King Crimson - Live at the Orpheum
- Kategoria: Rock
- Paweł Pałasz
Album "Live at the Orpheum", dostępny na winylu lub w zestawie CD/DVD-A, został zarejestrowany w trakcie zeszłorocznej trasy reaktywowanego King Crimson po Stanach - a konkretnie 30 września i 1 października 2014 roku w Los Angeles. Album przynosi zaledwie czterdzieści minut muzyki, chociaż zespół na obu występach grał znacznie dłużej - na płycie pominięto między innymi "21st Century Schizoid Man", "Pictures of a City" i "Larks' Tongues in Aspic". Są natomiast po dwa utwory z albumów "Islands" ("The Letters", "Sailor's Tale") i "Red" ("One More Red Nightmare", "Starless"), a także tytułowa kompozycja ze znacznie późniejszego "The ConstruKction of Light".
Całość zaczyna się od "Walk On: Monk Morph Chamber Music", czyli ambientowego kolażu, zawierającego fragmenty albumu "(No Pussyfooting)" Roberta Frippa i Briana Eno, a także różnych utworów King Crimson. Pierwszym właściwym utworem jest zadziorny "One More Red Nightmare", który podczas tej trasy miał swoją koncertową premierę - po 40 latach od wydania go na niepromowanym trasą albumie "Red". Wykonany został dość blisko studyjnego pierwowzoru, chociaż skrócono go o całą minutę. Nie do końca przekonuje mnie jakby wymęczony śpiew Jakszyka, ale jestem pewien, że sam John Wetton nie byłby obecnie w stanie zaśpiewać tego lepiej. "Banshee Legs Bell Hassle" to krótki perkusyjny popis Gavina Harrisona, w ogóle nie podobny do tego, co powszechnie znane jest pod nazwą "solówka perkusyjna" - zaskakuje bowiem swoją delikatnością.
Utwór "The ConstruKction of Light" został okrojony do pierwszej, instrumentalnej części. To niezwykła kompozycja, a w nowej aranżacji - wzbogaconej o saksofon - robi jeszcze większe wrażenie. A dalej pojawiają się dwa równie wspaniałe utwory z niedocenianego albumu "Islands" - "The Letters" i "Sailor's Tale". W tym pierwszym Jakszyk jako wokalista poradził sobie doskonale. Słychać, że w takich łagodniejszych klimatach czuje się zdecydowanie najlepiej. Potwierdza to także finałowy "Starless", czyli jedna z najpiękniejszych kompozycji w dorobku King Crimson. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że Jakszyk zaśpiewał tutaj lepiej, niż Wetton w studyjnej wersji. Trochę zmienił się ten utwór także w warstwie muzycznej - gitarowe solówki w części wokalnej są trochę mniej subtelne, nabrały ostrości, natomiast instrumentalna część wypada trochę łagodniej, chociaż w pewnym momencie nabiera ciężaru.
"Live at the Orpheum" pokazuje, że muzycy są w doskonałej formie i zaostrza apetyt na premierowy materiał. Jeżeli na nowym albumie znajdą się utwory choćby w połowie tak dobre, jak te zawarte tutaj, to powrót King Crimson może okazać się najlepszym powrotem ostatnich lat. Wadą "Live at the Orpheum" jest natomiast jej długość... A właściwie krótkość. Gdyby znalazły się tutaj także wymienione wcześniej utwory, otrzymalibyśmy pełniejszy obraz aktualnego wcielenia grupy. Bardzo ciekawi mnie, jak muzycy poradzili sobie z utworami pierwszego składu King Crimson, z którego przetrwał tylko Robert Fripp.
Artysta: King Crimson
Tytuł: Live at the Orpheum
Wytwórnia: DGM
Rok wydania: 2015
Gatunek: Rock Progresywny, Jazz Rock
Czas trwania: 40:56
Ocena muzyki
Nagroda
Komentarze