Ten album jeszcze do niedawna był najnowszym dzieckiem Bad Religion. Przed premierą w sieci pojawiały się informacje jakoby "The Dissent Of Man" miał być powrotem do korzeni, do grania z czasów "Suffer", "No Control" i "Against The Grain". Czy te zapowiedzi się potwierdziły? Niespecjalnie... Początek albumu jest genialny, zespół atakuje słuchacza krótkim prawym prostym w postaci trwającego niespełna 90 sekund "The Day That The Earth Stalled". Dalej jest co najmniej równie ciekawie, bo "Only Rain" jest (moim zdaniem) jednym z najlepszych utworów, które Bad Religion stworzyli na przestrzeni ostatnich lat. Wysoki poziom utrzymuje jeszcze bardzo szybki "The Resist Stance". Licznik w wieży przeskakuje na ścieżkę numer cztery i tu gwałtownie zwalniamy.
Screaming Trees z nazwy znam od wielu lat, ale po ich twórczość sięgnąłem dopiero kilka miesięcy temu. Głównie ze względu na to, że kolekcja grunge'owa mi się przejadła i potrzebowałem czegoś nowego. Dodatkowym atutem było to, że kilka ich albumów "chodzi" na angielskim Amazonie za śmieszne pieniądze. W ten sposób stałem się posiadaczem "Uncle Anesthesia". Pierwsze, co na starcie rzuca się w uszy, to mała zawartość grunge'u w grunge'u. Zespół, mimo że podczepiany pod ten gatunek, brzmi trochę inaczej, niż pozostali jego przedstawiciele. Wikipedia i Sputnik Music podciągają tę grupę pod psychodelię i rock alternatywny. Coś w tym jest, bo już pierwszy utwór - "Beyond This Horizon" pachnie trochę klimatem progresywnym. Nie za mocno, ale jednak lekką nutkę tego nurtu czuć. Reszta brzmi już zdecydowanie bardziej "normalnie".
Dodam, że Cornell jest wymieniony jako producent, gdyż angaż załatwiła mu żona, znana menadżerka. Lanegan twierdzi, że właściwie to Chris cały czas grał w kosza, a robotę odwalił Terry Date.
Moja przygoda z Armią zaczęła się od "Legendy" (a dokładniej "Opowieści Zimowej"). Później był "Der Prozess" i "Triodante". Z szacunku dla artysty dokupiłem też resztę dyskografii. "Pocałunek Mongolskiego Księcia" dotarł do mnie w pechowym dla siebie okresie - akurat było wtedy kilka ciekawych premier, więc krążka Armii posłuchałem na wariata i pieprznąłem w kąt. Swoje tam odleżał - pewnie ze dwa lata albo i więcej. Jakiś czas temu rzucił mi się w oczy. Stwierdziłem, że skoro już go mam, to od biedy można posłuchać, bo coś ciekawego chyba tam było. I faktycznie jest - dziewięć utworów. Nie wiem, jakim cudem "PMK" nie wpadł mi ucho od razu po zakupie. Nie mam zielonego pojęcia. Jak by nie było - naprawiłem swój błąd i album Armii z 2003 roku będzie zdecydowanie częściej gościł w moim odtwarzaczu. A co my tu właściwie mamy? Osiem utworów autorskich i dwa covery - "W Kamień Zaklęci" 2+1 oraz "Sodoma i Gomora" Misty In Roots. Tym czymś "co tam było całkiem ciekawego" jest "Nostalgia" - kawał genialnego grania, galopujący numer ze świetną waltornią Banana. Numer jest niesamowicie nośny, głowa sama się buja, noga tupie, refren od razu wpada w ucho.
To taki mój szaleńczy zakup. Usłyszałem w radiu "Lucy Phere" i odleciałem. Tak pięknej ballady z tak kapitalnym tekstem już dawno nie słyszałem! ten fortepianowy podkład i spokojny śpiew Muńka Staszczyka trochę przypomina mi piosenki z "The Boatman's Call" Nicka Cave'a. I takich utworów oczekiwałem na nowej płycie T.Love, ale trochę się zawiodłem, bo reszta materiału jest zupełnie inna. Po przesłuchaniu obu krążków uczucie zawodu szybko minęło, ponieważ muzyka jest raczej zacna. Płyta jest hołdem złożonym wykonawcom grającym wszystko od bluesa, poprzez jazz aż do country. Według mnie sprawia to, że jest trochę nierówna i ciężko ją całościowo opisać. Są tu kawałki genialne, jak na przykład "Black And White" i "Frontline". Są też utwory z bardzo dobrymi tekstami, jak chociażby wspomniany wyżej "Lucy Phere" czy też "Skomplikowany (Nowy Świat)".
Z reguły nie kupuję wszelkiego rodzaju kompilacji, składanek, płyt typu "The Best Of" itp. Jeśli już lubię jakiś zespół, to mam w domu całą jego dyskografię, więc takie wydawnictwa są raczej dla niedzielnych słuchaczy albo fanatyków chcących mieć wszystko, co zostało wydane przez daną grupę. Pewnie nigdy nie zostałbym posiadaczem "Rearviewmirror" gdyby nie to, że przy hurtowych zakupach przez sieć trafiłem na egzemplarz w idealnym stanie za 2 funty, więc został u mnie w domu. Dlaczego? O tym za chwilę. "Rearviewmirror" to zasadniczo typowy "The Best Of" ale też nie do końca. Mamy tu klasyki grupy, w tym kilka w odświeżonych wersjach. Do tego dochodzi kilka smaczków - "State Of Love And Trust" - genialny utwór z filmu Singles, "I Got Shit/ID" z Merkin Ball, "Man Of The Hour" z Big Fish, "Last Kiss" ze świątecznego singla oraz "Yellow Ledbetter" z singla "Jeremy" (dwa ostatnie były dostępne na wydanym w 2003 roku "Lost Dogs", reszta to rzeczy "premierowe"). Wychodzi nam pięć rodzynków, w tym dwa lekko używane, pozostałe świeżutkie i pachnące.
O reedycji tego kultowego albumu dowiedziałem się z pewnego bloga muzycznego i, szczerze powiedziawszy, z wielką niecierpliwością czekałem na to wydawnictwo. Co prawda, mając już w posiadaniu inne wydanie tej płyty (Sonic), zastanawiałem się czy jest sens kupować "poprawioną" wersję. Zwłaszcza, że kosztuje ona prawie 50 zł, a ta wspomniana poprzednio jest dostępna za 10 zł bez grosika. Na szczęście znalazłem wyjście z tej sytuacji i z czystym sumieniem kupiłem płytę za punkty jednego z programów lojalnościowych. Wprawdzie mogłem za nie dostać wagę łazienkową, suszarkę, termos lub coś równie fascynującego, ale wybrałem płytę i nie żałuję.
Bardzo się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się o nowej płycie Riverside! Najpierw poczytałem o niej na blogu Karola Otkały, a kilka dni temu wreszcie ją kupiłem w wersji dwupłytowej. Pięknie wydany album! W formie książki, z porządnymi, plastikowymi przegródkami na krążki i książeczką z tekstami i grafikami. Samo trzymanie w rękach tego wydawnictwa to czysta przyjemność! Po zachwytach czysto wizualnych pora na włożenie płyty do odtwarzacza i wygodne usadowienie się w fotelu. Pierwsze dźwięki i... Hej, to rzeczywiście jakby Pink Floyd! Potem to odczucie powoli mija, ale pozostaje jakże miłe pierwsze wrażenie.
Trzeci album Nirvany to w zasadzie zbiór B-side'ów, coverów, przeróbek i rzeczy wcześniej niewydanych. Czyli odgrzewanie kotletów i polowanie na kasę fanów? Niekoniecznie, bo tak naprawdę mamy tu do czynienia z bardzo ciekawym materiałem. Zacznijmy od coverów. Na warsztat zespół wziął "Turnaround" Devo oraz "Molly's Lips" i "Son Of A Gun" The Vaselines. Utwory te nie odbiegają drastycznie od nagrań oryginalnych, ubrane zostały tylko w nirvanowe szaty i dostały gitarowego kopa. "Turnaround" brzmi jakby był nagrywany w warunkach domowych, z dalszej odległości. W "Molly's Lips" zmieniono trochę tekst. Dzięki tym coverom dotarłem do ich pierwowzorów - te mimo lekkiej archaiczności są całkiem ciekawe i taki "Son Of A Gun" fajnie brzmi w wersji z damskim wokalem. Na Incesticide tuningowi została poddana "Polly", której podczas sesji nagraniowej dla BBC dorzucono nieco ciężaru i narzucono o wiele szybsze tempo. Ucierpiał na tym klimat, ale wersję klimatyczną mamy przecież na "Nevermind" i jedna w zupełności wystarczy.
Gdzieś kiedyś spotkałem się z takim stwierdzeniem, że Stone Temple Pilots to taka grunge’owa druga liga. No i z jednej strony ciężko temu nie przytaknąć, bo faktycznie zespół nigdy nawet nie zbliżył się poziomem sławy do takiej np. Nirvany, AIC czy PJ. Z drugiej natomiast - nikt chyba do końca nie wie dlaczego tak się stało. Bo ekipie Stone Temple Pilots tak na prawdę niczego nie brakuje/brakowało do osiągnięcia wielkiego sukcesu. Charyzmatyczny wokalista? Jest - Scott Weiland. Grunge’owe klimaty? Są. Potencjalne przeboje? Też są. I tu zasadniczo pojawia się problem tudzież częściowe wyjaśnienie braku sukcesu - po dwóch naprawdę świetnych albumach zespół zaczął eksperymentować, gubić się, jakkolwiek by tego nie nazwać. W każdym razie troszkę się to rozjechało i poziomu dwóch pierwszych albumów nie utrzymano. Nie zmienia to faktu, że "Core" i "Purple" to świetne wydawnictwa, które bez kompleksów mogą konkurować z klasyką "tych wielkich". Dziś słów kilka o debiucie ekipy, czyli "Core". W sumie album ten można by podsumować jednym zdaniem - kopalnia grunge’owych pocisków. Już od pierwszych sekund "Dead And Bloated" słychać, że Weiland nie jest jakimś tam pierwszym lepszym śpiewakiem z ulicy.
Nie jest to Pearl Jam z debiutu. Nie jest to też ten sam zespół, który nagrywał "Vs" czy "Vitalogy". Czy to źle? Akurat w tym wypadku niekoniecznie, bo "Yielda" świetnie się słucha. Zespół zafundował nam tutaj podróż przez różne oblicza rockowego grania. Nie brakuje tu prawdziwych petard, killerów koncertowych takich, jak "Brain Of J" na otwarcie krążka oraz "Given To Fly" (wydany na singlu). Pearl Jam idzie o krok dalej w "Do The Evolution" - utworze zadziornym, surowym, garażowym. Mnie kawałek ten kojarzy się z klimatami "Spin The Black Circle" tylko tempo jest wolniejsze. No i to by było na tyle jeśli chodzi o rzeczy w stylu "hard". Pozostała część Yielda jest zdecydowanie spokojniejsza. Nie brakuje tu gitarowych ballad - "Wishlist"(delikatny, subtelny, ale moim zdaniem trochę naiwny), "Low Light" (podobne klimaty, jednak o wiele lepszy, ma w sobie "to coś" czego brakuje w "Wishlist"), "All Those Yesterdays" (a to kojarzy mi się z klimatami teksańskimi, sobotni wieczór i kapela grająca w zadymionej, przydrożnej knajpie). Na spokojnie, z fajnym brzmieniem gitary zagrany jest "No Way". Interesujący muzycznie jest także "Faithfull" (świetne wprowadzenie). Pazurki w refrenie pokazuje "Pilate".
Wielu producentów sprzętu audio potrzebuje przynajmniej kilka lat, aby ktoś ich zauważył i docenił. Owszem, zdarzają się przypadki, kiedy już pierwsze zaprezentowane publicznie urządzenie staje się hitem, jednak najczęściej jest...
NAD (New Acoustic Dimension) to jedna z firm, które od samego początku umiejętnie łączyły innowacje i czysto naukowe podejście do tematu ze wspaniałym zmysłem biznesowym i wyczuciem sytuacji na rynku....
Rosnące zainteresowanie audiofilów wzmacniaczami dzielonymi jest jednym z najbardziej zaskakujących trendów, jakie ostatnio obserwujemy. Wydawało się przecież, że rynek zmierza w przeciwnym kierunku, a niebawem w sklepach dostępne będą niemal...
Bannery boczne
Komentarze
a.s.
Nasz zmysł słuchu nie ma "liniowej charakterystyki przetwarzania". Sygnały o takim samym natężeniu, ale o różnej częstotliwości, wywołują wrażenia różnej głośno...
Witam. Posiadam głośniki 120 Club od JBL i te 12 godzin nie wiem na jakiej mocy jest. Podłączyliśmy konsole kablami i dwa głośniki ze sobą też na kable i nieste...
Wiem, że o switche można się kłócić tak jak o kable, generalnie nie jestem hejterem różnych niekonwencjonalnych urządzeń audio ale polecam taki eksperyment: w t...
@Garfield - Coś nam podpowiada, że chętni się znajdą. Ceny nie są jeszcze tak zaporowe jak u niektórych specjalistów od hi-endu. Patrząc na trendy w salonach au...
Wszystko ładnie, pięknie, tylko ja nigdy nie rozumiem w tych wzmacniaczach, w których lampy są schowane w obudowie, jak człowiek ma potem je wymienić, bez narus...
Gramofony, szlifierki, odtwarzacze czarnych płyt, adaptery, patefony, odtwarzacze analogowe, fonografy... Jakkolwiek byśmy nie nazwali tych poczciwych urządzeń, które są z nami już od ponad 130 lat, możemy zawsze powiedzieć o nich to samo - od dziesięcioleci dostarczają nam niezapomnianych przeżyć związanych z odtwarzaniem ukochanych utworów. Wielu melomanów pamięta o ich...
Triangle Electroacoustique is one of the oldest French loudspeaker manufacturers. Although the latest anniversary models, still available for sale, were introduced on the occasion of the company's fortieth birthday, at this point we are already halfway to another round anniversary...
In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...
Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...
Czy znasz firmę Sennheiser? Na to pytanie twierdząco odpowie niemal każdy, kto interesuje się szeroko pojętym sprzętem audio. DJ, prezenter radiowy, producent muzyczny, artysta, gwiazda estrady, kierownik sceny, zapalony gracz, audiofil, a nawet zwyczajny słuchacz mający chrapkę na porządne słuchawki jednej z prestiżowych marek - wszyscy oni prawdopodobnie choć raz...
Cytaty
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.
haiko