Polskiego mainstreamu nie śledzę szczególnie uważnie. Ma on utrudnioną drogę dotarcia do mnie z racji tego, że nie słucham radia, a w aplikacjach streamingowych raczej bazuję na sprawdzonych elementach niż na zakładce "najbardziej popularne w ostatnim czasie". W związku z tym do tej pory Żurkowskiego nie znałem, a nawet jeśli trafiłem gdzieś na jego utwór, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Patrząc na poligrafię "Kurzu", obstawiałem zespół "organkopodobny". Wszystko się tu zgadzało - nie tylko nazwisko w nazwie, ale nawet gościnny występ Organka w jednym z utworów. Jednak już po pierwszym przesłuchaniu stwierdziłem, że takie porównanie jest dla Żurkowskiego zwyczajnie krzywdzące, ponieważ ten zespół ma pomysł na siebie, a na opisywanym krążku wypada zdecydowanie lepiej i ciekawiej niż najnowszy Organek.
Twórczość Organka monitoruję od początku jego działalności. Nie za bardzo rozumiem fenomen debiutu, ale "Czarna Madonna" mi się podobała. Nie jest to album, do którego wracałbym często, ale czasem się to zdarza. "Ocali Nas Miłość" traktuję jako rzecz poboczną, która niespecjalnie do mnie trafiła. Album ukazał się w końcówce lipca, zatem sporym zaskoczeniem było dla mnie to, że kilka miesięcy później ukazało się pod szyldem Organka kolejne wydawnictwo. "Czarną Madonnę" i "Na Razie Stoję, Na Razie Patrzę" dzieli pięć lat. Mogłoby się wydawać, że to dużo czasu na nagranie solidnego materiału. Po przesłuchaniu płyty okazuje się jednak, że nie do końca.
W 1989 roku ukazał się "Disintegration", który do dziś pozostaje opus magnum zespołu i albumem uznawanym za jeden z najważniejszych, jakie nagrano w końcówce ubiegłego wieku. Średnia ocen sięgająca 4,19/5 na podstawie ponad 34 tysięcy opinii w serwisie Rate Your Music mówi sama za siebie. Album od razu po premierze zyskał olbrzymią popularność. W takiej sytuacji oczekiwania fanów wobec następcy są wyjątkowo wysokie i mało któremu zespołowi udaje się podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej lub chociaż utrzymać ją na tym samym poziomie. Czy udało się to Brytyjczykom? Zdania są podzielone.
Ciekawe, czy Eddie Vedder pogodził się już z tym, że każde jego solowe wydawnictwo będzie porównywane do albumu nagranego na potrzeby "Into The Wild". I niezależnie od tego, ile by owych wydawnictw nie było i jakiego poziomu by one nie reprezentowały, punktem odniesienia dla słuchaczy i tak będzie ścieżka dźwiękowa do filmu z 2007 roku. W przypadku wokalisty Pearl Jam sytuacja jest o tyle łatwa, że po swoim opus magnum nagrał tylko "Ukulele Songs" - krążek, który raczej nie sprostał ogromnym oczekiwaniom słuchaczy. W sumie trochę niesłusznie bo to całkiem przyjemna płyta. "Earthling" ukazuje się jedenaście lat później. Czy w tym czasie artyście udało się napisać materiał, który udźwignie oczekiwania fanów?
Muzykę amerykańskiego tria poznałem zupełnie przypadkiem i stosunkowo niedawno, bo około dwa lata temu. Jest to o tyle dziwne, że Earthless istnieje od 2001 roku, natomiast przypadkowość oparta jest o fakt, że na zespół trafiłem przez jedną ze stonerowych playlist zapisanych na Spotify, na której znalazł się jeden z utworów z albumu "From The Ages". Playlista służyła mi za tło do pracy, jednak dźwięki Earthless praktycznie momentalnie przykuły moją uwagę. Dlaczego? Z prostej przyczyny - wywołały one multum wspomnień związanych z nieistniejącym już szczecińskim klubem Pomba Gira, w którym poza koncertami artystów odbywały się również jam sessions dostarczające dziesiątek godzin świetnej, rockowej zabawy i niesamowitej atmosfery umilonej dobrym piwem i rozmową z przyjaciółmi.
W 2019 roku fani Toola mogli narzekać, że na nowy album przyszło im czekać trzynaście lat. Jednak czym jest ten czas w porównaniu z 19-letnią przerwą między kolejnymi wydawnictwami Jerry'ego Cantrella, głównego motoru napędowego Alice In Chains. Dwa poprzednie albumy artysta nagrał jeszcze za życia Layne'a Staleya i w wielu momentach dość wyraźnie odbiegały one od stylu wypracowanego przez kapelę macierzystą. Tragedia, która wydarzyła się na krótko przed premierą "Degradation Trip", doprowadziła do tego, że po kilku latach Cantrell wraz z resztą muzyków oraz nowym wokalistą wrócił do tworzenia pod szyldem Alice In Chains. Na przestrzeni 9 lat nagrali trzy bardzo udane albumy, ostatni 3 lata temu. Dlatego z lekkim zdziwieniem przeczytałem jakiś czas temu, że Jerry Cantrell planuje solowe wydawnictwo.
Muzycy z Filadelfii wystawili cierpliwość swoich fanów na ciężką próbę, każąc im czekać na nowe wydawnictwo ponad cztery lata. Jest to najdłuższa przerwa w dotychczasowej dyskografii zespołu. Po drodze - w zeszłym roku - pojawiła się koncertówka zawierająca kilka smaczków, ale to przecież nie to samo, co świeży materiał. W oczekiwaniu na nowy krążek najgorsza była niepewność, czy w ogóle jest na co czekać. Brakowało nawet szczątkowych informacji o tym, czy coś takiego powstaje. Pojawiły się one dopiero na krótko przed pierwszą zapowiedzią, która ukazała się w drugiej połowie lipca i podgrzała emocje słuchaczy do maksimum.
Uwielbiam scenę muzyczną za to, że mimo twierdzeń o wyczerpaniu potencjału i zjadaniu własnego ogona co chwilę pojawiają się zespoły udowadniające, że pole manewru jest jeszcze bardzo duże i sporo zostało do powiedzenia. Jeśli chodzi o pokłady kreatywności, Polska prezentuje się pod tym względem wyjątkowo dobrze. Można powiedzieć, że w świeżym podejściu do grania gitarowego jesteśmy prawdziwą potęgą. Przykładami zespołów, które tchnęły nowe życie w wyeksploatowane gatunki mogą być chociażby Mgła, Furia, Entropia, Blindead czy Obscure Sphinx. Polacy są również bardzo mocni na scenie stonerowej. Tutaj od razu wysuwają się takie nazwy jak Sunnata, Weedpecker, Dopelord, Belzebong czy Red Scalp. Słuchając tych zespołów, ciężko momentami uwierzyć, że operujemy w ramach jednego gatunku. Niby to stoner, ale jednak przez każdą grupę podawany w innej, równie ciekawej formie. Do grona tych bardziej rozpoznawalnych co chwilę próbują dołączyć coraz to nowsze projekty. Jednym z nich jest Prąd.
Moja znajomość z Manic Street Preachers trwa już 23 lata, a więc od kiedy ukazał się największy sukces komercyjny Walijczyków, "This Is My Truth Tell Me Yours". Od tego czasu śledziłem wszelkie singlowe poczynania zespołu, jednak bez zagłębiania się w jego wcześniejszą twórczość. Zmiana nastąpiła w 2009 roku, kiedy Manic Street Preachers wystąpili na Szczecin Rock Fest - bardzo ciepło przyjętej, ale niestety jednorazowej imprezie, na której pojawili się między innymi Keiser Chiefs, Chris Cornell i Limp Bizkit. Duża część koncertowej setlisty opierała się utworach ze starszych albumów, czyli zgodnie z nazwą festiwalu było rockowo. Skłoniło mnie to do zakupu i poznania dyskografii grupy. Odnalazłem w niej wiele fragmentów, do których wracam co jakiś czas, ale również i takie, które od wielu lat kurzą się na półce bez większych szans na zmianę tego stanu.
Moja relacja z Red Fang jest wyjątkowo specyficzna. Bardzo lubię ekipę z Portland, ale z ich dyskografii wracam praktycznie tylko do debiutu. Pozostałe albumy również mam w swojej kolekcji, ale mimo upływu lat nadal kojarzę z nich tylko pojedyncze utwory. Mimo to przy każdej kolejnej premierze cieszę się jak dziecko, ale mój entuzjazm opada po publikacji kolejnych zapowiedzi i w końcu efektu końcowego prac muzyków. Nie inaczej było i tym razem.
Muszę przyznać, że od pewnego czasu nie jestem na bieżąco z poczynaniami Audio Physica. Był taki moment, kiedy wiedziałem niemal wszystko na temat każdej nowej konstrukcji niemieckiej marki, a kiedy...
Po niespełna dwudziestu latach recenzowania sprzętu audio rzadko kiedy odwiedzam sklepy z taką aparaturą, aby coś kupić. Jeśli już, najczęściej brakuje mi jakiegoś kabla albo czegoś w rodzaju płynu do...
Można powiedzieć, że jeszcze niespełna półtora roku temu byłem nausznikowym ortodoksem, który nie uznawał słuchawek dokanałowych. Moje podejście zmieniło się diametralnie, gdy w moje ręce wpadły "pchełki" AG TWS04K. Okazało...
Bannery boczne
Komentarze
Mariuisz
Brakuje tu jednego aspektu, który omijają również producenci. Chodzi o regulację barwy i balans. Nie każdy ma super słuch, nie w każdym wieku dobrze słyszymy wy...
Mam u siebie ten streamer podłączony od 2 dni optykiem do Topping DX3Pro+ i powiem, że w porównaniu ze źródłem jakim był laptop daje się usłyszeć większą głębie...