł Kłodnicki
"Ill Considered 6" stanowi logiczną kontynuację swojego poprzednika i w zasadzie mógłby tworzyć z nim jeden album. Sugeruje to nawet okładka, będąca po prostu lustrzanym odbiciem tej zdobiącej "piątkę". Jedyny sens podzielenia tego materiału na dwie części widzę w chęci zachowania "winylowego" czasu trwania każdego z nich, choć drobna selekcja mogłaby temu szybko zaradzić, dając w pełni dopracowaną, odpowiednio różnorodną, a przy tym spójną płytę. Ale przede wszystkim, jest to najlepsze, jak do tej pory, studyjne wydawnictwo Ill Considered (choć debiut jest silną konkurencją). Zgodnie z duchem jazzu, ogromna pracowitość (dla przypomnienia, 9 albumów w ciągu półtora roku) nie wymęczyła muzyków i ich zgrania i zdolności do zdyscyplinowanej improwizacji, która jest podstawą wszystkich utworów zespołu.
Płytę otwiera jeden z najlepszych motywów basowych, jakie słyszałem. Stawiam go niemal na równi z tym, który prowadzi "Yesternow" Milesa Davisa. Świetny punkt wyjścia dla saksofonu Rahmana, jak zawsze brzmiącego pięknie i subtelnie. Nie wiem jak muzycy mogli urwać tak świetną kompozycję (zatytułowaną "Lies") w trzeciej minucie, gdy mogłaby to być podstawa do znakomitej improwizacji. To jednak i tak lepsze od nic nie wnoszącej miniaturki "Waterfall", równie zbędnej, co komentarz na jej temat. Ze względu na dalszą zawartość, można ten niezrozumiały ruch wybaczyć, choć niesmak jednak pozostaje. Na szczęście, więcej takich idiotycznych ucięć tu nie uświadczymy i reszta utworów to już pełnoprawne kompozycje. Choć wszystkie brzmią jak nagrane podczas tej szamej sesji, co "Ill Considered 5", to jednak sprawiają lepsze wrażenie i wydają się po prostu ulepszoną, bardziej kompletną wersją tamtego albumu. I to mimo faktu, że wszystko tu jest znajome - transowy bas, gęste, funkowo-egzotyczne perkusjonalia i uduchowione, nieustannie trącące orientalnym klimatem parte saksofonu.
Ostatni z tych elementów jest największym atutem zespołu, który przyciągnął mnie do jego muzyki i najmocniej przy niej trzyma. Gra Idrisa Rahmana jest po prostu piękna i ujmująca, a przy tym może nie oryginalna, ale całkiem osobliwa. Choć inspiracje saksofonisty są bardzo wyraźne, to nie skręca on zbyt mocno w stronę ani Johna Coltrane'a, ani Pharoaha Sandersa czy Wayne'a Shortera. Choć już w "Gunning" pokazuje nieprzeciętne umiejętności, to moim zdaniem najlepiej wypada w bardziej stonowanych utworach, jak "Ward". To jeden z najlepszych konstrukcyjnie utworów grupy - z początku Rahman buduje swoim saksofonem "pustynny" klimat (właśnie z tego typu miejscem kojarzy mi się taka gra), by po chwili, bardzo powoli, mogła do niego dołączyć sekcja rytmiczna. Choć utwór z każdą minutą nabiera nieco gęstości i intensywności, to wciąż jest to rozmarzona, delikatna muzyka.
W "Amber" robi się jeszcze bardziej eterycznie, za sprawą hipnotyzujących dźwięków gitary Steve'a Ashmore'a. Choć muzyk nie jest pełnoprawnym członkiem zespołu, miał już okazję z nim wcześniej współpracować, choćby podczas koncertu w Camden Town, którego rejestrację wydano później na albumie. Spisał się równie dobrze tu, jak i tam. W "I didn't" uwagę po raz kolejny uwagę przyciąga gęsty, monotonny bas i przeciągłe dźwięki saksofonu, a także nieco oddalona perkusja, świetnie podkręcająca klimat. Funkowy, nieco pokręcony "Single Leaf" sprawia wrażenie, jakby muzycy chcieli zagrać coś podobnego do "Pangei" lub "Agarthy" Milesa Davisa, jednak brzmiącego nieco nowocześniej. Mimo początkowego wrażenia chaosu, wyszedł z tego bardzo dobry utwór, z punktem kulminacyjnym w postaci świetnej solówki Rahmana. "Predator" wyraźnie faworyzuje sekcję rytmiczną, które jest na pierwszym planie, zostawiając w oddali saksofon i jednostajne, podkręcające nastrój zgrzyty. Odpuściłbym sobie za to króciutki, dodany na koniec "Percolator", dodany tu chyba na siłę. W porównaniu do reszty albumu, jest wykonany wyjątkowo topornie, jakby grali tu zupełnie inni muzycy, których zarejestrowano przypadkiem podczas pierwszych prób nagraniowych. Mógłby sprawiać lepsze wrażenie, gdyby nie irytujące, "nowoczesne" dźwięki, które nie wnoszą tu żadnej jakości. Ta wpadka nie jest jednak w stanie zepsuć wspaniałego klimatu reszty albumu.
Muzyka Ill Considered jest naprawdę ciekawa i pełna potencjału. Szkoda, że muzycy trochę go marnują, nadużywając "dobrodziejstw" Bandcampa, ograniczając w studiu swoje możliwości (których pełnię pokazują ich koncerty) i uporczywie unikając wydania naprawdę porządnego wydawnictwa studyjnego, w pełni pokazującego ich umiejętności. Jak słusznie zauważył autor komentarza pod recenzją Ill Considered 5, grupie bardzo brakuje fachowego producenta z zewnątrz, który mógłby nieco uspokoić jej politykę wydawniczą i popchnąć ją w jakimś konkretnym kierunku, choćby poprzez staranniejszą selekcję materiału. Mimo tych bolączek, "Ill Considered 6" podoba mi się na tyle, że ocena musi być odpowiednio wysoka.
Artysta: Ill Considered
Tytuł: Ill Considered 6
Wytwórnia: Ill Considered Music
Rok wydania: 2019
Gatunek: Jazz, Jazz Fusion, Spiritual Jazz
Czas trwania: 35:57
Ocena muzyki
Nagroda
Komentarze