Nowy Cave! Ta wiadomość zelektryzowała mnie kilka tygodni temu i po opłaceniu rachunku za ogrzewanie, czynszu i kilku innych obowiązkowych płatności, podliczyłem swoje fundusze i wyszło mi, że stać mnie na "Push the Sky Away" bez konieczności jedzenia chleba popijanego wodą z kranu do końca miesiąca. A jeśli nawet to by mi groziło, to chyba i tak byłoby warto. To naprawdę wartościowa płyta. Spokój, łagodność brzmień i spokojna melodeklamacja Pana Cave'a wprowadza na początku mylne wrażenie relaksującego działania tej muzyki. Tak właśnie odbieram pierwszy utwór na tej płycie - "We No Who U R". Potem to uczucie szybko mija zamieniając się w dziwne kłucie niepokoju i niepewności.
Metallica nie skończyła się na "Kill'em All". Nie zaczęła się też na "Master Of Puppets" (który większość fanów przesadnie gloryfikuje). Między tymi dwoma albumami znajduje się krążek uznawany przez niektórych za najlepszy w dyskografii zespołu. No i oczywiście do tej grupy zalicza się moja skromna osoba. "Ride The Lightning" to album kompletny - nie ma tu praktycznie ani jednej rzeczy, którą chciałbym wyrzucić, zmienić, przekształcić, skrócić itp. Od początku do końca jest to najwyższa półka thrashowego grania. A zaczyna się tak niepozornie… Pierwsze 40 sekund krążka to spokojna gitara akustyczna. Po chwili jednak Metallica odsłania swoje prawdziwe oblicze i "Fight Fire With Fire" zmienia się w metalową galopadę. Skandowane zwrotki przeplatają się z nośnym refrenem. Do tego dochodzi błyskawiczne tempo, trafia się świetna solówka. Mocne rozpoczęcie albumu. Następny w kolejce jest tytułowy "Ride The Lightning" - mimo że trochę wolniejszy, również prezentuje bardzo wysoki poziom. James Hetfield zmienia sposób śpiewania i w tej wersji prezentuje się równie dobrze, a na gitarze ponownie cuda wyprawia Hammett. Ale swoje prawdziwe 5 minut Kirk ma dopiero w czwartym na płycie "Fade To Black".
Od tej płyty tak naprawdę zaczęła się kariera Pana Jarre'a. Wcześniej nagrał trzy płyty z eksperymentalną muzyką elektroniczną, które rozeszły się bez echa. Dopiero "Oxygene" okazał się międzynarodowym sukcesem tego artysty. Pierwszy raz usłyszałem tą płytę w podstawówce. Pewnego dnia przyszedł do mnie kolega z prośbą przegrania kasety. Byłem wtedy szczęśliwym posiadaczem (no, nie do końca ja - to był sprzęt ojca) magnetofonu dwukasetowego i czasem z chłopakami zgrywaliśmy sobie różne rzeczy. Wtedy kumpel przyniósł do skopiowania kasetę, na której z jednej strony był nagrany album Pet Shop Boys "Actually" z ich ówczesnym hitem "It's a Sin", a na drugiej właśnie "Oxygene" Jarre'a.
Dzisiaj wieczorem mój syn nie miał zamiaru zasnąć. Godzina na zaśnięcie już dawno minęła a ten dalej skacze! "Czekaj ty..." - pomyślałem - "Już ja cię załatwię!" Chwyciłem go na ręce, smoka załadowałem do otworu gębowego i poszliśmy do mojej nory (nora to taka lokalna nazwa mojego pokoju, w którym niepodzielnie rządzi bałagan i sprzęt audio). Chwila zastanowienia i w cedeku ląduje "Czekając na Cousteau" Jarre'a. To chyba ostatnia z jego płyt, której da się słuchać. A i to nie w całości. O ile pierwsze "Calypso" jeszcze jakoś się broni, to pozostałe dwa są po prostu syntezatorowo-popowymi popierdywaniami, które chyba przypadkiem znalazły się na tej płycie. Zresztą w porównaniu z tytułowym utworem wszystkie cztery "Calypso" są zwykłym nieporozumieniem.
Tak jak "Diamond Eyes" można porównywać z "White Pony", tak "Koi No Yokan" chyba bliżej do "beznazwowego" albumu z 2003 roku. Mniej tu przebojowości, za to zdecydowanie więcej eksperymentów, poszukiwań. Większy jest też "rozstrzał" stylistyczny. Krążek zaczyna się od cholernie mocnego uderzenia w postaci "Swerve City". Gdyby zapętlić przewodni riff z tego utworu, wyszedłby z tego świetny industrial w rejonach Killing Joke z czasów "Hosannas". Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku "Poltergeist" i "Gauze". Jest ciężko, topornie, świetnie. Gdyby w tym ostatnim Moreno zmienił trochę wokal, to utwór można by podciągnąć nawet pod czasy "Adrenaline". Fajny, motoryczny riff występuje jeszcze w "Goon Squad".
Twórczość Pink Floyd znam od dawna, lepiej i w pełni świadomie poznałem ją na przestrzeni ostatnich 10 lat. W 2006 roku podczas rozmowy na ich temat znajoma zapytała, jak tam u mnie ze znajomością solowej twórczości poszczególnych członków zespołu, ze wskazaniem na Gilmoura właśnie. Akurat było jakoś po premierze "On An Island", moja znajoma szczególnie polecała "About A Face" a ja oczywiście idąc na przekór zakochałem się w w debiutanckim krążku Davida z 1978 roku. Artysta zaserwował nam tutaj 9 piosenek trwających łącznie niewiele dłużej, niż połowa meczu piłki nożnej. Napisałem “piosenek", ponieważ to słowo świetnie oddaje to, z czym mamy do czynienia.
Pierwszy album Beastie Boys wydany w latach 90' przyniósł znaczącą zmianę w stosunku do tego, co trio zaprezentowało na "Paul's Boutique". Nowa odsłona Beastie Boys - o wiele bardziej niekonwencjonalna - przyjęła się i utrzymała w podobnej formie również na "Ill Communication". A na czym ona polegała? Otóż "Check Your Head" to wybuchowa mieszanka klasycznego (jeśli w ich przypadku w ogóle można mówić o takim pojęciu) hip hopu, muzyki instrumentalnej granej "na żywo", hardcore punku oraz kilku innych gatunków. Zacznijmy od stylu wyjściowego. "Check Your Head" przynosi słuchaczowi 3 utwory, które wpisały się do zespołowej klasyki: "Jimmy James" (z samplem z Hendrixa, utwór w remixie pojawił się na Antologii i właśnie ta wersja wydaje się być lepsza), "Pass The Mic" (jeden z ich najlepszych utworów w ogóle) oraz "So What'cha Want" (tu pojawia się zsamplowany Led Zeppelin, do tego dochodzi świetny i oryginalny teledysk - ale zasadniczo BB "niefajnych" w ogóle nie mieli). No i najbardziej zbliżony do klasyki "Finger Lickin' Good", trochę bardziej wykręcony "Stand Together" (mnie osobiście kojarzy się on z wyścigami samochodowymi na torze) oraz jeszcze parę innych tracków.
Ilekroć testuję nowe kolumny jarocińskiej manufaktury, przychodzą mi do głowy te same słowa - progres, rozwój, ewolucja. Miło patrzeć, jak Pylon Audio kwitnie na naszych oczach. Pierwsze kolumny dostępne w...
Mieszcząca się w malowniczym miasteczku Soissons w północnej Francji firma Triangle istnieje na rynku audio od ponad 35 lat, jednak nigdy nie udało jej się przebić do sprzętowego mainstreamu. Wydaje...
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zdjęcia gramofonów MoFi Electronics, pomyślałem, że jest to kolejna kolaboracja mająca przyciągnąć melomanów, którzy niekoniecznie znają się na sprzęcie stereo, a pod płaszczykiem ciekawego wzornictwa...
Bannery boczne
Komentarze
Seba
Witam. Mam dylemat które wybrać, omawiane tu iSAR-y czy Sony WH-1000XM4?
A gdzie w tym wszystkim jest opcja podłączenia przez HDMI? Wystarczy mieć kartę graficzną w blaszaku by takich wyjść było co najmniej 1. U mnie są 3 monitory wp...
Co to się porobiło. Kiedyś podłączało się słuchawki do telefonu i było dobrze. Teraz jakieś przeszczepy i protezy, bo producentom słuchawek złącze 3,5 zaczęło p...
@Krzysztof - Octavio AMP jest już dostępny w salonie Q21. Jest nawet ciut tańszy niż podaliśmy w teście, bo wersja ze standardowym zasilaczem kosztuje 3299 zł, ...
Wielki Vinylator