Wygrzewanie sprzętu audio - fakty i mity
- Kategoria: Poradniki
- Tomasz Karasiński
Niezależnie od tego, z jakim rodzajem sprzętu grającego mamy do czynienia, w jego instrukcji obsługi, recenzjach publikowanych w specjalistycznych magazynach, a nawet w opiniach użytkowników często można zetknąć się z jednym niezwykle istotnym pojęciem - wygrzewanie. Warto o nim pamiętać, ponieważ zdaniem wielu audiofilów ów proces ma niebagatelny wpływ na jakość brzmienia elektroniki audio. Niekiedy to właśnie w wygrzewaniu, a raczej jego braku, upatruje się przyczyny różnic w ocenie walorów sonicznych tego samego urządzenia przez różnych słuchaczy. Grało gorzej niż u mnie? To znaczy, że było niewygrzane. Recenzent napisał, że wysokie tony ciut za ostre? Nie wygrzał. O co chodzi? W dużym skrócie wygrzewanie jest procesem, w którym dźwięk nowego komponentu audio zmienia się w miarę użytkowania aż do osiągnięcia stałego, równego, docelowego poziomu. Jakie są tego przyczyny? Czy każdy element systemu stereo trzeba poddać takiej operacji? Jak prawidłowo wygrzewać sprzęt i czy można to w jakiś sposób przyspieszyć? Na wszystkie te pytania postaramy się odpowiedzieć w niniejszym poradniku.
Zacznijmy od tego, że pod pojęciem wygrzewania mogą kryć się dwie zupełnie różne rzeczy. W tym pierwszym, podstawowym znaczeniu jest to działanie polegające na doprowadzeniu nowego, świeżo zakupionego sprzętu do stanu, w którym wreszcie pracuje, a przede wszystkim brzmi tak, jak powinien. W zależności od urządzenia takie długoterminowe docieranie podzespołów mechanicznych i "układanie się" komponentów elektronicznych może trwać od kilku do nawet kilkuset godzin. Jeśli mówimy o zestawach głośnikowych lub słuchawkach, największe zmiany w brzmieniu zachodzą po kilku, może kilkunastu godzinach ciągłej pracy, jednak niektórzy producenci otwarcie przyznają, że uzyskanie optymalnego efektu wymaga przynajmniej kilku tygodni intensywnego grania. Druga czynność, którą można nazwać wygrzewaniem (choć tutaj o wiele lepszym słowem jest "rozgrzewka"), polega na zafundowaniu systemowi kilkunastu, może kilkudziesięciu minut grania przed rozpoczęciem krytycznego odsłuchu. W tym wypadku nie mówimy już o różnicach między brzmieniem urządzenia wyjętego z fabrycznie zapieczętowanego kartonu i takiego, które przepracowało wcześniej wiele godzin, ale o każdorazowym "miękkim starcie" poprzedzającym sesję odsłuchową, w trakcie którego sprzęt rozgrzewa się do właściwej temperatury, a podzespoły elektroniczne osiągają optymalne parametry. W obu przypadkach mamy jednak do czynienia z podobnym zjawiskiem, którego skutkiem jest poprawa właściwości brzmieniowych naszych urządzeń w czasie.
Podstawy teoretyczne, czyli fizyka i (może jednak odrobinę) magia
Choć w pierwszej chwili może się to wydawać głupie, praktycznie żadne urządzenie nie gra dobrze, gdy przez długi czas stoi w kącie i zbiera kurz. Audiofilski sprzęt nie różni się pod tym względem od wielu innych przedmiotów codziennego użytku, takich jak piekarnik czy rower. Ten pierwszy po zakupie trzeba wypalić, aby pozbyć się intensywnego zapachu resztek substancji chemicznych, takich jak izolacje termiczne, kleje czy emalie, które mogą być nawet niewidoczne gołym okiem. Nowym rowerem również trzeba trochę pojeździć, aby poszczególne części trochę popracowały i abyśmy później mogli zlikwidować luzy, których powstanie jest całkowicie normalne. Po sezonie zimowym spędzonym w piwnicy lub na wieszaku w garażu rower też średnio nadaje się do jazdy. Wypada go przynajmniej wyczyścić, nasmarować i napompować koła. I choć wygrzewanie sprzętu audio nie jest aż tak oczywiste, nie jest to żadne voodoo.
Producenci coraz częściej podkreślają, że ich urządzenia potrzebują trochę czasu, aby się dotrzeć, zanim zabrzmią tak, jak powinny, jednak rzadko zagłębiają się w przyczyny tego zjawiska. Spośród nich na pierwszym miejscu trzeba by było umieścić części mechaniczne. To zdecydowanie nie wymaga wyjaśnienia i nie ma nawet tego wyraźnego zapachu związanego z wyobrażeniami opartymi na audiofilskich przesądach. Wszystkie części mechaniczne w naszym systemie hi-fi, takie jak wsporniki we wkładkach gramofonowych czy zawieszenia głośników, wymagają czasu na uzyskanie odpowiedniej elastyczności. Zabieg ten jest bardzo podobny do docierania silnika w nowym samochodzie. Niewiele osób to kwestionuje, ponieważ jest to dość proste do zrozumienia. Stosunkowo długi czas potrzebny do zakończenia procesu wygrzewania jest charakterystyczną i niestety bardzo problematyczną cechą wszystkich urządzeń, w których ma on w większości charakter mechaniczny. Innymi słowy, doprowadzenie przetwornika lub wzmacniacza do optymalnego brzmienia może nam zająć kilka dni lub dwa tygodnie po wyjęciu z pudełka, natomiast na głośniki lub słuchawki można poświęcić znacznie, znacznie więcej czasu. Dobitnie przekonać nas o tym może porównanie podobnych kolumn czy słuchawek, które były używane przez kilka lat, z tymi, które były używane przez, powiedzmy, miesiąc.
Resory, wsporniki, elementy elastyczne, a nawet same membrany - zmianę ich parametrów po pewnym czasie pracy łatwo jest nam sobie zwizualizować. A co z elektroniką? Tu najłatwiej jest nam sobie wyobrazić, że rozgrzane tranzystory i lampy elektronowe pracują zupełnie inaczej niż na zimno. A jak wytłumaczyć zmiany, jakie zachodzą w brzmieniu wzmacniacza, przetwornika cyfrowo-analogowego lub streamera po dwóch, trzech albo czterech tygodniach? Zdaniem wielu specjalistów kluczem do rozszyfrowania tej zagadki są kondensatory, przy czym elementem szczególnie wrażliwym na proces wygrzewania jest zastosowany w nich dielektryk. Typowy kondensator składa się z długiego, wąskiego paska metalu, który został ciasno nawinięty i przedzielony cienkim paskiem plastiku, papieru, ceramiki lub innego materiału izolacyjnego. Dzięki temu warstwy metalu nie stykają się ze sobą. Metal w kondensatorze gromadzi dużą ilość elektronów, gdy podczas pracy płynie prąd z baterii lub źródła prądu zmiennego, przekształcanego na prąd stały za pomocą diod. Kondensator następnie rozładowuje się i cykl się powtarza. Chociaż elektrony gromadzą się i są uwalniane również w warstwie dielektrycznej, w warstwie paska metalowego jest ich zdecydowanie więcej. Co ciekawe, kapacytancja, czyli reaktancja pojemnościowa, rośnie wraz z temperaturą.
Od temperatury uzależniona jest także przewodność tranzystorów. Podczas okresu docierania danego urządzenia może to powodować pewne fizyczne zmiany w złączach PNP, NPN lub bipolarnych. To oczywiście w dużym stopniu tłumaczy różnice w brzmieniu danego klocka na zimno i po krótkiej rozgrzewce, ale dlaczego urządzenie pracujące kilka miesięcy miałoby brzmieć lepiej niż egzemplarz fabrycznie nowy? Tu zdania są podzielone. Niektórzy recenzenci twierdzą, że może to być spowodowane utrzymywaniem pewnego ładunku elektronów na złączach nawet wtedy, gdy sprzęt jest wyłączony. Może to również dotyczyć kondensatorów, które utrzymują niewielką część swojego początkowego ładunku, podczas gdy większość z niego rozładowują. Teoretycznie taka "pozostałość" ładunku elektrycznego powinna wyczerpać się, gdy zasilanie zostanie wyłączone na dłuższy czas, na przykład podczas wyjazdu na wakacje lub przeprowadzki, co spowodowałoby konieczność ponownego przeprowadzenia procesu wygrzewania. Praktyka pokazuje, że nie jest to dalekie od prawdy.
Analizując przyczyny różnic w brzmieniu następujących po wygrzaniu komponentów elektronicznych, większość ekspertów skupia się na lampach, tranzystorach, układach scalonych i kondensatorach. Jednak czy na tym koniec? Czy nic ciekawego nie dzieje się na przykład z cewkami albo ścieżkami na płytkach drukowanych? Tutaj powoli wychodzimy już ze świata nauki, zmierzając w kierunku niezbadanej krainy domysłów, wierzeń ludowych i zjawisk, które chyba nie zostały do końca przebadane. Zbierając dane potrzebne do przygotowania tego poradnika, nie trafiliśmy na żadne artykuły naukowe ani konkretne dowody na to, co w trakcie pracy może zmieniać się w takich elementach na poziomie atomowym.
Ciekawą wskazówką są jednak akcesoria służące do demagnetyzacji sprzętu hi-fi. Jednym z najsłynniejszych jest płyta Densen DeMagic. Jej twórca - duńska firma znana z produkcji wysokiej klasy elektroniki - otwarcie przyznaje, że powstanie tego oryginalnego gadżetu było w dużej mierze dziełem przypadku. "Kilka lat temu odkryliśmy, że silny sygnał z generatora sygnałowego wysłany przez ścieżkę sygnałową wzmacniacza miał pozytywny wpływ na dźwięk. Rok później, po eksperymentach ze złożonymi sygnałami, znaleźliśmy algorytm sygnałów, który dał oszałamiającą poprawę sceny dźwiękowej, przejrzystości, szczegółów, muzykalności i dynamiki w systemach audio. Powodem tego jest fakt, że małe magnesy w ścieżce sygnału stają się z czasem zorientowane w jednym kierunku. Powoduje to szkodliwy wpływ na sygnał. Sygnał DeMagic w rzeczywistości przemieszcza magnesy, a tym samym przerywa pole magnetyczne i jego negatywny wpływ na dźwięk. W 1997 roku Uniwersytet w Seulu przeprowadził testy naukowe, które zdecydowanie potwierdziły teorię stojącą za sygnałem DeMagic. Dziś DeMagic został sprzedany w liczbie ponad 100000 egzemplarzy na całym świecie i stał się obowiązkowym wyposażeniem każdego poważnego audiofila i miłośnika muzyki. W porządku jest być sceptycznym, ale kiedy już spróbujesz, nie uwierzysz w efekt." - przeczytamy na oficjalnej stronie Densena.
Tryb czuwania a sprawa audiofilska
Ze względu na skrócenie procesu wygrzewania i każdorazowej rozgrzewki przed odsłuchem wielu audiofilów zwraca uwagę na to, jakie tryby zasilania oferuje dane urządzenie - czy do dyspozycji mamy tylko mechaniczny włącznik, czasami celowo umieszczany na tylnej ściance, czy również tryb czuwania, w którym część układu elektronicznego pozostaje "pod prądem". Zależy to nie tylko od konstrukcji danego urządzenia, ale także, a może przede wszystkim, od podejścia producenta. Możemy tu wyróżnić trzy główne grupy. Pierwszą stanowią firmy, które uważają, że ich sprzęt jest niewrażliwy na wygrzewanie, więc możemy słuchać go od razu po wyjęciu z pudełka, a po zakończonym odsłuchu wyłączyć, wyciągnąć przewód zasilający z gniazdka albo nawet zerwać umowę z dostawcą energii elektrycznej, a podczas kolejnego uruchomienia urządzenie poradzi sobie tak samo dobrze. Drugą grupą są zwolennicy trybu czuwania, w którym sprzęt pobiera z gniazdka symboliczną ilość prądu, ale mimo wszystko wciąż część jego obwodów pozostaje aktywna, a sprzęt nie jest doprowadzany do stanu "rozładowanego". Mimo utyskiwań ekologów taka opcja wydaje się najrozsądniejsza. Trzeci obóz stanowią zwolennicy filozofii "always on". Uważają oni, że sprzętu grającego nie trzeba wyłączać, ponieważ nawet kiedy pracuje on "na cicho", zużywa stosunkowo niewiele energii, a o wygrzewanie już zupełnie nie musimy się martwić. Problematyczne pod tym względem mogą być wzmacniacze lampowe lub tranzystorowe integry i końcówki mocy pracujące w klasie A. Niektórzy przeciwnicy wyłączania sprzętu twierdzą jednak, że wszystko zależy od tego, jak często słuchamy muzyki, ponieważ wyłączenie lampowego piecyka na pół godziny może być dla niego mniej korzystne, niż gdyby w tym czasie miał pozostać pod prądem. Ze względu na dużą różnicę w zapotrzebowaniu na prąd można także rozważyć opcję mieszaną - z wyłączonym wzmacniaczem, ale włączonym źródłem.
Wygrzewanie zestawów głośnikowych i słuchawek
Ze wszystkich elementów toru audio najbardziej wrażliwe na wygrzewanie są zdecydowanie kolumny. Nie jest zaskoczeniem, że proces wygrzewania może trwać wiele miesięcy, ponieważ zespoły głośnikowe wykorzystują wiele ruchomych elementów, a zwrotnica zwykle zawiera kondensatory, rezystory i cewki. Przetwornik elektroakustyczny przekształca sygnał elektryczny w falę dźwiękową, a w klasycznej konstrukcji tego typu do prawidłowej pracy membrany konieczne jest zawieszenie, zwykle w formie dwóch resorów - dolnego i górnego. Wszystkie te elementy, często włącznie z samą membraną, jako nowe są zbyt sztywne i muszą się w pewnym sensie "rozciągnąć", aby później pracować optymalnie, zapewniając membranie nie tylko właściwe podparcie, ale także swobodny ruch do przodu i do tyłu.
Szczegółowe wskazówki dotyczące wygrzewania naszych kolumn powinniśmy znaleźć w ich instrukcji obsługi. W końcu to producent powinien najlepiej wiedzieć, jak długo i z jaką głośnością nasze zestawy głośnikowe powinny pracować, aby delikatne elementy zawieszenia kolumn stały się wystarczająco elastyczne i przenosiły impulsy prądowe ze wzmacniacza z odpowiednią dokładnością. Większość firm uważa, że przy dość intensywnym użytkowaniu głośniki powinny dojść do siebie po kilku tygodniach, jednak niektóre modele wymagają znacznie dłuższego docierania. W tym początkowym okresie naprawdę warto słuchać muzyki dłużej, nawet jeśli efekty nie są jeszcze w pełni satysfakcjonujące, a także zostawiać system włączony, gdy wychodzimy z domu (nawet jeśli będzie grał cicho). Zakładając, że kolumny są zazwyczaj używane przez dwie, może trzy godziny dziennie, a producent określa czas ich wygrzewania na 300-400 godzin, bez żadnego wspomagania proces ten zajmie nam kilka miesięcy.
Według wielu producentów wygrzewanie kolumn powinno być przeprowadzane etapami. Niektórzy z nich twierdzą, że przez pierwsze 100 godzin należy słuchać muzyki na niskich lub średnich poziomach głośności, a następnie coraz mocniej dawać w palnik, ostatnią fazę wygrzewania przeprowadzając już na pełnej mocy (oczywiście warto przy tym zachować zdrowy rozsądek i nie przekraczać momentu wystąpienia słyszalnych zniekształceń). Inni przyjmują podział na dwa przedziały czasowe - wygrzewanie wstępne, podczas którego powinniśmy zaobserwować największe zmiany (50-100 godzin) i wygrzewanie docelowe, które może trwać nawet do 500 godzin. Tak naprawdę nie ma jednak jednego progu, w którym całą procedurę będzie można uznać za zakończoną. Nie zaświeci się przecież żadna lampka ani nie usłyszymy jakiegoś charakterystycznego piknięcia. Ot, po prostu brzmienie będzie stawało się coraz lepsze, a my w pewnym momencie przestaniemy już obserwować zmiany. Warto zauważyć, że podobnymi prawami rządzi się wygrzewanie słuchawek. Podobnie jak w kolumnach, ich kluczowym elementem jest przetwornik elektroakustyczny, który "układa się" zarówno pod względem mechanicznym, jak i elektrycznym. Z punktu widzenia użytkownika procedura jest jednak łatwiejsza, ponieważ słuchawki łatwo jest włączyć i odstawić na bok, a nawet schować do szafy. Jeśli są nowe, niech grają - źle im to na pewno nie zrobi. podobnie jak zestawy głośnikowe, po odpowiednim dotarciu nauszniki raczej nie wymagają już rozgrzewki przed każdym odsłuchem.
Czy do wygrzewania kolumn powinniśmy się jakoś przygotować? Cóż, niektórzy polecają na przykład umieszczenie kolumn w niewielkiej odległości od siebie - tak, aby głośniki były zwrócone przodem do siebie. Ma to oczywiście sprawić, że generowane przez nie fale będą się wzajemnie znosić (przy założeniu, że sygnał w lewym i prawym kanale będzie identyczny, dlatego warto wykorzystać na przykład samplery testowe), co przyspieszy proces wygrzewania, a nam zapewni względny spokój. Natknęliśmy się również na artykuły, których autorzy polecają ułożenie na pracujących w ten sposób kolumnach grubego koca lub kołdry, aby jeszcze bardziej odizolować głośniki od otoczenia. Są to jednak metody dla tych, którym naprawdę zależy na czasie. Zwykle wystarczy po prostu słuchać muzyki i obserwować zmiany, które w 95% powinny być bardzo, ale to bardzo pozytywne. No właśnie, a jaką muzykę wykorzystać? Możemy po prostu słuchać ulubionych płyt, jednak nie jest tajemnicą, że niektóre gatunki muzyczne sprawdzają się podczas wygrzewania lepiej niż inne. Istotnym czynnikiem jest szeroki wachlarz częstotliwości występujących w nagraniu oraz jego dynamika. Z naszych doświadczeń wynika, że docieranie sprzętu z wykorzystaniem spokojnej muzyki skupionej na średnich tonach, nie jest najlepszym pomysłem. Mówiąc jeszcze prościej - im więcej niskich i wysokich tonów, im więcej łojenia, tym lepiej. Jeśli jazz, to raczej ten z dużą zawartością basu, a jeśli Chopin, to raczej koncerty niż nokturny. Znakomicie sprawdzają się też soundtracki i dynamiczna muzyka elektroniczna. Wskazówki te można rozciągnąć na inne urządzenia.
Czy całą tę procedurę można jeszcze przyspieszyć? Jak najbardziej. Tu z pomocą przychodzą nam sygnały testowe przygotowane dokładnie w tym celu. Obowiązkowym punktem programu wielu samplerów są ścieżki służące do wygrzewania sprzętu (burn-in). Zwykle są one dość nieprzyjemne dla ucha, ale przecież nie chodzi o to, aby ich słuchać, ale by z ich pomocą przyspieszyć proces docierania nowej aparatury. Zdarza się nawet, że w książeczce dołączonej do takiej płyty przeczytamy, że najlepiej jest puścić ścieżkę z sygnałem wygrzewającym w pętli, przekręcić potencjometr we wzmacniaczu w prawo, a następnie wyjść z domu. Ciekawe, co na to sąsiedzi...
Wzmacniacze - gdy liczy się klasa
Kolejnym elementem toru audio, który z reguły jest wrażliwy na wygrzewanie, jest wzmacniacz. Kluczową kwestią jest tutaj jego konstrukcja. Niektóre nowoczesne układy pracujące w klasie D są gotowe do krytycznego odsłuchu praktycznie po wyjęciu z pudełka. Dla świętego spokoju można im dać kilkanaście minut, jednak czasami dźwięk nie zmienia się ani po kwadransie, ani po kilku godzinach. Odrobinę więcej czasu trzeba poświęcić na wygrzanie wzmacniacza tranzystorowego zbudowanego w konwencjonalny sposób. W większości przypadków nie musi to być proces wyjątkowo intensywny, ponieważ struktury krzemowe tranzystorów są niewiarygodnie małe i szybko osiągają właściwą temperaturę. Po raz kolejny kluczowa jest klasa pracy końcówki mocy. Jeżeli mamy do czynienia ze wzmacniaczem pracującym w klasie AB, prawdopodobnie po kilku dniach wygrzewania nie będziemy już obserwowali istotnych różnic w charakterze prezentacji, a po każdym uruchomieniu wystarczy nam kilka lub kilkanaście minut rozgrzewki. Nieco bardziej wymagające są wzmacniacze pracujące w klasie A, których grzanie przed odsłuchem może rzeczywiście zająć trochę czasu.
Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku piecyków lampowych. Te nie dość, że wymagają standardowego wygrzewania rozłożonego na kilka dni lub tygodni, to jeszcze muszą rozgrzać się przed każdym odsłuchem. W ciągu pierwszych kilku godzin użytkowania lampa elektronowa ulega znacznym zmianom zarówno pod względem właściwości fizycznych, jak i akustycznych. Ma to związek z procesami, które zachodzą wewnątrz szklanej bańki pod wpływem temperatury. Przykładowo, wraz ze wzrostem temperatury katody rośnie liczba uwalnianych elektronów, co w konsekwencji powoduje wzrost przepływu prądu. Nie jest to jednak jedyne wytłumaczenie. W sieci można znaleźć wiele teorii mówiących, że podczas wygrzewania lamp w ich wnętrzu zachodzą skomplikowane procesy chemiczne, usuwane są ślady zanieczyszczeń powstałe w procesie produkcji, powierzchnia katody staje się bardziej jednorodna pod względem emisji, a nawet, że zbyt ciasne połączenia mechaniczne z czasem stają się odrobinę luźniejsze, co zmniejsza efekt mikrofonowy. Tak czy inaczej urządzenia wykorzystujące lampy elektronowe wymagają rozgrzewki przed każdym odsłuchem. Nie osiągniemy optymalnej jakości brzmienia, dopóki struktura lampy nie nagrzeje się równomiernie wewnątrz i na całej powierzchni. W praktyce często wygląda to tak, że wzmacniacz zaczyna grać naprawdę dobrze dopiero wtedy, gdy nagrzeje się cała jego obudowa.
Gramofon i wkładka - zestaw, który lubi pracować
O ile sporadycznie włączany przetwornik lub streamer raczej nie powinien wymagać kilkugodzinnego wygrzewania, o tyle tor analogowy niejako z założenia powinien być używany regularnie i z zachowaniem odpowiedniej higieny. Gramofon zbudowany jest w większości z części mechanicznych. Łożysko ramienia, łożysko talerza, silnik, elementy układów automatyki - wszystkie one wymagają dotarcia. Analogicznie jak w przypadku nowego samochodu lub roweru, wszystkie elementy mechaniczne wymagają wielu godzin pracy, aby idealnie dopasowały się do siebie i osiągnęły optymalne warunki pracy. Warto również od czasu do czasu smarować podzespoły, między którymi występuje tarcie, a które powinny obracać się lub przesuwać w sposób płynny i bezdźwięczny. Jeżeli gramofon nie będzie użytkowany przez dłuższy czas, nie jest to dla niego dobra wiadomość. Możliwe, że trzeba będzie wówczas przeprowadzić kompletny serwis, a przynajmniej oczyścić łożysko, zaaplikować nowy smar i "rozruszać" dźwignię windy odpowiadającej za opuszczanie ramienia.
O ile sam napęd wymaga raczej dotarcia niż wygrzania, o tyle zupełnie inaczej zachowuje się większość wkładek gramofonowych. Ze względu na obecność elementów elastycznych i podzespołów elektronicznych wytwarzających bardzo delikatny sygnał elektryczny, wkładka potrzebuje trochę czasu, aby osiągnąć swoją szczytową sprawność. Wspornik wkładki musi stać się tak elastyczny, jak to tylko możliwe, aby igła mogła swobodnie penetrować rowki czarnych płyt. Ponadto substancja tłumiąca na bazie gumy lub coraz częściej jej zamienniki muszą "siedzieć" nieruchomo i przestać zmieniać swoje właściwości mechaniczne. W pewnym sensie to, że wielu użytkowników zapomina o konieczności wygrzania wkładki gramofonowej, odpowiada za pochopne decyzje i wnioski z pierwszego odsłuchu. Wiadomo - kupujemy nowy gramofon, potem jeszcze poświęcamy sporo czasu na jego złożenie, podłączenie i wyregulowanie, więc chcemy od razu słuchać i cieszyć się niezwykłym brzmieniem analogowych nagrań, a tymczasem dźwięk często jest twardy, szorstki i jasny albo przeciwnie - ciemny, ospały i posklejany. Jeżeli mamy do czynienia z nowiutką wkładką, warto zagryźć zęby i przeczekać ten okres. Po kilku dniach powinno być lepiej.
Czy kable można wsadzić do piekarnika?
Nie. Ale tak zupełnie serio, wielu audiofilów w pewnym momencie styka się z problemem wygrzewania kabli. Tak, wiemy, że brzmi to co najmniej śmiesznie, ale to prawda - wiele przewodów zaprojektowanych z myślą o pracy w systemach stereo gra zdecydowanie lepiej, gdy pozwolimy im spokojnie się "ułożyć". Co to dokładnie oznacza? Cóż, teorii jest wiele, ale zasadniczo wracamy do tematu, który poruszyliśmy już w przypadku kondensatorów. Kluczowym elementem mogą wcale nie być zastosowane w naszych kablach przewodniki, ale otaczający je dielektryk (choć niektórzy producenci twierdzą, że podczas wygrzewania układa się także struktura krystaliczna miedzi lub srebra). Naturalnie, wiele zależy tu od konstrukcji konkretnego przewodu, a także od tego, czy przeszedł on wygrzewanie w fabryce, zanim trafił na sklepową półkę. Niektórzy producenci dysponują specjalnymi maszynami do wygrzewania kabli i potrafią katować je od kilkudziesięciu do kilkuset godzin. I nie, to nie jest żart. Zgodnie z teorią wyznawaną przez kilka firm specjalizujących się w wytwarzaniu audiofilskich kabli, dielektryk pochłania ładunki elektryczne, a następnie oddaje je do przewodników z pewnym opóźnieniem, co powoduje rozmazanie sygnału, a w konsekwencji mniej precyzyjny dźwięk. Ciekawym rozwiązaniem tego problemu jest stosowany przez markę AudioQuest system DBS, polegający na ciągłym polaryzowaniu dielektryka za pomocą przyczepionych do kabla akumulatorów. Dzięki temu efekt wygrzewania kabla jest całkowicie wyeliminowany i nie dość, że uzyskamy optymalne brzmienie już po wyjęciu przewodu z opakowania, to jeszcze nie będziemy musieli powtarzać tego procesu, gdy dany przewód przez dłuższy czas nie będzie używany.
Podsumowanie
Wygrzewanie sprzętu audio to ważny temat, który w wielu materiałach i publikacjach jest pomijany, ponieważ ich autorzy zakładają, że każdy zainteresowany doskonale wie, na czym to polega i jak dużą zmianę w jakości i charakterze brzmienia może przynieść każdy dzień, a czasami nawet każda godzina użytkowania nowego urządzenia. Sprawa jest oczywiście bardzo skomplikowana, ponieważ każdy system jest inny, każdy element toru odznacza się innym stopniem wrażliwości na wygrzewanie, w związku z czym czas, jaki trzeba na to poświęcić, może wahać się od kilku minut do kilkuset godzin. Tak samo jest z rozgrzewką przed odsłuchem. Właściciele nowoczesnych systemów all-in-one mogą się tym nie przejmować, natomiast dla posiadaczy wieży złożonej ze wzmacniacza lampowego i gramofonu może to być prawdziwy rytuał, bez którego krytyczny odsłuch nie ma najmniejszego sensu. Należy więc uzbroić się w cierpliwość, zapytać sprzedawcę, jak poprawnie wygrzać dane urządzenie i jak długo może to zająć, a przede wszystkim poznać możliwości i wymagania swojego sprzętu, aby wiedzieć, kiedy zaczyna on grać na sto procent swoich możliwości. Jeżeli tylko mamy taką możliwość, warto skorzystać z trybu czuwania lub nawet zastanowić się, czy zostawienie wybranych urządzeń "pod prądem" do czasu kolejnego odsłuchu nie jest korzystniejsze niż ich ponowne uruchamianie i czekanie, aż osiągną optymalną temperaturę pracy. Czasami faktycznie nie warto tego robić, ale pozostawienie włączonego sprzętu na godzinę lub przełączenie go w tryb czuwania nie wpłynie znacząco na nasze rachunki za prąd, a na gotowość sprzętu do odsłuchu już tak.
-
Tomek
Jeżeli dźwięk zmienia się po wygrzaniu to dlaczego zawsze na lepsze? Zawsze mnie to zastanawia, że w tak subiektywnej działce po wygrzaniu zawsze dźwięk dla każdego staje się "pełniejszy" itd. Zastanawiam się, czy są przykłady, kiedy komuś podobał się dźwięk kolumn, a po 50 godzinach powiedział: takich to ja nie chcę.
6 Lubię -
@Meloman
Tak, tak, "fizyka na poziomie szkoły średniej", "włącz myślenie", a potem czytamy brednie na temat "audiofilskich switchy", wygrzewania kabli w piekarniku czy płytach dramatycznie poprawiających brzmienie typu Densen DeMagic. To pokazuje, że nawet elementarna fizyka nie przyjęła się u większości uczniów, bo jest zbyt trudna. A jak już wchodzimy na obszar wiary i osobistych przekonań (bo tym w dużej mierze jest współczesne audiofilstwo), to żaden argument nikogo nie przekona, czemu dajesz wyraz.
8 Lubię -
a.s.
Kupiłem sobie Dynaudio Focus 50, nie ma tam możliwości wygrzania kabli, chyba że zasilającego, kabla LAN i ewentualnie S/PDIF. Jak żyć?
3 Lubię -
-
badacz szumu
Zauważyłem, że najczęściej frakcja głuchych domaga się dowodów od frakcji słyszących. Co ciekawe, nigdy podobnie żądanie nie idzie w drugą stronę.
2 Lubię -
@Tomek
Pewnie dlatego, że dopiero po wygrzaniu podzespoły osiągają swoje optymalne docelowe parametry i pełne brzmienie. Chociaż różnice między produktami bywają znaczne. Na przykład w głośnikach, które kiedyś miałem; Monitor Audio i Tannoy. W tych pierwszych po kilku miesiącach grania zmiana dźwięku na plus była znaczna. Zwłaszcza na basie, którego przed wygrzaniem prawie nie było. Natomiast w Tannoy różnica w dźwięku wraz z upływem czasu i wygrzewaniem była minimalna.
0 Lubię -
Andrzej
Raczej w jednym przypadku brzmienie kolumn ci nie do końca odpowiadało, ale się po pewnym czasie przyzwyczaiłeś. W drugim bardziej od początku odpowiadało. Mechaniczne docieranie głośników niewątpliwie występuje, jakieś tam wygrzewanie elektroniki też, ale sposób naszego słuchania o wiele szybciej. Jeśli kupisz nowy telewizor, to choćbyś nie wiem jak go wygrzewał, szybciej osiągniesz piękny obraz w ustawieniach.
2 Lubię -
Tomek
Wygrzewanie? Naprawdę? Tak, ale jak działa albo leży na słońcu:) Przecież żeby coś mogło pracować, to musi oddać ciepło. A czym więcej oddaje, to coś, to ma małą sprawność. Przykładem są głośniki. Więcej idzie tam energii niż wychodzi ciśnienia akustycznego. Słyszymy to, co chcemy usłyszeć. Widzimy to, co chcemy zobaczyć. Reasumując, kupujcie to, co Wam się podoba i jak słyszycie. Nie słuchajcie recenzji. Nie pytajcie, co jest lepsze. Przecież to Wy będziecie słuchać! A każdy słyszy inaczej i każdemu podoba się inny dźwięk.
1 Lubię -
Łukasz
@Tomek - To samo mi przyszło do głowy podczas czytania, bo ja na przykład miałem takie doświadczenie - głośniki po wyjęciu z pudelka grały fenomenalnie sucho i analitycznie. Byłem zachwycony. A po wygrzaniu nabrały "ciepla" i "basu" i już ich tak nie lubię:(
0 Lubię -
Krzysztof
Są dwa procesy - wypalanie sprzętu, czyli nowy, surowy sprzęt poddajemy procesowi ułożenia i uzdatnienia całej elektroniki i wygrzewanie sprzętu (sprzęt był już używany, a wymaga tylko rozgrzewki przed odsłuchem, aby osiągnął optymalne parametry pracy). Autor artykułu oba zjawiska opisuje jako wygrzewanie.
0 Lubię
Komentarze (16)