To taki mój szaleńczy zakup. Usłyszałem w radiu "Lucy Phere" i odleciałem. Tak pięknej ballady z tak kapitalnym tekstem już dawno nie słyszałem! ten fortepianowy podkład i spokojny śpiew Muńka Staszczyka trochę przypomina mi piosenki z "The Boatman's Call" Nicka Cave'a. I takich utworów oczekiwałem na nowej płycie T.Love, ale trochę się zawiodłem, bo reszta materiału jest zupełnie inna. Po przesłuchaniu obu krążków uczucie zawodu szybko minęło, ponieważ muzyka jest raczej zacna. Płyta jest hołdem złożonym wykonawcom grającym wszystko od bluesa, poprzez jazz aż do country. Według mnie sprawia to, że jest trochę nierówna i ciężko ją całościowo opisać. Są tu kawałki genialne, jak na przykład "Black And White" i "Frontline". Są też utwory z bardzo dobrymi tekstami, jak chociażby wspomniany wyżej "Lucy Phere" czy też "Skomplikowany (Nowy Świat)".
Z reguły nie kupuję wszelkiego rodzaju kompilacji, składanek, płyt typu "The Best Of" itp. Jeśli już lubię jakiś zespół, to mam w domu całą jego dyskografię, więc takie wydawnictwa są raczej dla niedzielnych słuchaczy albo fanatyków chcących mieć wszystko, co zostało wydane przez daną grupę. Pewnie nigdy nie zostałbym posiadaczem "Rearviewmirror" gdyby nie to, że przy hurtowych zakupach przez sieć trafiłem na egzemplarz w idealnym stanie za 2 funty, więc został u mnie w domu. Dlaczego? O tym za chwilę. "Rearviewmirror" to zasadniczo typowy "The Best Of" ale też nie do końca. Mamy tu klasyki grupy, w tym kilka w odświeżonych wersjach. Do tego dochodzi kilka smaczków - "State Of Love And Trust" - genialny utwór z filmu Singles, "I Got Shit/ID" z Merkin Ball, "Man Of The Hour" z Big Fish, "Last Kiss" ze świątecznego singla oraz "Yellow Ledbetter" z singla "Jeremy" (dwa ostatnie były dostępne na wydanym w 2003 roku "Lost Dogs", reszta to rzeczy "premierowe"). Wychodzi nam pięć rodzynków, w tym dwa lekko używane, pozostałe świeżutkie i pachnące.
Pamiętacie drugą połowę lat dziewięćdziesiątych, kiedy to płyty kupowało się przeważnie na bazarach i były to głównie składanki typu Bravo Hits czy Viva Hits itp? Ja niestety pamiętam. Młody byłem, nie do końca ukształtowany muzycznie no i słuchało się tego i owego. Większość z tych rzeczy (na szczęście) udało mi się już zapomnieć. Są jednak takie, które pamiętam do dziś i nadal bardzo je lubię. Są wśród nich "Krupa" i "Ain’t Talk About Dub" stworzone przez Apollo 440 w 1997 roku. Były na którejś ze składanek, bardzo mi się podobały i na owe czasy to było na tyle. Dwa lata później słuchałem już Szczecińskiej Listy Przebojów. Pewnego pięknego dnia na liście pojawił się utwór "Stop The Rock". Cholernie mi się spodobał ten kawałek. Jako następny singiel ekipa Apollo 440 wypuściła "Heart Go Boom" - rzecz równie ciekawą. Wtedy już byłem pewien, że muszę mieć ten album. Najpierw, z racji okrojonego budżetu, stałem się posiadaczem kasety. I tak przeżyłem kilkanaście fal fascynacji "Gettin' High On Your Own Supply". Kilka miesięcy temu miałem kolejną i wtedy doszedłem do wniosku, że to z mojej strony wielki nietakt, że jeszcze nie mam u siebie w domu wersji CD. Szybka wizyta na angielskim amazonie i po niecałych dwóch tygodniach miałem już swój egzemplarz na półce.
O reedycji tego kultowego albumu dowiedziałem się z pewnego bloga muzycznego i, szczerze powiedziawszy, z wielką niecierpliwością czekałem na to wydawnictwo. Co prawda, mając już w posiadaniu inne wydanie tej płyty (Sonic), zastanawiałem się czy jest sens kupować "poprawioną" wersję. Zwłaszcza, że kosztuje ona prawie 50 zł, a ta wspomniana poprzednio jest dostępna za 10 zł bez grosika. Na szczęście znalazłem wyjście z tej sytuacji i z czystym sumieniem kupiłem płytę za punkty jednego z programów lojalnościowych. Wprawdzie mogłem za nie dostać wagę łazienkową, suszarkę, termos lub coś równie fascynującego, ale wybrałem płytę i nie żałuję.
Bardzo się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się o nowej płycie Riverside! Najpierw poczytałem o niej na blogu Karola Otkały, a kilka dni temu wreszcie ją kupiłem w wersji dwupłytowej. Pięknie wydany album! W formie książki, z porządnymi, plastikowymi przegródkami na krążki i książeczką z tekstami i grafikami. Samo trzymanie w rękach tego wydawnictwa to czysta przyjemność! Po zachwytach czysto wizualnych pora na włożenie płyty do odtwarzacza i wygodne usadowienie się w fotelu. Pierwsze dźwięki i... Hej, to rzeczywiście jakby Pink Floyd! Potem to odczucie powoli mija, ale pozostaje jakże miłe pierwsze wrażenie.
Trzeci album Nirvany to w zasadzie zbiór B-side'ów, coverów, przeróbek i rzeczy wcześniej niewydanych. Czyli odgrzewanie kotletów i polowanie na kasę fanów? Niekoniecznie, bo tak naprawdę mamy tu do czynienia z bardzo ciekawym materiałem. Zacznijmy od coverów. Na warsztat zespół wziął "Turnaround" Devo oraz "Molly's Lips" i "Son Of A Gun" The Vaselines. Utwory te nie odbiegają drastycznie od nagrań oryginalnych, ubrane zostały tylko w nirvanowe szaty i dostały gitarowego kopa. "Turnaround" brzmi jakby był nagrywany w warunkach domowych, z dalszej odległości. W "Molly's Lips" zmieniono trochę tekst. Dzięki tym coverom dotarłem do ich pierwowzorów - te mimo lekkiej archaiczności są całkiem ciekawe i taki "Son Of A Gun" fajnie brzmi w wersji z damskim wokalem. Na Incesticide tuningowi została poddana "Polly", której podczas sesji nagraniowej dla BBC dorzucono nieco ciężaru i narzucono o wiele szybsze tempo. Ucierpiał na tym klimat, ale wersję klimatyczną mamy przecież na "Nevermind" i jedna w zupełności wystarczy.
Prawdę powiedziawszy, praktycznie nigdy wcześniej nie słuchałem Manowara. Płytę kupiłem tylko dlatego, że kumpel bardzo lubi ten zespół, a album był przeceniony na niecałe 10 zł. Był to całkowicie przypadkowy zakup. Jakież było moje zdziwienie, gdy szukając informacji o tej grupie przeczytałem, że "The Triumph of Steel" jest jedną z najlepszych pozycji w jej dyskografii Niestety, pierwsze przesłuchanie przyniosło mieszane odczucia. Tak zachwalana perkusyjna solówka według mnie brzmi jak wprawki i ćwiczenia gry na tym instrumencie (owszem, technicznie jest rewelacyjnie, ale brak jej jakiegoś, cholera, polotu), a poziom patosu na minutę troszkę mnie przerastał.
Co to za tytuł? "Soudtrack"? Dlaczego? Film jakiś powstał z muzyką Lao Che? No prawie... Podobno podczas prac nad tym albumem pojawił się pomysł realizacji obrazu na podstawie tekstów i muzyki grupy, ale niestety nic z tego nie wyszło. Filmu nie ma, a ścieżka dźwiękowa jest. Nieźle... Mój pierwszy kontakt z tą płytą to zasłyszane w radiu, singlowe "Zombi!" - szybki, dynamiczny, wręcz przebojowy kawałek doskonale nadający się właśnie na promujący album singiel. Zresztą słuchając go można sobie już wyobrazić, jak wygląda cała płyta.
Przeciętny Kowalski mógłby pomyśleć, że za granicą Polska tylko Behemothem i Vaderem stoi (no i jeszcze ewentualnie Bayer Full w Chinach czy tam Japonii). A tu zonk! Bo jest jeszcze co najmniej jedna gałąź muzyki, w której jesteśmy mocni, cenieni i szanowani. Chodzi tu oczywiście o granie progresywne z zakresu rocka i metalu. Od dawna znakomitą renomą w tej branży cieszy się m. in. Riverside. Co jakiś czas do grona szanowanych wykonawców z Polski dołącza kolejny zespół. Jakiś czas temu przeczytałem w pewnym czasopiśmie bardzo pozytywną recenzję nowego albumu Votum. Na allegro poszukałem ich wcześniejszych płyt. Trafiłem na jedną w bardzo okazyjnej cenie. Akurat ten użytkownik sprzedawał też w identycznej cenie drugi album Indukti - "Idmen". Nazwę zespołu kojarzyłem, twórczości w ogóle. Wziąłem w ciemno i nie żałuję.
Fajna okładka, nie? Najnudniejszy koncert na świecie - pomyślicie. Kilku facetów coś tam sobie naciska na pudełkach, a publika siedzi i kontempluje! Heh, no nie wiem... Nigdy nie byłem na koncercie Tangerine Dream, a jest to jedno z moich marzeń niespełnionych (chociaż nie jestem do końca pewien, czy chciałbym pójść na ich współczesny koncert). Ale znaleźć się wśród publiki chociażby tego koncertu w Londyńskim Dominium to już coś. Najbardziej chciałbym usłyszeć na żywo materiał z płyty "Encore" - to według mnie najwspanialsza muzyka, jaka kiedykolwiek została nagrana na naszym globie.
Zapewne na palcach jednej ręki można policzyć miłośników sprzętu audio, którzy nie znają jednej z niekwestionowanych legend tej branży - Marantza. Od siedemdziesięciu lat firma ta wypuszcza na rynek naprawdę...
Audiolab to brytyjska firma założona we wczesnych latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku przez Philipa Swifta i Dereka Scotlanda. Jej pierwszym produktem był wzmacniacz zintegrowany oznaczony symbolem 8000A, który stosunkowo niedawno był...
Zagłębiając się w historyczne zapiski, aż trudno uwierzyć, jak niesamowicie zacofanym i odizolowanym od reszty świata krajem była Japonia w drugiej połowie XIX wieku. Za rządów siogunatu Tokugawa panował podział...
Bannery boczne
Komentarze
Foniatra
Trochę mało na temat odtwarzacza, bo to bardzo ciekawe urządzenie, jak się spisuje jako oddzielny klocek, jak gra przez HDMI z telewizora, jak gra wyjście słuch...
Miałem kiedyś Lumina D1... Nigdy, przenigdy nie kupię tego dziadostwa! Aplikacja wieszała się co chwila, obsługa dysku USB żadna. Wiem, minęło sporo czasu i pew...
@Christopher - Tu nie chodzi o faworyzowanie jakiejś konkretnej marki, a raczej o brak czasu na przetestowanie wszystkich interesujących nas urządzeń. Lumin rów...
Szkoda, że te Audiolaby takie szpetne... Brak w tych czasach ARC z telewizora dyskwalifikuje ten model w moich oczach. Może i brzmienie jest na poziomie, ale mu...
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.