Pearl Jam - Gigaton
- Kategoria: Rock
- Karol Otkała
Nowy album Pearl Jam mógłbym w zasadzie zrecenzować jednym zdaniem - jest to bardzo solidne wydawnictwo, o którym za rok nie będzie pamiętał nikt poza zagorzałymi fanami zespołu. Sęk w tym, że nowej płycie tak legendarnego zespołu wypadałoby poświęcić dłuższą chwilę, zatem spróbujmy powoli, na spokojnie zmierzyć się z "Gigatonem". Od premiery "Lightning Bolt" w Wiśle, Odrze i pozostałych rzekach świata upłynęło wiele wody, a przez siedem lat studyjnej ciszy w grunge'owym świecie wiele się zmieniło. Przede wszystkim musieliśmy pożegnać się z dwoma filarami gatunku czyli Chrisem Cornellem oraz Scottem Weilandem. Trudno w to uwierzyć, ale na przestrzeni niecałych trzydziestu lat od eksplozji szału na grunge, Pearl Jam pozostał jedynym zespołem z oryginalnym wokalistą. Poza Vedderem jest jeszcze oczywiście Mark Lanegan. Nie ma natomiast jego macierzystej kapeli, Screaming Trees.
Czy przez tych siedem lat brakowało mi Pearl Jam? Chyba nie. Oczywiście bardzo często wracałem do starych wydawnictw do czasów "Binaural", solowej twórczości Eddiego oraz koncertówki bez prądu z MTV, rzadziej do "Live At The Gorge 05/06" ale to ze względu na ogrom tego wydawnictwa. Wyrywkowo sięgałem również do "Lost Dogs", na którym znajduje się wiele świetnych momentów. A co z "Backspacer" i "Lightning Bolt"? Zarosły kurzem gdzieś w kącie regału z płytami. Już w okolicach 2018 roku przestałem wierzyć w to, że usłyszymy jeszcze kiedykolwiek nowy materiał nagrany przez legendę z Seattle. Pierwsza zapowiedź nowego wydawnictwa - "Dance Of The Clairvoyants" - sprawiła, że moje i tak niewygórowane oczekiwania zmalały jeszcze bardziej. Do utworu tego można podejść bardzo dyplomatycznie i nazwać go eksperymentalnym. Jednak prawda jest taka, że z Pearl Jam, które znamy, łączy go tylko głos Veddera. Utwór ten przypomniał mi o sytuacji, która miała miejsce ponad 25 lat temu. Po świetnie przyjętym, rockowym "Achtung Baby" U2 wywołało konsternację wśród fanów i krytyków, wydając zupełnie inną "Zooropę". Tutaj różnica jest podobna.
Na szczęście kolejny singiel dawał jasny sygnał, że "Dance Of The Claivoyants" jest raczej odskocznią od grania rockowego niż pomysłem na cały "Gigaton". "Superblood Wolfmoon" to prosty rockowy, zadziorny utwór, który można porównać do grzeczniejszego, młodszego brata "Mind Your Manners" z poprzedniego albumu. Tylko ten nieszczęsny tytuł... Na dwa dni przed premierą albumu ukazała się jeszcze trzecia zapowiedź w postaci "Quick Escape". W przypadku tego utworu można powiedzieć jedynie tyle, że brzmi jak odrzut z sesji do poprzednich płyt lub średnio udany B-Side. Nowych fanów za pomocą takich utworów się nie zwerbuje. Wybór ten wydaje się być o tyle dziwny, że "Gigaton" przynosi kilka naprawdę przyjemnych momentów - jednych z lepszych stworzonych przez Pearl Jam w tym stuleciu.
"Gigaton" to 12 utworów o łącznym czasie trwania sięgającym prawie 57 minut. Początek albumu - "Who Ever Said" to solidny, żywiołowy rock, który wzbudza w słuchaczu wspomnienia zespołu będącego w formie sprzed lat. Jeszcze lepiej prezentuje się "Never Destination", który brzmi jak zagubiony utwór z czasów "Yield". Jest dobrze! Żywiołową odsłonę Pearl Jam prezentuje jeszcze "Take The Long Way". A co z resztą? Tutaj obroty ewidentnie spadają a klimat zbliża się bardzo wyraźnie do solowej twórczości Veddera. Akustyczny "Comes Then Goes" mógłby się znaleźć na soundtracku do "Into The Wild". Spośród spokojnej odsłony zespołu swoją "nieoczywistością" wyróżnia się najdłuższy na albumie "7 O'Clock". Pozostałe kawałki również utrzymują poziom, jednak stają się ofiarami mocnej dysproporcji, jaką serwuje słuchaczowi "Gigaton".
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że lata lecą i Pearl Jam nie jest już tym samym zespołem, który prawie trzy dekady temu zagrał jeden z najbardziej żywiołowych koncertów w serii MTV Unplugged. Jednak poziom "zdziadzienia" został na "Gigatonie" kilkukrotnie przekroczony i czasami ma się wrażenie, że nie mamy do czynienia z 50-latkami, ale kolegami Micka Jaggera. I tak, jak w pojedynkę te spokojne utwory prezentują się co najmniej przyzwoicie, tak w zwartej grupie zwyczajnie nużą i prawdopodobnie sprawią, że krążek zginie gdzieś w tłumie. A przecież nawet na tym wydawnictwie mamy dowody, że Pearl Jam potrafi jeszcze zagrać z werwą. Na niekorzyść "Gigatona" działa dodatkowo nieszczęśliwe ułożenie utworów, gdzie żywsze fragmenty zostały pogrupowane. Może przy innej kolejności odbiór krążka byłby nieco lepszy. Na koniec pozostała rzecz wzbudzająca największy niesmak - cena albumu w momencie premiery, która sprawi, że po fizyczną kopię wydawnictwa nie sięgnie nawet część fanów zespołu. Cóż, pewnie nie był to tylko i wyłącznie pomysł jego członków.
Artysta: Pearl Jam
Tytuł: Gigaton
Wytwórnia: Monkeywrench
Rok wydania: 2020
Gatunek: Rock, Grunge
Czas trwania: 56:58
Ocena muzyki
-
Wiesiek
Jestem fanem Pearl Jam (mam najwięcej płyt tej kapeli w swojej skromnej bibliotece CD), ale tej płyty nie byłem w stanie wysłuchać w całości. Jak dla mnie nic tam się nie spina. Gdyby nie fakt, że uwielbiam ten zespół, nic bym nie napisał, szkoda czasu. Polecam za to nową płytę Morrisseya (The Smiths) "I Am Not a Dog on a Chain" - jak dla mnie, genialna!
0 Lubię
Komentarze (1)