Danzig - Danzig 5: Blackacidevil
- Kategoria: Rock
- Radomir Wasilewski
Połowa lat dziewięćdziesiątych przyniosła rewolucję zarówno w składzie, jak i w twórczości Danzig. Po opuszczeniu bądź wyrzuceniu przez Glenna wszystkich dotychczasowych współpracowników, w składzie amerykańskiego zespołu pojawiło się kilka nowych osób. Najbardziej znanym był perkusista Joey Castillo, wcześniej bębniący w grunge'wym Sugartooth. Ponadto skład Danzig uzupełnili basista Josh Lazie, który jednak zagrał partie basu tylko w niektórych utworach na przygotowywanej piątej płycie. Po raz pierwszy w historii zespołu zagrał z nim klawiszowiec, Joseph Bishara. Partie gitar i basu wymyślił oraz zagrał osobiście Glenn Danzig, a w kilku utworach wspomógł go swoimi riffami i solówkami sam Jerry Cantrell z Alice in Chains. Te zmiany musiały się przełożyć na muzyczne oblicze Danzig, co podkreślał zresztą w ówczesnych wywiadach założyciel grupy. Według niego, jej kolejne dzieło miało być inspirowane industrialem i nowoczesną elektroniką. Kiedy "Danzig 5: Blackacidevil" ukazał się już na rynku, wprawił w konsternację fanów, z których większość nie potrafiła zaakceptować nowego oblicza amerykańskiej kapeli. W konsekwencji krążek ten do dziś cieszy się opinią najgorszego zespołowego dokonania i jest uznawany za pomyłkę wydawniczą Glenna. Zupełnie niesłusznie.
Piąta płyta, która doczekała się aż dwóch, różniących się zawartością wersji wydawniczych, w istocie radykalnie zrywa z dotychczasową stylistyką Danzig. Nie ma tu klasycznego rocka, heavy metalu czy bluesa. Zniknęły ciężkie i tłuste riffy, a solówki uległy znacznemu ograniczeniu ilościowemu. Do tego, jeśli się w ogóle pojawiają, to są mniej wyraziste i nie tak zapadające w pamięć, jak te Johna Christa. Raczej tworzą tło dla reszty oprawy dźwiękowej. Schowany został również bas, a muzykę zdominowała wszechobecna elektronika, przesterowane gitarowe i klawiszowe brzmienia oraz sztuczne rytmy i loopy mieszające się z żywą, ale bardzo pokręconą i połamaną rytmicznie grą perkusisty. Dużej modyfikacji uległ również głos Glenna, który w wielu miejscach został przesterowany, zniekształcony, a także potraktowany bardzo niemelodyjnie. Dotyczy to szczególnie agresywnych i dynamicznych partii, bo w tych stonowanych Glenn zachował charakterystyczną dla siebie, niską, hipnotyzującą barwę. Na szczęście tych ostatnich jest sporo i w konsekwencji wokale stanowią najmocniejszy punkt piątego wydawnictwa Danzig. Choć osobiście nie jestem fanem zniekształcania i obrabiania technologicznie śpiewu utalentowanych i dysponujących charakterystycznym głosem wokalistów, w przypadku tej płyty technologiczny eksperyment się broni. Dodatkowo podnosi wartość tych fragmentów, w których Glenn śpiewa jak we wcześniejszych latach, a zwłaszcza na wydanej dwa lata wcześniej "czwórce". Mimo zmiany stylistyki, klasycznie danzigowo prezentuje się klimat całości, który ciągle jest bardzo mroczny, w wielu miejscach ocierając się o psychodelię czy narkotyczną transowość. Mroku dodaje też produkcja, która, mimo że nowoczesna i selektywna, zachowuje spore dawki brudu i undergroundowej surowości. Nie da się przy tym nie zauważyć, że mimo pewnych podobieństw do twórczości Nine Inch Nails i Marylin Mansona przyjęte na "Danzig 5: Blackacidevil" rozwiązania stylistyczne i aranżacyjne czynią z propozycji Danzig rzecz bardzo oryginalną i wyróżniającą się na tle dokonań innych zespołów.
Jednak najbardziej wartość tej płyty podnoszą same kompozycje. Mimo eksperymentów, Glenn nie zrezygnował w nich z charakterystycznej dla siebie prostoty i chwytliwości oraz wpadających w ucho refrenów, sprawiających, że sporo z nich szybko zapada w pamięci słuchacza, a kilka szczególnie. "Sacrifice", "Come to Silver", "Hand of Doom: Version" i "Ashes" spokojnie można uznać za klasykę twórczości Danzig. Czasem bywa też bardziej skomplikowanie, bo w niektórych kompozycjach pojawiły się nietypowe dla Danziga rozwiązania bazujące na transowym zapętlaniu motywów z powolnym dodawaniem do nich nowych elementów i dodatków. W porównaniu do stonowanej i raczej jednolitej muzycznie "IV", na "Danzig 5: Blackacidevil" jest więcej zróżnicowania, a słuchacz otrzymuje zarówno szybkie, gnające przed siebie, industrialne czadziory, wolniejsze, doprawione ciężarem i obrobione elektronicznie walce, a także utwory, w których postawiono na klimat i subtelność.
Problem tej płyty dla wielu wiąże się z jej układem, w ramach którego najbardziej odjechane i nietypowe rzeczy umieszczono już na samym początku. Przyznać bowiem trzeba, że pierwsza trójka kompozycji to industrialna jazda bez trzymanki, zorientowana na elektronikę, sztuczne rytmy, spore ilości loopów a także mocno zniekształcone wokale Glenna. Taki jest wściekły, agresywny "7th House", mroczny, narkotyczny utwór tytułowy oraz odrobinę wolniejszy, bujający "See You All Were", który ozdobiono nieśmiałym solem Jerry'ego Cantrella. Zmiany trochę cywilizujące muzykę Danzig przynosi singlowy, przypominający trochę Nine Inch Nails "Sacrifice", w którym spokojne, czysto, rewelacyjnie zaśpiewane przez Glenna zwrotki skontrastowano z industrialnym łomotem i przesterami wokalnymi w refrenach. "Hint Of Her Blood" to granie trochę spokojniejsze, wolniejsze i cięższe z czystym, beznamiętnym wokalem, które można nazwać industrialnym doomem. Dodany do dłuższej wersji płyty "Deeper" to trzeci tradycyjnie zaśpiewany, ciężki utwór, brzmiący na tle reszty wręcz klasycznie rockowo. Odmiennie prezentuje się monotonna i zapętlona "Serpentia", w której wprawdzie Glenn dalej pokazuje klasę czystego śpiewu, ale elektroniczna oprawa i brzmienie są tu wyjątkowo chore i duszne. Klasykiem zespołowej twórczości jest bez dwóch zdań "Come To Silver", utwór ze świetną rytmiką, kapitalnymi wokalami i popisami solowymi Jerry'ego Cantrela.
Z podobnych elementów utkano danzigową wersję standardu Black Sabbath "Hand of Doom", która jest najbardziej odjechaną i alternatywną wersją tego utworu, jaka się ukazała w historii. Kolejne dwa utwory to powrót do elektronicznego, mało rockowego oblicza Danzig. Najpierw za sprawą klimatycznego, odjechanego i pulsującego transową elektroniką "Bleedangel" a potem szybkiego i ognistego "Power of Darkness". Podstawową wersję płyty wieńczy prawdziwa perełka akceptowana nawet przez nawet największych konserwatystów. "Ashes" to piękna, melancholijna ballada, delikatnie i czysto zaśpiewana przez Glenna w "presleyowym" stylu choć na tle elektronicznego, zimnego podkładu klawiszy. W wersji płyty z 2000 roku jest jeszcze elektroniczny, wykręcony, transowy utwór "Don't Be Afraid", prezentujący się jednak najsłabiej z całości, bardziej przypominając przydługawe outro niż porcję ciekawej muzyki.
Wbrew oficjalnej i szeroko rozpowszechnionej opinii, "Danzig 5: Blackacidevil" to świetna płyta, w pełni dorównująca poziomem jakościowym wcześniejszej czwórce danzigowych klasyków, mimo że stylistycznie ma z nimi niewiele wspólnego. Zawarte tu utwory nie przynoszą Glennowi wstydu, a całości słucha się z dużą przyjemnością, choć początkowo muzyka może się wydawać dziwna i nie do końca zrozumiała. Na żadnej z kolejnych płyt Danzig nie udało się już osiągnąć tak solidnego poziomu twórczego ani tym bardziej przebić jakościowo "piątki". Niestety, skrajna nagonka i krytyka, z jaką spotkał się ten album a także oskarżenia zespołu o zdradę i sprzedanie się, sprawiły, że Glenn szybko wycofał się z odważnego eksplorowania nowych rejonów dźwiękowych, wracając do dużo bezpieczniejszego, tradycyjnego rockowo-metalowego grania. Podcięcie twórczych skrzydeł grupy odbiło na jakości muzycznej kolejnych wydawnictw. Te mimo, że w wielu przypadkach zawierają dobrą muzykę, to jednak ustępują poziomowi prezentowanemu przez Danzig w latach 1988-1996.
Artysta: Danzig
Tytuł: Danzig 5: Blackacidevil
Wytwórnia: Hollywood
Rok wydania: 1996
Gatunek: Rock Industrialny
Czas trwania: 45:11
Ocena muzyki
-
facepalm
Ta płyta to industrialny gniot - bez klimatu i udanych numerów. Ani jednego. Mogłaby równie dobrze nie powstać i nikt by nie zauważył, a dla kariery samego Glenna byłoby nawet lepiej. Nigdy nie było mu dane zostać drugim Trentem Reznorem czy Robem Zombiem - i dobrze. Kto tego nie słyszy, niech sobie wyczyści uszy z nietoperzowego guano.
0 Lubię -
Serpentia
Jak widać po komentarzu przede mną - nie jest to płyta dla każdego, tym bardziej dla kogoś niezaznajomionego z muzyką alternatywno-industrialną połowy lat 90. Blackacidevil nie jest najlepszą płytą w tym gatunku, ale dodaje od siebie sporą dawkę mroczniejszych brzmień, także tych spod znaku Doom Metalu. Nie ma nic złego w tym, że Glenn postanowił poeksperymentować z innymi dźwiękami niż dotychczas, lepsze to niż gdyby miał nagrywać w kółko i kółko te same płyty. Ta płyta musiała być niezłym szokiem dla wiernych fanów Danziga i ponoć wielu z nich się od niego po tej płycie odwróciło, co nie dziwi wcale, bo fani klasycznego metalu nie są skłonni do zapuszczania się w rejony muzyczne, gdzie nie słychać gitarowych solówek i gubią się przy muzyce, przy której nie są w stanie dokonać headbangingu. Szkoda, bo to płyta warta uwagi i mroczniejsza niż niejeden "szatański" blackmetalowy wyziew. Najlepsza płyta Danziga. Pozwij mnie.
0 Lubię
Komentarze (2)