Jeszcze kilka lat temu na wieść o nowym wydawnictwie jakiegokolwiek tworu mającego Maxa w składzie śliniłem się jak dziecko i niecierpliwie odliczałem dni do premiery. Jednak w pewnym momencie coś pękło, nastąpił punkt przegięcia i do kolejnych albumów Soulfly czy też Cavalera Conspiracy podchodzę z coraz to większym dystansem i sceptycyzmem. Max w wielu wywiadach jedzie po swoich byłych kolegach z Sepultury, nie odnotowując jednego ważnego faktu - sam systematycznie obniża loty. I to właśnie ten sukcesywny spadek formy jest główną przyczyną zmniejszenia zainteresowania - zwłaszcza, że konkurencja nie śpi. O "Archangel" dowiedziałem się późno, chyba dopiero w momencie gdy światło dzienne ujrzał pierwszy płytowy zapowiadacz - "We Sold Our Souls To Metal". Kawałek tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nie nie ma co oczekiwać rewelacji. Muzycznie utwór daje radę i byłby na prawdę dobrym otwarciem (chociaż trochę prostackim i topornym) gdyby nie tekst. W tej materii nigdy szału nie było i lepiej było skupić się na dźwiękach, niż na warstwie tekstowej. Tutaj dochodzimy do punktu, w którym człowiekowi zapala się już nawet nie żółta, ale czerwona lampka.
Ekipie Lamb Of God apogeum wnerwienia na otaczający nas świat przypadło chyba na "Resolution". Skąd ta hipoteza? Otóż na następcy wydanego w 2012 roku krążka poziom agresji i gniewu gwałtownie opadł. Oczywiście na siódmym albumie w dyskografii zespołu jest on również wyczuwalny, ale występuje w zdecydowanie mniejszym natężeniu. Czy to źle? Teoretycznie tak, bo przecież od takich zespołów oczekujemy muzycznej rzeźni. W praktyce wypada to tak, że bezkompromisowa agresja i gniew zastąpione zostały dużą różnorodnością. Efekt tego zabiegu wypada nadzwyczaj dobrze. Mimo wyraźnego spuszczenia z tonu i tak już na samym początku zostajemy potraktowani solidnym podbródkowym. "Still Echoes" jest świetnym otwieraczem i wypada w tej roli zdecydowanie lepiej niż "Intro" z "Resolution". Energii i mocy nie brakuje też w "Erase This". Tutaj uwagę przykuwa specyficzny, nerwowy motyw gitarowy na początku utworu.
Z niecierpliwością czekałem na ogłoszenie premiery nowego, szesnastego albumu Iron Maiden. Kiedy jednak kilka miesięcy temu to nastąpiło, poczułem się bardzo zawiedziony. Rozczarowywała już sama okładka, sprawiająca wrażenie niedokończonej (chociaż sama postać Eddiego jest moim zdaniem najlepsza od czasu cyborga z "Somewhere in Time"), a także śmieszne tytuły utworów - infantylne jak "Speed of Light" i "Death or Glory", albo pseudo-poetyckie jak na przykład "The Red and the Black". Największe obawy obudził we mnie jednak czas trwania albumu i poszczególnych utworów. Od wielu lat zespół ma tendencję do wydłużania utworów do "progresywnych" rozmiarów, a co gorsze - dotąd rzadko szło to w parze z rzeczywiście prog rockowym charakterem, polegało raczej na irytującym powtarzaniu w kółko tych samych motywów. Poprzednie cztery albumy moim zdaniem kompletnie wyczerpały taką formułę i miałem nadzieję, że tym razem zespół zaproponuje coś nowego lub cofnie się do korzeni.
Są potrawy, które odgrzewane smakują lepiej. Rzeczy, które za każdym razem nabierają szlachetności, wyrazistości i coraz to lepszego, bardziej wyrafinowanego smaku. Najlepszym przykładem może być bigos. Niestety w powyższą teorię nie za bardzo wpisuje się twórczość Fear Factory. Zespół ten na początku lat dziewięćdziesiątych uformował swój niepowtarzalny styl i opierając się na nim brnie przez muzyczny rynek już od ponad 20 lat. Po drodze trafiały się albumy genialne ("Demanufacture"), świetne ("Obsolete") i te gorsze ("Transgression"). Ogólnie rzecz ujmując, tendencja była spadkowa z jednorazowym wyskokiem w postaci "Mechanize", który przywracał wiarę w to, że jeszcze może być bardzo dobrze. Niestety "The Industrialist" szybko sprowadził słuchaczy na ziemię. "Genexus" niczego w tej kwestii nie zmienia.
Wojciech Hoffmann na polskiej scenie muzycznej jest aktywny już od czterdziestu lat. Większość tego czasu spędził z zespołem Turbo (jako jedyny stały muzyk, grający na wszystkich albumach), ale współpracował też z innymi wykonawcami, chociażby ze swoimi idolami z czasów dzieciństwa - Czerwonymi Gitarami (jako muzyk sesyjny i koncertowy). Natomiast "Behind the Windows" to dopiero jego drugi solowy album, wydany dwanaście lat po debiutanckim longplayu "Drzewa". W przeciwieństwie do w pełni instrumentalnego poprzednika, tym razem pojawiają się momenty z wokalem (w jednym utworze jest tekst, w dwóch innych pojawiają się wokalizy), jednak wciąż najważniejsza pozostaje muzyka. Różnica polega przede wszystkim na tym, że tym razem gitarzysta bardziej skupił się na stworzeniu spójnej całości, niż na poszczególnych utworach. Album rozpoczyna się od utworu "Gary" - spokojnej (przynajmniej do pewnego momentu) ballady, nawiązującej stylistycznie do twórczości Gary'ego Moore'a, któremu jest dedykowana.
Dla wielu jest to pewnie najważniejsza premiera tego roku. Wszak minęło już prawie dwadzieścia lat od wydania ironicznie zatytułowanego "Album of the Year" (de facto będącego jednym z największych rozczarowań 1997 roku), po którym nastąpiła długa przerwa w działalności. Co prawda koncertowy powrót zespołu nastąpił już w 2009 roku, ale na album z premierowym materiałem trzeba było czekać aż do teraz. Jego przedsmakiem były dwa wydane wcześniej single. Pierwszy, "Motherfucker", ukazał się już w listopadzie zeszłego roku i wśród fanów Faith No More spotkał się głównie z krytyką. I mnie nie przypadł do gustu ten prosty utwór, zbudowany na nudnych zwrotkach z monotonnym rapowaniem Mike'a Pattona i pompatycznym, śpiewanym refrenie. Zapowiadał on raczej kontynuację "Album of the Year", niż powrót do formy. Ale kilka miesięcy później, w marcu tego roku, muzycy objawili światu kolejną zapowiedź nowego longplaya - utwór "Superhero". A to kompozycja nieporównywalnie ciekawsza. Już od pierwszych sekund niepokojąca partia klawiszy, wsparta gitarowymi uderzeniami w tle, tworzy klimat niczym z albumu "Angel Dust", a gdy dochodzi do tego zwariowana partia wokalna Pattona, otrzymujemy Faith No More w najlepszym wydaniu! Już te dwa utwory sugerowały, że "Sol Invictus" będzie bardzo eklektycznym albumem, łączącym cechy poprzednich dzieł grupy.
Macie czasami wrażenie, że usłyszeliście w życiu już wszystko co mogłoby was zainteresować, a Wasza kolekcja płyt poszerzy się ewentualnie tylko o nowe wydawnictwa ulubionych artystów? A tu nagle pojawia się coś nowego, co totalnie burzy tę koncepcję... Na szczęście! Mnie taka sytuacja zdarzyła się już co najmniej kilkukrotnie, a ostatnio właśnie w przypadku Converge. Nazwa zespołu przewijała się w moim muzycznym życiu kilka razy. Pierwszy raz bodajże przy zestawieniu concept albumów wszech czasów. Ktoś umieścił ich "Jane Doe" na pierwszym miejscu. Później WiMP kilkukrotnie sugerował mi twórczość tego zespołu. W końcu złamałem się i odpaliłem. Nie wiem czemu wybór padł akurat na "Axe To Fall" - pewnie ze względu na niesamowitą okładkę. Pierwsza przygoda z tym dziełem trwała może 5 minut. Więcej nie dałem rady. Drugie podejście było może o kilka minut dłuższe. Kolejnych przez długi czas nie było w ogóle. Kilka miesięcy temu przemogłem się i przesłuchałem całość. Kilkukrotnie. No i wreszcie coś zaskoczyło. Converge tworzy muzykę specyficzną. Tak bardzo, że początkowo przerosła nawet mnie - mimo, że lubię różne nietuzinkowe wynalazki. W sieci ich twórczość określa się jako hardcore punk, metalcore, mathcore i hardcore. A jak to się przekłada na dźwięki zawarte na "Axe To Fall"?
Sześć lat przyszło czekać fanom na nowe wydawnictwo zespołu z Peorii. W międzyczasie w ekipie Minska nastąpił rozbrat, ale kwintet długo bez siebie nie wytrzymał i po złapaniu chwili oddechu wrócił do wspólnego koncertowania i tworzenia muzyki. Efektem ich pracy jest "The Crash And The Draw" - w dyskografii zespołu pozycja z kilku względów "naj" - najdłuższa, najtrudniejsza w odbiorze oraz najbardziej wymagająca. Grupa chciała chyba zrekompensować słuchaczom długi czas oczekiwania na nowy album i na najnowsze wydawnictwo stworzyła ponad 75 minut materiału. Pierwszych kilka przesłuchań krążka może być nie lada wyzwaniem nawet dla fanów zespołu. I nie chodzi tu nawet o jego długość, a raczej o specyfikę. "The Crash And The Draw" diametralnie różni się od swoich poprzedników. "The Ritual Fires Of Abandonment" oraz "With Echoes In The Movement Of Stone" wprowadzały słuchacza w hipnotyczny klimat, zapraszały go do wzięcia udziału w tajemniczym rytuale, orientalnych obrzędach. Urok najnowszego albumu jest zupełnie inny i potrzeba czasu aby go odkryć.
Od tego albumu wszystko się zaczęło. Zakochany w twórczości Metalliki, po którą sięgnąłem jeszcze w podstawówce, zacząłem drążyć. Przeskoczenie z modemu na stałe łącze na przełomie wieków zdecydowanie mi to ułatwiło. Byłem wtedy na etapie grunge'u, no ale ta Metallica i solówka z "Fade To Black", o której nie mogłem zapomnieć. Na forach internetowych zacząłem szukać jakiegoś rankingu najlepszych solówek thrashowych. W jednym z postów ktoś bardzo mocno sugerował, że to, co w solówkach generował Hammett to jeden wielki syf i tylko "Tornado Of Souls" Megadeth się liczy. Nie pozostało mi nic innego, jak przesłuchać i ocenić samemu. Po tym doświadczeniu uznałem, że przytoczona opinia była może zbyt skrajna, ale fakt faktem - "Tornado Of Souls" wgniotło mnie w fotel. Nagle okazało się, że oprócz ubóstwianej Metalliki są jeszcze inne kapele grające równie dobrą muzykę. Tak rozpoczęła się moja przygoda z Megadeth, która trwa do dziś. Gdybym prowadził statystyki, pewnie okazałoby się, że to właśnie do "Rust In Peace" wracam najczęściej.
Z Fear Factory jest podobny problem jak z rosyjskim gazem. Ktoś od czasu do czasu przykręca kurek... Ekipa systematycznie przeplata wydawnictwa świetne z takimi, które świadczą o dość znacznym spadku formy. "Transgression" z pewnością nie należy do tych pierwszych, ale mam też mieszane uczucia odnośnie wrzucenia go do tego drugiego kotła. Album dość wyraźnie dzieli się na dwie części - pierwsza wypada dobrze, momentami nawet bardzo dobrze, a druga zdecydowanie słabiej. Nad całością wisi brzemię tego nieszczęsnego przykręconego kurka - w porównaniu chociażby z "Archetype" czy "Obsolete", "Transgression" brzmi grzecznie, jest wygładzony, bardziej stonowany. Brakuje tu tej mocy i ciężaru z kilku wcześniejszych krążków. Ma to też swoją zaletę - album stał się o wiele bardziej przystępny dla przeciętnego odbiorcy.
Wielu producentów sprzętu audio potrzebuje przynajmniej kilka lat, aby ktoś ich zauważył i docenił. Owszem, zdarzają się przypadki, kiedy już pierwsze zaprezentowane publicznie urządzenie staje się hitem, jednak najczęściej jest...
NAD (New Acoustic Dimension) to jedna z firm, które od samego początku umiejętnie łączyły innowacje i czysto naukowe podejście do tematu ze wspaniałym zmysłem biznesowym i wyczuciem sytuacji na rynku....
Rosnące zainteresowanie audiofilów wzmacniaczami dzielonymi jest jednym z najbardziej zaskakujących trendów, jakie ostatnio obserwujemy. Wydawało się przecież, że rynek zmierza w przeciwnym kierunku, a niebawem w sklepach dostępne będą niemal...
Bannery boczne
Komentarze
a.s.
Nasz zmysł słuchu nie ma "liniowej charakterystyki przetwarzania". Sygnały o takim samym natężeniu, ale o różnej częstotliwości, wywołują wrażenia różnej głośno...
Witam. Posiadam głośniki 120 Club od JBL i te 12 godzin nie wiem na jakiej mocy jest. Podłączyliśmy konsole kablami i dwa głośniki ze sobą też na kable i nieste...
Wiem, że o switche można się kłócić tak jak o kable, generalnie nie jestem hejterem różnych niekonwencjonalnych urządzeń audio ale polecam taki eksperyment: w t...
@Garfield - Coś nam podpowiada, że chętni się znajdą. Ceny nie są jeszcze tak zaporowe jak u niektórych specjalistów od hi-endu. Patrząc na trendy w salonach au...
Wszystko ładnie, pięknie, tylko ja nigdy nie rozumiem w tych wzmacniaczach, w których lampy są schowane w obudowie, jak człowiek ma potem je wymienić, bez narus...
Regulacja głośności jest jedną z najważniejszych funkcji każdego systemu audio. Prawidłowe działanie tego elementu naszego sprzętu ma ogromny wpływ na przyjemność płynącą z jego użytkowania. Kiedy potencjometr zaczyna tracić swoją funkcjonalność, nawet w niewielkim stopniu, jest to niezwykle kłopotliwe, a może też być niebezpieczne dla innych elementów zestawu, takich jak...
Triangle Electroacoustique is one of the oldest French loudspeaker manufacturers. Although the latest anniversary models, still available for sale, were introduced on the occasion of the company's fortieth birthday, at this point we are already halfway to another round anniversary...
In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...
Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...
Nie istnieje pewnie na świecie miłośnik dobrego dźwięku, którego nie interesowałaby geneza znanych marek zajmujących się produkcją sprzętu hi-fi. Niewątpliwie jedną z nich jest JBL - legendarna, amerykańska firma, której korzenie sięgają lat dwudziestych ubiegłego stulecia. Marka, którą powinien kojarzyć każdy, kto choć raz z ciekawości przyglądał się głośnikom na...
Cytaty
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.
Wielki Vinylator