Marantz Model 30 + SACD 30n
- Kategoria: Systemy stereo
- Tomasz Karasiński
Zorganizowana na przełomie sierpnia i września premiera najnowszych komponentów stereofonicznych Marantza była jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń tego roku. Choć przeprowadzono ją w formie wideokonferencji, firma dała zaproszonym dziennikarzom i dealerom do zrozumienia, że będzie to coś więcej niż prezentacja kolejnych urządzeń różniących się od swoich poprzedników kilkoma detalami. Sprawa była na tyle poważna, że Marantz poprosił wszystkich o podpisanie umowy poufności, co w przypadku tego typu konferencji jest niezwykle rzadką praktyką. Wystarczy przecież na samym początku określić embargo informacyjne i żaden poważny magazyn nie opublikuje newsa przed tą datą. Przedstawiciele japońskiego producenta musieli jednak dojść do wniosku, że w tym przypadku to nie wystarczy i wystosowali dokument napisany tak, jakby jego sygnatariusze mieli co najmniej poznać szczegóły planowanego ataku nuklearnego. W pierwszej chwili miałem ochotę wyrzucić tę umowę do kosza, ale polski dystrybutor Marantza zapewniał mnie, że warto. Po co wprowadzać taką atmosferę przed wideokonferencją, w trakcie której zaprezentowano sprzęt, który kilka dni później i tak zobaczyli wszyscy? Zastanawiałem się nad tym nawet wtedy, gdy już dołączyłem do wąskiego grona oglądających. Kiedy pokazano pierwsze zdjęcia opisywanego kompletu, wiedziałem już, że może on zwiastować przełom - pierwszą poważną zmianę od co najmniej kilkunastu lat. Nowe wzornictwo, nowa końcówka mocy, nowe elementy elektroniczne, a może i nowe podejście do funkcjonowania systemu hi-fi jako takiego. Czy faktycznie tak jest? Ani na podstawie zdjęć i filmów, ani krótkiego odsłuchu podczas spotkania zorganizowanego w siedzibie dystrybutora nie byłem w stanie tego ocenić. Dlatego Model 30 i SACD 30n trafiły do mnie na test.
Dotychczasowy dizajn urządzeń Marantza był z nami już tak długo, że chyba nie byłem gotowy na zmianę. Przyzwyczaiłem się, że firma regularnie wprowadza na rynek amplitunery, wzmacniacze, streamery, procesory kina domowego i odtwarzacze płyt kompaktowych utrzymane w tym samym stylu - z przednią ścianką podzieloną na centralny, płaski panel zawierający większość elementów sterujących oraz wygięte boczki, na których umieszczano co najwyżej włącznik lub gniazdo słuchawkowe. Z jednej strony japońskich konstruktorów należy pochwalić za konsekwencję i wytrwałość, bo trzymanie się jednego wzorca przez tak długi czas umożliwiło klientom rozbudowę systemu bez obaw, że kolejny klocek nie będzie do niego pasował. Ma to szczególne znacznie w przypadku firmy oferującej tak wiele różnych urządzeń. Użytkownicy mogli nawet dokładać do swojej wieży modele z innych serii, a wizualnie wciąż wszystko się zgadzało. Nawet flagowe komponenty z potężniejszymi, inaczej skonstruowanymi obudowami wpisywały się w te charakterystyczne kształty. Ba! Nawet gramofon TT-15S1, wykonany na zamówienie Marantza przez Clearaudio, miał akrylową podstawę przyciętą w taki sam sposób. Co więcej, stylistyka produkowanych dotychczas (bo w chwili obecnej Model 30 i SACD 30n są jedynymi urządzeniami wyraźnie odcinającymi się od reszty) klocków nie zestarzała się tak bardzo, aby radykalna zmiana była naprawdę konieczna. Rozumiem jednak, że po tylu latach trzeba już było pożegnać się z oklepanym projektem, choćby nawet był bardzo dobry i lubiany. Gdyby nie podjęto tej decyzji, wkrótce klienci mogliby stracić zainteresowanie sprzętem Marantza, nie zwracając uwagi na rozwiązania techniczne zastosowane w nowych modelach, ale na to, że wszystkie wyglądają tak samo. Otwarcie kolejnego rozdziału w historii firmy było konieczne, ale na szczęście nie mamy do czynienia z rewolucją, która dokonała się z dnia na dzień. Model 30 i SACD 30n zwiastują to, co nadejdzie, ale zanim tak się stanie, wierni fani Marantza będą mieli jeszcze trochę czasu, aby dołożyć do swojego systemu streamer lub zmienić integrę na mocniejszą. Miłośnicy wszystkiego, co nowe i modne mają jeszcze prostszy wybór - o wszystkich innych urządzeniach tej marki mogą zapomnieć, bo właśnie nadeszła przyszłość, która wygląda trochę jak...
Wygląd i funkcjonalność
No właśnie - nie mogę się oprzeć wrażeniu, że twórcy opisywanego zestawu zainspirowali się klockami z lat sześćdziesiątych, mieszając elementy tego wzornictwa z nowoczesnym minimalizmem, który można dostrzec na przykład w kształcie pokręteł. Są to zwyczajne, proste, matowe walce pozbawione błyszczących wstawek czy efektownych, podłużnych nacięć. Mało tego - wszystkie elementy umieszczone na przedniej ściance wzmacniacza mają kształt koła i układają się w idealnie symetryczny obrazek. Pod centralnym wyświetlaczem, nad którym widnieje logo producenta, zamontowano cztery mniejsze pokrętła, z których pierwsze obsługuje wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy, a trzy kolejne to klasyczna regulacja barwy i balansu. Dwie większe gałki po bokach to oczywiście selektor źródeł (z lewej) i potencjometr (z prawej). Poza wychodzącą do przodu konsolą znalazły się tylko dwa elementy - okrągły włącznik umieszczony po lewej stronie oraz 6,3-mm wyjście słuchawkowe zamontowane względem niego z zachowaniem idealnej symetrii. Całość została przymocowana do ciekawego, "właściwego" frontu, który nie dość, że jest delikatnie wklęsły, to jeszcze został przyozdobiony licznymi wgłębieniami układającymi się w nietypowy, niemal trójwymiarowy wzór. Efekt potęguje dyskretne podświetlenie boczków centralnego panelu z pokrętłami i wyświetlaczem. Taki sam front zobaczymy w odtwarzaczu, z tym, że mamy tu do czynienia z zupełnie innym wyposażeniem i układem wewnętrznej konsolki. Jest to zupełnie naturalne, jednak warto zwrócić uwagę, że i w tym przypadku każdy jeden element ma swoje lustrzane odbicie po drugiej stronie. Środkową część frontu okupuje spory, tym razem prostokątny ekran z czarną szufladą transportu optycznego. Po jego lewej stronie zamontowano pokrętło służące do wyboru źródła (odtwarzacz ma kilka wejść cyfrowych i może pełnić rolę pełnoprawnego streamera), przycisk obsługujący napęd i okrągły zestaw przycisków, za pomocą których wydamy odtwarzaczowi podstawowe polecenia - play, stop, pauza i przewijanie utworów. Taki sam zestaw po prawej służy do regulacji głośności wyjścia słuchawkowego i poruszania się po pokładowym menu. Z ciekawostek muszę dodać, że bardzo spodobała mi się charakterystyka pracy potencjometru we wzmacniaczu. Delikatny ruch pokrętłem umożliwia regulację głośności z ogromną dokładnością, co przydaje się podczas wieczornych odsłuchów, natomiast bardziej zdecydowane, szybsze obrócenie gałki w prawo lub w lewo powoduje, że potencjometr dostaje turbodoładowania. Jednym szarpnięciem można dojść od całkowitego wyciszenia (oznaczonego symbolem nieskończoności) do połowy skali (40-45). Fajne.
PREZENTACJA: Historia ma znaczenie - Marantz
Jak można się było spodziewać, stylistyka nowego systemu Marantza wywołała w audiofilskim środowisku spore poruszenie i lawinę komentarzy. Jednym ten zwrot w kierunku lekko odświeżonego stylu retro bardzo się spodobał, natomiast inni twierdzą, że ten dizajn jest zbyt fikuśny i cukierkowy, a do tego nie ma nic wspólnego z kultowymi modelami, jakie japońska manufaktura faktycznie produkowała. Muszę przyznać, że mają trochę racji, bo sam chętnie zobaczyłbym nowoczesną wersję amplitunera 2270, przedwzmacniacza Model 7 albo tunera Model 10B. Odnoszę wrażenie, że pewnych nawiązań do tamtego wzornictwa można się w testowanych klockach dopatrzyć, ale nowa stylistyka charakteryzuje się także pewną surowością. Z jednej strony jest skrajnie luksusowa, a z drugiej, hmm... Chyba trochę kobieca. Łagodne krawędzie, delikatne podświetlenie, wszechobecne okręgi i oryginalnie ukształtowany panel czołowy - to wszystko bardziej pasuje mi do torebki Chanel niż garnituru Hugo Bossa. Mimo to, Model 30 i SACD 30n bardzo mi się podobają. Uważam, że projektanci Marantza wykonali kawał dobrej roboty. Nie poszli na łatwiznę, cofając się w czasie o pięćdziesiąt lat, a jednocześnie zachowali coś, dzięki czemu dotychczasowe wzornictwo utrzymało się tak długo - wyraźny podział frontu na część funkcjonalną i ozdobną. Na bazie takiego, jak powiedzieliby graficy, layoutu można stworzyć sprzęt o dowolnym przeznaczeniu - wzmacniacz stereofoniczny, odtwarzacz sieciowy, końcówkę mocy lub amplituner. Zmianom oparła się także kolorystyka. Model 30 i SACD 30n są dostępne w wersji czarnej i szampańskiej, przy czym obie prezentują się obłędnie. Sam prawdopodobnie zdecydowałbym się na tę drugą, bo w takim wykończeniu opisywany komplet wygląda naprawdę nietuzinkowo. Odmiana czarna nie jest zupełnie nijaka, bowiem zachowano tutaj złote logo i ciepłe, niemal beżowe podświetlenie frontu. Na pierwszy rzut oka brakuje jednego detalu - gwiazdy, która nawiązuje do żydowskiego pochodzenia niejakiego Josepha Tushinksy'ego - prezesa firmy Superscope, która przejęła Marantza w latach sześćdziesiątych. Okazuje się jednak, że projektanci o niej nie zapomnieli, bo po uruchomieniu systemu tę charakterystyczną gwiazdę zobaczymy na wyświetlaczach obu urządzeń. Bardzo mi się to spodobało. Jeśli tak mają wyglądać wszystkie kolejne urządzenia Marantza, to jestem jak najbardziej za.
Nowa forma przednich paneli, a w zasadzie całych obudów "trzydziestek" nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z dużymi, wręcz majestatycznymi urządzeniami. W porządku - nie jest to jeszcze kaliber ekstremalnie hi-endowych końcówek mocy, ale już w chwili przyjęcia kartonów od kuriera wiedziałem, że najnowsze klocki Marantza należy traktować z szacunkiem. Ładnie zaokrąglone krawędzie metalowych boczków prezentują się świetnie, ale podczas wyjmowania i ustawiania sprzętu wcale nie ułatwiają sprawy. Tym, którzy mają ten etap przed sobą, polecałbym dokładnie zdezynfekować ręce. Wprawdzie tym razem nic złego się nie zdarzyło, ale z doświadczenia wiem, że podczas przenoszenia takich urządzeń warto mieć pewny chwyt. Z tabeli danych technicznych wynika, że model 30 waży 14,6 kg, a SACD 30n - 13,5 kg. Nie jest to zatem żaden rekord świata, jednak w rzeczywistości oba elementy wydają się cięższe. Nie wiem, może zasugerowałem się ich rozmiarami, a mózg zrobił resztę. Obie obudowy zostały także wykonane w ciekawy sposób, z wielu różnych elementów o zupełnie innej fakturze. Możliwe, że wynika to ze świadomej decyzji projektantów, którzy zamiast skrupulatnie dopasowywać do siebie materiały, postanowili trochę się z nami pobawić i wręcz podkreślić to, że każdy element wykonany jest trochę inaczej. Boczki są matowe, ale już centralna część pokrywy - błyszcząca, przypominająca szczotkowane aluminium (choć mam spore wątpliwości, czy jest to właśnie ten metal). Z przodu centralna konsolka jest metalowa, chłodna w dotyku i chropowata, ale "właściwy" front został wykonany z tworzywa i jest bardziej połyskujący, choć do lustra lub chromu jeszcze mu daleko. Dodatkowo ten ozdobny panel nie kończy się u góry w tym samym miejscu, co obudowa - boczki i pokrywa. Jest tutaj dosłownie milimetrowa różnica, jakby zaprojektowana celowo, aby użytkownik widział, że górne płyty wystają delikatnie do góry. Podobny zabieg widzieliśmy już w innych wysokich modelach Marantza. Czemu ma to służyć? Moim zdaniem jest to coś w rodzaju przetłoczeń na masce sportowego samochodu. Coś w stylu "spójrz, jaki jestem potężny - aż silnik nie mieści się tam, gdzie powinien". Zastanawiała mnie kwestia stawiania obu elementów jeden na drugim, bo granica między metalowymi boczkami a pokrywą biegnie dokładnie w tym miejscu, w którym znajdują się nóżki. Okazało się jednak, że pokrywa delikatnie sprężynuje, a ustawienie wzmacniacza na odtwarzaczu sprawia, że cała górna powierzchnia dolnego klocka się wyrównuje. Może więc tak naprawdę chodziło tutaj o wyeliminowanie niepożądanych wibracji i efektu "dzwonienia" obudowy?
Model 30 i SACD 30n z jednej strony sprawiają wrażenie urządzeń przełomowych, jednak warto też na chwilę spojrzeć na sprawę z dystansu, przestać myśleć o rewolucji stylistycznej i pozycji opisywanego kompletu w katalogu japońskiej firmy i najzwyczajniej w świecie porównać oba komponenty z konkurencją. Wówczas okaże się, że mamy do czynienia ze sprzętem łączącym tradycję i nowoczesność - tak pod względem wizualnym, jak i technicznym. Wzmacniacz może mieć końcówkę mocy pracującą w klasie D, ale wygląda jak klasyczna integra i nie ma ani jednego wejścia cyfrowego, nie mówiąc już o możliwości podłączenia do sieci czy zabawkach w rodzaju systemu korekcji akustyki pomieszczenia. Odtwarzacz można tak naprawdę traktować jak wysokiej klasy streamer. Można nim sterować za pomocą aplikacji HEOS, puszczać muzykę z TIDAL-a, przez Bluetooth i AirPlay 2, a nawet cieszyć się plikami DSD256 przesyłanymi do wejścia USB, jednak na przednim panelu wciąż znajduje się szuflada, a podczas internetowej konferencji prasowej przedstawiciele Marantza chwalili się tym, że pliki DSD128 można odtwarzać wprost z płyt kompaktowych. Naprawdę? Kto będzie chciał zafundować sobie taki eksperyment? Rozumiem, że spora część audiofilów to ludzie, którzy mają i pielęgnują ogromną kolekcję cedeków, w związku z czym niektórzy producenci sprzętu audio uważają, że trzeba o nich walczyć (w końcu statystycznie są to także ludzie dysponujący największymi pieniędzmi). Uważam jednak, że Marantz miał okazję odciąć się od technologii, która jest powszechnie uważana za przestarzałą. Napędów optycznych od dawna nie ma już w nowych laptopach i samochodach, a jednak w audiofilskim odtwarzaczu nie ma innej opcji. Mało tego! Jak wskazuje nazwa, SACD 30n może także odtwarzać zapomniane przez historię płyty SACD. Jak to możliwe? Przecież miała się zakończyć produkcja jakichś tam kości, które to umożliwiają... Inżynierowie Marantza zaparli się rękami i nogami, aby umożliwić użytkownikom odtworzenie płyt, które ciężko już dzisiaj kupić i których przeciętny meloman nie ma, a audiofil może trzyma gdzieś kilka sztuk, tak na wszelki wypadek. Plus jest taki, że w ten sposób wyszło nam całkiem uniwersalne źródło, które łyka właściwie wszystko. Szkoda tylko, że producent bał się odciąć od tematów uznawanych za martwe i nie poświęcił więcej uwagi streamingowi, w tym kompatybilności z systemem Roon, która teoretycznie jest (urządzenie figuruje w zakładce "Roon Tested"), ale w praktyce odbywa się to wyłącznie za pośrednictwem AirPlaya. Standardowo należy pochwalić HEOS-a, który wciąż jest jedną z najlepszych "fabrycznych" aplikacji tego typu na rynku.
Przejdźmy na tyły. We wzmacniaczu mamy dość standardowy zestaw gniazd analogowych z pięcioma wejściami liniowymi, wyjściem do nagrywania, wyjściem z przedwzmacniacza i bezpośrednim wejściem do końcówki mocy. Pod spodem znalazło się także miejsce dla osobnego wejścia gramofonowego. Wbudowany phono stage obsługuje zarówno wkładki MM, jak i MC, a płytka z tym modułem wygląda naprawdę nie najgorzej. Wejścia dla gramofonu i odtwarzacza zostały wyróżnione w typowy dla Marantza sposób - złącza te są znacznie większe, umożliwiając bezproblemowe podłączenie nawet grubych interkonektów z masywnymi wtykami. Model 30 nie oferuje niestety ani jednego wejścia zbalansowanego. Ustawione w jednej linii terminale głośnikowe prezentują się bardzo hi-endowo. Z prawej strony umieszczono złącza dla zdalnego sterowania oraz gniazdo zasilające, które ma tylko dwa bolce. I to akurat ciężko jest mi zrozumieć. W porządku - nie wszyscy użytkownicy będą mieli prawidłowo uziemioną instalację, ale to już zupełnie inny problem, a samo urządzenie powinno ten bolec mieć. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że miłośnicy płyt winylowych podłączą tu gramofon z przewodem uziemiającym i, no właśnie, co dalej? Wyposażenie odtwarzacza podoba mi się o wiele bardziej. Tu wprawdzie także nie uświadczymy trójbolcowego gniazda IEC, ale reszta prezentuje się naprawdę dobrze. Sygnał analogowy możemy wyprowadzić albo z gniazd o stałym poziomie wyjściowym (te są większe, co sugeruje, że właśnie taka opcja jest rekomendowana przez producenta), albo umieszczonego tuż obok wyjścia regulowanego (RCA). Są też dwa wyjścia cyfrowe - optyczne i koaksjalne. Do tego mamy dwa wejścia optyczne, jedno wejście koaksjalne i jedno wejście USB typu B, a także masę innych atrakcji, jak dwie anteny obsługujące połączenie bezprzewodowe (Bluetooth i Wi-Fi), gniazdo LAN, USB typu A i cztery złącza komunikacyjne.
Model 30 i SACD 30n z jednej strony sprawiają wrażenie urządzeń przełomowych, jednak warto też na chwilę spojrzeć na sprawę z dystansu, przestać myśleć o rewolucji stylistycznej i pozycji opisywanego kompletu w katalogu japońskiej firmy i najzwyczajniej w świecie porównać oba komponenty z konkurencją. Wówczas okaże się, że mamy do czynienia ze sprzętem łączącym tradycję i nowoczesność - tak pod względem wizualnym, jak i technicznym.Podsumowując, nowy system Marantza robi naprawdę dobre wrażenie. Wzornictwo to moim zdaniem strzał w dziesiątkę, choć wiem, że nie wszystkim się podoba (przykładowo, moja małżonka uważa, że projektanci tym razem się nie popisali, ale kiedy patrzę w lustro, nabieram pewności, że jej gust jest bardzo oryginalny). Warto jednak podkreślić, że nie wszystko w opisywanym zestawie jest zupełnie nowe. Ogólny wygląd - owszem, ale można w nim znaleźć elementy, które fanom Marantza są dobrze znane. Na przykład wyświetlacz, napęd zintegrowany z ekranem czy podświetlenie bocznych krawędzi centralnego panelu (w nocy wygląda rewelacyjnie). Pokrętła są nowe, ale kształt samego wzmacniacza można uznać za klasyczny, wręcz oldschoolowy. Wklęsły front ukształtowano w dość ciekawy sposób, ale jeśli spojrzymy na gniazda, miedziane śrubki czy nawet maleńkie pokrętła w odtwarzaczu, przekonamy się, że Marantz nie wyrzucił do kosza wszystkiego, do czego doszedł wcześniej i co sprawdzało się przez wiele, wiele lat. Szczególnie zainteresowały mnie wyświetlacze. Japończycy nie zdecydowali się na jakieś kolorowe czy dotykowe cuda, co trochę dziwi, ale nie każde nowe urządzenie musi mieć ekran rodem ze smartfona. Takie elementy starzeją się najszybciej. Ekraniki, które pięć lat temu wyglądały nowocześnie, dziś wywołują co najwyżej szyderczy uśmiech. Monochromatyczne wyświetlacze idealnie pasują do obudów i frontów utrzymanych w stylu pseudo-retro (przepraszam, ale dla mnie takie prawdziwe retro to to nie jest). No i końcówka mocy - dla nas to zupełna nowość, ale równolegle z opisywanym systemem na rynku europejskim pojawił się zestaw 12 Special Edition, w którym zastosowano niemal identyczny układ pracujący w klasie D. SA-12 Special Edition i PM-12 Special Edition zostały opracowane z myślą o rynku japońskim, ale można powiedzieć, że w obudowach starego typu umieszczono tam wiele rozwiązań technicznych, które zadomowiły się także w nowych "trzydziestkach". Myślę, że może to uspokoić konserwatywnych fanów Marantza. Firma nie eksperymentuje na klientach, ale daje im sprzęt zbudowany ze sprawdzonych podzespołów. A że i tak jest to duża zmiana? Cóż, teraz już chyba nie ma odwrotu.
Brzmienie
Jeśli mieliście nadzieję, że Model 30 i SACD 30n miały za zadanie wprowadzić urządzenia Marantza w nową erę wzornictwa, ale poza tym spora część komponentów wewnętrznych zostanie przeszczepiona z poprzednich modeli, w związku z czym charakter brzmienia też niewiele się zmieni, powinniście czym prędzej wybić sobie taki scenariusz z głowy. Należy bowiem wziąć pod uwagę to, że opisywany wzmacniacz wyposażono w końcówkę mocy pracującą w klasie D, więc z technicznego punktu widzenia mamy do czynienia z zupełnie inną konstrukcją, którą z modelami produkowanymi do tej pory łączy może kilka elementów, takich jak moduły HDAM (Hyper Dynamic Amplifier Module), ale to trochę tak, jakbyśmy porównywali biurkowe monitory z ogromnymi kolumnami podłogowymi tylko dlatego, że w ich zwrotnicach zastosowano takie same kondensatory. W porównaniu z generalną zmianą typu i topologii układu elektronicznego nie ma to właściwie żadnego znaczenia. Nie dziwi zatem, że Model 30 gra inaczej niż wcześniejsze integry Marantza z wysokiej półki. Już nie tak dynamicznie, czysto, przestrzennie i zadziornie. Raczej neutralnie, spokojnie, bez szarpaniny, po prostu uniwersalnie. Tak, żeby nikt nie mógł się do niczego przyczepić. Odtwarzacze tej marki już jakiś czas temu wykonały podobny zwrot. Systematycznie pozbywały się typowo japońskiego nalotu, skręcając w stronę dźwięku liniowego, a potem nawet lekko amerykańskiego. Szczególnie dobrze było to słychać w modelu ND8006, którego przez jakiś czas używałem w swoim systemie odniesienia. Jeszcze kilka lat temu nie spodziewałbym się, że Marantz stworzy źródło oferujące tak naturalny, pozbawiony wyostrzeń dźwięk. Można nawet powiedzieć, że koncertową dynamikę i nisko schodzący bas osiągnięto kosztem przejrzystości i stereofonii. W urządzeniu z japońskim rodowodem?! Dziwne, ale prawdziwe. Można nawet powiedzieć, że jest to element większej transformacji na rynku audio. W ostatnim czasie coraz więcej firm temperuje lub całkowicie porzuca cechy, które czyniły jej sprzęt wyjątkowym. Odnoszę wrażenie, że przeciętny klient już tego nie potrzebuje. Chce sprzętu dobrego, a nie wyjątkowego. Chce, aby taki system odtwarzał każdą muzykę z dowolnego źródła, radził sobie z każdym materiałem i mógł współpracować z takimi kolumnami, jakie tylko mu się spodobają (brzmieniowo lub wizualnie). Mało tego. Skoro kupujemy tak piękny i audiofilski sprzęt, chcemy także, aby zastąpił nam soundbar, w związku z czym filmowe ścieżki dźwiękowe także muszą nieść się po pokoju odsłuchowym z odpowiednią potęgą. Kiedy nałożymy na siebie wszystkie te wymagania, możemy dojść do wniosku, że tradycyjny sprzęt o charakterystycznym brzmieniu traci rację bytu. Może nie w świecie audiofilów porównujących ze sobą kable sieciowe dla czystej przyjemności, ale poza tym klubem - owszem. A tutaj nikt nie będzie zastanawiał się, czy średnica jest ciepła czy chłodna. Taki klient oceni dźwięk całościowo. A całościowo jest on po prostu bardzo dobry.
PORADNIK: Jak wybrać kolumny
Nie mam wątpliwości, że właśnie w ten sposób brzmienie opisywanego systemu zostanie ocenione przez większość melomanów. Jest to poziom, na którym większość ludzi mogłaby się zatrzymać. Wrażenie to potęguje atmosfera przyjemnego luzu. Zmieniamy utwory, słuchamy i zaczynamy się zastanawiać, czy od sprzętu za te pieniądze można wymagać więcej. Nie chodzi nawet o jakość prezentacji, którą odruchowo ocenialibyśmy z podziałem na szereg oddzielnych kategorii, ale o to, że w każdej z nich testowany komplet utrzymuje równy poziom. Odnoszę wrażenie, że gdyby chociaż jeden aspekt muzycznego przekazu wyszedł przed szereg i wybił się do poziomu hi-endowego, cała reszta mogłaby na tym stracić. W głowie słuchacza mogłaby się urodzić myśl, że dźwięk mógłby być jeszcze lepszy. Ponadprzeciętna dynamika zwróciłaby naszą uwagę na przejrzystość średnich tonów i szybkość basu. Większa ilość detali w zakresie wysokich tonów sprowokowałaby nasze uszy do szukania trójwymiarowej, wypełnionej czystym powietrzem przestrzeni. Ale tak się nie dzieje, bo zestaw Marantza z każdego przedmiotu dostaje piątkę z minusem lub czwórkę z plusem. Każdy rodzic byłby z niego dumny. Jedyny problem polega na tym, że po pewnym czasie zaczynamy zastanawiać się, czy aby nie byłoby lepiej, gdyby zamiast tej wiecznej jazdy na czwórkach i piątkach nie pokazał na świadectwie pięciu trójek i pięciu szóstek. To mogłoby oznaczać, że do pewnych rzeczy ma prawdziwy, naturalny talent. Że w czymś jest wybitny. To jednak nie jest jego styl. On uparcie poświęca tyle samo czasu na polski, matematykę, biologię, fizykę, historię, chemię, geografię, informatykę, angielski i co tam teraz dzieci mają w szkole. Nawet specjalnie nie wie, z czego chciałby zdawać maturę. A może jest mu zupełnie wszystko jedno... Tylko czy można go za to krytykować? Czy można naciskać, aby na coś się zdecydował? Przecież niczego nie zawala. Robi to, co do niego należy. A kiedy będzie ubiegał się o pierwszą pracę, w zainteresowaniach wpisze "muzyka, kino, podróże", co oznacza mniej więcej tyle, co "słucham radia, oglądam filmy na komputerze, a w weekendy jeżdżę do rodziców". Marantz też wywiązuje się ze swoich zadań. Nawet w pokoju ma posprzątane. Nigdy niczego nie wywinie, ale też raczej niczym szczególnym nas nie zaskoczy.
Myślę, że na takie kulturalne i łagodne usposobienie testowanego zestawu składa się zarówno neutralność wchodzącego w jego skład odtwarzacza, jak i fakt, że japońska firma zdecydowała się na kompletną zmianę architektury końcówki mocy w integrze. Oba urządzenia idą w tym samym kierunku, w związku z czym doświadczony audiofil już po kilkunastu przesłuchanych utworach dojdzie do wniosku, że nie ma tutaj zbyt wiele do odkrycia. Wielu członków tego klubu uważa, że wzmacniacze pracujące w klasie D zawsze brzmią trochę tak samo. Ani ciepło, ani zimno. Może nawet bardziej w kierunku ciepła, ale delikatnie, z wyczuciem. Nie są też ani przesadnie dynamiczne, ani kluchowate. Barwa normalna, przestrzeń normalna, pasmo równe jak stół. No i o czym tu pisać? Właśnie... Gdyby jeszcze Marantz zainwestował we własną technologię i zrealizował nowoczesną amplifikację po swojemu, jak zrobiły to takie marki, jak Lyngdorf, Devialet, Primare czy NuPrime, mielibyśmy do czynienia z kolejną wersją tego dźwięku, a może nawet czymś przełomowym - urządzeniem, które audiofile pokochaliby przede wszystkim za charakter i jakość brzmienia. Firma zdecydowała się jednak na "gotowca". Fakt, opakowanego różnymi dodatkami i płytkami zawierającymi autorskie moduły HDAM, ale samo wzmocnienie realizowane jest tuż przy terminalach głośnikowych przez dwie płytki wielkości karty kredytowej (no, dobrze - może raczej dowodu rejestracyjnego). Gdyby odsłuchy podczas naszych testów odbywały się w ciemno, w życiu nie zgadłbym, że kolumny napędza elektronika Marantza. W tym bardzo dobrym, idealnie wyważonym, uniwersalnym brzmieniu nie ma elementów, które kojarzę ze starszymi klockami tej marki. Starsze, wysokie integry Marantza potrafiły przyłożyć. Ich brzmienie było wyraziste, dynamiczne, czyste i konkretne. Umiały także chwycić za gardło oporne głośniki i porządnie je wytargać. Miałem przyjemność uczestniczyć w odsłuchach wielu wymagających kolumn i tak, jak nie radziły sobie z nimi Creeki, Arcamy, a nawet Naimy, tak z wysokimi modelami Marantza dźwięk nagle się otwierał i zaczynał pulsować w rytm muzyki, a nie powoli rozlewać się po podłodze. Łączenie sprzętu tej marki z zestawami o jasnym, rozdzielczym brzmieniu wiązało się ze sporym ryzykiem, ale z prądożernymi paczkami zbudowanymi na Revelatorach i Illuminatorach była jazda. Wreszcie to szło, wreszcie gadało. Tym razem jest trochę inaczej. Z Audiovectorami QR5 opisywany system zgrał się wspaniale. Naprawdę, nie było do czego się przyczepić. Ale już z monitorami Equilibrium Nano (biurkowe zestawy zbudowane na bazie ceramicznego woofera i miękkiej kopułki SB Acoustics - stosunkowo wymagające, delikatnie przyciemnione, ale niesamowicie dynamiczne, neutralne pod kątem barwy i spektakularnie przestrzenne) wypadło to trochę nudno. Gdybym dopiero stał przed wyborem kolumn, uderzałbym raczej w Triangle, Amphiony, Focale, Fyne Audio albo JMR-y niż Dynaudio, Opery, Sonusy, DALI, Vienny lub Xaviany. Czy to nie jest zwrot o sto osiemdziesiąt stopni?
Dochodzę do wniosku, że chyba właśnie ta zmiana była dla mnie największym szokiem. Gdybym miał, dysponując tą wiedzą, rozpocząć test od nowa, natychmiast podłączyłbym opisywany komplet do Audiovectorów QR5, zastępując głośnikowe Cardasy Clear Reflection szybszymi i bardziej przejrzystymi kablami Equilibrium Pure Ultimate. Być może zbyt mocno zasugerowałem się złotymi emblematami Marantza i swoimi dotychczasowymi doświadczeniami ze sprzętem tej marki. Zawsze ceniłem go za dynamiczne, rozdzielcze brzmienie, więc podczas odsłuchu nowego systemu mimowolnie szukałem tych samych atrybutów, a powinienem wyczyścić sobie głowę i podejść do sprawy na świeżo, bo opisywane urządzenia też można polubić, ale akurat za coś innego - neutralność, wzorową równowagę, dużą kulturę grania, spójność i pełny spokój w obchodzeniu się z muzyką. Wydawało mi się, że Model 30 i SACD 30n to nowe wzornictwo i garść nowych części, ale na etapie odsłuchu będzie "business as usual". Błąd. Jest inaczej. Jest dobrze, może nawet bardzo dobrze, ale inaczej. Czy spodoba się to stałym klientom Marantza? Nie wiem, ale też nie mam pojęcia, czy przeciętny słuchacz będzie przywiązywał do loga umieszczonego na froncie tak dużą wagę, jak ja. Pewnie nie, bo w dzisiejszych czasach ludzie w coraz mniejszym stopniu patrzą na "znaczki", oceniając raczej to, co dostają. Jeżeli szukamy sprzętu z wysokiej półki i wpadnie nam w oko akurat ten system Marantza (co zupełnie mnie nie zdziwi), jeżeli go posłuchamy, dojdziemy do wniosku, że wszytko się zgadza i może nawet go kupimy. Ale jeżeli po prostu chcemy postawić sobie w domu fajną "wieżę", możemy zacząć się zastanawiać, dlaczego mielibyśmy wybrać opisywany zestaw, a nie na przykład NAD-a C388 i C658, Primare'a I15 i CD15 Prisma albo fajnego systemu all-in-one, jak Naim Uniti Nova, Devialet Expert 140 Pro, Gato Audio DIA-400S NPM lub Lyngdorf TDAI-3400. Szczególnie ciekawie mogłoby wypaść porównanie Modelu 30 i SACD 30n z kompletem NAD-a, w którym wzmacniacz zbudowano w oparciu o moduły od tego samego poddostawcy. Okej, NAD jest brzydki. Ale w kieszeni zostałoby nam tyle pieniędzy, że moglibyśmy kupić do kompletu dizajnerską szafkę, a nawet przeprowadzić remont salonu z wykorzystaniem gustownych ustrojów akustycznych.
Jeżeli jesteście dobrze obeznani z produkowanymi dotychczas klockami Marantza i doskonale znacie charakterystyczny dla tej marki styl grania, przed rozpoczęciem odsłuchu zróbcie sobie szybki reset mózgu, bo "trzydziestki" mają po prostu inne podejście do muzyki. Lepsze? Gorsze? Nie wiem. Po prostu inne. To tak, jakby zamówić sushi, a dostać hamburgera.Model 30 i SACD 30n zostały wycenione tak, jak każda duża nowość - wysoko. I pewnie jeszcze przez jakiś czas nie będą miały tańszych odpowiedników. Później może się to zmienić, więc jeśli uważacie, że 13499 zł za klocek to przesada, proponuję najzwyczajniej w świecie poczekać. Jeżeli kolejne modele będą zbudowane w ten sam sposób, może się okazać, że w sferze brzmieniowej ciężko będzie wskazać wyraźną, oczywistą przewagę droższych urządzeń nad tańszymi. A jeśli Marantz już zdecydował się na moduły Hypexa, raczej się z tego nie wycofa. Prawdopodobnie będą to nieco inne układy z prostszym zasilaniem i mniejszą ilością "elektroniki towarzyszącej". Mimo to, sztuczne ograniczanie jakości brzmienia urządzeń z niższej półki wydaje się mało prawdopodobne, bo mogłyby nie wytrzymać starcia z konkurencją. Model 30 i SACD 30n taką potyczkę wytrzymają, ale jeżeli jesteście dobrze obeznani z produkowanymi dotychczas klockami Marantza i doskonale znacie charakterystyczny dla tej marki styl grania, przed rozpoczęciem odsłuchu zróbcie sobie szybki reset mózgu, bo "trzydziestki" mają po prostu inne podejście do muzyki. Lepsze? Gorsze? Nie wiem. Po prostu inne. To tak, jakby zamówić sushi, a dostać hamburgera. Dobra buła też pyszna, ale jeśli uwielbiacie sushi i na nic innego nie macie ochoty, pozostaje przejrzeć aktualny katalog Marantza i brać to, co jeszcze ze starego rozdania. W tej restauracji zmienił się szef kuchni, a stary na pewno już nie wróci. Na koniec dodam tylko, że jeśli rozpatrujecie zakup któregoś z opisywanych komponentów osobno, bardziej atrakcyjną propozycją jest moim zdaniem SACD 30n. To niezwykle wszechstronne, a przy tym stuprocentowo audiofilskie źródło. Idealna maszyna dla melomana, który słucha muzyki zarówno z płyt, jak i plików lub serwisów streamingowych. Jeżeli któryś z testowanych klocków choćby częściowo wpisuje się w klimat starszych modeli Marantza, to jest to właśnie SACD 30n. Model 30 mocno ciągnie kocyk w swoją stronę, aczkolwiek - co w tej kategorii wzmacniaczy jest dość zaskakujące - pozytywnie zaskoczyła mnie tutaj jakość wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego. Z jednej strony klasa D, a z drugiej tak dobry phono stage? Trochę dziwactwo, ale jeśli się nad tym zastanowić, kupując cały system otrzymujemy możliwość odtwarzania muzyki z dowolnego źródła. I pewność, że odsłuch będzie przebiegał komfortowo, bez przykrych niespodzianek. Kto wie, może za kilka lat klienci właśnie za to będą kochać sprzęt tej marki?
Budowa i parametry
Marantz Model 30 i SACD 30n to urządzenia, które mają zapoczątkować nową erę w historii japońskiej marki. Producent informuje, że oba komponenty zostały precyzyjnie dostrojone w ciągu trzech ostatnich lat przez światowej klasy zespół inżynierów i akustyków. Wytwarzane w zakładach w Shirakawa w Japonii, "trzydziestki" są również pierwszymi wprowadzonymi na rynek produktami Marantza prezentującymi nowe wzornictwo, w które wpleciono charakterystyczne elementy sprzętu z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Całkowicie analogowa konstrukcja wzmacniacza obejmuje dwie niezależne sekcje zasilania dla przedwzmacniacza i wzmacniacza mocy. Obwód zasilający zaprojektowany wyłącznie dla przedwzmacniacza ma zapewniać niewrażliwość na wahania napięcia generowane przez sekcję wzmacniacza. Transformator toroidalny jest dedykowany wyłącznie dla przedwzmacniacza, aby zapewnić wysoki poziom czystości sygnału. Wokół transformatora zamontowana została podwójnie ekranowana, stalowa obudowa, której zadaniem jest tłumienie pola elektromagnetycznego, które mogłoby generować szum we wrażliwych obwodach audio. Sekcję końcówek mocy napędza zasilacz impulsowy, co ma zapewnić maksymalną kontrolę nad podłączonymi głośnikami. Sama końcówka mocy ma postać dwóch płytek z układami Hypexa z serii NCore, pracującymi oczywiście w klasie D. Oba moduły zostały zamontowane tuż przy terminalach głośnikowych. Dzięki nim urządzenie oferuje moc 100 W na kanał przy 8 Ω. Model 30 został również wyposażony w przedwzmacniacz gramofonowy MC/MM z sekcją Marantz Musical Premium Phono EQ i technologią HDAM. Zniekształcenia są redukowane za pomocą dwustopniowego wzmocnienia w przedwzmacniaczu gramofonowym, a moduły HDAM zostały połączone z tranzystorami JFET w sekcji wejściowej, co zapewnia wysoką impedancję na wejściu. Rezygnacja z kondensatorów sprzęgających dodatkowo upraszcza konstrukcję, redukując zniekształcenia i zwiększając czystość sygnału. Ponadto, Model 30 jest wyposażony w selektor impedancji wejściowej, który oferuje trzy różne ustawienia MC Low (33 Ω), MC Mid (100 Ω) i MC High (390 Ω), co dodatkowo optymalizuje jakość dźwięku podczas używania wkładek MC. Moduły HDAM (Hyper Dynamic Amplifier Module) zastosowano także w innych miejscach, w których normalnie stosuje się wzmacniacze operacyjne. Wykorzystanie wyselekcjonowanych podzespołów z lustrzanymi ścieżkami dla prawego i lewego kanału ma przekładać się na wyższą jakość brzmienia. SACD 30n wykorzystuje opatentowany przez marantza mechanizm SACDM-3L, zaprojektowany wyłącznie w celu uzyskania najlepszej możliwej wydajności podczas odtwarzania płyt SACD i CD. Wykorzystując platformę HEOS, SACD 30n oferuje możliwość odtwarzania muzyki z różnych źródeł i formatów cyfrowych, takich jak pliki FLAC w jakości do 24 bit/192 kHz oraz DSD 5,6 MHz, jak również treści z muzycznych serwisów streamingowych. HEOS zapewnia również obsługę asystentów sterowania głosowego, takich jak Amazon Alexa, Google Assistant i Apple Siri. SACD 30n wykorzystuje opatentowaną technologię Marantz Musical Mastering (MMM-Stream i MMM-Conversion) zapewniającą optymalną konwersję dźwięku cyfrowego. Sygnał wejściowy PCM jest konwertowany do formatu DSD 11,2 MHz przy pomocy MMM-Stream. Uzyskany sygnał o wysokiej częstotliwości jest przetwarzany przez sekcję MMM-Conversion (zamiast konwencjonalnego przetwornika cyfrowo-analogowego) w celu wytworzenia wyjściowego sygnału analogowego. Dwa zegary systemowe zapewniają najdokładniejszą konwersję sygnału wejściowego, niezależnie od tego, czy pochodzi on z płyty, czy z wejść cyfrowych, w zakresie od 44,1 kHz do 384 kHz. Finalnie, sygnał analogowy dostarczany jest do znanego modułu HDAM w sekcji wyjściowej, zapewniając optymalną jakość dźwięku. Ponadto, wzmacniacz słuchawkowy zastosowany w odtwarzaczu SACD 30n zbudowano z wykorzystaniem osobnego modułu HDAM-SA2 o wyjątkowo wysokim stosunku sygnału do szumu. Aby pracować z jak najszerszą gamą słuchawek, współczynnik wzmocnienia można dostosować wybierając jedno z trzech ustawień - niskie, średnie i wysokie - co umożliwia kompatybilność ze słuchawkami o wysokiej impedancji.
Werdykt
Zmiany nigdy nie przychodzą łatwo. Szczególnie w przypadku firmy, która przyzwyczaiła nas do wypracowanej wiele lat temu estetyki, a nawet pewnej powtarzalności i przewidywalności swoich produktów. Dlatego nie mam wątpliwości, że Model 30 i SACD 30n na początku spotkają się z falą krytyki. Chociażby dlatego, że są inne. A do tego stosunkowo drogie. Nie zmienia to faktu, że sięgnie po nie spora grupa klientów, którzy opinie innych mają głęboko w nosie. Marantz doskonale o tym wie. Model 30 i SACD 30n na pewno nie powstały z dnia na dzień. Jestem przekonany, że każda decyzja została przemyślana i przedyskutowana na wszelkie możliwe sposoby. Wynikiem jest piękny, uniwersalny zestaw, który każdy meloman będzie mógł postawić w swoim salonie i powiedzieć "w porządku, nie potrzeba mi niczego więcej". Mając taką wieżę, pozostaje nam tylko zatroszczyć się o wysokiej klasy kolumny, przyzwoite okablowanie i oczywiście tak podstawowe sprawy, jak akustyka pomieszczenia odsłuchowego. Później możemy już tylko zmieniać muzykę. Włączyć płytę kompaktową, pliki hi-res, ulubioną playlistę z serwisu streamingowego, a nawet dorzucić do zestawu jakiś elegancki gramofon i cieszyć się wyjątkowym brzmieniem winyli. Wady? A jakże, są! Żadna z nich nie jest jednak na tyle duża, aby wpłynąć na ocenę tego systemu. Moim zdaniem najważniejsza jest tutaj zmiana kierunku w sferze dźwiękowej. Marantz nie chce już podawać nam wyłącznie sushi. Przerzuca się na hamburgery, pizzę, kebab, shoarmę, panierowanego kurczaka, frytki i ramen. Nuda? Zobaczymy. Klienci zadecydują swoimi portfelami. Na razie jest drogo, ale spokojnie... Jak znam życie, w blokach startowych stoją już "dwudziestki" i "dziesiątki". Dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, czy konstruktorzy Marantza obrali właściwą ścieżkę, czy potwornie się pomylili.
Dane techniczne
Marantrz Model 30
Wejścia liniowe: 5 x RCA
Wejście phono: 1 x MM/MC
Wyjścia analogowe: 1 x tape-out, 1 x pre-out
Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm
Moc wyjściowa: 100 W/8 Ω
Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 50 kHz
Zniekształcenia: 0,005%
Stosunek sygnał/szum: 107 dB
Wymiary (W/S/G): 13/44,3/43,1 cm
Masa: 14,6 kg
Cena: 13499 zł
Marantz SACD 30n
Odtwarzane płyty: CD, SACD
Wyjścia cyfrowe: 1 x koaksjalne, 1 x optyczne
Wyjścia analogowe: RCA (stałe i regulowane)
Wejścia cyfrowe: 2 x optyczne, 1 x koaksjalne, 1 x USB
Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm
Pasmo przenoszenia: 2 Hz - 50 kHz
Zniekształcenia: 0,008%
Stosunek sygnał/szum: 112 dB
Wymiary (W/S/G): 13/44,3/42,4 cm
Masa: 13,5 kg
Cena: 13499 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Pylon Audio Ruby Monitor, Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Sennheiser HD 600, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Cardas Clear Reflection, Albedo Geo, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
Adam
Przyznam szczerze, że po przeczytaniu powyższej recenzji dalej kompletnie nie wiem, jak testowany sprzęt gra...
7 Lubię -
Przenikliwy
Na pewno kawał fajnego, solidnego i ciężkiego sprzętu. A wzmacniacz słuchawkowy o "wyjątkowo niskim stosunku sygnału do szumu" to trochę zaskakująca wada, ale może da się przeboleć...
0 Lubię -
zgred
Odkąd wprowadzili blokadę internet radio i opłatę 3 $ rocznie, nigdy nic z Marantza nie kupię i nie chodzi tutaj o 3 $.
2 Lubię
Komentarze (3)