Dawno żaden nowo poznany zespół nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak ekipa Obscure Sphinx. Wszystko zaczęło się bardzo niepozornie, od okładki - z jednej strony odpychającej i przerażającej, z drugiej zaś intrygującej i przyciągającej uwagę. Obraz pojawił się przy recenzji wychwalającej "Void Mother" pod niebiosa. Zacząłem drążyć i okazało się, że nie jest to odosobniona opinia. Po przesłuchaniu dwóch utworów w sieci, dorwałem cały krążek i szybko dołączyłem do grona jego wielbicieli. "Void Mother" to drugie wydawnictwo warszawskiego zespołu, który został założony niedawno, bo w 2008 roku. Ich pierwszy album nie narobił wielkiego zamieszania, ale jego następca ma na to spore szanse. A to dlatego, że Void Mother to jeden z najlepszych albumów sludge/post metalowych, które powstały w naszym kraju. I wcale nie rzucam słów na wiatr. Obscure Sphinx to ekipa, która ma łeb na karku i wie czego chce, a efekt ich prac powala. Jest to dzieło spójne, przemyślane, intrygujące, hipnotyzujące, uzależniające.
Slayer od zawsze był kontrowersyjny, od zawsze szokował. Ale w pewnym momencie dochodzimy do punktu, w którym cała ta otoczka przestaje spełniać założenia wyjściowe i bardziej śmieszy niż podnosi ciśnienie. Tak, chodzi właśnie o okładkę do Christ Illusion. Swego czasu narobiła niezłego zamieszania na świecie. W niektórych krajach w ogóle zakazano sprzedaży tego albumu. W innych natomiast sprzedawano go w opakowaniu zastępczym. Fakt faktem – osoby religijne to dzieło może szokować lub nawet obrażać. Mnie – człowieka o luźnym podejściu do tego tematu – w ogóle to nie rusza, a jeśli już to wzbudza uśmiech politowania dla tej wykalkulowanej, taniej prowokacji ze strony zespołu. Przechodzimy do zawartości krążka. Tu już nie ma żadnych kontrowersji – po trzech innych albumach, które niespecjalnie lubię, wrócił stary, dobry Slayer. Christ Illusion rozpoczyna się wręcz wybornie. “Flesh Storm” i “Catalyst” to niesamowite petardy - szybkie, ciężkie, brutalne, okraszone typowymi dla grupy solówkami.
Kill Devil Hill to założony w 2011 roku zespół, w którego składzie znaleźli się między innymi były perkusista Black Sabbath i Dio, Vinny Appice, oraz były basista Pantery i Down, Rex Brown. Ich debiutancki album, zatytułowany po prostu "Kill Devil Hill", ukazał się na początku ubiegłego roku. Wydawnictwo przyniosło sporą dawkę solidnego metalu. Stylistycznie bliskiego twórczości Down, ale z domieszką stylu Alice In Chains. Niestety, na longplayu brakowało zapamiętywalnych riffów i solówek. Również pod względem wokalnym było bardzo przeciętnie. I trudno się temu dziwić - ani gitarzysta Mark Zavon, ani wokalista Jason Bragg, nie mogą pochwalić się równie spektakularnymi dokonaniami, co ich koledzy z sekcji rytmicznej. Szybko zapomniałem o tym albumie i całym zespole. Muzycy postanowili jednak przypomnieć o sobie, wydając drugi longplay - "Revolution Rise". Dwa pierwsze utwory - "No Way Out" i "Crown of Thorns" - spokojnie mogłyby być nagrane przez Down. Bragg aż za bardzo próbuje naśladować sposób śpiewania Phila Anselmo. Instrumentaliści też nie starają się pokazać swojej indywidualności. Kolejne dwa kawałki, "Leave It All Behind" i "Why", mają bardziej komercyjny charakter.
Kiedy mniej więcej na początku tego roku poznałem "Affliction XXIX II MXMVI", długo nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi. Krążek ten jest dowodem na to, że Polak potrafi. Spokojnie można go zaliczyć do ekstraklasy post metalowego grania. W niczym nie ustępuje albumom zachodnich filarów tego gatunku, a niektóre bez większych problemów bije na głowę. Po zapoznaniu się z dwoma wcześniejszymi albumami utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że Blindead to ekipa, która ma łeb na karku i wie czego chce. Wiadomości o nadchodzącym "Absence" śledziłem z zapartym tchem. Pierwsza lampka awaryjna pojawiła się w momencie wypuszczenia do sieci dwóch reprezentantów krążka - "A3" oraz "S1". Coś mi w nich nie grało, czegoś brakowało. Ale nie można oceniać całości po kilku fragmentach, więc nadal przebierałem nogami w oczekiwaniu na premierę. Sytuacja była o tyle trudna, iż data premiery była kilkukrotnie przesuwana. Ostatecznie album wylądował w sklepach 16 października.
Max chyba nie lubi siedzieć bezproduktywnie w domu. Oprócz Soulfly’a "uwikłany" jest w kilka innych projektów. Do tego trzeba doliczyć trasy koncertowe itp. Wielkie więc było moje zdziwienie kiedy kilka miesięcy temu przeczytałem gdzieś, że jesienią można spodziewać się nowego wydawnictwa jego głównej formacji. Od czasów "Conquer" do nowych krążków zespołu podchodzę na starcie w miarę sceptycznie, z dystansem. Także i tym razem obyło się bez hurraoptymizmu i odliczania dni do premiery. Udostępnione w sieci utwory zapowiadające album jakoś mnie nie powaliły, wpuszczony do sieci stream również. Podobnie było z pierwszymi odsłuchami własnego egzemplarza "Savages". Po kilkunastu kolejnych album zdecydowanie zyskał w moich oczach. Nie jest to może dzieło, które wgniatałoby w fotel tak, jak kilka poprzednich, ale zasadniczo nie ma się też do czego przyczepić. Chociaż nie! Kilka rzeczy się znajdzie - ale o nich później.
Nie rozumiem tego całego zamieszania wokół filmu "Metallica: Through the Never" (kinowa premiera odbyła się 27 września). Obraz ma być połączeniem rejestracji koncertu - a właściwie dwóch, z Edmonton i Vancouver, z sierpnia 2012 roku - z wątkiem fabularnym. Cóż w tym niezwykłego? Muzyczne filmy fabularne powstają już od lat 60. Audiowizualnych zapisów koncertów są już chyba miliony - licząc tylko te, które zostały oficjalnie opublikowane na DVD. Połączenie jednego z drugim nie wydaję się niczym rewolucyjnym, ani rewelacyjnym. Pomińmy jednak sam film i skupmy się na towarzyszącym mu soundtracku, będącym po prostu koncertówką nagraną podczas dwóch wspomnianych występów. Repertuar "Through the Never" to przekrój przez całą działalność zespołu, od debiutanckiego "Kill 'em All" ("Hit the Lights") do najnowszego w dyskografii "Death Magnetic" ("Cyanide"). Największy nacisk położony został oczywiście na albumy od "Ride the Lightning" do "Metallica", ale znalazły się tu także dwa utwory z "ReLoad" ("Fuel" i "The Memory Remains"). Niespodzianką są rzadziej wykonywane na żywo utwory "...And Justice for All" i "Orion". Dziwi natomiast brak kompozycji "Through the Never", dającej tytuł całemu wydawnictwu.
Najnowszy album Korna jest niesamowicie ciężkim orzechem do zgryzienia. Po pierwszym odsłuchu tego krążka można pomyśleć - fajne, przebojowe, łatwo wchodzi. Po chwili zastanowienia dochodzimy jednak do wniosku, że praktycznie niewiele z tych ponad 40 minut wyryło nam się w pamięci. Tak właśnie po kilkunastu przesłuchaniach odbieram to wydawnictwo. "The Paradigm Shift" świetnie funkcjonuje jako dodatek do czegoś innego - pracy, jazdy samochodem itd. Sam w sobie jednak nie powala. Najnowsze dziecko Korna nie jest tym, czego się spodziewałem, czy wręcz oczekiwałem. Nie jest to również ta odsłona zespołu, którą najbardziej lubię. Przeczytałem gdzieś, że nowy materiał zbliżony jest do tego, co Korn robił 10 lat temu. Jestem troszkę innego zdania. 10 lat temu grupa wypuściła na rynek "Take A Look In The Mirror", a ten do "The Paradigm Shift" jest podobny, jak pies do kota. Nowemu krążkowi zdecydowanie bliżej jest do "See You On The Other Side". I to też nie do końca. Jedno jest pewne - drastycznie ucięto zabiegi, które tak wylewnie stosowano na "The Path Of Totality".
Kiedy pod koniec ubiegłego roku Jason Newsted - znany przede wszystkim jako były basista Metalliki - ogłosił założenie własnego zespołu, chyba niewiele osób wierzyło, że jest w stanie nagrać cokolwiek ciekawego. Tymczasem wydana na początku bieżącego roku EP-ka "Metal" - zawierająca cztery solidne, metalowe czady - pokazała go jako całkiem niezłego kompozytora. Co prawda nie odkrył na niej niczego nowego, ale czy w ogóle można jeszcze zaproponować cokolwiek nowego w obrębie muzyki metalowej? Raczej nie, a na tle setek grup zjadających własny ogon, materiał grupy Newsted prezentował się całkiem świeżo.
Już za kilka dni Iron Maiden wystąpi na dwóch koncertach w Polsce: 3 lipca w Łodzi i 4 lipca w Gdańsku. Występy odbywają się w ramach trasy Maiden England World Tour, której celem jest uczczenie 25. rocznicy wydania albumu "Seventh Son of a Seventh Son". Warto przypomnieć sobie ten wyjątkowy longplay w dyskografii zespołu, ceniony zarówno przez fanów, jak i samych muzyków. Jest to także jedyny concept album stworzony przez Brytyjczyków. Co prawda, można mieć wątpliwości, czy do przeciętnego słuchacza trafi opowiedziana tu historia Siódmego Syna Siódmego Syna – bohatera posiadającego dar jasnowidzenia. Pojawiają się tutaj liczne nawiązania do literatury, przede wszystkim powieści fantasy "Siódmy Syn" Orsona Scotta Carda, ale także do twórczości Aleistera Cowleya ("Moonchild") czy Williama Shakespeare'a ("The Evil That Men Do"). Jest też nawiązanie do prawdziwej historii Doris Stokes, która przewidziała własną śmierć ("The Clairvoyant"). Głównym wątkiem albumu wydaje się jednak być odwieczna walka dobra ze złem, przewijająca się przez wiele fragmentów ("Moonchild", "The Evil That Men Do", "Only the Good Die Young"). Pod względem muzycznym album jest jednak o wiele bardziej przystępny.
Nie będę pisał jak ważny to jest album (zarówno dla wielbicieli, jak i członków zespołu), jak doszło do tego, że zdecydowali się go nagrać po tylu latach przerwy ani o tym, jakie trudności napotkały ich po drodze. O tym wszystkim napisano w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy już całe tomy. W tej chwili najważniejsze pytanie brzmi: czy "13" dorównuje klasycznym albumom Black Sabbath? Żeby na nie odpowiedzieć, najlepiej przyjrzeć się poszczególnym kompozycjom. Na początek dwa utwory znane już przed premierą, oba trwające ponad osiem minut. "End of the Beginning" to świetna rzecz na otwarcie, jakby przegląd wczesnych płyt zespołu - z początku jest mroczny, utrzymany w wolnym tempie, następnie nabiera mocy (w stylu albumu "Master of Reality"), a pod koniec jest bardziej eksperymentalny, nieco progresywny (jak albumy od "Vol. 4" do "Sabotage"). Zaskakująco dobrze wypada wokal Ozzy'ego, zupełnie inny niż 40 lat temu, ale wciąż idealnie pasujący do takiej muzyki. O poziom gry Tony'ego Iommi i Geezera Butlera nikt się chyba nie obawiał, za to perkusista Brad Wilk idealnie się do nich dostosował, chociaż dotąd grał zupełnie inną muzykę (w zespołach Rage Against the Machine i Audioslave).
Wielu producentów sprzętu audio potrzebuje przynajmniej kilka lat, aby ktoś ich zauważył i docenił. Owszem, zdarzają się przypadki, kiedy już pierwsze zaprezentowane publicznie urządzenie staje się hitem, jednak najczęściej jest...
NAD (New Acoustic Dimension) to jedna z firm, które od samego początku umiejętnie łączyły innowacje i czysto naukowe podejście do tematu ze wspaniałym zmysłem biznesowym i wyczuciem sytuacji na rynku....
Rosnące zainteresowanie audiofilów wzmacniaczami dzielonymi jest jednym z najbardziej zaskakujących trendów, jakie ostatnio obserwujemy. Wydawało się przecież, że rynek zmierza w przeciwnym kierunku, a niebawem w sklepach dostępne będą niemal...
Bannery boczne
Komentarze
a.s.
Nasz zmysł słuchu nie ma "liniowej charakterystyki przetwarzania". Sygnały o takim samym natężeniu, ale o różnej częstotliwości, wywołują wrażenia różnej głośno...
Witam. Posiadam głośniki 120 Club od JBL i te 12 godzin nie wiem na jakiej mocy jest. Podłączyliśmy konsole kablami i dwa głośniki ze sobą też na kable i nieste...
Wiem, że o switche można się kłócić tak jak o kable, generalnie nie jestem hejterem różnych niekonwencjonalnych urządzeń audio ale polecam taki eksperyment: w t...
@Garfield - Coś nam podpowiada, że chętni się znajdą. Ceny nie są jeszcze tak zaporowe jak u niektórych specjalistów od hi-endu. Patrząc na trendy w salonach au...
Wszystko ładnie, pięknie, tylko ja nigdy nie rozumiem w tych wzmacniaczach, w których lampy są schowane w obudowie, jak człowiek ma potem je wymienić, bez narus...
W dobie niesamowitej popularności bezprzewodowego sprzętu audio trudno zaprzeczyć, że jest to przyszłość. I to nie tylko jeśli chodzi o urządzenia mobilne, ale także te, z których korzystamy w domu. Trzymając w ręku smartfon czy tablet, potrzebujemy przecież tylko kompatybilnej z nimi elektroniki, aby móc wygodnie odtwarzać muzykę z ulubionego...
Triangle Electroacoustique is one of the oldest French loudspeaker manufacturers. Although the latest anniversary models, still available for sale, were introduced on the occasion of the company's fortieth birthday, at this point we are already halfway to another round anniversary...
In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...
Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...
Yamaha to jeden z producentów sprzętu hi-fi, którego logo kojarzą niemal wszyscy. Nie tylko ze względu na jego obecność na popularnych amplitunerach, soundbarach, głośnikach bezprzewodowych i systemach mikro, ale także produktach związanych z domową aparaturą audio bardzo luźno albo wcale. Nie ulega jednak wątpliwości, że w wielu kręgach, także wśród...
Cytaty
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.
rolu