Steven Wilson - Hand. Cannot. Erase.
- Kategoria: Rock
- Mariusz Szczepaniak
Steven Wilson to jeden z tych naprawdę nielicznych współcześnie działających muzyków, których nazwisko jest gwarancją wysokiego poziomu wszystkich projektów, w które się angażują. Obecnie priorytetem jest dla niego kariera solowa, dająca całkowitą swobodę, której - jak sam twierdził - nie miał w działającym na demokratycznych zasadach Porcupine Tree. Jako przykład podawał, że nie mógł z grupą grać niczego, co byłoby choćby odrobinę jazzowe, ponieważ jeden z pozostałych członków nie znosi tego gatunku. Tymczasem Wilsona ciągnęło właśnie do takiej muzyki, co szczególnie słychać na jego trzecim własnym albumie, "The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)" sprzed dwóch lat. Jednak jego następca, właśnie wydany "Hand. Cannot. Erase.", w ogóle nie zawiera elementów jazzu. A co więcej, jest to najbardziej przystępne i pogodne dzieło Wilsona z wydanych pod własnym nazwiskiem.
"Hand. Cannot. Erase." mógłby być albumem Porcupine Tree, a niektóre jego fragmenty wręcz powinny być nagrane pod tym szyldem. Album rozpoczyna powoli budujące napięcie intro "First Regret", które jednak samo w sobie nie przedstawia większej wartości. O wiele lepsze wrażenie sprawiałoby jako integralna część następującego po nim "3 Years Older". W tej dziesięciominutowej kompozycji Wilson nawiązuje do najlepszych czasów rocka progresywnego. Gęste partie basu, często wybijające się na pierwszy plan, oraz połamany rytm wywołują skojarzenia z twórczością grupy Rush, ale dużo tutaj też grania akustycznego, a prawdziwą ozdobą utworu jest prześliczna fortepianowa solówka. Dla odmiany, prawie tytułowy "Hand Cannot Erase" to bardziej konwencjonalna, niemal popowa piosenka o fantastycznej melodii. Niesamowicie chwytliwa, ale z pewnością nie banalna. To jeden z tych utworów, które spokojnie mogłyby znaleźć się w repertuarze Porcupine Tree - przywodzi bowiem na myśl te prostsze, singlowe kompozycje grupy.
"Perfect Life" przynosi zupełnie inny klimat. Muzyka jest bardziej elektroniczna, zindustrializowana, a oprócz śpiewu Wilsona słychać tutaj także melodeklamację niejakiej Katherine Begley. Tymczasem w "Routine" - kolejnym dłuższym, rozbudowanym utworze, który jednak sprawia wrażenie posklejanego z kilku różnych kompozycji - Wilsona wokalnie wspiera izraelska wokalistka Ninet Tayeb. Nie było to według mnie trafionym pomysłem, nawet jeśli ma uzasadnienie w tekście i całym koncepcie albumu. Wolałbym tutaj słyszeć samego Stevena, skoro to jego "solowy" album. Oba utwory uważam za najsłabsze fragmenty albumu, wręcz wywołujące znużenie. Na szczęście tuż po nich następuje najbardziej dynamiczny i najcięższy "Home Invasion", wyróżniający się pokomplikowanym rytmem i ciekawą zmianą nastroju w refrenie. Zarzucić mu można tylko zbytnie podobieństwo do "Halo" z albumu "Deadwing" Porcupine Tree, chociaż według mnie jest znacznie bardziej udany. "Home Invasion" płynnie przechodzi w instrumentalny "Regret #9", przywodzący na myśl bardziej elektroniczne utwory Pink Floyd, ale też kompozycję "A '200'" Deep Purple, chociaż brzmiący oczywiście nowocześniej.
"Transience" to prosta, akustyczna kompozycja, mająca sporo uroku, ale jakby pozbawiona ciekawego rozwinięcia. Tuż po nim rozbrzmiewa ponad trzynastominutowy "Ancestral". Kompozycja składa się zarówno z klimatycznych fragmentów (z partią fletu w wykonaniu Theo Travisa, oraz melotronowym tłem), jak i posępnego gitarowego riffowania, które od razu przywołuje na myśl twórczość grupy Opeth (z którą Wilson kilkakrotnie współpracował, jako producent i klawiszowiec). "Happy Returns" rozpoczyna się od efektu burzy, niemal identycznego, jak na pierwszym albumie Black Sabbath. To jednak zmyłka, bo mamy tu do czynienia z prześlicznym utworem opartym głównie na brzmieniach akustycznych. I znów ciężko oprzeć się skojarzeniom z Porcupine Tree - to ten sam klimat, co na przykład "Waiting (Phase One)" lub "Trains". Z równie wspaniałą melodią. Utwór stanowi fantastyczne zakończenie albumu (bo następująca po nim klawiszowo-chóralna miniaturka "Ascendant Here On…" jest już tylko dodatkiem).
W zapowiedziach "Hand. Cannot. Erase." Steven Wilson twierdził, że połączył tutaj elementy wszystkich swoich poprzednich albumów. Sporo w tym prawdy, longplay jest w pewnym sensie podsumowaniem i przeglądem dotychczasowej działalności Wilsona, pokazującym wszystkie jego muzyczne wcielenia: od prostych, melodyjnych utworów, przez bardziej rozbudowane i skomplikowane kompozycje, po rzeczy bardziej eksperymentalne, z pogranicza muzyki elektronicznej.
Artysta: Steven Wilson
Tytuł: Hand. Cannot. Erase.
Wytwórnia: Kscope
Rok wydania: 2015
Opakowanie: Gatefold
Gatunek: Rock
Czas trwania: 65:44
Ocena muzyki
Ocena wydania
Nagrody
Komentarze (1)