John Mayall - Talk About That
- Kategoria: Rock
- Paweł Kłodnicki
John Mayall jest już niestety muzykiem mocno zapomnianym. I jest to cholernie niesprawiedliwe. Mówimy tu bowiem o jednej z najważniejszych postaci w historii muzyki. Gdyby stworzyć choćby uproszczony schemat historii powstawania gatunków muzycznych i powiązań między nimi, to nazwisko Mayalla można by połączyć grubą kreską nawet z hard rockiem, a tym samym także z heavy metalem. Jest on bowiem ojcem brytyjskiego bluesa, tudzież blues rocka. Oczywiście jest to pewne uproszczenie. Jeden z najwspanialszych gatunków muzycznych nie mógł powstać za sprawą tylko jednej osoby. Pokłony należą się także choćby grupie Paul Butterfield Blues Band. Jednak to właśnie Mayall był głównym nestorem całego ruchu, jako najstarszy (a z pewnością jeden z najstarszych) przedstawiciel pokolenia brytyjskich rockmanów zafascynowanych bluesem i zdefiniował, jak grać go "po angielsku". W jego zespole Bluesbreakers grało wielu znamienitych muzyków, przy czym niektórzy dosłownie wyszli spod jego skrzydeł. Wyliczenie ich wszystkich wydłużyłoby tę recenzję dwukrotnie, ograniczę się więc tylko do kilku. Eric Clapton i Jack Bruce - Cream. Peter Green - współtwórca i pierwszy lider Fleetwood Mac, dziś znanego niestety głównie ze swej późniejszej, pop-rockowej twórczości. Mick Taylor - najlepszy instrumentalista, jaki kiedykolwiek grał w The Rolling Stones. Mick Fleetwood i John McVie - Fleetwood Mac. Keef Hartley i Aynsley Dunbar - wybitni perkusiści, którzy po odejściu z Bluesbreakers założyli własne zespoły blues-rockowe. Freddy Robinson - zapewne najmniej znany spośród tych muzyków fantastyczny gitarzysta. Czy komuś potrzeba więcej?
Mayall był i jest artystą z krwi i kości. Zdarzały mu się wpadki, jednak nigdy na dłuższą metę nie godził się na kompromisy. Nie próbował dostosowywać się do trendów ani na siłę zaskarbić sobie uznania słuchaczy. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych faktycznie chłonął różne gatunki (folk, jazz czy funk) i adaptował je do swojej twórczości, ale robił to z pomysłem i klasą. Zawsze grał pięknego bluesa i zapewne z tego powodu popadł w pewne zapomnienie. Jednak dzięki tej zawziętości i robieniu po swojemu dał światu nie kilka, nie kilkanaście a kilkadziesiąt udanych albumów (są wśród nich rzeczy wybitne, dobre i bardzo dobre). Zetknąłem się z niemal cała jego dyskografią i choć zdarzało mu się nagrywać słabsze rzeczy, to nigdy nie słyszałem niczego naprawdę złego. Z radością mogę stwierdzić, że jego najnowszy album, wydany w zeszłym roku, trzyma ten bardzo wysoki poziom. Sam fakt, że w wieku 84 lat (!) facetowi wciąż się chce, jest godny podziwu, ale to, że w ogóle jest w stanie, szokuje mnie jeszcze bardziej. OK, Stonesi są znacznie bardziej skrajnym przypadkiem. Jednak większości znanych mi osób będących w tym wieku trudno byłoby choćby utrzymać gitarę. Tymczasem Mayall wciąż nagrywa i koncertuje. Zważywszy na to, z jaką częstotliwością to robi, nie śmiem nawet zakładać, że wydał już swoje ostatnie "muzyczne tchnienie". Powiem więcej, wiele młodych zespołów nie jest w stanie mu dorównać pod względem kompozycji i wykonania. Życzyłbym sobie, by nowi wykonawcy umieli pisać utwory na takim poziomie. I nie chodzi tu o poziom skomplikowania czy ultraambicje (to przecież blues), ale same pomysły i melodie.
Pewnym zaskoczeniem i zmyłką może być rozpoczynający płytę utwór tytułowy. Mało w nim bluesa, to w zasadzie niemal czysty funk rock. I o dziwo, równie dużo w tym polotu i finezji, co w pozostałych utworach. Wyszło to Mayallowi znacznie lepiej, niż pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy nagrywał całe albumy w takim klimacie. Reszta "Talk About That" to w zasadzie przegląd po różnych odmianach bluesa. Usłyszymy go tu w wersji nowoorleańskiej ("It's Hard Going Up"), ujazzowionej ("You Never Know"), ufunkowionej ("Blue Midnight"), tradycyjnej ("Goin' Away Baby) a także urockowionej, najbliższej twórczości Bluesbreakers ("Across The County Line"). Prosty, acz genialny zabieg, dzięki któremu album nie jest monotonny. Takiemu zróżnicowaniu zawdzięczamy też nieco szersze instrumentarium - usłyszymy harmonijkę, pianino elektryczne, czasem instrumenty dęte. Dla samej zasady pochwalę też selektywne, piękne brzmienie, tak bardzo dalekie od dzisiejszych standardów kompresowania każdej sekundy materiału. Tak jak produkcja (i nie tylko) starych albumów Mayalla broni się do dzisiaj, tak i ten nie zestarzeje się pod tym względem ani za 10, ani za 50 lat.
Nie ma tu żadnego wyraźnie słabszego momentu, znalazły się za to dwie perełki - chwytliwy "Cards On The Table" i balladowy "The Devil Must Be Laughing". To zdecydowanie najlepsze fragmenty albumu, nie tylko ze względu na najbardziej udane melodie, ale także obecność świetnego gitarzysty Joego Walsha (kłania się "Hotel California"), który ubarwił je fantastycznymi partiami. Solówki, jakimi uraczył te utwory godne są najlepszych lat Bluesbreakers. Wielka szkoda, że nie zagrał na całym albumie. Rocky Athas daje radę, ale to nie ten poziom. Gdybyśmy mieli okazję usłyszeć Walsha w każdym utworze, mielibyśmy być może do czynienia z jednym z najlepszych albumów Mayalla w ogóle. Co nie znaczy, że Athas nie miał swoich "momentów". Solówka w "Blue Midnight" wyszła mu tak dobrze, że o jej zagranie podejrzewałem także Walsha. Świetnie poradził sobie też w "Across The County Line". Niestety przez resztę albumu nie wykorzystuje potencjału, który pokazuje w tych utworach. Do czasu grania solówek często zdaje się być niewidoczny, a i te nie zawsze są porywające. Znacznie więcej do roboty ma sam Mayall, niekoniecznie na gitarze (tutaj zawsze oddawał główne pole innym), ale na klawiszach (zwykłe i elektryczne pianino, organy), które determinują charakter wielu utworów, a także harmonijce, której wciąż jest mistrzem. Chyba tylko Paul Butterfield jest równie dobrym harmonijkarzem, co Mayall. Wokalnie też radzi sobie nadzwyczaj dobrze - słychać upływ czasu, ale głos praktycznie nigdy mu się nie załamuje, dzięki czemu wciąż śpiewa gładko i na luzie. Chciałbym dziś, jako 22-letni chłop w sile wieku, mieć tak dobrą barwę głosu i tak dobrze śpiewać, jak on.
"Talk About That" raczej nie przysporzy Mayallowi nowych słuchaczy, ale przecież on wcale o nich nie zabiega. Szczerość i naturalność tego materiału jest wręcz ujmująca. Co jednak ważniejsze, może być realną zachętą do zagłębienia się w jego wcześniejszą twórczość. Wszystko, co nagrał w latach 1966-1973 to niekwestionowana klasyka rocka, której wstyd nie znać. Jeśli choć kilka osób odkryje ją właśnie dzięki temu skromnemu albumowi, to nadaje mu to nawet większej wartości, niż sama muzyka. A i dla niej warto przysiąść i przez niecałą godzinę poczuć się jak w zacnym, bluesowym klubie.
Artysta: John Mayall
Tytuł: Talk About That
Wytwórnia: Forty Below Records
Rok wydania: 2017
Gatunek: Rock, Blues, Blues Rock
Czas trwania: 47:29
Ocena muzyki
Nagroda
Komentarze