Czy po wydaniu absolutnie beznadziejnego "Catharsis" ktoś w ogóle oczekiwał kolejnego albumu Machine Head? U części słuchaczy nastawienie do tej grupy zmieniło się stosunkowo szybko, bo już w drugiej połowie 2019 roku, kiedy to do zespołu dołączył Wacław Kiełtyka. Chyba większość polskich fanów ciężkiej muzyki była ciekawa, czy Vogg wniesie powiew świeżości do pogrążonego w marazmie zespołu a może nawet przemyci trochę elementów z Decapitated. Krótko po jego dołączeniu do Machine Head zaczęły pojawiać się nowe utwory - jeden w 2019 roku, rok później już trzy. Rok 2021 przyniósł tylko jedno premierowe nagranie i w zasadzie nie do końca było wiadomo, o co chodzi i czego się spodziewać. Również jakość zaprezentowanego materiału była różna - bardzo przyjemne "Arrows In Words From The Sky" i "My Hands Are Empty" przeplatały się ze średnio udanymi "Civil Unrest", "Do Or Die" i "Circle The Drain".
Ciężko stwierdzić, czy to pandemia, czy upływ lat sprawiły, że "Totem" i "Ritual" dzieli najdłuższa, bo aż czteroletnia przerwa w historii twórczości Maxa Cavalery. W tym czasie trochę pozmieniało się w szeregach Soulfly, ponieważ z zespołem pożegnał się Marc Rizzo, w przypadku którego można śmiało powiedzieć, że momentami sam ciągnął ten wózek, a swoją przygodę z zespołem zwieńczył bardzo dobrym krążkiem. Cztery lata to jednak wystarczająco dużo czasu, by przewietrzyć głowę i stworzyć coś fajnego. Ale chyba nikt nie spodziewał się rewolucji w twórczości Maxa? I dobrze, bo "Totem" to zbiór kolejnych dziesięciu utworów utrzymanych w charakterystycznym dla tej grupy klimacie.
Z nazwą "Tankograd" spotykałem się już wielokrotnie, jednak nigdy nie było nam po drodze. Dopiero tegoroczny Red Smoke Fest i rozmowa z właścicielem wytwórni Piranha Records sprawiły, że sięgnąłem po "Klęskę". I to głównie dlatego, że ów sympatyczny człowiek w ekspresowym tempie wytłumaczył mi, że warszawska ekipa nie jest kolejnym komicznym tworem typu Sabaton, tylko czymś zdecydowanie ciekawszym. Zazwyczaj sceptycznie podchodzę do takich deklaracji, ale ten label do tej pory mnie nie zawiódł, zatem liczyłem, że i tak będzie tym razem.
White Ward był jednym z moich najważniejszych odkryć 2019 roku. "Love Exchange Failure" znalazłby się prawdopodobnie w czołówce najczęściej odtwarzanych przeze mnie albumów w tamtym czasie. Do dziś wracam do niego bardzo często i uważam go za jeden z najciekawszych materiałów nagranych w tym gatunku w ostatnich latach. Dlatego też z wielkim uśmiechem na twarzy przyjąłem informację o tym, że nadchodzi nowa płyta. Już sama okładka intryguje i zdaje się stać w opozycji do poprzedniego wydawnictwa, gdzie zaprezentowane zostało żyjące miasto nocą. Tu z kolei mamy do czynienia z opuszczonym, zrujnowanym domem stojącym w środku wysuszonego pola. Zdjęcie zostało wykonane w Stanach Zjednoczonych, jednak w obliczu sytuacji w ojczyźnie muzyków nabiera ono pewnego symbolicznego znaczenia.
Poprzedni album Kreatora ukazał się w 2017 roku. Jeśli jednak ktoś sądzi, że przez pięć lat doszło do stylistycznej rewolty i "Hate Uber Alles" wprowadzi do twórczości niemieckiej legendy thrashu powiew świeżości, to jest w dużym błędzie. Mille Petrozza już wiele lat temu wydeptał sobie swoją strefę komfortu i ponownie nie zamierza jej opuszczać. W zasadzie "Hate Uber Alles" można opisać jednym zdaniem - jest to kolejny praktycznie taki sam album Kreatora. Zatem jeśli ktoś bez problemu przyjmuje twórczość zespołu nagraną w tym millenium, to również i tu powinien bez problemu się odnaleźć. Jeśli natomiast komuś przeszkadza coraz większa wtórność i powielanie patentów to nowe wydawnictwo może sobie zwyczajnie odpuścić ponieważ nie znajdziemy tutaj niczego nowego.
Ufomammut był jednym z największych odkryć, które przytrafiły mi się podczas mojego debiutanckiego uczestnictwa na festiwalu Red Smoke Fest w Pleszewie w 2018 roku. Zespół "kupił mnie" praktycznie od pierwszych dźwięków koncertu, serwując granie apokaliptyczne, miażdżące, bezkompromisowe, totalne. Myślę, że w czasie koncertu Włochów nie spał nikt w promieniu kilku kilometrów. Po powrocie do domu rozpoczęło się polowanie na dyskografię w formie fizycznej oraz równoległe jej poznawanie na platformach streamingowych. Radość spowodowana nabywaniem kolejnych albumów została brutalnie przerwana na początku 2020 roku wiadomością o tym, że zespół bezterminowo zawiesza działalność. Na szczęście trwało to tylko niespełna półtora roku. Później ekipa Ufomammuta doszła do wniosku, że pandemiczne przemeblowanie świata jest idealnym momentem do powrotu - w lekko zmienionym składzie, bo z nowym perkusistą. Na efekty prac nowej odsłony zespołu przyszło nam czekać jeszcze ponad rok i w końcu na początku maja tego roku zakończyła się pięcioletnia studyjna przerwa dzieląca "8" i "Fenice".
Kiedy we wrześniu 2019 roku ogłoszono, że Wacław Kiełtyka został nowym gitarzystą Machine Head, w mojej głowie pojawiły się dwa scenariusze. Pierwszy z nich był jak najbardziej pozytywny i dotyczył wprowadzenia dużego powiewu świeżości do pogrążonej w marazmie ekipy Flynna. Drugi scenariusz był już zdecydowanie mniej przyjemny, bo wiązał się z potencjalnym dłuższym rozbratem z kapelą macierzystą Vogga. Na szczęście od tego momentu minęły niespełna trzy lata, a naszym oczom i uszom ukazał się następca wydanego pięć lat temu albumu "Anticult". Nowy album Decapitated promują trzy utwory - tytułowy "Cancer Culture", "Hello Death" oraz "Just A Cigarette". Już po ich premierze pojawiły się wyraźne dwa fronty - obrońców tradycji oraz tych otwartych na nowe brzmienie. Ci pierwsi zarzucali tym kawałkom drastyczny odjazd stylistyczny od klasyków zespołu i porównywali nowe utwory chociażby do twórczości z czasów "The Negation". Wiadomo, na czyją korzyść wypadało to porównanie. Tę sytuację doskonale znamy też chociażby z czasów premiery "Anticult". Otwarci na nowe brzmienie słusznie zauważali, że zapowiedzi "Cancer Culture" stylistycznie nie odbiegają od tego, co zespół prezentował na kilku poprzednich płytach, wskazując "Carnival Is Forever" jako album, który zapoczątkował zmiany.
Amerykańskie trio przyzwyczaiło fanów do tego, że od momentu powstania zespołu raczyło słuchaczy nowym materiałem średnio co dwa lata. Dlatego już w okolicach 2018 roku czekałem na następcę "Midnight Cometh". Kolejne lata mijały, a w obozie Wo Fat nadal trwała cisza, która w okolicach początku zeszłego roku doprowadziła do tego, że zwątpiłem już w to, że nowe wydawnictwo w ogóle się ukaże. Moje obawy mogłaby potwierdzać znikoma aktywność Amerykanów w mediach społecznościowych. Niespodziewane pojawienie się w lutym nowego utworu wywołało u mnie zdecydowanie szybsze bicie serca.
Meshuggah jest fenomenem na skalę światową. Mimo że członkowie zespołu nie lubią, gdy określa się ich jako prekursorów djentu, trudno zaprzeczyć temu, że tak właśnie jest. Co więcej, nie dość, że Szwedzi mieli gigantyczny wpływ na ten podgatunek metalu, to dodatkowo wypracowali w nim swoją hermetyczną niszę, do której nie udało się dostać żadnemu innemu zespołowi. Ciekawostką może być fakt, iż momentami pod kątem muzycznym bardzo blisko do ich twórczości było polskiemu zespołowi Kobong, który w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nagrał dwa albumy, które wtedy raczej nie spotkały się ze zrozumieniem słuchaczy, natomiast dziś należą, słusznie zresztą, do klasyki polskiego ciężkiego grania. Ekipa Meshuggah przyzwyczaiła słuchaczy do wydawania albumów średnio co 3-4 lata. Można było zatem oczekiwać następcy "The Violent Sleep Of Reason" już w okolicach 2020 roku. Jednak na "Immutable" przyszło nam czekać dwa lata dłużej i w sumie nie wiadomo, jaki wpływ na wydłużenie tego czasu miały na przykład zamieszania w składzie i pandemia. Jednak wreszcie nadszedł pierwszy dzień kwietnia 2022 roku, a wraz z nim światło dzienne ujrzał "Immutable".
To, że poznałem Messę, zawdzięczam tylko i wyłącznie bardzo dobremu algorytmowi typującemu sugestie albumów do przesłuchania na Spotify. Właśnie pośród nich pojawiła się okładka debiutu zespołu - "Belfry" - która z miejsca przykuła moją uwagę. Przedstawia zatopioną wieżę kościoła w Curon. Jej stylizacja wraz z logo zespołu mogłaby sugerować granie ocierające się o któryś z podgatunków black metalu. Nic bardziej mylnego. Messa to rasowy doom metal z kobiecym wokalem, momentami kierujący się w okolice stonera. Tak było przynajmniej w dużej części debiutanckiego wydawnictwa. Później muzyka zespołu zaczęła ewoluować. "Close" jest trzecim albumem w dorobku włoskiej ekipy i jednocześnie tym, który przynajmniej do wydania kolejnego albumu dzierżyć będzie palmę pierwszeństwa w kilku kategoriach "naj". Trwający prawie 65 minut "Close" jest najdłuższym materiałem nagranym do tej pory przez Messę. Jest to również album najłatwiej przyswajalny dla potencjalnego słuchacza, a jednocześnie wydaje się być dziełem najbardziej spójnym i jednorodnym. W teorii brzmi to bardzo zagadkowo, a jak przekłada się na praktykę?
NAD (New Acoustic Dimension) to jedna z firm, które od samego początku umiejętnie łączyły innowacje i czysto naukowe podejście do tematu ze wspaniałym zmysłem biznesowym i wyczuciem sytuacji na rynku....
Rosnące zainteresowanie audiofilów wzmacniaczami dzielonymi jest jednym z najbardziej zaskakujących trendów, jakie ostatnio obserwujemy. Wydawało się przecież, że rynek zmierza w przeciwnym kierunku, a niebawem w sklepach dostępne będą niemal...
Kim jest Peter Lyngdorf? Genialnym inżynierem, czy może raczej wizjonerem i utalentowanym przedsiębiorcą? Tego nie podejmuję się rozsądzać, ale jedno jest pewne - facet nie lubi się nudzić i wspiera...
Bannery boczne
Komentarze
a.s.
Nasz zmysł słuchu nie ma "liniowej charakterystyki przetwarzania". Sygnały o takim samym natężeniu, ale o różnej częstotliwości, wywołują wrażenia różnej głośno...
Witam. Posiadam głośniki 120 Club od JBL i te 12 godzin nie wiem na jakiej mocy jest. Podłączyliśmy konsole kablami i dwa głośniki ze sobą też na kable i nieste...
Wiem, że o switche można się kłócić tak jak o kable, generalnie nie jestem hejterem różnych niekonwencjonalnych urządzeń audio ale polecam taki eksperyment: w t...
@Garfield - Coś nam podpowiada, że chętni się znajdą. Ceny nie są jeszcze tak zaporowe jak u niektórych specjalistów od hi-endu. Patrząc na trendy w salonach au...
Wszystko ładnie, pięknie, tylko ja nigdy nie rozumiem w tych wzmacniaczach, w których lampy są schowane w obudowie, jak człowiek ma potem je wymienić, bez narus...
Regulacja głośności jest jedną z najważniejszych funkcji każdego systemu audio. Prawidłowe działanie tego elementu naszego sprzętu ma ogromny wpływ na przyjemność płynącą z jego użytkowania. Kiedy potencjometr zaczyna tracić swoją funkcjonalność, nawet w niewielkim stopniu, jest to niezwykle kłopotliwe, a może też być niebezpieczne dla innych elementów zestawu, takich jak...
Triangle Electroacoustique is one of the oldest French loudspeaker manufacturers. Although the latest anniversary models, still available for sale, were introduced on the occasion of the company's fortieth birthday, at this point we are already halfway to another round anniversary...
In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...
Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...
Rega - nazwa znana i ceniona w całym świecie audio, głównie z powodu znakomitych gramofonów, ale także innych komponentów hi-fi. Każdy, kto choć trochę interesuje się sprzętem grającym, doskonale woe, że produkty brytyjskiej legendy są uważane za jedne z najlepszych na świecie i chyba każdy marzy, aby chociaż raz sprawdzić...
Cytaty
Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.