Piraci nie płacą za bilety
- Kategoria: Felietony
- Tomasz Karasiński
Podobnie, jak jakiś czas temu zapanowała moda na nieposiadanie telewizorów, tak zaczynam też mieć wrażenie, że nadchodzi etap niechodzenia do kina, na koncerty, a nawet więcej - nie kupowania płyt (czy to z muzyką czy filmami) w normalnych sklepach. Może właśnie od tego ma nas uratować między innymi takie święto, jak Record Store Day. Z jednej strony fajnie - sprzeciw wobec konsumpcjonistycznemu nastawieniu do sztuki i celebrowanie muzyki niszowych kapel, które swoją twórczość udostępniają za darmo, z poczucia misji, chęci zyskania sławy czy w ogóle dotarcia do kogoś, kto zechce słuchać ich muzyki, a potem jeszcze kliknie, że ją lubi. Z drugiej jednak pojawia się taki czarny scenariusz - a gdyby tak wszyscy postanowili nagle, że nie będą chodzić do kin, do teatrów i na koncerty, to nie byłoby filmów, przedstawień i występów. No bo dla kogo, pustej sali? Wobec tego idę do kina. Nowość to żadna - wiadomo, że będzie trochę ludzi, którzy chyba przychodzą bardziej się najeść, niż naoglądać, obowiązkowo trzeba też będzie zaliczyć pół godziny reklam, ale to przecież standard. Zapowiedzi filmów też pomagają nam się jakoś tam wczuć przed prawdziwym seansem, prawda? No więc siedzę, oglądam i wczuwam się, aż tu nagle mały zgrzyt.
Dźwięk ucichł, na ekranie czarno i tak przez kilkanaście sekund. Nagle na tym grobowym tle pojawia się napis mówiący o tym, że w kinie nie wolno używać kamer, aparatów fotograficznych, telefonów komórkowych i w ogóle żadnego sprzętu elektronicznego (w dzisiejszych czasach to raczej absurd), po czym jest jeszcze przypomnienie, że nagrywanie filmów prosto z ekranu dla własnych celów jest przestępstwem, jest łamaniem praw autorskich i podlega pod paragraf taki i taki. Generalnie odbywa się straszenie, że można za to dostać więcej lat w pace, niż za - dajmy na to - kradzież radia z samochodu sąsiada. Reklamy lecą dalej, jak gdyby nigdy nic. Po kolejnych dziesięciu minutach - następna plansza. Tym razem z informacją, że gdyby jednak poprzednie ostrzeżenie nie zniechęciło do używania telefonu komórkowego, to kino jest monitorowane, pracownicy nieustannie obserwują salę, a każdy delikwent nagrywający film zostanie namierzony, wyprowadzony i pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Gdyby jednak temu wykwalifikowanemu personelowi interwencyjnemu nie udało się zauważyć takiego drania, każda z osób obecnych na sali jest proszona o obserwowanie ludzi siedzących obok i donoszenie (ups, przepraszam - przekazanie informacji) pracownikom kina o każdym podejrzanym zachowaniu.
Przepraszam, ale w tym momencie poczułem, że ktoś mnie obraża. Dlaczego uznaje się mnie od razu za potencjalnego przestępcę, który przyszedł do kina po to, żeby nagrać sobie film komórką? Przecież, do jasnej cholery, zapłaciłem za bilet, zostałem sprawdzony przy wejściu i przyszedłem oglądać film legalnie. Gdybym chciał go ukraść, pewnie zrobiłbym to w domu, gdzie (póki co, nigdy nie wiadomo ile tak jeszcze będzie) nie mam monitoringu i nikt nie patrzy mi na ręce. Może się mylę, ale chyba tych ludzi, którzy przychodzą do kina i płacą za bilety, powinno się najbardziej szanować. Niektórzy powiedzą, że owszem, ale wśród tysiąca ludzi przychodzących normalnie obejrzeć film znajdzie się jeden zawodnik z kamerą ukrytą w plecaku i to właśnie dzięki niemu film dostanie się do sieci. Jeżeli tak, to po pierwsze próby jego schwytania są raczej skazane na porażkę, a po drugie - nie jestem przekonany, czy rzeczywiście tą drogą materiały wydobywają się do nielegalnych serwisów. Podobno do sieci materiały te trafiają prosto z wytwórni. Czyli już lepiej byłoby pilnować własnych pracowników. Za to tysiące ludzi przychodzących legalnie obejrzeć film musi zostać de facto obrażonych, ponieważ kino uznaje ich za potencjalnych przestępców i straszy paragrafami. A tymczasem ktoś, kto ściągnie taki film nielegalnie, ogląda go od razu od pierwszej sceny, bez reklam i bez przypominania, że jest przestępcą.
Kolejna sprawa to sprawdzanie, czy przypadkiem wchodząc na salę, widz nie wnosi ze sobą chipsów, napojów lub kanapek. Powiecie, że to dlatego, aby nie szeleścić torebkami? Bzdura - chodzi o to, że zaraz za kasą lub nawet przed można kupić niemal wszystko, czego dusza zapragnie. Nachosy, popcorn, żelki, cukierki i napoje, w których stężenie cukru wprawia biologów i chemików w zdumienie. A jeżeli ktoś pije na przykład jakiś specyficzny rodzaj wody, którego w kinie nie ma? Powiedzmy nawet - w celach zdrowotnych? Znam kilka osób, które piją wodę lub herbatę z jakimś tam rozpuszczonym czymś. Co wtedy, zostanie im zabrana jak na lotnisku?
Podobnie mają się sprawy z płytami DVD. Kupujemy taki film czy koncert i musimy najpierw obejrzeć planszę z ciasno upakowanymi napisami mówiącymi o tym, że nie wolno kopiować, rozprowadzać, pokazywać publicznie itd. Czy takie znów całkowicie głupie byłoby założenie, że jeżeli ktoś kupił ten film, to nie ma zamiaru go kopiować? Znam kilku ludzi, którzy wolą kupić film na DVD niż iść na niego do kina, bo po pierwsze mogą go zawsze obejrzeć po raz drugi, trzeci i czternasty, a po drugie lubią powiększać swoją kolekcję filmów, dla czystej, egoistycznej przyjemności. Nie znam natomiast nikogo, kto kupowałby płyty po to, żeby kopiować je i rozprowadzać na przykład po osiedlu za piątaka albo organizować seanse na trzepaku.
Dawno temu, kiedy dość popularne były jeszcze kasety magnetofonowe, spacerując często słuchałem właśnie kaset, w tym Kazika w różnych odsłonach. Bodajże na okładce "Ostatecznego Krachu Systemu Korporacji" było napisane mniej więcej "Kto kupuje płyty od złodzieja jest k***sem i niech sp***dala". Pewnego razu przechodzę przez bazar w mojej rodzinnej miejscowości, a tu jakiś pan z wąsami widząc, że mam słuchawki na uszach, podchodzi do mnie z wielką torbą i oferuje kasety po bardzo atrakcyjnych cenach. Traf chciał, że był tam wspomniany album Kultu, więc biorę kasetę do ręki, patrzę na tył, a tam wszystko wygląda identycznie z tym, że brakuje tego pięknego hasła. Tekst o złodziejach został dość profesjonalnie wymazany, na pewno nie przez tego wąsacza z bazarku, tylko na etapie przygotowywania podrabianej książeczki do druku. Czyli ludzie kupujący kasetę lub płytę legalnie dowiedzieli się, kim jest ten, co kupuje płyty od złodzieja, natomiast on sam - nie. Czy przypadkiem nie to samo dzieje się teraz w kinach?
Komentarze