MuN - Presomnia
- Kategoria: Rock
- Karol Otkała
Nie od dziś wiadomo, że polska scena szeroko rozumianego grania stonerowego ma się bardzo dobrze. Albumy chociażby takich zespołów jak Red Scalp, Sunnata, Weedpecker, Belzebong czy Dopelord trafiają do rocznych podsumowań prasy i portali branżowych. Mamy też w kraju zespoły, które nie zdobyły jeszcze takiej popularności jak wyżej wymienione, a w pełni na to zasługują. Do tego grona z pewnością należy zaliczyć wrocławski MuN, o którym, mimo kilkuletniego stażu na scenie, dowiedziałem się dopiero po premierze "Presomnii" - trzeciego albumu w dorobku tego kwartetu.
"Presomnia" wyraźnie namieszała w moim muzycznym świecie. Album zawojował mój odtwarzacz już przy pierwszym przesłuchaniu i nie opuszczał go przez ponad tydzień. W tym czasie sprawił mi też wiele problemów, ponieważ mimo szczerych chęci nie udało mi się go w żaden sposób zaszufladkować. Uznaję to za olbrzymią zaletę, ponieważ pośród dziesiątek, jeśli nie setek stonerowych kapel MuN gra świeżo i oryginalnie. Ze względu na wiele fragmentów psychodelicznych nasuwa się skojarzenie z Elder, jednak nie jest ono do końca trafne, ponieważ Wrocławianie obok muzycznych pejzaży stawiają elementy zdecydowanie cięższe, którym towarzyszy growlowy wokal, czyli rzecz nieczęsto spotykana w tym gatunku. Ozimir Gaslonsky za mikrofonem wyróżnia się nie tylko na stonerowej scenie bardzo charakterystycznym i specyficznym stylem śpiewania, który już przy pierwszym przesłuchaniu mocno przykuwa uwagę. Artysta płynnie przechodzi z czystego śpiewu w krzyk lub growl. Brzmi to naprawdę ciekawie i oryginalnie. Wokal stanowi dużą wartość dodaną "Presomnii".
Album zawiera utworów nieprzekraczających razem 44 minut. Po krótkim intro zespół rzuca słuchacza na głęboką wodę, serwując mocno rozbudowany "Scowl", w którym po spokojnym początku atmosfera gęstnieje z każdą kolejną minutą, by pod koniec wybuchnąć ciężarem zarówno muzycznym, jak i wokalnym. Podobną budowę ma zamykający album i jednocześnie najdłuższy "Verity". Jednak oba te utwory wydają się być wyjątkowo spokojne przy najkrótszym w zestawieniu "Deceit", który jest przedstawicielem brudnego, bagiennego sludge-doomu z "ryczącym" wokalem pełniącym tu rolę dodatkowego instrumentu. Pozostałe dwa utwory z "Presomnii" to klimaty zdecydowanie lżejsze, ale niepozbawione cięższych fragmentów. Na szczególną uwagę zasługuje tu "Topple", który jest na swój sposób wyjątkowo przebojowy i spokojnie poradziłby sobie w rockowym radiu. "Arthur", mimo tego, że też szybko wpada w ucho, ze względu na czas trwania, raczej by takiej szansy nie dostał.
MuN jest kolejnym dowodem na to, że Polska ma olbrzymi potencjał muzyczny i to nie tylko na scenie stonerowej. Kto wie, ile jeszcze zespołów gra w niszy i czeka na wybicie się. Tu muszę podziękować ekipie Heavision, dzięki której w ogóle miałem okazję poznać twórczość Wrocławian. Szkoda tylko, że "Presomnia" trafiła do mnie z dużym opóźnieniem, a nie krótko po premierze, bo album ten z pewnością trafiłby do podsumowania 2020 roku. To kawał świetnego grania. Czekam na więcej, a w międzyczasie z przyjemnością zapoznam się z dwoma wcześniejszymi albumami zespołu.
Artysta: MuN
Tytuł: Presomnia
Wytwórnia: Piranha Records
Rok wydania: 2020
Gatunek: Stoner, Psychodeliczny Rock
Czas trwania: 43:53
Ocena muzyki
Komentarze