Ilekroć wydawcy promują nowy album słowami "nigdy niepublikowane materiały!" lub "odnalezione po latach nagrania!", pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to: "ciekawe na ilu bootlegach to już było". Zazwyczaj się nie mylę, bo bardzo rzadko "niepublikowane" czy "zagubione" nagrania naprawdę takie były. To nie tak, że kogoś nagle coś tknęło 50 lat później i zaczął przekopywać piwnice studia. Podobnie sprawa ma się z "nowym-starym" albumem Paula McCartneya i Wingsów. Niby oficjalnie jest to coś nowego, ale nie do końca, a tutaj sprawa jest jeszcze bardziej zagmatwana. Jako, że Beatlesi i ich solowe poczynania to moja muzyczna kolebka i niedościgniony ideał, postanowiłem przyjrzeć się, co tam wysmażono tym razem.
"Lightning Bolt" i "Gigaton" dzieliło siedem lat studyjnej ciszy. Na szczęście na jego następcę nie trzeba było czekać aż tak długo i "Dark Matter" ukazał się po czterech latach. W tym czasie doszło do pewnego bardzo smutnego wydarzenia. 22 lutego 2022 roku zmarł Mark Lanegan i w tym momencie Eddie Vedder stał się ostatnim "wielkim wokalem" sceny grunge. Peal Jam już od wielu lat nie nagrywa wielkich albumów, ale nie zmienia to faktu, że każda kolejna premiera wywołuje szybsze bicie serca. Nie inaczej było i tym razem, chociaż zapowiadające album single nie pomagały w utrzymaniu tego entuzjazmu.
Chyba nie będzie dużym nadużyciem stwierdzenie, że seria MTV Unplugged najlepsze lata ma już za sobą. Wszystkie największe koncerty, do których fani wracają z łezką w oku, są już dawno pełnoletnie. Ba! Dobijają nawet do trzydziestki. Oczywiście mówię tu o legendarnych występach Nirvany i Alice In Chains. Jeszcze wcześniej w tej konwencji sprawdziła się ekipa Pearl Jam, jednak ich koncert nigdy nie uzyskał sławy dwóch wcześniej wymienionych. W Polsce seria "bez prądu" pojawiła się zdecydowanie później bo pod koniec 2006 roku. Zapoczątkowała ją Kayah, później byli jeszcze O.S.T.R., Natalia Kukulska, Wilki, Natalia Przybysz, Margaret, Krzysztof Zalewski, Brodka i Kasia Kowalska. Najgłośniej było jednak przy okazji występów legend polskiej muzyki rockowej - Hey i Kultu.
Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że Pidżama Porno swoje pięć minut ma już dawno za sobą. Jednocześnie bez wahania można napisać, że Poznaniacy są ekipą, której twórczość bardzo dobrze zniosła próbę czasu. "Złodzieje Zapalniczek" nadal brzmią równie dobrze jak 20-25 lat temu. Sam mam w domu trzy wersje tego albumu - tę z czasów premiery, nagraną na nowo w 2007 roku oraz reedycję oryginału wypuszczoną w zeszłym roku. Zwłaszcza ta ostatnia sprawiła mi dużo radości, ponieważ krążek z 1997 roku jest już dość mocno sfatygowany. Do twórczości zespołu wracam systematycznie. Bardzo lubię obie części koncertówki, które mimo wielu niedoskonałości mają wiele świetnych momentów, a do tego udzielili się na niej wspaniali goście, tacy jak Kasia Nosowska, Robert Matera, Tytus, Maciej Świetlicki czy Robert Brylewski. Koncerty te budzą wiele skojarzeń i mnóstwo pozytywnych wspomnień. Można jednak zadać sobie, pytanie na ile muzyka ta jest wartościowa dla osoby stojącej z boku, a na ile żeruje na wspomnieniach ludzi, którzy znają ją z czasów premiery.
Jeśli ktoś lubi punkowe disco polo, to trafił pod właściwy adres. Punkowi rebelianci mogą pozostać na barykadach, niczego tu nie znajda dla siebie. "Ja kocham Ciebie, a Ty mnie. Srutu tutu, majtki z drutu." Kiedyś Pidżama miała pazur, ale to było kiedyś. Dziś podstarzali tatusiowie grają i śpiewają ...
Fisz jest artystą, którego obecność sceniczna jest systematycznie wzbogacana przez kolejne nagrania studyjne - jak nie tworzone pod szyldem Tworzywa, to chociażby rodzinnie. Śmiało można stwierdzić, że gdzieś po drodze mocno zaniedbany został projekt Kim Nowak, czyli typowo gitarowa odsłona braci Waglewskich wzmocnionych siłami dodatkowych muzyków. Ostatni album, "Wilk", został nagrany w 2012 roku, czyli ponad dekadę temu. Nie mogę powiedzieć, że do tej odsłony twórczości Fisza wracałem z dużą częstotliwością albo że brakowało mi nowego materiału. Nie zmienia to faktu, że oba krążki nagrane przez Kim Nowak co kilka miesięcy odwiedzały mój odtwarzacz i za każdym razem był to bardzo miło spędzony czas.
Po wydaniu w 2019 roku "Gold & Grey" zakończył się pewien rozdział w historii Baroness - zespół ogłosił, że jest to ostatni kolorowy album. Wtedy nikt nie wiedział, czy wiąże się to tylko ze zmianą nazewnictwa, czy może również muzycznego kierunku. Już pierwsza zapowiedź nowej odsłony ekipy z Savannah wyraźnie sygnalizowała, że o muzycznym przewrocie raczej nie będzie mowy. Szkoda zatem, że kolorowy wątek nie został pociągnięty dalej. Sam utwór "Last Word" to powrót zespołu w czasy "Yellow & Green" a dokładniej pierwszej, żywszej płyty. Mimo ponad sześciu minut trwania utwór niesamowicie wpada w ucho i trzyma słuchacza w napięciu. Początkowe fragmenty drugiej zapowiedzi - "Beneath The Rose" - kierują Baroness do jeszcze wcześniejszych wydawnictw. Pojawia się tutaj również swego rodzaju nowość, ponieważ Baizley recytuje dużą część tekstu. Dopiero w okolicach refrenu robi się bardziej standardowo i przebojowo. Sporo nowości pojawiło się również w "Shine". Jedną z ważniejszych jest wsparcie wokalne basistki zespołu - Giny Gleason. Eksperyment ten można uznać za wyjątkowo udany, podobnie jak sam utwór.
Nowy album Slowdive to jedna z najdłużej wyczekiwanych przeze mnie premier ostatnich lat. Do tej pory na przestrzeni prawie 35 lat istnienia Brytyjczycy wydali tylko 4 albumy, zaliczając przy nich 22-letnią (!) przerwę wydawniczą. Jednak każdy materiał z tego kwartetu to małe dzieło sztuki, docenione przez bardzo szerokie grono odbiorców. Jestem pewien, że nie tylko moje oczekiwania były bardzo wygórowane, bo chyba każda osoba znająca twórczość Slowdive liczyła na to, że następca albumu bez tytułu będzie co najmniej równie udany. Przedpremierowe zapowiedzi wywołały jednak mieszane uczucia.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem tak trudne początki z recenzowanym albumem. Nie podszedł mi żaden z trzech zapowiadających go singli. Przeleciały bez echa, nie zostawiając w głowie nic, w tym nawet chęci do powrotu do nich. Pierwsze przesłuchanie całej płyty w dniu premiery również nie wywołało u mnie żadnych emocji. Album poszedł w odstawkę, jednak z sentymentu i tak kupiłem go w wersji fizycznej. I tutaj pojawiło się kolejne negatywne wrażenie. Wydawanie krążka bez jakiejkolwiek książeczki czy wkładki, w papierowym eco-packu, powinno być karalne. Można zatem powiedzieć, że "In Times New Roman..." miał u mnie tragiczny start, jednak coś podkusiło mnie, by podejść do krążka po raz kolejny, po pewnym czasie. I był to strzał w dziesiątkę.
Po wydaniu "The Glowing Man" w 2016 roku Michael Gira zarzekał się, że w szeregach Swans nastąpi przewrót i kolejny album będzie czymś zupełnie innym. Rację można przyznać mu połowicznie, ponieważ "Leaving Meaning." faktycznie różnił się od poprzedników, ale jednocześnie nadal był wydawnictwem, które wręcz ociekało stylem Swans. Na kolejny album przyszło nam czekać cztery lata - najdłużej po studyjnej reaktywacji grupy w 2010 roku. "The Beggar" miał przynieść dalszą ewolucję muzyki i eksplorować tereny dotąd zespołowi nieznane. Słuchając przedpremierowych zapowiedzi oraz patrząc na ostateczny spis utworów i ich czas trwania, można dojść do wniosku, że miało być jak nigdy, a wyszło jak zawsze.
W ubiegłym roku minęło sporo czasu, zanim pojawił się jakiś album, na który naprawdę czekałem. W bieżącym sytuacja jest zgoła odmienna, ponieważ wystarczyły niespełna trzy tygodnie, by pojawiła się płyta, która nie dość, że była wyczekiwana przez wielu, to jeszcze narobiła sporo zamieszania już przed premierą. Żeby było ciekawiej, owo zamieszanie było spowodowane skrajnymi emocjami, jakie wywołały zapowiedzi "ID.Entity", a właściwie jedna z nich. Ale zacznijmy od początku. Wydany w 2018 roku "Wasteland", mimo że ostrzejszy niż "Shrine of New Generation Slaves" czy "Love, Fear and The Time Machine", wciąż podtrzymywał melancholijną konwencję poprzedników. "ID.Entity"- najnowszy, ósmy album Riverside to zaś powrót w rejony znane z pierwszej dekady bieżącego stulecia.
NAD (New Acoustic Dimension) to jedna z firm, które od samego początku umiejętnie łączyły innowacje i czysto naukowe podejście do tematu ze wspaniałym zmysłem biznesowym i wyczuciem sytuacji na rynku....
Rosnące zainteresowanie audiofilów wzmacniaczami dzielonymi jest jednym z najbardziej zaskakujących trendów, jakie ostatnio obserwujemy. Wydawało się przecież, że rynek zmierza w przeciwnym kierunku, a niebawem w sklepach dostępne będą niemal...
Kim jest Peter Lyngdorf? Genialnym inżynierem, czy może raczej wizjonerem i utalentowanym przedsiębiorcą? Tego nie podejmuję się rozsądzać, ale jedno jest pewne - facet nie lubi się nudzić i wspiera...
Bannery boczne
Komentarze
a.s.
Nasz zmysł słuchu nie ma "liniowej charakterystyki przetwarzania". Sygnały o takim samym natężeniu, ale o różnej częstotliwości, wywołują wrażenia różnej głośno...
Witam. Posiadam głośniki 120 Club od JBL i te 12 godzin nie wiem na jakiej mocy jest. Podłączyliśmy konsole kablami i dwa głośniki ze sobą też na kable i nieste...
Wiem, że o switche można się kłócić tak jak o kable, generalnie nie jestem hejterem różnych niekonwencjonalnych urządzeń audio ale polecam taki eksperyment: w t...
@Garfield - Coś nam podpowiada, że chętni się znajdą. Ceny nie są jeszcze tak zaporowe jak u niektórych specjalistów od hi-endu. Patrząc na trendy w salonach au...
Wszystko ładnie, pięknie, tylko ja nigdy nie rozumiem w tych wzmacniaczach, w których lampy są schowane w obudowie, jak człowiek ma potem je wymienić, bez narus...
W dobie niesamowitej popularności bezprzewodowego sprzętu audio trudno zaprzeczyć, że jest to przyszłość. I to nie tylko jeśli chodzi o urządzenia mobilne, ale także te, z których korzystamy w domu. Trzymając w ręku smartfon czy tablet, potrzebujemy przecież tylko kompatybilnej z nimi elektroniki, aby móc wygodnie odtwarzać muzykę z ulubionego...
Triangle Electroacoustique is one of the oldest French loudspeaker manufacturers. Although the latest anniversary models, still available for sale, were introduced on the occasion of the company's fortieth birthday, at this point we are already halfway to another round anniversary...
In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...
Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...
O historii sprzętu audio można się wiele nauczyć przeglądając dzieje firm, które tworzą go od wielu, wielu lat. Korzeni większości wynalazków stanowiących swoiste kamienie milowe w rozwoju technologii nagrywania i odtwarzania dźwięku należy oczywiście szukać w Europie i USA, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że życie dzisiejszych audiofilów nie...
Cytaty
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.
organ