David Gilmour - Luck And Strange
- Kategoria: Rock
- Karol Otkała
Od ostatniego solowego wydawnictwa Davida Gilmoura minęło 9 lat. W tym czasie świat się nie zawalił i nie stanął na głowie, chociaż wielu ma na ten temat inne zdanie. Ważne, że mogłoby minąć nawet i 18 lat bez nowego materiału tego utytułowanego artysty i prawdopodobnie nic by się nie wydarzyło. Kontynuacja "Rattle That Lock" mogłaby się w ogóle nie ukazać i też niewiele by to zmieniło. Ale dobrze, że to tylko rozważania i "Luck And Strange" ostatecznie ujrzał światło dzienne bo to jednak materiał stworzony przez żywą legendę, a tych niestety mamy coraz mniej. David Gilmour wyrobił sobie taką markę, że grzechem byłoby nie posłuchać jego nowej płyty. Przed premierą mogliśmy natknąć się na bardzo odważne zapowiedzi, w których artysta twierdził, że nowy album to materiał nawet lepszy od "The Dark Side Of The Moon". Chyba nikt nie wierzył w te słowa, ale i tak mogły one wywołać u fanów spory apetyt. Czy został on zaspokojony przez "Luck And Strange"?
Po kilkunastu przesłuchaniach nowego albumu ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Zdecydowanie łatwiej natomiast wyłożyć kawę na ławę i powiedzieć wprost, że "Luck And Strange" brutalnie żeruje na sentymencie kilku pokoleń słuchaczy, którzy wychowali się na Pink Floyd i solowej twórczości Gilmoura. Dla nich słuchanie nowego albumu będzie miłym przeżyciem, budzącym setki wspomnień z dawnych lat. Są tu momenty, przy których robi się cieplej na sercu. "Signs" ewidentnie budzi skojarzenia z czasami "The Division Bell". Jednak gdy przed "Luck And Strange" postawimy osobę postronną, która do tej pory nie miała za dużej styczności z twórczością artysty, nie otrzymamy raczej efektu "wow", ponieważ chłodna kalkulacja wskazuje, że nowy album Gilmoura nie jest w żaden sposób wybitny ani przełomowy. W momentach, w których fani będą płynąć wraz z artystą chłonąc każdy dźwięk, ktoś inny dosłownie odpłynie, ale na krótką drzemkę, ponieważ w tym soft/art rocku trudno znaleźć więcej żywszych elementów, które wywołują szybsze bicie serca. Jednak nie o to w tej muzyce chodzi, nie taki jest jej cel.
"Luck And Strange" wydaje się być ukłonem w stronę ludzi, którym Pink Floyd i sam Gilmour towarzyszyli przez całe życie lub jego większość, bo przecież od premiery debiutu Floydów minęło w tym roku 57 lat. Na tej muzyce wychowało się co najmniej kilka pokoleń słuchaczy. Sporo jest również głosów twierdzących, że jest to pożegnalny album artysty. Jeśli to prawda, pożegnanie to można uznać za udane, chociaż tak jak w przypadku Marka Knopflera, za każdym razem liczę na kontynuację i kolejne wydawnictwo. Istnieje jeszcze jedno, bardzo istotne podobieństwo. Obaj muzycy od lat bardzo dobrze czują się na swoim muzycznym podwórku i starają się go nie opuszczać. Płot tego podwórka jest też na tyle szczelny, że większe eksperymenty nie mają szans przebić się przez ogrodzenie.
Nie inaczej jest i tu, ponieważ wszystko, co słyszymy na "Luck And Strange", słyszeliśmy już wcześniej. Nie budzi to frustracji spowodowanej wtórnością, a raczej zainteresowanie. I tutaj zarówno Gilmourowi, jak i Knopflerowi należy się olbrzymi szacunek, bo niewielu artystów tak potrafi. Zasadniczo jedyną nowością na "Luck And Strange" jest wyraźny udział wokalny i muzyczny córki artysty, Romany. Jej wokal jest bardzo przyjemny, ale tak jak napisał ktoś w jednej z recenzji, brzmi jak głos randomowej kapeli indie rockowej. "Luck And Strange" może wzbudzać mieszane uczucia, ale patrząc z perspektywy słuchacza, któremu Gilmour towarzyszy od ponad 30 lat, uznaję ten album udany. Liczę, że te prognozy o pożegnaniu nie są prawdziwe i artysta uraczy fanów jeszcze jednym albumem.
Artysta: David Gilmour
Tytuł: Luck And Strange
Wytwórnia: Sony
Rok wydania: 2024
Gatunek: Art Rock, Soft Rock
Czas trwania: 61:44
Ocena muzyki
Ocena wydania
-
Obywatel GC
Zgadzam się z recenzentem. To album bardzo, bardzo bezpieczny. Nie ma tu nic rewolucyjnego. Jest zaś solidnie i tyle.
0 Lubię -
Piotr
Jak dla mnie ten album jest bardzo monotonny. Poprzednie płyty były lepsze w mojej ocenie. Może z wiekiem Gilmour jako człowiek staje się bardziej zadumany? Nie wiem.
1 Lubię -
Wierny fan
Nie oczekujmy od prawie 80-latka przełomowej płyty. To sentymentalna podróż wielkiego gitarzysty i legendy muzyki. Nic nikomu nie musi udowadniać. Tylko tyle i aż tyle. Tak, i on i Knopfler grają na własnym podwórku i dobrze, bo to podwórko pełne subtelnych klimatów, muzycznej wrażliwości. Miliony słuchaczy zakradają się na to podwórko i lubią tam być. Wiedzą co dobre. PS. W utworach kapel indie rockowych nie ma takiej gitary. Tak gra tylko ON.
4 Lubię -
Piotr
@Wierny fan - nikt nie oczekiwał żadnej przełomowej płyty. Przecież poprzednie miał bardzo udane, więc po co miałaby teraz wyjść jakaś "przełomowa"? Nikt także nie neguje jego legendy, więc weź na wstrzymanie. W mojej ocenie jest po prostu monotonna i tyle.
2 Lubię -
Adam
Byłem na koncercie Pink Floyd w Monachium w 1994 roku i to było niesamowite wrażenie. Gilmour był nieomylny. We Wrocławiu w 2016 też byłem, ale słynnego Quadrophonie już nie było. Taki zwykły koncert jak wszystkie dookoła i o połowę cichsze granie, bo z 220.000 W nie została nawet połowa. Szkoda?
0 Lubię
Komentarze (5)