Lamb Of God - Lamb Of God
- Kategoria: Metal
- Karol Otkała
"VII: Sturm und Drang" i najnowszy album Lamb Of God dzieli najdłuższa przerwa w historii zespołu. W ciągu tych pięciu lat pojawił się jeszcze album z coverami, nagrany pod szyldem Burn The Priest (pierwotna nazwa zespołu używana do 1999 roku), ale to zupełnie inna bajka i rzecz raczej do szybkiego zapomnienia. Przyznam, że trochę brakowało mi Amerykanów, zatem z radością przyjąłem informację o nadchodzącym wydawnictwie. Jednak od razu po opublikowaniu w Internecie tytułu albumu, zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Może to i głupie, ale płyty oznaczone po prostu powtórzoną nazwą zespołu w większości przypadków kojarzą mi się z pójściem na łatwiznę i brakiem pomysłu na siebie.
Humor poprawiła mi pierwsza zapowiedź - "Checkmate", która oczywiście niczym nie zaskakuje, ale z pewnością zadowoli fanów zespołu i sprawdzi się na koncertach. Mamy tu ciężar, groove, jednym słowem utwór "niesie", czyli jest to taki typowy Lamb Of God. Druga zapowiedź, "Memento Mori", zaskakuje bardzo długim, delikatnym wstępem. I chyba jedynie tym. Podobnie jest z "New Colossal Hate" i "Routes", chociaż ten ostatni wyróżnia się gościnnym występem Chucka Billy'ego z Testamentu. Gość za mikrofonem pojawia się jeszcze w "Poison Dream" - tym razem jest to Jamey Jasta z Hatebreed. I tu aż chciałbym powiedzieć, że dzięki temu utwór robi różnicę, ale... Nie mogę, bo zwyczajnie nie robi.
I tutaj dochodzimy do największej bolączki Lamb Of God w 2020 roku. Niby mamy groove, charakterystyczne brzmienie i dynamikę, ale co z tego, skoro praktycznie żaden fragment "Lamb Of God" nie zapada w pamięć? Wszystko brzmi tak, jakby było zagrane na jedno kopyto. Gdy album leci gdzieś w tle, trudno zorientować się, czy to jeszcze jeden utwór, czy już zaczął się kolejny. Płyta zlewa się w jedną całość, która na pierwszy rzut ucha sprawia dość przyjemne wrażenie. Gdy jednak przystąpimy do odsłuchu na poważnie, wyciągniemy album na pierwszy plan i spróbujemy się na nim skupić, okazuje się, że Randy z ekipą strasznie przynudzają.
Lamb Of God nigdy nie był zespołem wybitnym, kształtującym scenę, ale jego członkowie na przestrzeni lat grali swoje. Robili to z pomysłem, a czasami nawet z polotem. Tutaj brakuje mi i jednego, i drugiego. "Lamb Of God" brzmi jak zbiór odrzutów lub B-Side'ów z poprzednich wydawnictw. Jeśli uznać brak tytułu za jakąś formę podsumowania dotychczasowej twórczości (co niektórzy w Internecie sugerują), jest to podsumowanie zdecydowanie nieudane. Z sentymentu do starych czasów starałem się znaleźć jakieś plusy nowego wydawnictwa. I oczywiście bez problemu wyszukamy tutaj kilka ciekawszych fragmentów. Największym atutem jest bez wątpienia produkcja - album brzmi czysto, klarownie i odpowiednio ciężko. Szkoda, że przez ten brak pomysłowości zwyczajnie nie ma się ochoty do niego wracać.
Artysta: Lamb Of God
Tytuł: Lamb Of God
Wytwórnia: Nuclear Blast
Rok wydania: 2020
Gatunek: Metal, Groove Metal
Czas trwania: 44:42
Ocena muzyki
Komentarze