Marillion - Script For a Jester's Tear
- Kategoria: Rock
- Radomir Wasilewski
Marillion to dziś bezdyskusyjna klasyka rocka progresywnego i jeden z najbardziej wpływowych zespołów w historii gatunku. Choć jego płytoteka, a szczególnie albumy nagrane po odejściu ze składu wokalisty Fisha, wzbudza wśród fanów pewne kontrowersje i podziały, nikt nie kwestionuje pierwszych dokonań zespołu oraz ich roli w kształtowaniu się współczesnego oblicza muzyki progresywnej. Mimo że zespół powstał w końcówce lat siedemdziesiątych, to na swój debiut czekał dość długo. Jednak wydana w 1983 roku płyta "Script For a Jester's Tear" okazała się prawdziwą petardą. Już od samego początku członkowie zespołu pokazali światu swoje oryginalne pomysły na granie gatunku, odróżniające się od klasyków z lat siedemdziesiątych, i to pomimo pozostawania pod wpływem i inspiracją starszych kolegów.
Debiut Anglików to sześć kompozycji, z których pięć tworzy epickie, wielowątkowe suity, trwające około 7-8 minut każda. Do tego dochodzi jedna krótsza, dużo bardziej przystępna piosenka. Podział na utwory ambitne i rozbudowane oraz prostsze, bardziej piosenkowe stanie się charakterystyczny dla twórczości Marillion. Zmieniać się będą jedynie proporcje miedzy obydwoma typami kawałków. Oryginalne są też składniki, z których przygotowano dźwiękową ucztę. Pierwotny Marillion to przede wszystkim pastelowe, wielobarwne pejzaże klawiszy obsługiwanych przez Marka Kelly'ego w charakterystyczny dla lat osiemdziesiątych, lekko syntetyczny sposób ze sporą ilością zabaw dźwiękami oraz ambitnymi partiami solowymi. Mimo, że klawisze są dominujące w warstwie dźwiękowej, sporo do powiedzenia mają też gitary Steve'a Rothery'ego. Muzyk potrafi zarówno zagrać ostrzej i agresywniej, z elementami hard rocka a nawet punk rocka, jak i koić zmysły słuchacza akustycznymi wstawkami. Nie brakuje ambitnych, długich solówek, w których można odnaleźć nawiązania do płynącego stylu gry Davida Gilmoura z Pink Floyd. Pojawia się też trochę charakterystycznego dla późniejszej twórczości Marillion, melancholijnego łkania na gitarze. Ponieważ spora część utworów jest dość spokojna i nastrojowa, sporo do powiedzenia ma też wyrazisty, często wysuwający się na pierwszy plan, głęboki bas Pete'a Trewavasa. Najmniej wyróżnia się perkusista Mick Pointier, uderzający w bębny w prosty, typowy dla tej epoki sposób, przypominający trochę brzmienie automatu perkusyjnego. Oczywiście pisząc o Marillion nie można zapomnieć o miękkim, rozmarzonym ale niepozbawionym zadziorności i charyzmy wokalu Fisha, który stanie się źródłem inspiracji dla olbrzymiej ilości progresywnych zespołów rockowych i metalowych. Bajkowość, epickość oraz lekki, wiosenny klimat całości to kolejne cechy stylu grupy, wzmacnianego przez charakterystyczne, wielobarwne, obrazkowe okładki płyt. Pewną wadą debiutu jest jego brzmienie - dość surowe, pozbawione głębi i nie do końca ukazujące potencjał instrumentalistów. Do tego zostało utrzymane w typowej dla lat osiemdziesiątych syntetycznej, inspirowanej muzyką elektroniczną manierze producenckiej, przez co dzisiaj lekko już trąci myszką.
Spośród albumów nagranych z Fishem, "Script For a Jester's Tear" wydaje się być pozycją najtrudniejszą, której pełne rozgryzienie wymaga co najmniej kilku sesji odsłuchowych. Wiąże się to ze sporym rozbudowaniem większości utworów, które w sposób liniowy (trochę na wzór kompozycji Genesis) prezentują słuchaczowi poszczególne motywy i jedynie miejscami trzymają się prostszych schematów zwrotkowo-refrenowych. Niestety ta ambicjonalność nie zawsze idzie w parze z dobrym zgraniem poszczególnych motywów i zdarza się, że przejścia między nimi są trochę przypadkowe. Zaletą za to jest fakt, że w przeciwieństwie do późniejszej, w większości spokojnej, wolnej i stonowanej twórczości grupy, mamy tutaj sporo dynamiki i młodzieńczej energii. Dużą jej dawkę można odnaleźć w otwierającej całość kompozycji tytułowej, w której Marillion płynnie balansuje między rockowym czadem i dynamiką a epickimi zwolnieniami, ukazującymi klasę śpiewu Fisha i wielobarwne, momentami mocno folkowe (w stylu Jethro Tull) brzmienia klawiszy Marka Kelly'ego.
"He Knows You Know" to jedyna na albumie prostsza, krótsza, dość chwytliwa kompozycja, z racji swojej dynamiki, melodyjności oraz zwartej struktury będąca drogowskazem dla rozwoju stylu zespołu w przyszłości. Sporą epickość i ambicje zespół pokazuje w kolejnym utworze, dostojnym i wielowątkowym "The Web", którego punktem kulminacyjnym jest wspaniały pojedynek na "płynące" solówki między gitarą a klawiszami. Połamany rytmicznie, nerwowy "Garden Party" to swoisty kompromis między chwytliwymi zwrotkami a ambitniejszymi zawijasami i wycieczkami solowymi Marka Kelly'ego i Steve'a Rothery'ego. Prawdziwą perełką jest jednak najspokojniejsza i najbardziej stonowana kompozycja "Chelsea Monday", w której odbiorcę czaruje najpierw łkająca gitara nałożona na głębokie brzmienie basu i prosty, automatycznie wystukiwany rytm, a dalej nostalgiczna, epicka solówka. Po takiej dawce romantyzmu, dynamiczny, wielowątkowy, miejscami wręcz agresywny "Forgotten Suns" brzmi prawie jak kawałek punkrockowy, będąc również dowodem tych mniej dostojnych korzeni muzyki Marillion.
"Script For a Jester's Tear" to bardzo udany, choć momentami nie do końca doszlifowany początek zespołowej historii. Mimo słyszalnych wpływów Genesis, Pink Floyd czy Jethro Tull Marillion od początku wypracował sobie oryginalny styl, który na wiele lat miał stanowić podstawę do ewolucji muzyki zespołu. Na debiucie odnaleźć też można kilka utworów, które bez dwóch zdań można nazwać klasyką zespołowej twórczości, a kilka wyjątkowych fragmentów (przede wszystkim środkowa część "The Web") to jedne z najlepszych rzeczy, jakie stworzono w całej historii rocka progresywnego. Mimo, że osobiście wolę kolejne płyty nagrane z Fishem, a także kilka pozycji z udziałem Steve'a Hogartha, doceniam również surowość debiutu oraz ambicję i pomysłowość, jakimi cechowali się członkowie Marillion w pierwszych latach swojej oceny. Stąd - mimo trochę niższej oceny - także tę pozycję uważam za obowiązkową dla każdego fana twórczości Anglików oraz miłośników rocka progresywnego.
Z wypuszczanych na rynek w późniejszych latach reedycji "Script For a Jester's Tear" warto zaopatrzyć się w ciągle dostępną na rynku dwupłytową wersję tego wydawnictwa. Dołączony do niej bonusowy CD zawiera w większości niepublikowane na pełnych płytach rarytasy, w tym pełną a nawet rozszerzoną zawartość wydanej w 1982 roku EP-ki "Market Square Heroes/Three Boats Down to a Candy". Ten trzyutworowy materiał przez wielu fanów jest otoczony prawdziwym kultem i traktowany jak właściwy debiut Marillion, mimo że nigdy nie doczekał się oficjalnego wydania. Umieszczone na nim piosenki to klasyki zespołowej twórczości, łączące rockową dynamikę i zadziorność z pierwszymi próbami progresywnych zagrywek wysokiego lotu. Zostały one nagrane w podobnym czasie co debiut, ale brzmią jeszcze surowiej, bardziej garażowo i mniej profesjonalnie niż płyta z 1983 roku. Pod względem muzycznym stanowią doskonałe uzupełnienie materiału ze "Script For a Jester's Tear". Pierwsze dwie, tytułowe kompozycje to Marillion w wersji dynamicznej, chwytliwej i rockowej (zwłaszcza pełen życia, wielobarwny "Market Square Heroes" ma inklinacje do bycia hitem dużego kalibru), jednak w największym stopniu uwagę przykuwa "Grendel". Ten prawie 20-minutowy kolos jest do dziś najdłuższym utworem napisanym przez angielski zespół. Mimo, że momentami czuć w nim pewną naiwność kompozytorską, do dziś robi duże wrażenie. Głównie ze względu na przyswajalność kompozycji, energię i witalność muzyków, a także ciekawe zmiany nastroju, w tym płynne przejścia od fragmentów klimatycznych i wyciszonych do szybkich, o wyraźnie rockowym, a nawet punkowym charakterze. Nie brakuje w nim też sporej dawki popisów instrumentalnych i świetnych pojedynków na solówki między Stevem Rotherym a Markiem Kellym. Całość została utrzymana w stylu, z którego znany i lubiany jest Marillion wśród fanów. Ostatnią z niepublikowanych rarytasów jest dołączony do singla "He Knows You Know" zwięzły, spokojnie płynący przed siebie "Charting the Single", który został zbudowany na monotonnie wybijanym, prostym rytmie oraz stylizowanym na brzmienie organów tle, do którego stopniowo dołączają pozostałe instrumenty. Kawałek nie jest zły, ale Marillion ma sporo lepszych w swojej bogatej dyskografii. Kompilację uzupełniają wersje demo "Chelsea Monday" i "He Knows You Know" - obie krótsze o około minutę od podstawowych, znanych ze "Script For a Jester's Tear", brzmiące dużo surowiej i bardziej mrocznie, jednak nie tak ciekawe, jak wersje płytowe (szczególnie "He Knows You Know" sporo zyskał w przyszłości). Ostatnim utworem z bonusowej płyty jest późniejsza, nagrana już w czasach "Fugazi", profesjonalna wersja "Market Square Heroes", która znalazła się na singlu "Punch and Judy". Robi ona jednak gorsze wrażenie od pierwowzoru, zarówno ze względu na słabsze zaangażowanie muzyków w grę, jak i zbyt duże upodobnienie - głównie za sprawą mocno "ejtisowego" brzmienia klawiszy - do typowych, softrockowych przebojów z przedostatniej dekady XX wieku.
Artysta: Marillion
Tytuł: Script For a Jester's Tear
Wytwórnia: EMI
Rok wydania: 1983
Gatunek: Rock Progresywny
Czas trwania: 46:41
Ocena muzyki
-
Pablo
Błagam! To nie jest żaden rock progresywny, tylko regresywny. Inaczej mówiąc, neo-prog. Bezczelne powielanie pomysłów Genesis, Camel i w mniejszym stopniu innych klasycznych zespołów, bez żadnego wkładu własnego. Tak jest przynajmniej na dwóch pierwszych albumach, bo na słynnym "Misplaced Childhood" jest to już po prostu pop rock. Rockiem progresywnym są natomiast zespoły, które nie chciały grać w konkretny sposób, tylko eksperymentowały - z brzmieniem, z wplataniem do rocka elementów innych gatunków - faktycznie poszerzając granice rocka. Każdy z nich miał własny, oryginalny styl. Radomirze, proszę Cię, nie siej dezinformacji.
5 Lubię -
RadomirW
Idąc tym tokiem myślenia to należałoby uznać, że wszystkie zespoły z kręgu umownie nazywanego progresywnym, które tworzyły w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nie grały tego gatunku. Nie jest to pogląd powszechnie przyjęty i ja także się z nim nie zgadzam. Pozostanę więc przy swojej opinii, choć oczywiście daję każdemu prawo do tego, by nie lubić wczesnej twórczości Marillion. Inna sprawa, że to, co podajesz jako definicję muzyki zespołów z kręgu rocka progresywnego, pasuje do twórczości Marillion z tym, że w okresie po odejściu ze składu Fisha.
0 Lubię -
Pablo
Bo nie grały. Ze znanych zespołów zaczynających karierę długo wcześniej, jedynie King Crimson w latach 80. i 90. zachował progresywne podejście, cały czas się rozwijając i twórczo adaptując elementy nowych stylistyk (choć już tak bardzo nie wykraczających poza rockową stylistykę). Poza tym, w latach 80., przynajmniej na początku, sporo działo się na scenie avant-progowej (nurt rock in opossition, zeuhl, itd.). Natomiast ci popularni wykonawcy z lat 80. i 90. - w rodzaju Marillion, Pendragon, itd. - nie odkrywali niczego nowego, a jedynie chcieli grać dokładnie tak, jak zespoły, którymi się inspirowali. I dlatego powszechnie są zaliczani do neo-proga, a nie rocka progresywnego. Pisanie o Marillion jako o "klasyce rocka progresywnego i jednym z najbardziej wpływowych zespołów w historii gatunku" ewidentnie świadczy o nieznajomości tematu, bo nie jest to rock progresywny (a tym bardziej jego klasyka, skoro zespół rozpoczął działalność długo po prekursorach i nie wniósł nic własnego), a jeśli wywoływał jakiś wpływ, to wyłącznie pośredni, bo wykonawcy inspirujący się Marillion w rzeczywistości inspirowali się Genesis i innymi klasycznymi grupami.
3 Lubię -
RadomirW
Skoro uważasz, że takie grupy jak Marillion, Pendragon, Porcupine Tree czy nasz Riverside - że wymienię te najbardziej znane nie grają rocka progresywnego, to według mnie dalsza dyskusja nie ma sensu. Mam w tej kwestii inny pogląd. Wiadomym jest, że najbardziej twórcza dla tego gatunku była dekada lat 70. Potem nowości i w ogóle zespołów w gatunku było o wiele mniej i właściwie tylko pojedyncze kapele (w tym wymienione przeze mnie) można uznać za wartościowe dla gatunku. Oczywistym też jest, że czerpały one ze spuścizny swoich poprzedników, ale na Boga, na tym właśnie polega muzyczny rozwój, że czerpiąc od starszych kolegów dokładasz własne pomysły i tworzysz oryginalną mieszankę. W przypadku Marillion takim twórczym wkładem są umiejętności poszczególnych muzyków zwłaszcza Rothy'rego i Kelly'ego i ich styl gry na gitarze i klawiszach, który jest bardzo oryginalny, a także mający olbrzymi wpływ na wiele innych zespołów, w tym takich, jak choćby Iron Maiden (melodie gitarowego ze słynnego "Seventh Son..." a także aranżacje syntezatorów gitarowych są mocno inspirowane pierwszymi trzema płytami Marillion). Albo wokal Fisha, który jest matrycą dla większości zespołów z kręgu metalu progresywnego z Queensryche na czele. Pogląd że Marillion to odtwórczy i mało znaczący zespół trąci mi skrajnym konserwatyzmem muzycznym, zbliżonym do tego, co można czasem usłyszeć od tzw. starych metalowców, dla których wszelki klawisz w tej muzyce to świętokradztwo. Nie zgadzam się z takimi postawami.
1 Lubię -
Pablo
Oczywiście, że nie grały rocka progresywnego, jednie się nim inspirowały w odtwórczy sposób (odsyłam zresztą do recenzji ostatniego albumu Riverside na tym portalu i moich pod nią komentarzy). To, że muzycy neo-progowych mieli inny styl grania na instrumentach czy śpiewania nie ma znaczenia, bo to odrębna kwestia. Muzycy progresywnych zespołów nie tylko mieli swoje rozpoznawalne style gry, ale przede wszystkim wnosili do rocka - wcześniej muzyki czysto rozrywkowej - elementy bardziej ambitnych stylistyk, jak jazz, muzyka klasyczna, awangarda. To dawało zupełnie nowa jakość. Podobieństwa między tamtymi zespołami są właściwie niewielkie, bo co mają wspólnego np. Pink Floyd, Yes, Jethro Tull, Gentle Giant, Van der Graaf Generator, Soft Machine i Henry Cow? Jedyna wspólna cecha całej siódemki to niekonwencjonalne podejście do grania rocka. I dlatego należy przyjąć, że termin "rock progresywny" odnosi się do takiego podejścia, a nie do konkretnego sposobu grania, co robią grupy neo-progowe. Przecież gdyby w alternatywnej rzeczywistości Gabriel i Hackett nie odeszli z Genesis w drugiej połowie lat 70., tylko nagrali z zespołem wyżej zrecenzowany album - z tymi samymi kompozycjami, tak samo wyprodukowany i tak samo zagrany, tylko przez innych muzyków - i wydali go w tym samym roku, to nikt by nie mówił, że to cokolwiek nowego. Część fanów byłaby zachwycona, że zespół gra to, czego oczekują, ale krytycy pisali by o zjadaniu własnego ogona i graniu w stylu z poprzedniej muzycznej epoki.
2 Lubię -
Wiesiek
A nie wystarczy napisać, że fajnie się tego słucha, nawet po latach? I wpływa pozytywnie na nasze samopoczucie. Słucham muzyki od końca lat siedemdziesiątych i ciągle się zastanawiam po co te podziały? Ostatnio kupiłem dwie płyty, ostatnia ATW oraz Keitha Jarretta. A jeszcze wcześniej Beyonce "Lemonade". Każda na inny nastrój. Pozdrawiam wszystkich słuchających:-)
1 Lubię -
Sławek
Zgadzam się z przedmówcą, mnie też irytują szufladki i dzielenie prog rocka na neo prog rock, prawdziwy prog rock, czy co tam jeszcze wymyślili lub nie. Nie ma to sensu. Sama nazwa gatunku jest tak pojemna, że można w nią wrzucić wszystkie zespoły grające bardziej ambitnego rocka (uproszczenie) i moim zdaniem to wystarczy. Wiadomo że muzyka tworzona w latach siedemdziesiątych różni się od współczesnej (pomijam patologie takie jak Greta Van Fleet czy jak to się tam pisze) i rock progresywny zgodnie ze swoją nazwą ewoluował przez ten czas. Trzymanie się twierdzenia, że rock progresywny to tylko King Crimson i w ogóle to tylko w latach siedemdziesiątych i tylko w taki sposób powinno się go grać, jest zaprzeczeniem definicji tego gatunku.
1 Lubię -
Marek
Wspaniała muzyka, łkająca gitara Rotherego, nastrój, specyficzny klimat tej muzyki, długie kompozycje i wkład tych ludzi budzą do dziś podziw. Więcej chyba nie trzeba. Od rana nam w pracy towarzyszy i jesteśmy szczęśliwi.
0 Lubię
Komentarze (8)