Moja przygoda z Armią zaczęła się od "Legendy" (a dokładniej "Opowieści Zimowej"). Później był "Der Prozess" i "Triodante". Z szacunku dla artysty dokupiłem też resztę dyskografii. "Pocałunek Mongolskiego Księcia" dotarł do mnie w pechowym dla siebie okresie - akurat było wtedy kilka ciekawych premier, więc krążka Armii posłuchałem na wariata i pieprznąłem w kąt. Swoje tam odleżał - pewnie ze dwa lata albo i więcej. Jakiś czas temu rzucił mi się w oczy. Stwierdziłem, że skoro już go mam, to od biedy można posłuchać, bo coś ciekawego chyba tam było. I faktycznie jest - dziewięć utworów. Nie wiem, jakim cudem "PMK" nie wpadł mi ucho od razu po zakupie. Nie mam zielonego pojęcia. Jak by nie było - naprawiłem swój błąd i album Armii z 2003 roku będzie zdecydowanie częściej gościł w moim odtwarzaczu. A co my tu właściwie mamy? Osiem utworów autorskich i dwa covery - "W Kamień Zaklęci" 2+1 oraz "Sodoma i Gomora" Misty In Roots. Tym czymś "co tam było całkiem ciekawego" jest "Nostalgia" - kawał genialnego grania, galopujący numer ze świetną waltornią Banana. Numer jest niesamowicie nośny, głowa sama się buja, noga tupie, refren od razu wpada w ucho.
To taki mój szaleńczy zakup. Usłyszałem w radiu "Lucy Phere" i odleciałem. Tak pięknej ballady z tak kapitalnym tekstem już dawno nie słyszałem! ten fortepianowy podkład i spokojny śpiew Muńka Staszczyka trochę przypomina mi piosenki z "The Boatman's Call" Nicka Cave'a. I takich utworów oczekiwałem na nowej płycie T.Love, ale trochę się zawiodłem, bo reszta materiału jest zupełnie inna. Po przesłuchaniu obu krążków uczucie zawodu szybko minęło, ponieważ muzyka jest raczej zacna. Płyta jest hołdem złożonym wykonawcom grającym wszystko od bluesa, poprzez jazz aż do country. Według mnie sprawia to, że jest trochę nierówna i ciężko ją całościowo opisać. Są tu kawałki genialne, jak na przykład "Black And White" i "Frontline". Są też utwory z bardzo dobrymi tekstami, jak chociażby wspomniany wyżej "Lucy Phere" czy też "Skomplikowany (Nowy Świat)".
Z reguły nie kupuję wszelkiego rodzaju kompilacji, składanek, płyt typu "The Best Of" itp. Jeśli już lubię jakiś zespół, to mam w domu całą jego dyskografię, więc takie wydawnictwa są raczej dla niedzielnych słuchaczy albo fanatyków chcących mieć wszystko, co zostało wydane przez daną grupę. Pewnie nigdy nie zostałbym posiadaczem "Rearviewmirror" gdyby nie to, że przy hurtowych zakupach przez sieć trafiłem na egzemplarz w idealnym stanie za 2 funty, więc został u mnie w domu. Dlaczego? O tym za chwilę. "Rearviewmirror" to zasadniczo typowy "The Best Of" ale też nie do końca. Mamy tu klasyki grupy, w tym kilka w odświeżonych wersjach. Do tego dochodzi kilka smaczków - "State Of Love And Trust" - genialny utwór z filmu Singles, "I Got Shit/ID" z Merkin Ball, "Man Of The Hour" z Big Fish, "Last Kiss" ze świątecznego singla oraz "Yellow Ledbetter" z singla "Jeremy" (dwa ostatnie były dostępne na wydanym w 2003 roku "Lost Dogs", reszta to rzeczy "premierowe"). Wychodzi nam pięć rodzynków, w tym dwa lekko używane, pozostałe świeżutkie i pachnące.
O reedycji tego kultowego albumu dowiedziałem się z pewnego bloga muzycznego i, szczerze powiedziawszy, z wielką niecierpliwością czekałem na to wydawnictwo. Co prawda, mając już w posiadaniu inne wydanie tej płyty (Sonic), zastanawiałem się czy jest sens kupować "poprawioną" wersję. Zwłaszcza, że kosztuje ona prawie 50 zł, a ta wspomniana poprzednio jest dostępna za 10 zł bez grosika. Na szczęście znalazłem wyjście z tej sytuacji i z czystym sumieniem kupiłem płytę za punkty jednego z programów lojalnościowych. Wprawdzie mogłem za nie dostać wagę łazienkową, suszarkę, termos lub coś równie fascynującego, ale wybrałem płytę i nie żałuję.
Bardzo się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się o nowej płycie Riverside! Najpierw poczytałem o niej na blogu Karola Otkały, a kilka dni temu wreszcie ją kupiłem w wersji dwupłytowej. Pięknie wydany album! W formie książki, z porządnymi, plastikowymi przegródkami na krążki i książeczką z tekstami i grafikami. Samo trzymanie w rękach tego wydawnictwa to czysta przyjemność! Po zachwytach czysto wizualnych pora na włożenie płyty do odtwarzacza i wygodne usadowienie się w fotelu. Pierwsze dźwięki i... Hej, to rzeczywiście jakby Pink Floyd! Potem to odczucie powoli mija, ale pozostaje jakże miłe pierwsze wrażenie.
Trzeci album Nirvany to w zasadzie zbiór B-side'ów, coverów, przeróbek i rzeczy wcześniej niewydanych. Czyli odgrzewanie kotletów i polowanie na kasę fanów? Niekoniecznie, bo tak naprawdę mamy tu do czynienia z bardzo ciekawym materiałem. Zacznijmy od coverów. Na warsztat zespół wziął "Turnaround" Devo oraz "Molly's Lips" i "Son Of A Gun" The Vaselines. Utwory te nie odbiegają drastycznie od nagrań oryginalnych, ubrane zostały tylko w nirvanowe szaty i dostały gitarowego kopa. "Turnaround" brzmi jakby był nagrywany w warunkach domowych, z dalszej odległości. W "Molly's Lips" zmieniono trochę tekst. Dzięki tym coverom dotarłem do ich pierwowzorów - te mimo lekkiej archaiczności są całkiem ciekawe i taki "Son Of A Gun" fajnie brzmi w wersji z damskim wokalem. Na Incesticide tuningowi została poddana "Polly", której podczas sesji nagraniowej dla BBC dorzucono nieco ciężaru i narzucono o wiele szybsze tempo. Ucierpiał na tym klimat, ale wersję klimatyczną mamy przecież na "Nevermind" i jedna w zupełności wystarczy.
Gdzieś kiedyś spotkałem się z takim stwierdzeniem, że Stone Temple Pilots to taka grunge’owa druga liga. No i z jednej strony ciężko temu nie przytaknąć, bo faktycznie zespół nigdy nawet nie zbliżył się poziomem sławy do takiej np. Nirvany, AIC czy PJ. Z drugiej natomiast - nikt chyba do końca nie wie dlaczego tak się stało. Bo ekipie Stone Temple Pilots tak na prawdę niczego nie brakuje/brakowało do osiągnięcia wielkiego sukcesu. Charyzmatyczny wokalista? Jest - Scott Weiland. Grunge’owe klimaty? Są. Potencjalne przeboje? Też są. I tu zasadniczo pojawia się problem tudzież częściowe wyjaśnienie braku sukcesu - po dwóch naprawdę świetnych albumach zespół zaczął eksperymentować, gubić się, jakkolwiek by tego nie nazwać. W każdym razie troszkę się to rozjechało i poziomu dwóch pierwszych albumów nie utrzymano. Nie zmienia to faktu, że "Core" i "Purple" to świetne wydawnictwa, które bez kompleksów mogą konkurować z klasyką "tych wielkich". Dziś słów kilka o debiucie ekipy, czyli "Core". W sumie album ten można by podsumować jednym zdaniem - kopalnia grunge’owych pocisków. Już od pierwszych sekund "Dead And Bloated" słychać, że Weiland nie jest jakimś tam pierwszym lepszym śpiewakiem z ulicy.
Nie jest to Pearl Jam z debiutu. Nie jest to też ten sam zespół, który nagrywał "Vs" czy "Vitalogy". Czy to źle? Akurat w tym wypadku niekoniecznie, bo "Yielda" świetnie się słucha. Zespół zafundował nam tutaj podróż przez różne oblicza rockowego grania. Nie brakuje tu prawdziwych petard, killerów koncertowych takich, jak "Brain Of J" na otwarcie krążka oraz "Given To Fly" (wydany na singlu). Pearl Jam idzie o krok dalej w "Do The Evolution" - utworze zadziornym, surowym, garażowym. Mnie kawałek ten kojarzy się z klimatami "Spin The Black Circle" tylko tempo jest wolniejsze. No i to by było na tyle jeśli chodzi o rzeczy w stylu "hard". Pozostała część Yielda jest zdecydowanie spokojniejsza. Nie brakuje tu gitarowych ballad - "Wishlist"(delikatny, subtelny, ale moim zdaniem trochę naiwny), "Low Light" (podobne klimaty, jednak o wiele lepszy, ma w sobie "to coś" czego brakuje w "Wishlist"), "All Those Yesterdays" (a to kojarzy mi się z klimatami teksańskimi, sobotni wieczór i kapela grająca w zadymionej, przydrożnej knajpie). Na spokojnie, z fajnym brzmieniem gitary zagrany jest "No Way". Interesujący muzycznie jest także "Faithfull" (świetne wprowadzenie). Pazurki w refrenie pokazuje "Pilate".
Nowy Cave! Ta wiadomość zelektryzowała mnie kilka tygodni temu i po opłaceniu rachunku za ogrzewanie, czynszu i kilku innych obowiązkowych płatności, podliczyłem swoje fundusze i wyszło mi, że stać mnie na "Push the Sky Away" bez konieczności jedzenia chleba popijanego wodą z kranu do końca miesiąca. A jeśli nawet to by mi groziło, to chyba i tak byłoby warto. To naprawdę wartościowa płyta. Spokój, łagodność brzmień i spokojna melodeklamacja Pana Cave'a wprowadza na początku mylne wrażenie relaksującego działania tej muzyki. Tak właśnie odbieram pierwszy utwór na tej płycie - "We No Who U R". Potem to uczucie szybko mija zamieniając się w dziwne kłucie niepokoju i niepewności.
Twórczość Pink Floyd znam od dawna, lepiej i w pełni świadomie poznałem ją na przestrzeni ostatnich 10 lat. W 2006 roku podczas rozmowy na ich temat znajoma zapytała, jak tam u mnie ze znajomością solowej twórczości poszczególnych członków zespołu, ze wskazaniem na Gilmoura właśnie. Akurat było jakoś po premierze "On An Island", moja znajoma szczególnie polecała "About A Face" a ja oczywiście idąc na przekór zakochałem się w w debiutanckim krążku Davida z 1978 roku. Artysta zaserwował nam tutaj 9 piosenek trwających łącznie niewiele dłużej, niż połowa meczu piłki nożnej. Napisałem “piosenek", ponieważ to słowo świetnie oddaje to, z czym mamy do czynienia.
Rynek sprzętu audio jest wypełniony towarem niczym dyskonty przed świętami. Wybór jest przeogromny, chwilami wręcz przytłaczający. Na półkach dominują produkty uznanych, znanych audiofilom marek, których historia sięga nieraz czasów przedwojennych....
Myśląc o nowoczesnym sprzęcie audio, takim jak streamery, słuchawki bezprzewodowe czy głośniki sieciowe, zwykle mamy z tyłu głowy jedną myśl - aby był to produkt na poziomie, lepiej trzymać się...
Rega to brytyjska firma, która zdobyła uznanie melomanów głównie dzięki produkcji wysokiej jakości gramofonów. Klienci czasami zapominają jednak, że jej katalog obejmuje znacznie szerszy asortyment komponentów stereo, takich jak wzmacniacze,...
Bannery boczne
Komentarze
Michał
Posiadacz JA11 here. Jak na to, że jest malutki i mocno budżetowy, to jest fantastyczny. Polecam.
Powyższy wykres równowagi tonalnej wcale mnie nie dziwi, jeśli podział wysokich jest na 1600 Hz i jak widać na zdjęciu, jest łagodny filtr 2 rzędu, 28-mm miękka...
Apple Music ma 3 poziomy jakości. Stratna, bezstratna (jakość CD) i hi-res (tylko część utworów). Ostatnio mocno promuje dźwięk przestrzenny. Wszystko to w pods...
Obecna cena H95 zatrzymała się na kwocie 5555 zł, dlatego postanowiłem zdecydować się na ten model. Jestem na etapie odkrywania jego możliwości w warunkach domo...
Gramofony, szlifierki, odtwarzacze czarnych płyt, adaptery, patefony, odtwarzacze analogowe, fonografy... Jakkolwiek byśmy nie nazwali tych poczciwych urządzeń, które są z nami już od ponad 130 lat, możemy zawsze powiedzieć o nich to samo - od dziesięcioleci dostarczają nam niezapomnianych przeżyć związanych z odtwarzaniem ukochanych utworów. Wielu melomanów pamięta o ich...
In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...
Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...
Sonus Faber announced the launch of Suprema, a groundbreaking loudspeaker system rooted in luxury, unparalleled audio excellence and meticulous craftsmanship. Marking the brand's 40th anniversary, the Suprema system, featuring two main columns, two subwoofers and one electronic crossover, represents the...
Marantz to jedna z tych firm, które powinien znać każdy miłośnik muzyki i dobrego brzmienia. Jeden z wielkich graczy, którym na przestrzeni lat udało się zachować swój wizerunek i opowiadać swoją historię nie inaczej, jak poprzez kolejne urządzenia zyskujące status kultowych. Może to trochę odważne stwierdzenie, ale wystarczy prześledzić internetowe...
Cytaty
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.