Długo nie mogłem się przekonać do nowego albumu Keysów. Dlaczego? Otóż swoją przygodę z zespołem zacząłem od "El Camino", a "Turn Blue" jest do niego tak podobny, jak nasi kopacze nożni do reprezentacji grających w finałach mistrzostw świata. Jedna i druga załoga wychodzi na boisko w składzie jedenastu graczy i chyba na tym podobieństwa się kończą. Po przebojowym poprzednim albumie ciężko było się przestawić na rzecz totalnie odmienną. Po pierwszym przesłuchaniu odłożyłem album w kąt i zabrałem się za inne premierowe wydawnictwa. Po pewnym czasie wypadało dać szansę kapeli, która jeszcze nie tak dawno zachwyciła mnie i uzależniła na wiele tygodni. W ten sposób każdy kolejny kontakt z "Turn Blue" zmieniał moje zdanie o nim. Album diametralnie różni się od poprzednika, ale nie można powiedzieć, że jest gorszy. Nie ocieka przebojowością, jest za to o wiele bogatszy instrumentalnie, bardziej przestrzenny i emocjonalny. Klimat znany z "El Camino" czuć tu chyba tylko w zamykającym całość "Gotta Get Away". Utwór ten błyskawicznie wpada w ucho i za nic w świecie nie chce z niego wylecieć.
To debiutancka płyta zespołu wydana w 2009 roku. Co ciekawe, przesłuchałem ją w ostatniej w kolejności, ponieważ wcześniej w moje ręce trafiły już krążki "Earthshine" i najnowszy "Eternal Movement", którego po raz pierwszy słuchałem przez sieć. Uprzedzam więc, że w wszystko odbyło się trochę na odwrót. Jak "Aura" wypada na tle późniejszych dokonań kapeli?
Melancholijny nastrój pluchy, która panuje właśnie za oknem to chyba najlepszy moment na rocka w brytyjskim wydaniu. Do szuflady mojego odtwarzacza trafiła więc druga EP-ka młodej, pięcoosobowej grupy Pylo, pochodzącej z malowniczego miasta Bath. Pierwszy minialbum "Bellavue" sprawił, że porównywano ich muzykę do twórczości legend takich, jak Pink Floyd, Radiohead, Sigur Ros czy The Verve. Takie zestawienie budzi apetyt na podróż przez zakamarki współczesnej muzyki gitarowej. Na szczęście Pylo nie zawodzi. Krażek otwiera spokojne, elektroniczne intro, które ma więcej wspólnego z muzyką relaksacyjną, aniżeli z pozostałymi utworami. To, co faktycznie przyciąga uwagę to dominująca gitara, która zapowiada charakter reszty albumu. Od razu po zakończeniu wstępu otrzymujemy mocny początek kolejnego utworu, który stanowi najbardziej popowy moment na krążku. Indierockowa kompozycja "Young" przypomina przeboje U2 z lat osiemdziesiątych, jak "I Still Haven't Found What I'm Looking For" czy "Pride". Ciche przejście z powtarzającym się wersem "I should've known better" wpada w ucho i czyni "Young" materiałem na hit list przebojów.
Początek lat siedemdziesiątych to czas ogromnej popularności Deep Purple. Zespół odniósł sukces dzięki wysoko notowanym singlom "Black Night" i "Smoke on the Water", ale przede wszystkim nagrał wówczas kilka albumów będących kamieniami milowymi ciężkiego rocka - "In Rock", "Machine Head" i koncertowy "Made in Japan", uznawany za jedną z najlepszych koncertówek wszech czasów. Jednak ze szczytu bardzo łatwo jest spaść. Zwłaszcza jeśli stosunki wewnątrz grupy nie są najlepsze. Kłótnie w zespole wpłynęły nie tylko na słaby poziom kolejnego albumu, "Who Do We Think We Are", ale również odejście ze składu wokalisty Iana Gillana i basisty Rogera Glovera. W zespole pozostali gitarzysta Ritchie Blackmore, klawiszowiec Jon Lord i perkusista Ian Paice. To wybitni wirtuozi swoich instrumentów, ale jednak brakowało im zdolności nadawania swoim utworom melodyjności, którą posiadali Gillan i Glover. Zastępcy tej dwójki musieli być zatem nie tylko zdolnymi wykonawcami, ale również kompozytorami. Stanowisko wokalisty początkowo zaproponowano Paulowi Rodgersowi, którego zespół Free właśnie się rozpadł. Ten jednak wolał dołączyć do supergrupy Bad Company. W międzyczasie muzykom Deep Purple udało się pozyskać świetnego basistę Glenna Hughesa, wcześniej występującego w mało znanym zespole Trapeze.
Kolejna recenzja Doorsów? Można się zastanawiać czemu to w ogóle służy. Muzyka zawarta na debiutanckim albumie grupy, a zresztą nie tylko na nim, doczekała się już tylu recenzji, analiz i profesjonalnych opracowań, że napisanie o niej czegokolwiek nowego graniczy chyba z cudem. A jednak jest coś fascynującego w tym, że płyta nagrana prawie pięćdziesiąt lat temu wciąż budzi zachwyt. Oczywiście nie u wszystkich. Przyznam, że sam nie należę do wiernych i oddanych fanów muzyki The Doors. Mogę jej owszem posłuchać z przyjemnością, ale raczej nie czuję magicznej aury Króla Jaszczura, a jeśli już, to bardziej doceniam kunszt i talent Raya Manzarka. W moje ręce trafiło jednak niecodzienne, winylowe wydanie debiutanckiej płyty, dostarczone przez sklep Vinyl Goldmine.
Po przesłuchaniu reedycji Analogue Productions sam nie wiem, czy nie skuszę nie na następne płyty z ich serii. Co takiego wyróżnia to wydanie z całej masy różnorakich remasterów? Otóż album został wydany na dwóch 200-gramowych, 45-obrotowych winylach. Mastering został zrobiony na analogowym, lampowym sprzęcie przez Douga Saxa pod okiem Bruce'a Botnicka, który pomagał chłopakom z The Doors w produkcji ich ostatniej płyty. Co to dało? Doskonałą stereofonię - świetny, przestrzenny dźwięk przepięknie wypełniony zróżnicowanym brzmieniem z trudnym do określenia napowietrzeniem, które nadaje muzyce zwiewności i lekkości.
The War On Drugs i ich najnowsze dziecko to mój najnowszy, okładkowy złoty strzał. Mam ogromne zaległości w słuchaniu płyt ze swojej kolekcji, zatem nie chciałem już sięgać po nic nowego. Oczarował mnie cover tego wydawnictwa i nie było odwrotu - chwilę później dołączyła do tego muzyka zawarta na krążku. W zasadzie nie mamy tu do czynienia z niczym odkrywczym i przełomowym. Ale co z tego skoro "Lost In The Dream" nieziemsko dobrze się słucha? Początek może lekko przestraszyć. "Under The Pressure" trwa prawie 9 minut. Z tego utwór właściwy pochłania lekko ponad 5 minut, a reszta to ambientowa, instrumentalna wstawka. Swoją drogą bardzo przyjemna. Dalej jest równie dobrze, jeśli nie lepiej. Ogromną dawką przebojowości ociekają "Red Eyes" i "Burning". Duch Dire Straits i żywszych utworów Marka Knopflera solo unosi się nad pięknym "An Ocean In Between The Waves". Echa ich twórczości słychać tutaj w wielu miejscach, jednak nigdzie indziej nie występują aż w takim stężeniu.
Hipgnosis to nazwa, która każdemu fanowi progresywnych dźwięków kojarzy się przede wszystkim z brytyjską firmą tworzącą okładki płyt. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, gdy w moje ręce trafiło przepiękne, analogowe wydawnictwo polskiego zespołu o takiej właśnie nazwie, wydane zresztą przez rodzimą wytwórnię Audio Cave. Opisywany zestaw w wersji Limited Deluxe Edition to dwa pierwsze albumy zespołu - "Sky is the Limit" oraz "Relusion" - wydane na trzech 180-gramowych płytach winylowych. Do kompletu dołączny jest zwalający z nóg album grafik Tomasza Sętowskiego "Ressurection Stone", powstały przez inspirację artysty muzyką zespołu. Nie ma co się dziwić, że malarz zachwycił się tą muzyką. Hipgnosis potrafi wyczarować wspaniały art-rockowy klimat okraszony zarówno elektronicznymi pejzażami, jak i mocniejszymi, gitarowo-metalowymi wstawkami. Posłuchajcie chociażby "Force Hit" z albumu "Sky is the Limit". Dodatkowym smaczkiem wzmacniającym pozytywne wibracje muzyki Hipgnosis jest intrygujący, kobiecy wokal.
To już dwudziesty drugi studyjny album wydany pod szyldem Wishbone Ash, nie licząc dwóch płyt zawierających muzykę klubową, wydanych w połowie lat 90. Chociaż z oryginalnego składu w grupie pozostał jedynie niestrudzony Andy Powell, "Blue Horizon" jest pięknym nawiązaniem do klasycznych dokonań zespołu. Brakuje tu tylko tej różnorodności, która cechuje pierwsze albumy Wishbone Ash. Zdarzały się na nich przecież kawałki folkowe, bluesowe, hard rockowe, a nawet jazz rockowe. Tutaj wszystko zlewa się w jedno. Przy pierwszych przesłuchaniach ciężko rozróżnić poszczególne utwory, może z wyjątkiem bardziej bluesowych "Deep Blues" i "Mary Jane". Trudno jednak oprzeć się urokowi tych charakterystycznych dla tej grupy melodii, które czarują już od samego początku "Take It Back". Brzmienie gitary i głosu Powella jest niemal identyczne jak na "Argusie". Tylko solówka, choć udana, jest trochę zbyt prosta i nie wiedzieć czemu grana tylko przez jednego gitarzystę. Słynny gitarowy duet można usłyszeć dopiero pod koniec "Deep Blues".
Kolejne ekskluzywne wydanie specjalne wytwórni Audio Cave to rzecz bardzo oryginalna, wręcz dziwna. Na okładce oprócz nazwy zespołu i tytułu albumu widnieje tylko czerwone oko w trójkącie. Jeżeli trochę poszperacie, dowiecie się, że symbol ten często pojawia się na okładkach, w książeczkach i teledyskach. Zaintrygowany otwieram więc grubą pokrywę pudełka, a tam winylowa wersja albumu, duża wkładka od wytwórni Audio Cave, a pod spodem wydanie kompaktowe i specjalny prezent - niewielki witraż z motywem czerwonego trójkąta z okiem w środku. W wydaniu winylowym znajdziemy dodatkowo coś w rodzaju plakatu - baranki stojące pod czymś w rodzaju ołtarza, kielich liturgiczny i ponownie czerwone oko w trójkącie. Jeżeli ten symbol ma coś oznaczać, to jedno jest pewne - nie da się go przegapić. Płyta jest dziełem Duncana Pattersona, który wcześniej działał między innymi w grupie Anathema. Co ciekawe, jeden z jej albumów nosił tytuł "Alternative 4" i właśnie na tym krążku Patterson udzielał się tam po raz ostatni.
Gdy w ciemno podejmuję się recenzowania płyt, często miewam złe przeczucia. Tak właśnie było w przypadku tego krążka. Już po pierwszych kilku dźwiękach okazało się, że te przeczucia były całkowicie nieuzasadnione. Atek Radej to swego rodzaju człowiek instytucja - gitarzysta, keyboardzista, kompozytor, realizator i producent. "Not Too Old" to efekt zebrania do kupy jego pomysłów z ostatnich lat. Trzeba przyznać, że efekt jest co najmniej dobry. Elektroniczne wprowadzenie "Introminium" nie powala i może wprowadzić słuchacza w błąd, ale już drugi w kolejce "Wawasek" naprowadza odbiorcę na właściwe tory - jest gitarowo, ciężko, klimatycznie. Świetnie prezentuje się chwilowe zwolnienie i wyciszenie w drugiej części utworu. "Four Death Metal" to jeszcze cięższe granie i jednocześnie popis umiejętności gitarowych wykonawcy. Co jak co, ale trzeba przyznać, że Atek umie posługiwać się tym instrumentem. W konwencji rockowej czy też nawet metalowej utrzymane są jeszcze "Drama & Grama", "Creatura" i "DB Gui". Po nich następuje krótki przerywnik - "Trominium" - po którym jest już tylko szok i niedowierzanie.
Wielu producentów sprzętu audio potrzebuje przynajmniej kilka lat, aby ktoś ich zauważył i docenił. Owszem, zdarzają się przypadki, kiedy już pierwsze zaprezentowane publicznie urządzenie staje się hitem, jednak najczęściej jest...
NAD (New Acoustic Dimension) to jedna z firm, które od samego początku umiejętnie łączyły innowacje i czysto naukowe podejście do tematu ze wspaniałym zmysłem biznesowym i wyczuciem sytuacji na rynku....
Rosnące zainteresowanie audiofilów wzmacniaczami dzielonymi jest jednym z najbardziej zaskakujących trendów, jakie ostatnio obserwujemy. Wydawało się przecież, że rynek zmierza w przeciwnym kierunku, a niebawem w sklepach dostępne będą niemal...
Bannery boczne
Komentarze
a.s.
Nasz zmysł słuchu nie ma "liniowej charakterystyki przetwarzania". Sygnały o takim samym natężeniu, ale o różnej częstotliwości, wywołują wrażenia różnej głośno...
Witam. Posiadam głośniki 120 Club od JBL i te 12 godzin nie wiem na jakiej mocy jest. Podłączyliśmy konsole kablami i dwa głośniki ze sobą też na kable i nieste...
Wiem, że o switche można się kłócić tak jak o kable, generalnie nie jestem hejterem różnych niekonwencjonalnych urządzeń audio ale polecam taki eksperyment: w t...
@Garfield - Coś nam podpowiada, że chętni się znajdą. Ceny nie są jeszcze tak zaporowe jak u niektórych specjalistów od hi-endu. Patrząc na trendy w salonach au...
Wszystko ładnie, pięknie, tylko ja nigdy nie rozumiem w tych wzmacniaczach, w których lampy są schowane w obudowie, jak człowiek ma potem je wymienić, bez narus...
Wielu audiofilów, a także niektórych ludzi mających niewielkie pojęcie na temat sprzętu stereo, fascynuje temat kabli używanych do łączenia zestawów głośnikowych ze wzmacniaczem, wzmacniacza z odtwarzaczem, a nawet tych odpowiadających za dostarczenie prądu do naszych urządzeń. Zanim jednak zagłębimy się w dywagacje na temat wyższości srebra nad miedzią czy sensu...
Triangle Electroacoustique is one of the oldest French loudspeaker manufacturers. Although the latest anniversary models, still available for sale, were introduced on the occasion of the company's fortieth birthday, at this point we are already halfway to another round anniversary...
In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...
Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...
Dual to jedna z marek, do których audiofile, a w szczególności miłośnicy czarnych płyt, odnoszą się z wielkim szacunkiem. Ma to swoje uzasadnienie. Niemiecka manufaktura wydała na świat tyle znakomitych gramofonów, że aż ciężko je policzyć. Dobrze zachowana szlifierka tej marki to sprzęt, który po renowacji można bez kompleksów podłączyć...
Cytaty
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.
Gość