Black Tusk - Taste The Sin
- Kategoria: Metal
- Karol Otkała
Przeczytałem gdzieś, że okładka najlepiej oddaje to z czym mamy do czynienia na tym wydawnictwie. W sumie racja ale nie wszyscy wiedzą, kto to jest John Baizley, nie znają jego twórczości "okładkowej" i muzycznej, więc czas na szybkie wprowadzenie. Black Tusk to ekipa złożona trzech gości z Savannah, obracająca się w klimatach sceny sludge-metalowej. Czyli koledzy Baroness, Kylesy i Mastodona (ze szczególnym naciskiem na Kylesę). "Taste The Sin" to ich drugi album. Na fali fascynacji sludgem sięgnąłem po ich płyty i zacząłem właśnie od tego krążka. Zaczyna się niepozornie - "Embrace The Madness" ma delikatne wprowadzenie trwające raptem kilkanaście sekund. Ale po nim pojawiają się gitary. O kurde, stoner! Kocham to strojenie (tu idealnie przypomina "Welcome To Sky Valley" Kyussa, jest tylko jeszcze cięższe). Już jestem w siódmym niebie. Muzyka wgniata w fotel, miażdży, nie to co niektóre produkcje, które mimo fajnego materiału są płaskie niczym piersi baletnicy. Tu może i muzyka nie jest ambitna, ale doznania podczas jej słuchania są niesamowite (przebrnijcie przez cały album).
"Taste The Sin" zagrany jest na szybko/bardzo szybko. Tylko "Unleash The Wrath" jest troszkę wolniejszy. Reszta to biegi krótkodystansowe typu "Snake Charmer" czy "Red Eyes, Black Skies" przeplatane sprintami pokroju "Way Of Horse And Bow" lub "Double Clutchin' - The Ride". Niezależnie od prędkości Black Tusk praktycznie nieustannie przytłacza nas swoim ciężarem, ścianą dźwięków. Nie jest to jednak bezsensowne napieprzanie, z którego nic nie wynika, w którym nie idzie wyłapać rytmu, a wszystko zlewa się w jedną całość. Tu różnorodność jest dość duża, bez problemów można poczuć rytm i "melodię" poszczególnych utworów. Muzycznie jest bardzo dobrze, momentami świetnie. Jako fan stonerowego brzmienia jestem w pełni usatysfakcjonowany. Przechodzimy do rzeczy "kontrowersyjnych" czyli detali, które nie wszystkim muszą się podobać. Osobiście widzę tu jedną taką sprawę - wokale. Black Tusk nie ma głównego wokalisty, obowiązek ten podzielony jest między wszystkich członków zespołu. Czyli drą ryja na zmianę. I nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady, bo inaczej ich gardłowych popisów nie można nazwać - obstawiam, że większość z czytających ten tekst mogłaby się zaprezentować na podobnym, jeśli nie wyższym poziomie.
Mnie to nie przeszkadza, innym może. Podobnie jak warstwa liryczna tego wydawnictwa - jakoś specjalnie się w nią nie zagłębiałem, ale z tego co udało mi się wyłapać, wielkiej rewelacji nie ma. Ale spójrzmy prawdzie w oczy - kto słucha takiego grania dla wokali czy tekstów? To nie jest Grechuta czy Szczepanik żeby zastanawiać się nad głębią przekazu. Taka muzyka ma kopać po dupie, gnębić i maltretować. I to ekipie Black Tusk na tym krążku doskonale się udaje. "Taste The Sin" to taki kofeinowy napój energetyczny dla uszu, koncentrat mocy potrzebnej na dobry początek każdego dnia.
Artysta: Black Tusk
Tytuł: Taste The Sin
Wytwórnia: Relapse
Rok wydania: 2010
Gatunek: Sludge, Stoner
Czas trwania: 47:09
Opakowanie: Jewelcase
Ocena muzyki
Ocena wydania
Komentarze