To króciutki album. Trwa niewiele ponad 20 minut, a piękna w nim tyle, że można by nim obdzielić dziesięć innych płyt i każda byłaby wspaniała. To malutkie arcydzieło powstało jako ścieżka dźwiękowa do baletu Merce'a Cunninghama, słynnego tancerza i choreografa, który był też partnerem życiowym Johna Cage'a (to ten od słynnego utworu 4:33), ale doskonale radzi sobie jako samodzielne, niezależne dzieło. Całość jest oparta na melodyjnym brzmieniu pozytywki, które przewija się przez wszystkie utwory. Moc narasta z minuty na minutę, na początku tworząc przestrzenny, lekko medytacyjny elektroniczny świat, aby, powoli ewoluując, ostatecznie eksplodować niemalże industrialnym jazgotem w trzecim utworze.
Ostra i bezkompromisowa płyta. Gdy ukazała się na rynku, wszyscy chyba trochę przestraszyli się takiego bezpośredniego przekazu i nie było jej praktycznie słychać w mediach, co zresztą zauważył sam autor i zarzucił im ostracyzm. Na szczęście nie zaszkodziło to chyba samej muzyce, bo w grudniu 2012 roku album uzyskał status złotej płyty. Całkiem zasłużenie zresztą. Cały album jest przesycony przekazem politycznym, ale podanym w sposób wybitnie „kukizowy”. Jak wiadomo nie od dziś, były lider Piersi ma wyraziste poglądy polityczne, nie idące praktycznie w parze z żadnym ugrupowaniem i tym wzbudza mój podziw. To trudne i odważne tak wprost rzucać się pod prąd nurtów zarówno lewicowych jaki i prawicowych, chociaż bliżej Kukizowi do prawej strony.
Deep Purple to zespół legendarny. Ich albumy z początku lat 70. to ścisła czołówka największych dzieł ciężkiego rocka. Nawet dekadę później, kiedy po kilku latach przerwy zebrał się najsłynniejszy skład grupy, udało im się nagrać kanoniczny longplay "Perfect Strangers". Problem z grupą polegał zawsze na tym, że obok albumów genialnych, nagrywali także po prostu słabe. Natomiast od kilkunastu lat - w składzie zubożałym o dwóch kluczowych muzyków, gitarzystę Ritchiego Blackmore'a i klawiszowca Jona Lorda - odcinali kupony od zdobytej dawno temu sławy, grając na żywo głównie przeboje sprzed kilkudziesięciu lat. Regularnie, co kilka miesięcy, w sklepach pojawiają się kolejne płyty koncertowe, przeważnie zarejestrowane w czasach największej popularności. Natomiast przerwy między studyjnymi albumami są coraz dłuższe - na właśnie wydany "Now What?!" trzeba było czekać aż osiem lat. Czy muzycy Deep Purple wciąż mają coś ciekawego do zaoferowania? Cóż, okazuje się, że tak - przynajmniej momentami. Po udostępnieniu przez zespół pierwszego singla promującego album, można było mieć jednak obawy o jakość nowego materiału.
Debiutancki album anonimowych muzyków z Ghost, wydany dwa i pół roku temu "Opus Eponymous", był jedną z najbardziej oryginalnych płyt, jakie ukazały się w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Prezentował unikalne połączenie heavy i doom metalowych riffów z popowymi melodiami i psychodelicznym klimatem późnych lat 60. Od tamtego czasu grupa przeszła kilka zmian. Wokalista Papa Emeritus zmienił ksywkę na Papa Emeritus II, co miało sugerować zmianę frontmana (w rzeczywistości pozostał nim zidentyfikowany przez fanów Tobias Forge, znany wcześniej z grup Subvision, Repugnant i Crashdiet). Ponadto grupa została prawnie zmuszona do występowania w Stanach jako Ghost B.C. - aby łatwiej było ich odróżnić od innych grup używających tej nazwy. A czy sama muzyka się zmieniła? Zespół miał dwie drogi do wyboru: twardo trzymać się wypracowanego na debiucie stylu, lub zaproponować coś nowego. Zdecydowali się na coś pomiędzy.
Aaron Harris, Cliff Meyer, Jeff Caxide, Chino Moreno. Kojarzycie te osoby? Jeśli tak, to macie ułatwione zadanie, a jeśli nie, to już wyjaśniam. Pierwsi trzej panowie to byli muzycy rozwiązanej w 2010 roku grupy Isis. Chino Moreno jest natomiast wokalistą Deftones. Razem - jako tercet - stworzyli długo oczekiwany projekt Palms. Ich debiutancki album to 7 kompozycji trwających łącznie tyle, co połowa meczu w piłce nożnej plus niecałe 2 minuty czasu doliczonego:-) Zawartą tutaj muzykę serwisy branżowe określają jako połączenie post metalu z rockiem alternatywnym. W rzeczywistości otrzymujemy bardzo dobrze wyważoną mieszankę kapel macierzystych muzyków - delikatniejszą odsłonę Isis oraz Chino, wokalnie w okolicach spokojnych utworów Deftones. Niesamowite w tym albumie jest to, że jest to jednocześnie post metalowa legenda, ale też ekipa Moreno. Idealnie czuć to w otwierającym płytę kawałku "Future Warrior". Jest to jeden z żywszych utworów na "Palms" mimo, że i on dynamiką nie grzeszy. Podobnie jak "Mission Sunset", który w drugiej części pokazuje lekki pazur - bardziej drapieżną odsłonę formacji. Na drugim biegunie znajduje się "Tropics" snujący się leniwie niczym chmury na błękitnym niebie w bezwietrzny, lipcowy dzień. I taki w głównej mierze jest opisywany album.
Jeszcze w 2011 roku zespół rozstał się z gitarzystą Thomasem Bredahlem. Chociaż podczas występów na żywo jego miejsce zajmował Hank Shermann, to do studia zespół wszedł bez niego, a do nagrania partii solowych zaproszono Roba Caggiano, gitarzystę Anthraxa. Współpraca układała się tak dobrze, że Caggiano dołączył do składu Volbeat, rezygnując jednocześnie z dalszej gry w swoim poprzednim zespole (jak później tłumaczył, czuł się tam nieszczęśliwy, bo pozostali członkowie grupy są za mało kreatywni - w ciągu ostatniej dekady zespół nagrał tylko dwa nowe albumy). Czy jednak jego dołączenie do Duńczyków wpłynęło znacząco na zmianę ich stylu? Już pierwszy singiel - "Cape of Our Hero" - uspokoił, że o to nie trzeba się obawiać. Jednak jego banalność (zwłaszcza w połączeniu z ckliwym teledyskiem) mogła budzić spore obawy o jakość nowego materiału. Na szczęście, jak zwykle, Volbeat zaproponował całkiem zróżnicowaną porcję piosenek. Swój piąty studyjny album rozpoczęli westernową introdukcją "Let's Shake Some Dust", by po chwili zaprezentować typowy dla siebie, bardzo melodyjny numer "Pearl Hart" - raczej w stylu "Guitar Gangsters..." i poprzednich albumów, niż cięższego "Beyond Hell / Above Heaven". "The Nameless One" oparty jest na świetnym, mocnym riffie, ale zbyt przebojowa melodia, zwłaszcza w refrenie, psuje jego efekt.
Oj, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Zasadniczo nadal nie jest, ale mój układ z nową płytą Alice In Chains zaczyna robić się coraz bardziej klarowny. Niechęć jest powoli wypierana przez szacunek i zrozumienie, choć początki były trudne. Zacznijmy od tytułu - gdy muzycy go ujawnili, byłem zaskoczony. Może nawet nie zaskoczony, ale rozczarowany, zdziwiony? Poważna kapela z ponad 20-letnim stażem robi sobie jaja? Dopiero jakiś czas później przeczytałem wyjaśnienie o co chodzi i nabrało to głębszego sensu. Druga sprawa - albumowe zapowiedzi w postaci "Hollow" i "Stone". Mimo kilku podejść na YouTubie nie udało mi się wysłuchać ich do końca. Zatem "The Devil Put Dinosaurs Here" miał co najwyżej przeciętny start. Ale z sentymentu do starych czasów i szacunku do zespołu nabyłem krążek w dniu premiery. I w tym momencie moje negatywne nastawienie zaczęło powoli mijać.
Pearl Jam to raczej płodny zespół. Albumy studyjne, dziesiątki singli i gościnnych występów sprawiły, że zebrało się trochę odrzutów sesyjnych, B-side’ów oraz luźnych utworów. Po ostrej selekcji i ciężkich negocjacjach powstał "Lost Dogs" - kompilacja 30 kawałków z różnych etapów kariery zespołu. Zmienia się czas ich powstania, a także - poziom. Płytę można podzielić na cztery grupy: rzeczy genialne, świetne lub bardzo dobre, średniaki oraz utwory, których mogłoby tu nie być i album wcale by na tym nie stracił. Pierwsza grupa to w zdecydowanej większości utwory najstarsze. Najlepszy z tego wydawnictwa jest "Alone" z czasów "Ten" - rzecz świetna i nie wiem jakim cudem nie znalazła się na tamtym krążku. Drugi hit to "Yellow Ledbetter" - Pearl Jam w spokojniejszej odmianie, świetny motyw gitarowy. Kolejne bardzo dobre kawałki to "Hard To Imagine" i "Footsteps" - niesamowicie emocjonalny utwór, jeden z najlepszych w historii Peral Jam w ogóle. Na tym samym motywie gitarowym oparty jest "Times Of Trouble" Temple Of The Dog. Te cztery utwory to ścisła klasyka klasyki, którą każdy fan twórczości Veddera i spółki znać powinien.
Ta płyta rozpoczyna najmocniejszy okres w historii Pink Floyd. Niby między nim a "Dark Side of the Moon" jest jeszcze "Obscured By Clouds", ale i temu krążkowi niewiele można zarzucić. Dla mnie album z 1971 roku to przede wszystkim dwie kompozycje - rozpoczynająca i zamykająca album. Nie jestem w tej kwestii odosobniony, bo w większości recenzji właśnie ten duet jest najbardziej wychwalany. "One Of These Days" jest jednym z moich ulubieńców z całej twórczości Pink Floyd. Jest w tym instrumentalnym utworze coś tajemniczego, intrygującego, hipnotycznego. Środkowa część kompozycji wgniata w fotel. Mnie te dźwięki kojarzą się z "Tajemniczymi Złotymi Miastami". Tuż po nich zaczyna się rockowa, gitarowa, szybka jazda.
Słuchając po raz pierwszy "The Serpent's Egg" wciąż pobrzmiewało mi w uszach wcześniejsze dzieło duetu, czyli wspaniały "Within the Realm of a Dying Sun". Jak zawsze w takich sytuacjach rodziło się we mnie pytanie, czy zespół udźwignął ciężar geniuszu wcześniejszej płyty? Co zrobił, żeby chociażby utrzymać jej poziom? Oto przekleństwo artysty, któremu udało się stworzyć dzieło przełomowe! Po nim w sumie najłatwiej zaćpać się na śmierć (i stworzyć legendę). Bo co innego można jeszcze ze sobą zrobić? Cokolwiek nie powstanie, fani i tak podzielą się na dwa obozy. Jeden będzie piał z zachwytu, a drugi obwieści wszem i wobec, że muzycy się sprzedali. Zresztą ten drugi obóz prędzej czy później podzieli się na jeszcze dwa inne.
Wielu producentów sprzętu audio potrzebuje przynajmniej kilka lat, aby ktoś ich zauważył i docenił. Owszem, zdarzają się przypadki, kiedy już pierwsze zaprezentowane publicznie urządzenie staje się hitem, jednak najczęściej jest...
NAD (New Acoustic Dimension) to jedna z firm, które od samego początku umiejętnie łączyły innowacje i czysto naukowe podejście do tematu ze wspaniałym zmysłem biznesowym i wyczuciem sytuacji na rynku....
Rosnące zainteresowanie audiofilów wzmacniaczami dzielonymi jest jednym z najbardziej zaskakujących trendów, jakie ostatnio obserwujemy. Wydawało się przecież, że rynek zmierza w przeciwnym kierunku, a niebawem w sklepach dostępne będą niemal...
Bannery boczne
Komentarze
a.s.
Nasz zmysł słuchu nie ma "liniowej charakterystyki przetwarzania". Sygnały o takim samym natężeniu, ale o różnej częstotliwości, wywołują wrażenia różnej głośno...
Witam. Posiadam głośniki 120 Club od JBL i te 12 godzin nie wiem na jakiej mocy jest. Podłączyliśmy konsole kablami i dwa głośniki ze sobą też na kable i nieste...
Wiem, że o switche można się kłócić tak jak o kable, generalnie nie jestem hejterem różnych niekonwencjonalnych urządzeń audio ale polecam taki eksperyment: w t...
@Garfield - Coś nam podpowiada, że chętni się znajdą. Ceny nie są jeszcze tak zaporowe jak u niektórych specjalistów od hi-endu. Patrząc na trendy w salonach au...
Wszystko ładnie, pięknie, tylko ja nigdy nie rozumiem w tych wzmacniaczach, w których lampy są schowane w obudowie, jak człowiek ma potem je wymienić, bez narus...
Podczas jednej z ostatnich rodzinnych wizyt prezentowałem zainteresowanemu członkowi rodziny swój zestaw grający. Usłyszałem wtedy dość intrygujące pytania: "A wzmacniacz nie powinien mieć korektora? Ma tylko pokrętło głośności?". Padły one z ust osoby, dla której czymś całkowicie naturalnym jest, że nawet współczesny amplituner kina domowego, z którego zresztą obecnie korzysta,...
Triangle Electroacoustique is one of the oldest French loudspeaker manufacturers. Although the latest anniversary models, still available for sale, were introduced on the occasion of the company's fortieth birthday, at this point we are already halfway to another round anniversary...
In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...
Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...
Wydawałoby się, że w bardzo gęstej branży audio kompletnie nie ma już miejsca dla nowych graczy. Że wszystkie stołki obsadzone są sztywno, bez szans na zmiany. A jednak od czasu do czasu pojawiają się firmy, które potrafią zaintrygować i porwać audiofilów, odbierając klientów starym wyjadaczom. Jednym z producentów, który wkroczył...
Cytaty
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.