Jak zarobić na audiofilskim sprzęcie, nie robiąc zupełnie nic?
- Kategoria: Felietony
- Tomasz Karasiński
Tytuł tego artykułu brzmi jak chamski clickbait albo reklama cudownego sposobu na zdobycie fortuny w pół godziny, ale to nie tak. Nie chodzi mi ani o to, aby pochwalić się swoim geniuszem lub zachęcić kogokolwiek do "zarabiania pieniędzy" w sposób, który za chwilę opiszę, a jeśli moim celem miało być przyciągnięcie uwagi, to tylko po to, aby opisać pewne zjawiska, jakie obserwujemy od jakiegoś czasu w branży audio. Zwykle, gdy klienci i dziennikarze podnoszą takie larum, sprawa dotyczy na przykład kolejnego produktu w stylu audiovoodoo, problemów z awaryjnością jakiegoś wzmacniacza, powtarzających się doniesień o nieuczciwości któregoś z dealerów albo innych problemów, z którymi 99% ludzi kupujących sprzęt grający pewnie nigdy się nie zetknie. Tym razem jest dokładnie na odwrót.
Jak wiadomo, nawet tak specyficzna, zamknięta, niekiedy wręcz hermetyczna branża nie funkcjonuje w próżni. Czy tego chcemy, czy nie, sektor audiofilskiej aparatury jest częścią znacznie większego rynku elektroniki użytkowej, na którym dziś obowiązują zasady, z jakimi jako konsumenci dawno nie mieliśmy styczności. Przestoje w fabrykach, coraz dłuższy czas oczekiwania na dostawy, drożejące podzespoły, a nawet proceder polegający na masowym wykupywaniu kart graficznych do kopania kryptowalut - wszystko to wywołało wzrost cen, który wiele osób poczuło już na własnej skórze. Ale to tylko początek. Do podwyżek wprowadzonych przez producentów sprzętu należy bowiem doliczyć rosnące koszty transportu, inflację czy wreszcie mocne wahania kursów walut. Efekt? Kto zrealizował marzenie o zakupie nowego wzmacniacza, kabla lub pełnego systemu stereo mniej więcej do końca ubiegłego roku albo jeszcze wcześniej, może czuć się wygrany, a kto odkładał tę decyzję na później, cóż - będzie musiał dołożyć jeszcze trochę grosza albo obniżyć swoje wymagania.
O jakich kwotach mówimy? Wszystko zależy oczywiście od konkretnego przypadku. Zdarzają się urządzenia, których ceny mniej więcej się utrzymały, jednak kiedy piszę kolejną recenzję i chcę się w niej odnieść do sprzętu, który opisywałem już wcześniej albo który stanowi pewien punkt odniesienia, muszę sprawdzać ceny na bieżąco, żeby nie wyjść na ignoranta. Z tym samym problemem borykam się, gdy odpowiadam na maila z prośbą o poradę. Dawniej na takie wiadomości odpisywałem w pewnym sensie automatycznie, mając w głowie rozmaite dane na temat urządzeń, które moim zdaniem sprawdziłyby się w konkretnej sytuacji. Byłem świadomy, że jeśli testowałem jakiś model dwa lata temu, to jego cena prawdopodobnie od tego czasu albo w ogóle się nie zmieniła, albo zwiększyła się symbolicznie. Teraz to już przeszłość. Kiedy chcę polecić pytającemu jakieś kolumny, wzmacniacz lub przetwornik, muszę najpierw upewnić się, czy po podwyżce poruszamy się jeszcze w obrębie tego samego przedziału cenowego, czy jest to już zupełnie inna półka.
Ostatnio złapałem się na tym, polecając komuś wzmacniacz Unison Research Preludio, który jeszcze trzy lata temu można było kupić za 11999 zł. Dziś ten piękny lampowiec kosztuje już 15999 zł. W wyszukiwarce wyskoczyła mi też kwota 8999 zł, ale po kliknięciu i przejściu na stronę sklepu okazało się, że obowiązuje jednak cena 15999 zł. To jest dopiero clickbait... Szanse na uzyskanie rabatu pewnie istnieją, ale spodziewam się, że sporo w tej kwestii będzie zależało od tego, czy kupujący jest zdecydowany i ma już jakąś historię zakupów w danym miejscu, czy "przychodzi z ulicy" i generalnie zawraca gitarę. Pamiętajmy bowiem, że cały czas obowiązuje prawo umożliwiające klientom zwrot towaru bez podania przyczyny w ciągu 14 dni od jego odebrania. Na zamówiony sprzęt zazwyczaj trzeba czekać, czasami po kilka miesięcy. W tej sytuacji nie ma co marnować czasu na malkontentów, którzy koniec końców pewnie i tak odeślą wzmacniacz z porysowaną obudową. Że co? Że to paradoks i patologia, aby klienci musieli włożyć trochę wysiłku w to, aby wejść w posiadanie wymarzonej elektroniki? W takim razie porozmawiajcie sobie z ludźmi, którzy przymierzali się do kupna samochodu i nie zdążyli przed podwyżkami.
Jeszcze jakiś czas temu jedynym w miarę kulturalnym sposobem na podniesienie ceny danego urządzenia było wprowadzenie jego następcy. Producent mógł wówczas usprawiedliwić podwyżkę zmianami konstrukcyjnymi, nawet jeśli miały charakter kosmetyczny. Teraz już nie trzeba nawet zmieniać kształtu przedniego panelu ani wprowadzać dodatkowych gniazd we wzmacniaczu. Inflację widać na każdym kroku, a jeżeli klientów nie brakuje, bo sprzęt jest dobry, projektanci mają wolne. Znika więc klasyczny problem polegający na porównywaniu ceny nowego, lepiej wyposażonego lub staranniej wykonanego wzmacniacza z ceną starego, pozbawionego kilku dodatków i mimo wszystko brzydszego.
Doskonałym przykładem takiej drabinki są flagowe integry McIntosha. W 2009 roku najwyższym modelem był MA7000, wyceniony na okrągłe 30000 zł. Sześć lat później jego następca, MA8000, kosztował 42500 zł. Następny był MA9000 za 49500 zł. Aktualny flagowiec, MA12000, kosztuje już 69900 zł. Tyle, że to jest już "trochę" inna maszyna. Postawiony obok MA12000, MA7000 wyglądałby jak jego ubogi krewny. Amerykanie za każdym razem dostarczają wiernym klientom kilka argumentów usprawiedliwiających przesiadkę, ale czy ta różnica jest większa niż przepaść między trzydziestoma a niemal siedemdziesięcioma tysiącami złotych? Tutaj, jak to w życiu bywa, każdy ma swoje zdanie. Jeżeli jednak twierdzicie, że producenci sprzętu audio zwyczajnie robią klientów w bambuko, polecam wykonać matematyczny eksperyment. Załóżmy, że od momentu premiery w 2009 roku rolę topowej integry McIntosha niezmiennie pełniłby MA7000, a firma nie zmieniałaby w jego konstrukcji nic, wprowadzając jedynie podwyżki inflacyjne, powiedzmy o 7% co roku. W takim układzie dziś ten sam model kosztowałby 72295 zł. Krótko mówiąc, byłby droższy niż MA12000.
Z dzisiejszego punktu widzenia inflacja na poziomie 7% jest nierealnym marzeniem - czymś, do czego wielu chciałoby wrócić. Galopujące ceny sprawiły, że niektórzy z przerażeniem patrzą na kasjerki skanujące kolejne towary wyłożone przez nich na taśmę. Aby to skumać, trzeba jednak na chwilę wyjść z roli "odbiorcy końcowego" i zastanowić się, co składa się na kwotę wydrukowaną na opakowaniu proszku do prania albo tych cholernych pomidorków koktajlowych. A tu praktycznie wszystko również poszło w górę - materiały, energia, transport, wynagrodzenia pracowników, nie mówiąc już o podatkach. Nie będę drążył tematu, bo nie chcę się denerwować. Powiecie, że podwyżki cen żywności są nieuniknione i można je jakoś udźwignąć, ale to jest zawsze indywidualna sprawa. Jedni mają jeszcze spory zapas, innym już się on kończy albo skończył się dawno. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji każda jedna firma będzie starała się wprowadzić na rynek coś tańszego, jakiś produkt na trudne czasy. Obawiam się jednak, że po tej stronie barykady jest podobnie - nie ma zbyt dużego zapasu, nie ma pola manewru, aby w tej sekundzie przerzucić się na budżetówkę, za to są kredyty do spłacenia, rachunki do zapłacenia, budynki do utrzymania, a przede wszystkim ludzie, którzy też mają coraz większe wydatki. Na horyzoncie jakoś nie widać promocji na sprzęt, o którym marzą wszyscy audiofile.
Ale co tam audiofile... Widzieliście kabel Apple Pro Thunderbolt 4? To przewód służący do łączenia komputerów Mac z wyświetlaczami i innymi urządzeniami wykorzystującymi takie złącze. Dla niewtajemniczonych jest to po prostu kabel do monitora komputerowego. Wersja o długości 3 metrów kosztuje 839 zł. Innymi słowy, kabel komputerowy jest droższy niż głośnikowy Tellurium Q Ultra Blue II, bo tu za 1139 zł dostajemy dwa przewody o tej samej długości. Upowszechnienie się drogich kabli do smartfonów, telewizorów i komputerów jest moim zdaniem tylko kwestią czasu. Za kilka lat przeciętny Kowalski, wynosząc ze sklepu telewizor za 6000 zł i dowiadując się, że potrzebny jest do niego kabel za 500 zł, pomyśli "o, to całkiem tanio". Ale może wtedy bochenek chleba będzie kosztował już 25 zł.
Teoretycznie mamy inflację na poziomie 12,3%. Serio? Może taka jest średnia, ale powiedzcie to ludziom, którzy chcieli kupić Exposure'a 2010 S2D za 5750 zł, ale jeszcze trochę im brakuje i prawdopodobnie będą musieli wziąć różniący się od niego tylko kilkoma detalami model 2510 za 8775 zł. Albo tym, którzy dziesięć lat temu zmieniali kolumny i zastanawiali się nad Audio Physicami Tempo 25, które wówczas kosztowały 15600 zł. Dziś Tempo 35 - naturalnie trochę ulepszone, ale brzmiące z grubsza tak samo - kosztują 31999 zł. I uwaga, znów ten sam motyw - w wyszukiwarce wyskoczyły mi ceny 27999 zł, a nawet 25999 zł, ale gdy kliknąłem i przeszedłem na stronę sklepu, w obu przypadkach wyskoczyła kwota 31999 zł. Pal licho Tempo 25. Zawsze można powiedzieć, że to nie to samo, bo najnowszy model ma na przykład znacznie ładniejsze nóżki. Skupmy się tylko na Tempo 35, które są dostępne od niedawna. Testowałem je w styczniu ubiegłego roku. Wtedy ich cena wynosiła 25444 zł i utrzymała się na tym poziomie jeszcze kilka miesięcy. Wiem, bo śledziłem temat. Mamy więc do czynienia z inflacją wynoszącą ponad 25% rok do roku. Odnoszę wrażenie, że ceny podane w testach stanowią dziś smutny zapis tego, jak bardzo świat zmienił się w bardzo krótkim czasie. A coś mi mówi, że to jeszcze nie koniec.
Tutaj dochodzimy do clou programu. Kiedyś chodził mi po głowie pomysł napisania poradnika o tym, jak zarobić na sprzęcie audio i czy w ogóle jest to możliwe, tak jak z zabytkowymi samochodami albo nieruchomościami. Innymi słowy, czy dysponując odpowiednią wiedzą, doświadczeniem, kontaktami i rzecz jasna funduszami można zarobić na wysokiej klasy sprzęcie stereo, nie będąc jego producentem, dystrybutorem lub dealerem, ale zwykłym klientem. Niestety, wszystkie dowody świadczyły o tym, że to nierealne. Oczywiście od czasu do czasu słyszy się historie o hi-endowych kablach kupionych za ułamek wartości na giełdzie elektronicznej, ale moim zdaniem są to legendy do opowiadania znajomym po czwartym piwie. Który normalny handlarz nie zorientuje się, z czym ma do czynienia i sprzeda komuś Nordosta SPM Reference w idealnym stanie za 300 zł? Ile to już słyszałem w życiu opowieści o koledze kolegi, który kupił ostatnią wyprodukowaną parę monitorów Dynaudio Special 25 i po dwóch latach sprzedał ją z zyskiem w fabrycznie zapieczętowanym pudełku... Później zwykle poznaję tego kolegę kolegi i okazuje się, że to nie tak - wcale nie chodziło o Dynaudio Special 25, tylko o Xaviany XN250 Evo, kolumny wcale nie były nowe, tylko zostały kupione jako sklepowa demówka, a na całej operacji gość nie zarobił, tylko stracił, chociaż i tak mniej, niż mu się wydawało. Kolekcjonowanie hi-endowej elektroniki jako forma inwestycji, lokata kapitału? Toż to idiotyzm, mrzonka, kompletna abstrakcja. Tak było. Aż do teraz.
Weźmy zatem przykładowy system stereo złożony z kolumn Audiovector QR5, wzmacniacza Unison Research Triode 25, odtwarzacza Marantz ND8006, metrowego interkonektu Albedo Geo i kabli głośnikowych Cardas Clear Sky o długości 3 metrów. Wszystkie urządzenia testowaliśmy i wszystkie "stare" ceny będę brał właśnie z ich recenzji. Audiovectory w połowie 2019 roku kosztowały 12990 zł, dziś - 17490 zł. Unisona można było kupić za 12700 zł, obecnie - 16999 zł. W przypadku Marantza różnica jest naprawdę ogromna. ND8006 w 2018 roku kosztował 5495 zł, natomiast dziś trzeba za niego zapłacić 7999 zł. Albedo Geo to jeden z moich ulubionych interkonektów. W teście podaliśmy cenę 2300 zł. Wprawdzie było to tak dawno, że ledwo pamiętam, ale wielokrotnie polecałem ten kabel czytelnikom i wiem, że do pewnego momentu podwyżki były niewielkie. Obecnie taka łączówka kosztuje jednak 3395 zł. Głośnikowy Cardas Clear Sky kosztował 4700 zł, teraz - 6299 zł. W akcesoria zasilające, stoliki i inne pierdoły się nie zagłębiajmy, choć i tutaj sytuacja wygląda podobnie. Gdybyśmy kompletowali taki system przez kilka lat i zakończyli tę operację w 2019 roku, zapłacilibyśmy 38185 zł, natomiast dziś byłoby to 52182 zł. Różnica wynosi 13997 zł. A przecież to tylko przykład. Zasadniczo im droższy sprzęt, tym większa podwyżka. Mark Levinson Nº 5802, którego testowałem w grudniu 2019 roku, kosztował wówczas 31990 zł. Teraz trzeba za niego zapłacić 38490 zł. Niektórzy powiedzą, że nie ma się czym podniecać, bo każdy towar jest warty tyle, ile ktoś za niego zapłaci, a podwyżki w sklepach nie oznaczają, że nagle za używany wzmacniacz można dostać więcej. Z tym, że chyba jednak można, bo ceny sprzętu wystawionego w serwisach ogłoszeniowych powaliły mnie jeszcze skuteczniej niż te w sklepach. Jeżeli mówimy o urządzeniach w idealnym stanie i pochodzących z pewnego źródła, praktycznie dochodzimy już do kwot, które widniały na paragonie w momencie zakupu.
Cała sytuacja sprawia, że mam ochotę odwołać to, co wielokrotnie powtarzałem melomanom wybierającym swój pierwszy poważny system stereo. W poradnikach i mailach pisałem, że warto dać sobie czas, aby sprecyzować swoje potrzeby, przeczytać trochę testów i wybrać się do kilku salonów na odsłuch, aby nabyć doświadczenia. Teraz jednak czas to pieniądz, a za takie, wybaczcie słownictwo, pieprzenie się z tematem można zapłacić co najmniej kilka tysięcy złotych "grzywny". Dobrze pamiętam, jak w styczniu pewien znajomy zaczął podpytywać mnie o kolumny i wzmacniacz do 15000 zł. Radziłem, aby się sprężył, ale powiedział, że nie chce robić tego w pośpiechu, że na razie analizuje dostępne opcje, przygląda się, czyta recenzje modeli mieszczących się w jego budżecie, a kiedy już nasyci się wiedzą teoretyczną, zacznie umawiać się na prezentacje. Jeszcze niedawno ucieszyłbym się, że tak do tego podchodzi. Minęły cztery miesiące i sprawa skończyła się tak, że sprzętu nie ma. Przynajmniej na razie. Poradniki i testy przeczytane, odsłuchy zaliczone, dupa sprzedawcom pozawracana, a kiedy zapadła decyzja, okazało się, że złożony przez znajomego system nie będzie kosztował 15000, ale grubo ponad 20000 zł. Wziąć gorszy wzmacniacz i najtańsze kable? No nie, bo to już nie będzie to samo. Dołożyć pięć tysięcy złotych? No nie, bo pieniądze nie rosną na drzewach. Na razie plan został zapauzowany.
Co dalej? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Od pewnego czasu rynek wygląda tak, że najbardziej poszukiwane urządzenia sprzedają się dosłownie w ciągu kilku godzin. Nie trafiają od razu do klientów, ale do dealerów, którzy prawdopodobnie nie będą mieli problemów z ich sprzedażą albo zamawiają takie urządzenie tylko po to, aby się nim pochwalić, zorganizować specjalne odsłuchy, obdzwonić kilkudziesięciu zainteresowanych klientów, umówić się z nimi na prezentację i w ten sposób zebrać kolejne zamówienia. Choć trudno w to uwierzyć, coraz większym problemem jest zdobycie sprzętu do testów. Gdybyśmy chcieli brać cokolwiek, nazbieralibyśmy tego po sufit, ale jeżeli chcemy przetestować nowość, która naszym zdaniem jest szczególnie interesująca, zazwyczaj dowiadujemy się, że do naszego kraju przyjechało dosłownie pięć egzemplarzy, z cztego jeden trafił do innej redakcji, a zaraz potem jedzie do klienta, który już dokonał płatności, natomiast cztery inne sprzedały się tego samego dnia i już opuściły magazyn.
Gdybym miał zgadywać, obstawiałbym, że w najbliższym czasie zobaczymy więcej limitowanych edycji, urządzeń z ciekawą grafiką albo autografem znanego muzyka, ewentualnie takich samych, ale wyprodukowanych w krótkiej serii w charakterystycznym, niedostępnym wcześniej kolorze. Zadowoleni z tego byliby nie tylko producenci, ale też audiofile z grubszym portfelem, którzy nie zdążyli kupić upatrzonego wcześniej sprzętu, a od sprzedawcy słyszą, że trzeba czekać na kolejny transport. A może jednak fabryki się ogarną i dostawy znów będą liczone w paletach i kontenerach, a nie pojedynczych kartonach? Tylko czy zdążą, zanim zaczniemy odczuwać poważne skutki intlacji, a w szczególności rosnących stóp procentowych? To jest problem, który nie zniknie tak szybko. Wielu ludzi dostało już "miły list" od banku, a wielu innych dowiedziało się, że marzenia o mieszkaniu lub domu trzeba będzie odłożyć na później. W powietrzu unosi się gorzki zapach recesji. Tak naprawdę dopiero teraz rynek sprzętu audio może się skurczyć. Domowe budżety nie są z gumy, a kiedy trzeba zapłacić znacznie wyższą ratę kredytu, zastanowić się nad zmianą auta na mniej paliwożerne albo przesiąść się na rower, nie jest to dobry moment na fanaberie, takie jak gramofon lub audiofilskie kolumny. Ale coś mi podpowiada, że chętnych na dobry, czasami nawet bardzo drogi sprzętu w najbliższej przyszłości nie zabraknie.
Przykład podanego wyżej systemu pokazuje, że dożyliśmy czasów, w których kupno audiofilskiego sprzętu stereo można również potraktować jako inwestycję. Trzeba tylko wiedzieć, co kupić i ewentualnie kiedy to sprzedać. Takiej wiedzy nie można posiąść w piętnaście minut, ale niektórzy pasjonaci doskonale wiedzą, jak odróżnić ziarno od plew. Czasami wystarczy im jedno zdjęcie i informacja, że taka a taka firma wypuści nowy wzmacniacz albo przetwornik i już czują, że warto się takim urządzeniem zainteresować, że zaraz wszyscy w branży będą o nim mówili, a pewna grupa zapaleńców będzie chciała postawić takie cudo w domu. Jeśli czujecie, że należycie do tej grupy, może najwyższy czas wykorzystać swoje umiejętności? Nie twierdzę, że to lepsze niż złoto, obligacje lub kryptowaluty, ale czy wyobrażacie sobie, że kupujecie hi-endowe kolumny, ustawiacie je, podłączacie, słuchacie sobie muzyki, a po dwóch miesiącach dowiadujecie się, że zaktualizowano cennik i jesteście kilka tysięcy złotych do przodu? Pomijając jakieś wyjątkowe przypadki, jak wyprodukowane w niewielkiej ilości wzmacniacze, na których audiofile poznali się dopiero po pewnym czasie, takie rzeczy jeszcze nigdy się nie działy. Aby uciec przed inflacją, ludzie zamieniają swoje oszczędności na cokolwiek, co nie leży na rachunku bankowym i nie gnije w oczach. Kupują nieruchomości, dzieła sztuki, biżuterię, a nawet luksusowe torebki. To ma sens, ale czy nie lepiej było dwa lata temu zainwestować w kolumny Audio Physica albo wzmacniacze Unisona? Może policzycie, ile zarobiliście na swoich gratach i pochwalicie się "stopą zwrotu" w komentarzu? Rekordzista wygrywa talon na balon.
-
Rafal
Do cen produktów z UK należy doliczyć też cło. Ja z moimi Falcon Acoustic LS 3/5a zdążyłem zarówno przed Brexitem jak jaszczomp-efektem:-)
0 Lubię -
dziaders
Pamiętam, że za komuny też sprzętu nie było i był drogi - historia kołem się toczy... Ale przecież można po prostu nie kupować;)
2 Lubię -
Jarek
Też coraz bardziej zastanawiam się nad cenami w audio. Na przykład Esoteric P1X (transport CD/SACD) kosztuje obecnie 235900 zł. To tyle co nowy Mercedes klasy E. A ile elektroniki, blachy i metali szlachetnych jest w Esotericu, a ile w Mercedesie. Ile badań naukowych, testów, atestów, prac badawczo-rozwojowych i ogólnie pracy ludzkiej (projekt, produkcja, transport, magazynowanie, logistyka, sprzedaż, naprawy gwarancyjne) jest w Mercedesie, a ile w Esotericu. Ile oprogramowania, kosztów obcych tu i tu. To są nieporównywalne rzeczy. I dlatego hi-end to już nisza niszy, a producenci i dystrybutorzy zamiast coś z tym zrobić podnoszą tylko ceny. I jeszcze jedno - jakie koszty musi ponieść dealer samochodów - budowa i wyposażenie salonu, jego utrzymanie, ilość i pensje zatrudnionych osób, sprzęt do napraw, zakupy na magazyn, a jak wyglądają salony audio i ile kosztuje ich utrzymanie. To też praktycznie jest nieporównywalne. I nikt z tym nic nie robi.
5 Lubię -
Sebastian
@Jarek - Weź pod uwagę tylko jedną rzecz - na samochodzie zarabia się nie tylko w momencie sprzedaży, ale też później. Mercedesa musisz przynajmniej kilka lat serwisować u dealera, bo inaczej stracisz gwarancję. Potem zresztą pewnie też jako właściciel auta pojedziesz do ASO, chociażby po to, żeby potem móc pochwalić się pełną historią napraw w momencie sprzedaży. W ciągu pięciu lat (powiedzmy, że na tyle masz podpisany leasing) na pewno będziesz miał jeszcze jakąś nieplanowaną naprawę, bo to normalne nawet w Mercedesie. Oryginalne części kosztują w pytę, a i za robociznę kasują jak za zboże. O ubezpieczeniu i kosztach benzyny nie mówiąc. A jak kupujesz Esoterica, to co masz z nim do zrobienia przez pięć lat? Podłączyć i słuchać muzyki? Nie twierdzę, że 235900 zł to uczciwa cena, bo nie, ale tu producent zarabia tylko raz, a nie doi klienta regularnie, aż ten będzie miał dosyć.
1 Lubię -
Reamon
Tu akurat sprawa jest jasna - to kwestia skali. Producent luksusowych samochodów sprzedaje ich tysiące, dziesiątki tysięcy, w przypadku Mercedesa to już miliony. Natomiast nabywców sprzętu high-end nie ma zbyt wielu, oczywiście, tym którzy się tym interesują może się wydawać, że takich zapaleńców jest mnóstwo, ale faktycznie takich urządzeń topowych nie sprzedaje się milionami, ani setkami tysięcy.
0 Lubię -
Janole
Opisywane tu zjawiska pokazują wyraźnie, do jakiego absurdu doszła branża (częściowo) i jak nonsensowne są ścieżki myślowe tych, którzy bezkrytycznie szli i idą za tymi nonsensami. Jestem "na rynku" już ponad 30 lat. Liczę od momentu kiedy kupuję sprzęt audio za wyłącznie zarobione przez siebie pieniądze. Widziałem na własne oczy narodziny i upowszechnienie się nonsensu kablowego. Jako inżynier nie mogę uwierzyć wręcz w poważne traktowanie testów kabli cyfrowych etc. Od jakichś 15 lat stanowczo odcinam się od słowa audiofil, trochę wstydzę się tak określać, raczej jestem melomanem przywiązanym do wysokiej jakości sprzętu i reprodukcji dźwięku. Co do cen. Trzeba sobie jasno powiedzieć. Dobrego sprzętu, rewelacyjnej reprodukcji dźwięku, nie da się uzyskać za grosze. Jakość kosztuje, wiedza konstruktorów i inżynierów kosztuje, części najwyższej klasy kosztują. Tyle, że w pewnym momencie wchodzi się w przedział gdy to wszystko jest spełnione. Wszystko co powyżej to czysty snobizm. Tak po prostu. Zabawa dla najbardziej zamożnych. Zaczyna się płacić za logo, za markę. Płaci się czasem za wygląd, zawsze za swego rodzaju unikatowość. Istnieje high end cenowy, high end technologiczny, high end dźwiękowy. To zupełnie nie to samo. Serio serio. Nie, nie jestem głuchy. Jakim cudem wyprodukowanie wzmacniacza stereo, co gorsza wykonanego w technologii sprzed kilkudziesięciu lat tylko na współczesnych częściach, ot trafo, kondki, ze dwa scalaki, kilka tranzystorów mocy, zwykle Sankeny albo Toshiby, no więc jakim cudem wyprodukowanie tego może kosztować tyle, ile kosztuje auto? Tona metalu, kilkadziesiąt razy więcej części niż w tym wzmacniaczu, setki metrów (sumarycznie) kabli, mnóstwo elektroniki, zabezpieczeń, ba, nawet fotele w cenie? Jakim cudem wyprodukowanie metra kabla w oplocie plus proste wtyki może kosztować tyle a nawet więcej niż wyprodukowanie ultra precyzyjnego procesora CPU w technologii w porównaniu z kablem z innej epoki? Oczywiście, w zupełności rozumiem że mamy wolny rynek, każdy wycenia co chce i jak chce i dopóki znajduje nabywców to wszystko jest w najlepszym porządku. Ludzie od zawsze otaczali się aurą snobizmu, lubimy się ładnie ubrać, wykończyć dom, kupić coś tylko for fun albo na pokaz. Kupujemy biżuterię, drogie trunki... Raz się żyje. To jest wszystko OK. Jedyne co uważam za nie w porządku, to wmawianie mniej doświadczonym/świadomym że muszą wejść na poziom snobizmu aby osiągnąć dobre brzmienie, wymarzony dobry dźwięk. A już wmawianie i polecanie początkującym czy nawet nie, ale osobom z bardzo ograniczonym budżetem sprzętu z tego segmentu uważam za nieetyczne i bardzo nie w porządku. To świadczy że polecający albo jest pozbawiony skrupułów, albo sam nie rozumie jak ta branża działa i od którego momentu kończy się przyrost jakości, a zaczyna się zabawa w to, kto ma... droższego?
15 Lubię -
2+2*2
@Andrzej - Tak, oczywiście materiały podrożały, ale podrożały dla wszystkich, a jednak jedne produkty zdrożały mniej a inne więcej. O dziwo często to właśnie te droższe zdrożały bardziej. Nie da się tego wytłumaczyć samym wzrostem kosztów materiałów. A koszt paliwa to w ogóle przy drogich produktach jest niemal pomijalny... Tak jak wspominałem - wzrosty cen niektórych rzeczy są tak duże, że nie da się ich wytłumaczyć jedynie wzrostem kosztów pracy i materiałów. Co więcej są nawet teraz rzeczy które staniały w ostatnim czasie - może nie w sektorze audio, ale już w sektorze elektroniki.
@Jacek skoro przykład jest od czapy to co miał takiego pokazać? Bo chyba nic :P A co do wpływu popytu to oczywiście masz rację. Ja nawet uważam że te firmy robią dobrze, w myśl zasady "golić frajerów" - z ich punktu widzenia to świetne posunięcie - taki jest cel istnienia biznesów, aby zarabiać maksymalnie dużo. Czekam tylko aż ludzie się ockną i zauważa że ich golą na wielu rzeczach... Ci ludzie co tak bezkrytycznie płacą za wszystkie za-drogie rzeczy psują rynek, ale mam nadzieję w końcu im się ta kasa skończy i producenci będą musieli pochylić się nad tymi co rozważniej wydają pieniądze. A doszukując się pozytywów w takiej sytuacji - robi się miejsce dla nowych graczy którzy przynajmniej na początku nie chcieliby zdzierać z ludzi. Mam nadzieję że znajdą się chętni aby wykorzystać taką szansę.0 Lubię -
Andrzej
Pisząc pierwszego posta i tłumacząc same podwyżki, miałem przede wszystkim na myśli normalnie wyceniany sprzęt. Oczywiście zgodzę się, że kwoty za tzw. high-end, który nawet nie zawsze nim jest to często-gęsto jakiś kosmos, całkowicie oderwany od rynku (porównanie do produkcji np. samochodów - bardzo adekwatne). Ale niestety dopóki jest popyt, będzie taka podaż. Zwracam przede wszystkim uwagę, że od lat na rynku jest zbyt dużo pieniądza. Naprawdę bogaci dostają kręćka co z nim zrobić, stąd wymyślanie wirtualnych obrazków i innych pierdół. Przy tym kupno elementu audio nawet za 100 tysi dolców to pikuś. Zobaczcie ile obecnie zarabiają sportowcy, na przykład piłkarze Premier League - to są zarobki na poziomie najlepszych prezesów spółek światowych.
2 Lubię -
1piotr13
Rok temu kupiłem czarne Audiovectory QR5 w promocyjnej cenie około 10000 zł za parę. Normalna cena wtedy była 12500 zł. Teraz patrzę, cena ponad 17000 zł. Masakra jakaś.
1 Lubię -
Michał
A ja zaufałem panu Karasińskiemu i po analizie testów zakupiłem w ciemno Unison Reaserch Triode 25 i ELAC Vela BS 404 za 2/3 obecnej ceny sklepowej. Tak się trafiło. Nie kupiłem, żeby robić biznes, tylko żeby móc słuchać muzyki w najlepszej jakości na jaką mnie stać. Jem sushi z żabki, różnie bywa ze świeżością. Tylko do lepszej jakości niemieckie księżniczki potrzebują kabli za 36000 zł (KBL Himalaya II, które rozjaśniają dźwięk, co preferuję) + RCA za 20000 zł w komplecie, bo nie zadowolą się kablem budżetowym za 2,5 tysiąca. Jak żyć? Nie narzekam, zestaw brzmi przepięknie z Rocket 22 (2x 1m, bo tyle zostało po wyjęciu ze ściany i przecięciu), ale... czy jest granica?
0 Lubię
Komentarze (14)