Czy ludzie... Czy my naprawdę nie słuchamy już muzyki?
- Kategoria: Felietony
- Tomasz Karasiński
Jeśli zapytacie audiofilów, z jakimi problemami boryka się ta branża i co zagraża dalszemu rozwijaniu pasji, której oddają się od wielu lat, usłyszycie mnóstwo historii krążących wokół dwóch kwestii - pieniędzy i technologii. Aby słuchać muzyki, trzeba bowiem posiadać jakikolwiek sprzęt grający i wykupić dostęp do jednego z popularnych serwisów strumieniowych, ewentualnie kupować płyty lub jeździć na koncerty. Elektronika staje się coraz droższa, w związku z czym złożenie przyzwoitego systemu stereo stało się kwestią nie pięciu, ale raczej dziesięciu tysięcy złotych. Sam proces konfigurowania i kupowania takiego zestawu także jest bardziej skomplikowany niż kiedyś. Dwadzieścia lat temu brało się kolumny, wzmacniacz, odtwarzacz płyt kompaktowych i kilka niezbędnych kabli, a teraz zaczynamy od pytania, z jakich usług najczęściej korzystamy i jaki mamy telefon, a następnie sprawdzamy, czy dany sprzęt obsługuje wszystkie serwisy, formaty i aplikacje, na których nam zależy. Niektórzy twierdzą, że problemem numer jeden jest brak dostępu do wiedzy. W dobie Internetu? Wydaje się to dziwne, ale to prawda. Znalezienie sklepu ze wzmacniaczami jest łatwe, ale aby dowiedzieć się, jak działają, trzeba się nieźle napocić i poświęcić na to znacznie więcej czasu. A co z nowymi formatami? Gdzie te nagrania w jakości studyjnej, których nie możemy się doczekać? I tak dalej, i tak dalej... Istnieje jednak jeszcze poważniejsze zagrożenie, którego większość z nas nie dostrzega. Wszystko wskazuje bowiem na to, że nie słuchamy już muzyki. A przynajmniej nie tak, jak przyzwyczailiśmy się to rozumieć.
Wbrew temu, co wyobrażają sobie melomani, dla większości ludzi nie jest to szczególnie ważna czynność. Nie mają jasno określonych preferencji, nie są fanami konkretnych artystów, a ze znanych w środowisku muzycznym twarzy kojarzą jedynie te, które widzieli w jednym z portali plotkarskich lub telewizji śniadaniowej. Takie osoby można nazwać muzycznymi mugolami. Większość z nich nie ma w domu ani jednej płyty, nie wspominając o sprzęcie hi-fi. Jeśli w ogóle nachodzi ich ochota, aby czegoś posłuchać, włączają radio. Wcale nie w oczekiwaniu, że trafią na ulubioną piosenkę, ale raczej po to, żeby coś grało lub gadało w tle, gdy kroją ogórka, jadą samochodem lub rozpracowują dzisiejszą stertę papierów. Widać to nie tylko w domach, ale także w biurach, urzędach i salonach fryzjerskich. Niby można by było włączyć jakąś playlistę albo podcast, ale w radiu więcej się dzieje. Muzyka jest przerywana żartami prowadzących, esemesowymi konkursami, reklamami tabletek na wzdęcia albo wiadomościami o stopach procentowych i korkach na Wisłostradzie. Puszczane w kółko piosenki pełnią rolę wypełniacza czasu. Niedawno jeden ze słuchaczy odkrył, że pewna mało popularna rozgłośnia nadawała tę samą playlistę co dwa tygodnie, a zdarzały się dni, kiedy od rana do wieczora rozkład jazdy był prawie identyczny. Rzecznik prasowy stacji poinformował, że zawiódł czynnik ludzki. Mnie jednak w całej tej aferze najbardziej zdziwił fakt, że ktoś w ogóle to zauważył. Z tego, co się orientuję, trochę to zajęło.
Z raportu opublikowanego przez CBOS wynika, że 68% Polaków słucha tylko tej muzyki, którą słyszy w radiu. Na drugim miejscu, z wynikiem 39% ankietowanych, znalazła się - uwaga, uwaga - telewizja. Miejsce trzecie - 30% - to bezpłatne serwisy internetowe, takie jak YouTube czy SoundCloud. Wszystkie inne źródła, które dają jakąś nadzieję na uzyskanie dobrego dźwięku to absolutny margines. Płyty CD i DVD - 14%, pliki zapisane w pamięci urządzenia - 11%, płatne serwisy internetowe - 8%, płyty winylowe - 2%. Wychodzi na to, że zaledwie kilkanaście procent populacji słucha muzyki w sposób świadomy, kontrolując ten proces i sterując tym, co leci z głośników. Z punktu widzenia melomana jest to zatrważające. Gdyby jeszcze dostęp do serwisów streamingowych był czymś trudnym lub kosztownym, można by było to usprawiedliwić, ale te aplikacje są bajecznie prosta w obsłudze, miesięczna subskrypcja to kwestia niecałych dwudziestu złotych. Płyty kompaktowe potaniały tak, że można je kupić nawet w dyskontach spożywczych. 50 Cent, Aerosmith, Andrea Bocelli, Eminem, Evanescence, Greta Van Fleet, Mark Knopfler, Mike Oldfield, Diana Krall, Limp Bizkit, Massive Attack, Nirvana, Offspring, Slayer, Vangelis - każdy krążek za niecałe dwie dychy. Słyszałem, że te wyprzedaże cieszą się sporą popularnością, ale domyślam się też, że na tanie wydania rzucili się przede wszystkim melomani, którzy posiadają już sporą płytotekę. Czyli jakaś część z tych 10-15% społeczeństwa, które w ogóle słucha muzyki w sposób nieprzypadkowy.
Jednym z katalizatorów spadku zainteresowania muzyką był postęp techniczny. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w gruncie rzeczy wywołała je bierność i opieszałość branży, która okopała się w bastionie obrońców płyty kompaktowej - wynalazku liczącego sobie już ponad czterdzieści lat. Jeśli nie wierzycie, że jest to antyczna technologia, poszukajcie na YouTubie filmu zatytułowanego "Introducing The Amazing Compact Disc | 1982". W Polsce obowiązywał wtedy stan wojenny, prezydentem USA był Ronald Reagan, a Kazik Staszewski i jego kumple założyli zespół Kult. Przeciętnego zjadacza chleba trudno zainteresować czymkolwiek, co zostanie wydane na takim prehistorycznym nośniku. Być może dlatego poszukiwanie lepszych metod słuchania muzyki prowadziło z jednej strony do popularyzacji plików, z drugiej zaś uruchamiło przedziwny mechanizm powrotu do winyli, które może i są jeszcze bardziej niepraktyczne niż cedeki, ale oferują zupełnie inny dźwięk i zapewniają dodatkowe wrażenia z odsłuchu, od ręcznej obsługi gramofonu po możliwość wzbogacenia wydawnictwa o różnego rodzaju bonusy. Znów mówimy jednak o trendach dotyczących wąskiej grupy ludzi. Dla przeciętnego obywatela cały ten renesans czarnych płyt jest tylko ciekawym tytułem w porannej gazecie. Nie dotyczy go w najmniejszym stopniu. Poza tym badania pokazują, że spora część tego winylowego boomu to nic innego jak moda na kolekcjonowanie lub wręcz czyste spekulanctwo. Z ankiety, na którą powołuje się BBC, wynika, że 41% nabywców płyt winylowych posiada gramofon, ale go nie używa, a kolejne 7% przyznało, że takiego urządzenia nie ma. Innymi słowy, 48% osób kupujących winyle nie ma zamiaru ich odtwarzać.
Streaming, do którego audiofile początkowo podchodzili z dużą rezerwą, dla melomanów okazał się prawdziwym odkryciem. Dobry serwis strumieniowy pozwala nam zapomnieć o kolekcji muzyki na nośnikach fizycznych, ale przy okazji zmieni nasze przyzwyczajenia. Zasoby muzyki dostępnej w każdym miejscu i o każdej porze są ogromne, ale potrzeba też jakiegoś bodźca, aby odkryć coś naprawdę ciekawego. Tymczasem najważniejsze, zarówno dla wytwórni, jak i samych aplikacji, wydają się być nowości, a przeszukiwanie zakładek z najświeższymi wydawnictwami to droga przez mękę. Po pewnym czasie serwis poznaje nasze preferencje i podpowiada, jaka muzyka może nam się spodobać. To bardzo fajne, ale łatwo też zauważyć, że algorytm dąży do tego, aby wcisnąć nas w ciasną szufladkę, a jeżeli sami nie zaczniemy włączać bardziej różnorodnej muzyki, staniemy się ekspertami od jednego gatunku. Użytkownicy ufają tym mechanizmom, pozwalając sobie wylosować odtwarzany materiał, przez co prawdopodobieństwo, że odkryją muzykę nagraną wiele lat temu, jest naprawdę niewielkie. Na YouTubie można znaleźć filmiki, na których ludzie mający na oko dwadzieścia lat po raz pierwszy w życiu słuchają czegoś takiego jak "Chop Suey" System of a Down. Ich reakcje są szokujące. Muzyka bardzo im się podoba, ale po chwili zaczynają zadawać pytanie, co to takiego i dlaczego nigdy tego nie słyszeli. Że niby jak dawno nagrano ten kawałek? Dwadzieścia lat temu? Niemożliwe!
Niestety, usługi streamingowe mają jeszcze jedną wadę. Ponieważ mieszanie odtwarzanych utworów i tworzenie własnych playlist jest tak łatwe, niektórzy częściej słuchają takich właśnie składanek - czasami własnych, a czasami przygotowanych przez redakcję danego serwisu. Prowadzi to jednak do momentu, w którym nie znamy już płyt, z których owe utwory pochodzą. Nie wiemy nawet, czy pierwotnie były elementem większej całości, czy zostały wydane jako single. Jeżeli i tak mają skończyć na playliście, nie ma to większego znaczenia. Sam złapałem się na tym, że choć moja prywatna playlista liczy 670 utworów, najczęściej tego nie wiem. Postanowiłem to naprawić i kiedy jakiś kawałek naprawdę mi się podoba, szukam całego albumu i słucham go od początku do końca. Muszę to jednak w pewnym sensie wymusić. Inaczej po ostatnich dźwiękach utworu zamykającego daną płytę Spotify lub TIDAL zaczną losować kolejne kawałki, wybierając te, które ich zdaniem są podobne. Ostatnio puściłem na przykład piękny singiel "Tamte Dni" duetu Krzewy. Algorytm najwyraźniej uznał, że słucham polskiego folku, więc zaserwował mi "Czerwone Korale" Brathanków. No tak, dokładnie o to chodziło, głupcze! Niektórzy wykonawcy doszli do wniosku, że streaming zwyczajnie ich nie interesuje, dlatego niektórych albumów nie znajdziemy w zasobach żadnego z popularnych serwisów. Normą stało się też to, że część polubionych przez nas utworów po pewnym czasie znika i zostają po nich tyko przygaszone tytuły. Moim zdaniem jest to jednak walka z wiatrakami. Jak bardzo trzeba lubić daną płytę, aby kupić ją w postaci fizycznej i... No właśnie, co? Słuchać jej w samochodzie? Zripować za pomocą starego laptopa? A może pobrać pliki oficjalną drogą, po czym wyłączać apkę Spotify lub TIDAL-a i odpalać inny odtwarzacz za każdym razem, gdy najdzie nas ochota na ten właśnie album?
Ponieważ niemal cała nasza aktywność przeniosła się do sieci, wytwórnie muzyczne i agencje opiekujące się artystami grasują właśnie w tej rzeczywistości, starając się przyciągnąć naszą uwagę i, przepraszam za okropne słownictwo, zrobić hajp swoim kontentem. Widzę to w mailach, które przychodzą do mnie z nieznanych mi powodów. Właściwie nie ma już długich wiadomości o tym, że zbliża się premiera nowej płyty kogoś tam. Są za to króciutkie informacje, z których najbardziej rozbrajają mnie instrukcje w stylu "single do grania w tym tygodniu". To jest właściwie bezpośredni rozkaz wydawany dziennikarzom przez agencję. Pozostałe wiadomości to takie SMS-y - nowy singiel, nowa okładka, nowy teledysk... Każdą z nich da się streścić w jednym zdaniu lub jednym obrazku. Aby być na bieżąco z twórczością naszych ulubionych artystów, trzeba podążać za nimi w mediach społecznościowych, lajkować i komentować każdy post o niczym. W końcu na tym im zależy, bo to generuje ruch. Muzyka na przestrzeni lat wielokrotnie dostosowywała się do realiów kreowanych przez technologię. Wymiary rowka, średnica płyty gramofonowej i prędkość, z jaką owy krążek miał się obracać podyktowały na przykład maksymalny czas trwania utworu, który mógł zostać zapisany na takiej płycie w sposób ciągły. Artystów najbardziej zaczęły jednak ograniczać schematy przyjęte w rozgłośniach radiowych. W większości z nich nie ma co marzyć o wysłuchaniu jakiejś kobyły w rodzaju 16-minutowego "Again" Archive. Mogłoby do tego dojść tylko wtedy, gdyby cały zespół zginął w katastrofie lotniczej. Dziś trendy dyktują media społecznościowe, z których dla branży muzycznej najważniejszy jest TikTok. Generalnie liczy się to, aby wpuścić tam kilkunastosekundowy filmik i sprawić, aby stał się wiralem. Z tego idiotycznego mechanizmu nabijał się satyryczny portal ASZdziennik. Trwają prace nad 30-sekundową wersją "Trenu - Ofiarom Hiroszimy" Pendereckiego - głosi nagłówek wyśmiewający pogoń za popularnością na TikToku. Co będzie dalej? Zgadywanie po pięciu nutkach jak w znanym teleturnieju?
Być może sedno sprawy tkwi nie w samej technologii, ale w tym, jak wygląda dziś nasze życie. Jakiś czas temu pewien znajomy audiofil powiedział mi, że jego zdaniem sprzęt audio jest obecnie mniej popularny niż kiedyś, bo wszyscy mamy większy wybór i więcej ciekawych rzeczy do zrobienia. Cofnijmy się w czasie dwadzieścia, może trzydzieści lat. Jakie zainteresowania mieli ludzie młodzi i ci w średnim wieku? Co robili w wolnym czasie? Nie było Internetu, smartfonów i wielu innych rzeczy, tak oczywistych z dzisiejszego punktu widzenia. Można było wybrać się na spacer, spotkać się ze znajomymi albo obejrzeć coś w telewizji, w której były dwa albo trzy kanały. Sprzęt audio dostarczał rozrywki, był po prostu świetnym sposobem na spędzanie wolnego czasu. Dzięki niemu każdy mógł posłuchać muzyki ze znajomymi, wymienić się z nimi kasetami lub płytami. To była super sprawa. Kto miał jakieś rzadkie nagrania lub fajny sprzęt, był po prostu kimś. Teraz słuchanie muzyki jest tylko jedną z wielu rzeczy, którymi możemy się zająć w naszych nowoczesnych domach. Mamy konsole, tablety, filmy dostępne na wyciągnięcie ręki i wiele innych atrakcji, które pochłaniają nasz czas. Wychodząc z domu z telefonem, możemy do kogoś zadzwonić i pogadać, bo kiedyś to byłby majątek, a dziś prawie wszyscy mają nielimitowane połączenia i mogą paplać ile wlezie. Nawet w autobusie. Z drugiej strony możemy też słuchać podcastów lub audiobooków. Może na krótką przejażdżkę rowerem nie jest to idealna opcja, ale na kilka godzin za kierownicą? To już kuszące. W ten sposób, nawet jadąc samochodem po autostradzie, możemy "przeczytać" książkę lub wchłonąć serię wywiadów z ciekawymi ludźmi.
Jakiś czas temu planowałem przeprowadzić wywiad z kierownikiem jednego ze stołecznych salonów ze sprzętem audio. Ostatecznie się to nie udało, ale zachowałem naszą rozmowę i teraz jedna z jego wypowiedzi wydaje mi się jeszcze bardziej aktualna. "Dzisiaj ludzie nie są przyzwyczajeni do słuchania muzyki w taki sposób, jak odbywało się to jeszcze dwie dekady temu. Trzeba było włączyć całą wieżę, nastawić płytę lub kasetę, usiąść i wysłuchać danego albumu od początku do końca. A teraz? Spróbujmy posadzić młodego człowieka na kanapie i zaprosić go do wysłuchania choćby kilku utworów z normalnego systemu stereo, a po paru minutach zacznie się wiercić i nie zrozumie, co właściwie chcemy z nim zrobić. Rozwój technologii trochę nas zmienił, odsunął od słuchania muzyki w klasyczny sposób. Dlatego młodzi ludzie powoli przestają rozumieć ideę sprzętu hi-fi. Oni go nie kupią. Ale kupią głośniki, które będą grały tam, gdzie ich właściciel wybierze się ze swoim smartfonem. Szukają wygodnych i prostych rozwiązań, najchętniej kolumn i systemów, które włącza się do prądu i obsługuje za pomocą jednego z wielu urządzeń mobilnych. Chcą mieć fajny dźwięk, ale bez żadnych wyrzeczeń, a potem ewentualnie dokupić sobie drugi lub trzeci głośnik, aby łatwo się między nimi przełączać. Nieuchronnie zmierzamy w stronę świata, w którym jesteśmy w ciągłym ruchu i bez przerwy coś robimy. Na muzykę zostaje coraz mniej miejsca. Dlatego coraz ostrzej rysuje się podział na takich młodych melomanów i audiofilów słuchających muzyki w klasyczny sposób, traktujących to jako odrębną czynność służącą czerpaniu przyjemności z kontaktu z muzyką." - powiedział. I trafił w dziesiątkę, prawda?
Wydaje mi się, że powoli wymiera nawet rozmawianie o muzyce. Wydawałoby się, że w czasach tak powszechnego i łatwego dostępu do nagrań z różnych zakątków świata i różnych epok, ludzie będą szukali przewodników, którzy oprowadzą ich po tym niezwykle złożonym świecie - dziennikarzy, blogerów, recenzentów. Tymczasem odnoszę wrażenie, że zainteresowanie czyimiś wrażeniami z odsłuchu danego albumu jest coraz mniejsze, czasami wręcz zerowe. Jeszcze jakiś czas temu byłem przekonany, że wynika to właśnie z możliwości dokonania własnej oceny w ciągu kilku minut. Po co wczytywać się w czyjeś obserwacje na temat nowego wydawnictwa jakiegoś tam artysty, skoro odsłuch jest kwestią dwóch kliknięć? Odpalamy, słuchamy i za chwilę sami będziemy wiedzieć, czy nam się to podoba, czy nie. Dziś jednak nie jestem pewien, czy aby na pewno tak to działa. Kiedyś to była zupełnie normalna sprawa. O muzyce gadało się na szkolnych korytarzach, na wakacjach albo podczas spotkań ze znajomymi. A teraz? Jako siwowłosy dziad przyznaję to z przykrością, ale nawet ludzie, z którymi kiedyś wymieniałem się płytami, teraz - kiedy już nadarzy się okazja, by porozmawiać, do którego to święta dochodzi może trzy razy w roku - opowiadają właściwie tylko o pracy, kredycie, urokach posiadania dzieci, aferach rodzinnych i problemach zdrowotnych. Recenzje nowych płyt, często publikowane w momencie ich premiery, dawniej potrafiły wywołać ogromne emocje i lawinę komentarzy. Teraz już nie. Gdzie przeniosły się te dyskusje? Naprawdę są już tylko na TikToku? A może artykuły o muzyce cieszą się coraz mniejszą popularnością, może na forach wieje nudą, może rzadko kto rozmawia już o nowych płytach dlatego, że prawie wszyscy mają to głęboko w dupie?
-
Marcin
Spostrzeżenia Szanownej Redakcji są niestety słuszne. Też tak to odbieram jako człowiek, który do końca życia ma już bliżej niż dalej. Niestety niewiele możemy z tym zrobić. Tempo życia jest szalone a miarą już nie są lata czy miesiące, ale godziny i minuty. Młodzi nie rozmawiają ze sobą, bo nie odrywają wzroku od smartfonów. I nie jest tak, że pandemia doprowadziła do osłabienia więzi ludzkich, bo przed i po pandemią ludzie więcej pisali smsów niż ze sobą rozmawiali. A wydawało się, że to pokolenie MTV oderwało się od rzeczywistości.
W domenie audio punktem zwrotnym, który doprowadził branżę do poziomu dźwiękowego fastfoodu był streaming. Po raz pierwszy słuchacz mógł ściągnąć pojedynczy utwór. Brzmi wspaniale. Po co kupować całą płytę, skoro fajny jest jeden, może 2 kawałki a reszta to wypełniacze (zupełnie jak w rakotwórczym pieczywie z głębokiego mrożenia w supermarketach). No to zaczęły powstawać wielkie kompilacje bez składu i ładu. Ich żywot jest krótki.
Nadzieją na przetrwanie kultury wyższej jest naturalna tęsknota za przedmiotem, który da się objąć, dotknąć. Dlatego audiobooki i e-booki nie zastąpiły prawdziwych książek, dlatego nastąpił powrót do winylu (tylko darujmy sobie opowieści o magii brzmienia - znakomita większość nagranego materiału i tak pochodzi z plików wav) i do płyty CD. Można dotknąć nośnika, poczytać książeczkę. Streaming jest ok, też korzystam, ale ze świadomością, że ta technologia jeszcze nie daje takiej jakości jak CD albo ten sam plik z dysku NAS. Swoją drogą, ciekawe co na to zwolennicy tezy, że cyfra to cyfra i zawsze wszystko gra tak samo.
Mam też CD a odkąd mam, wróciłem do kupowania płyt CD. To ogromna radość. Skrytykowałem na początku młodych, ale tak naprawdę to w nich nadzieja. Na ulicy widać, że na ich uszach siedzą całkiem dobre słuchawki a nie tylko byle jakie pierdzidełka douszne dodawane do smartfonów. Napisy na koszulkach pokazują, że lubią też dobrą muzykę a nie tylko młockę graną przez radio. Teraz rolą starszych, w tym także StereoLife i innych redakcji, jest pokazywanie młodym, że warto słuchać całych płyt, warto w miarę posiadanych zasobów finansowych wyjść powyżej muzyki ze smartfona, warto kupić oddzielny zestaw do celebrowania dobrej muzyki. A zatem czeka nas ogromna praca organiczna, bo czym skorupka za młodu nasiąknie...11 Lubię -
Tomek
Ja najprawdopodobniej już się starzeję bo myślę o tym, żeby znowu kupować CD. Nie po to ż eby je odtwarzać z krążka, ale po to, aby je zgrać do plików i mieć kolekcję, o której nie zapomnę. Często zdarza mi się słyszeć czy to na stremingu, czy u kogoś czy nawet w radiu kawałek z płyty, której kiedyś słuchałem w kółko godzinami, a potem całkowicie zapomniałem. Planuję pozakładać sobie foldery z latami i potem, jeżeli będę chciał, cofnąć się 10 lat po to, żeby sprawdzić, czego wtedy słuchałem. Pudełka będę stawiał sobie na półce i od czasu do czasu pewnie przypomni mi się, jak fajna była płyta Nirvany, System of a Down, The Offspring czy Nory Jones.
1 Lubię -
Jarek
Podzielam spostrzeżenia swoich przedmówców. Jestem już w takim wieku, że gdy mając lat dwadzieścia kilka widziałem klepsydrę kogoś w zbliżonych latach mówiłem "szkoda, ale swoje już przeżył". Teraz, gdy moja optyka się zmieniła i nie mam zamiaru jeszcze przez kilkanaście lat być umieszczony na takiej publikacji staram się uczestniczyć aktywnie w zmianach, w tym tych dotyczących konsumpcji muzyki. Zaczynałem od taśmy analogowej i magnetofonu Tonette, później pojawił się kaseciak MK 125 oraz gramofon Mr Hit zastąpiony przez Bernarda a miejsce MK 125 zajęła Finezja. Potem, po przemianach 1990 roku poszło z górki. Obecnie korzystam głównie z plików (ze względu na brak miejsca na nowe płyty), na drugim miejscu jest cd a trzecie miejsce ex aequo zajmuje TIDAL oraz analogi. Do tego trzeba doliczyć przyzwoity, mobilny odtwarzacz plików z kilkoma słuchawkami. Niestety, mój syn nie podziela moich fascynacji i wystarcza mu Tidal, którego słucha bardzo sporadycznie. Ostatnio zadałem mu pytanie co zrobi ze sprzętem audio i prawie dwoma tysiącami CD - odparł, że sprzeda. Cóż... takie czasy. Na szczęście mam kilku znajomych mocno zakręconych na punkcie muzyki, z którymi mogę godzinami słuchać i rozmawiać. Z dwoma z nich od kilkunastu lat spotykam się mniej lub bardziej regularnie na 5-6 godzinne sesje odsłuchowe przy dobrym alkoholu. A że każdy ma do dyspozycji całe spotkanie dzięki temu poznajemy różne rodzaje muzyki. Mam jednak świadomość, że należę do gatunku już wymierającego. Dbam o jakość słuchania zarówno pod kątem samej muzyki jak i wierności odtwarzania i komfortu słuchania. Na szczęście swój docelowy system mam już (chyba) poskładany i zostaje mi jego dopieszczanie.
A wracając do clou dyskusji, szkoda że mało jest u nas stacji oraz dziennikarzy, którzy proponują coś nowego pochodzącego niekoniecznie z głównego nurtu. Zdarzają się wyjątki ale potwierdzają one regułę. Muzyki, jak ktoś się chce w nią zanurzyć jest całe mnóstwo a dostęp jest bajecznie prosty. Jest świetna strona www.progarchives.com, niekoniecznie poświęcona muzyce progresywnej bo mają na niej swoją fiszkę chociażby Miles Davies, Chick Corea, Lee Ritenour czy też Weather Report. Jest allaboutjazz.com czy też sam bandcamp, z którego chętnie korzystam, że nie wspomnę o szeregu blogspotów o mniejszym lub większym zasięgu. No i oczywiście szeptany marketing jak też koncerty czy festiwale. Żeby jednak czerpać wiedzę trzeba mieć na to czas. Sam nie zawsze go mam ale staram się poświęcić kilka godzin tygodniowo na "grzebalnictwo". A że ścieżki mam poprzecierane dotarcie do czegoś ciekawego zdarza mi się częściej niż dawniej. Czego wszystkim melomanom życzę.2 Lubię -
Artorius
Streaming jest ok, ale nie wszyscy artyści chcą uczestniczyć w tym procederze. No i za swoje 20 - 40 zł miesięcznie niestety nie posłucham umownego "wszystkiego". Czyli znowu trzeba kupować (np. pliki na Bandcamp). Leniwi sięgną po darmowy YT, a bardziej obrotni znowu rzucą okiem w kierunku torrentów. Teraz rządzą słuchawki. Praktycznie są wszędzie. Niestety z reguły słabe, tanie, plastikowe i marketowe. Bo tanie z Chin nie od razu znaczy słabe (trzeba tylko wiedzieć co kupić). Tanie z marketu to plastik fantastyki i bas do oporu. No i przewody są w odwrocie, rządzi Bluetooth. Tylko czemu firmy coraz częściej w drogich słuchawkach dają tylko kodeki AAC i SBC czasem aptX i aptX Adaptive? Bo ludzie przestają zwracać uwagę na jakość.
2 Lubię -
Jakub
@Marcin - Chyba już jest za późno (obym się mylił) na edukowanie muzyczne zwłaszcza młodych ludzi. Kiedyś, choć całkiem jeszcze niedawno, w jakimś francuskim (chyba) filmie dokumentalnym traktującym o produkcji materialnej na świecie, konsumpcjonizmie, sprzedaży i kupnie, podaży i popycie, o showbiznesie, usłyszałem m.in. takie oto stwierdzenie: 'Poziom współczesnej muzyki rozrywkowej jest wprost proporcjonalny do poziomu otępienia mas'. W dzisiejszym świecie pogoni za pieniądzem, za zyskiem o to właśnie chodzi, by wszelkimi możliwymi sposobami skłonić ogólnie mówiąc konsumenta do zakupu określonych towarów, usług itp. Skupiając się tylko na temacie audio i muzyki większość ludzi raczej nie zastanawia się zbytnio nad tym czego i jak słucha, ważne by coś tam leciało, najczęściej w tle codziennych zajęć. Niestety to niezbyt wesołe stwierdzenie. Owe masy w zacytowanym zdaniu już się przyzwyczaiły do tego, że wszystko jest im podane na tacy, gotowe, tylko brać. Dawcy muzyki a konkretnie kompanie muzyczne decydują o tym czego mamy słuchać. Tak dzieje się najbardziej w radiu gdzie większość muzyki to tylko i wyłącznie produkcja a nie twórczość. Bardzo to smutne ale prawdziwe.
3 Lubię -
aw
Rocznik 1973. Pamiętam, że w czasach mojej młodości, kiedy poznawało się rówieśnika, to zaraz po wzajemnym przedstawieniu się najczęściej padało proste, aczkolwiek konkretne pytanie: czego słuchasz? Z perspektywy czasu wydaje się to być jakąś zamierzchłą bajką z mchu i paproci, ale przecież tak właśnie było. Cóż, to był zupełnie inny świat i nie sposób nie zgodzić się z tym, że dziś ludzie mają po prostu więcej "łatwiejszych w obróbce" i szybszych rozrywek, no i oczywiście wszystko w dupie. Tu się też zgodzę:-)
4 Lubię -
as
Trafny artykuł i jako człowiek dochodzący do 60-tki zgadzam się z tym. Pojawiło się powyżej hasło cyfra to cyfra, cyfra od lat już zapisuje muzykę na CD i hi-res, cyfra na wyjściu musi być taka jak na wejściu, ale gdy po drodze pojawią się kodeki stratne jak mp3 czy mqa to ją zmieniają, dlatego stare CD brzmi lepiej niż większość streamingów. Jakość sprzętu oczywiście ma znaczenie.
0 Lubię -
Grzegorz
A ja powiem, że punkt patrzenia zależy od punktu siedzenia. Jestem z rocznika '87, więc 35 lat. Słucham głównie cyfry - używam TIDAL-a, Qobuza i mam NAS-a. Wszystko to sprzężone w Roonie (+last.fm), bez którego nie wyobrażam sobie życia - jak skończy słuchany album, Roon Valence zaczyna podpowiadać mi świetne utwory, o których zapomniałem albo pozwala mi odkryć coś na nowo. Dla mnie każdy piątek to przegląd nowych albumów w TIDAL-u i Qobuzie, przegląd allmusic.com, pitchfork i codzienne siedzenie na grupach Reddit (r/music, audiophile, headphones, indieheads etc). Koniec roku to oczekiwanie na różnego rodzaju listy, aby wyłapać czy czegoś nie przegapiłem, aby jeszcze uzupełnić. Robię wtedy swoje listy, które wymieniam z podobnym do mnie kolegą (trochę bardziej winylowiec niż cyfra).
3 Lubię -
Greg
A dla mnie to nadal misterium, ba nawet jak szukałem domu, to pierwszą myślą było zawsze "czy jest w nim pokój odsłuchowy". Mam streamer, ale nadal uwielbiam kupować winyle i CD (zwłaszcza, że te ostatnie w wielu przypadkach jak już są wydawane to bardzo starannie ze znów rozbudowaną oprawą - nie dotyczy płyt z Biedronki). Każde rozpakowanie płyty to mini święto. Nawet ostatnio dokupiłem nowe półki na cedeki i mam zamiar je zapełnić. Pozdrawiam gorąco wszystkich słyszących.
1 Lubię -
Antyfan
A'propos "słyszących" pozdrawiam także realizatorów, mniejszych lub większych, koncertów rockowych, gdyby tu zajrzeli. Może wydaje im się, że jeszcze coś słyszą. Niestety w większości są w błędzie albo niedługo będą. Gracie ludziom zdecydowanie za głośno! Obecnie audiofilskie systemy potrafią grać o wiele lepiej, jeśli chodzi o jakość i bezpieczeństwo dla słuchu, niż to co serwuje się na imprezach muzycznych wspomnianego gatunku. Nawet jeśli chodzi o bas.
2 Lubię
Komentarze (10)