Cena wygody, czyli maleńki problem ze sprzętem bezprzewodowym
- Kategoria: Felietony
- Tomasz Karasiński
Słuchawki i głośniki bezprzewodowe to szczególna kategoria sprzętu grającego, niesłychanie ważna dla milionów ludzi, którzy chcą słuchać muzyki w wygodny sposób. Z punktu widzenia dziennikarza jest to także - obok streamerów, głośników sieciowych i nowoczesnych systemów all-in-one - wyjątkowo interesująca grupa urządzeń, w której widać postęp, świeżość, innowacyjność i walkę o najświeższe rozwiązania techniczne. Kupujemy eleganckie nauszniki, łączymy je z telefonem w ciągu kilku sekund i już możemy słuchać ulubionej muzyki, a jeśli wybierzemy sensowny model, dostaniemy też system aktywnej redukcji hałasu, aplikację z możliwością dopasowania brzmienia do naszych potrzeb i parę innych bajerów, które wbrew pozorom przydają się w codziennym użytkowaniu. Super? Pewnie, że super. Po pewnym czasie możemy jednak odkryć łyżkę dziegciu na samym dnie tej beczki miodu. Chodzi o awaryjność.
Z roki na rok liczba funkcjonujących w naszym otoczeniu bezprzewodowych urządzeń audio w naturalny sposób rośnie. Zapotrzebowanie na nie napędzają nie tylko wygodniccy klienci, ale także producenci telefonów, którzy jakiś czas temu zaczęli rezygnować z gniazd słuchawkowych, de facto zmuszając użytkowników do przesiadki na nauszniki lub dokanałówki z łącznością Bluetooth. W ciągu kilku lat znacznie zwiększyła się nie tylko liczba, ale także różnorodność dostępnych na rynku urządzeń bezprzewodowych. Kiedyś za przyzwoite słuchawki bez kabla trzeba było zapłacić 500-700 zł, a te najbardziej wypasione kosztowały w porywach dwa razy więcej. Dziś markowe bezprzewodowe pchełki można kupić już za 70 zł, a flagowe modele przebiły pułap 5000 zł. Podstawowy problem polega jednak na tym, że w odróżnieniu od klasycznych modeli przewodowych, które z elektrycznego punktu widzenia są dwiema cewkami poruszającymi się w polu magnetycznym, słuchawki pozbawione kabla są nafaszerowane dodatkową elektroniką - zawierają akumulator, układy odpowiedzialne za komunikację z urządzeniem źródłowym, przetwornik, wzmacniacz, przyciski lub panele dotykowe, a nierzadko również jeden lub kilka mikrofonów, czuniki nacisku czy procesor obsługujący dodatkowe funkcje, takie jak układ aktywnej redukcji hałasu. Każdy z tych elementów może ulec awarii, a jak mówi prawo Murphy'ego, jeśli coś może się zepsuć, to na bank się zepsuje.
O tym, że to się dzieje, wiem nie tylko z grup dyskusyjnych i komentarzy, które w ostatnim czasie zalewają strony o tematyce audio, ale również z autopsji. Skłoniło mnie to do przeprowadzenia małego śledztwa, które prowadzi do wniosku, że problem po części wynika z ogromnej popularności bezprzewodowego sprzętu, po części z szalonego tempa produkcji narzuconego zarówno przez firmy "brendujące" słuchawki i głośniki swoim logo, jak i fabryki realizujące ich zlecenia, a po części z faktu, że urządzenia tego typu traktuje się jak jednorazówki. Generalnie jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że źródłem całego zamieszania jest to, że zarówno producenci, jak i nabywcy bezprzewodowej aparatury albo o pewnych rzeczach zaczynają myśleć zbyt późno, albo nie myślą o nich wcale. Początkowo zamierzałem tylko króciutko skomentować to w kolejnym teście, ale sprawa się rozwinęła i przybrała formę osobnego artykułu, który, mam nadzieję, pomoże wielu melomanom zrozumieć problem, a być może skłoni do przemyśleń niektórych ludzi działających po drugiej stronie barykady.
Postawmy sprawę jasno - słuchawki i głośniki bezprzewodowe, jak każde urządzenie elektroniczne, mogą się zepsuć. Niektórym zdarza się to rzadko, innym częściej, ale idąc do sklepu i wybierając nauszniki, klient ma prawo sądzić, że jeśli zdecyduje się na te droższe, będzie się nimi cieszył dłużej. W rzeczywistości wcale nie musi tak być. Jak powiedział mi jeden ze sprzedawców, obecnie płacimy głównie za wygląd, luksusowe materiały, funkcjonalność i brzmienie, ale nauszniki za dwa tysiące złotych mogą odmówić posłuszeństwa równie szybko jak ich budżetowy odpowiednik. Producenci wychodzą z założenia, że taki sprzęt będzie musiał znosić różne trudy codziennego użytkowania, a skoro spora część klientów zacznie rozglądać się za nowym modelem ze względu na czysto wizualne zużycie starego lub chęć nadążenia za trendami, nie ma się co spinać w kwestii trwałości i długowieczności. Niektóre firmy w ogóle nie przewidują możliwości dokonania naprawy takich słuchawek, w związku z czym wiele dostępnych na rynku modeli - w kategorii dokanałówek właściwie wszystkie, a wśród "dużych" słuchawek ogromna większość - są zasadniczo nierozbieralne i nie ma do nich części zamiennych. Pół biedy, jeśli mówimy o nausznikach za 300 zł, ale w przypadku bezprzewodowych słuchawek za 1800 czy 2500 zł taka diagnoza boli trochę bardziej. Wydawałoby się, że stoi to w sprzeczności z unijnymi przepisami, zgodnie z którymi producenci sprzętu RTV i AGD muszą zapewnić klientom możliwość jego naprawy w okresie do 10 lat od momentu premiery urządzenia (tak zwane "prawo do naprawy"). Teoretycznie tak, ale od tej zasady obowiązują wyjątki, na które łapią się między innymi smartfony, tablety, smartwatche czy słuchawki bezprzewodowe. Szach i mat, ekolodzy.
Powiecie - okej, ale jest jeszcze gwarancja. Tak, w wielu przypadkach 12-miesięczna. Jak łatwo się domyślić, naprawa nie polega wówczas na rozebraniu nauszników w autoryzowanym serwisie i wymianie wadliwych elementów, bo jest to niemożliwe. Zamiast tego klientowi wydaje się nowy egzemplarz. A kiedy takich samych słuchawek nie ma już w magazynie, pojawia się problem. Jeśli traficie na porządną firmę, prawdopodobnie otrzymacie propozycję przeskoczenia na nowszy model za drobną dopłatą. Praktyka pokazuje jednak, że w każdym sklepie wygląda to inaczej. Co zrobić, gdy słuchawki zepsują się po roku od zakupu? Zgodnie z prawem obowiązuje tu jeszcze rękojmia, którą objęte są wszystkie towary konsumpcyjne. Jeżeli w ciągu 24 miesięcy od nabycia produktu wystąpi w nim istotna wada, konsument może złożyć do sprzedawcy reklamację z tytułu rękojmi i zażądać jednego z czterech działań - wymiany towaru na nowy, naprawy, obniżenia ceny lub odstąpienia od umowy, czyli zwrotu towaru i pieniędzy. Na nieszczęście sprzedawców, większość usterek, które nie powstają z winy użytkownika, ma charakter wady istotnej. Przetarte elementy wykończeniowe raczej trudno w takiej sytuacji "obronić", ponieważ nawet jeśli przyczyną jest kiepska jakość materiałów, żadna część słuchawek nie wytrze się samoistnie, ergo - wina użytkownika. Jeżeli natomiast problem polega na tym, że słuchawki nie łączą się z urządzeniem źródłowym, pada jeden kanał albo akumulator wystarcza na dwie, a nie trzydzieści godzin pracy, spokojnie można już "uderzać" do sprzedawcy z rękojmią.
Tutaj jednak pojawia się kolejna istotna kwestia - mimo wszystko warto kupować sprzęt u autoryzowanych dealerów. Być może zapłacimy wówczas trochę więcej (choć nie zawsze), ale w razie czego będziemy wiedzieli, do kogo się zwrócić. Tymczasem niektórzy, przeszukując oferty w sieci, wybierają produkty z niepewnego źródła, bo żadna nazwa sklepu nic im nie mówi. Nie patrzą na opinie, a niższa cena kusi ich bardziej niż jakikolwiek "papierek". Pozwólcie, że nie będę zagłębiał się w temat podróbek i różnego rodzaju przekrętów, ale jedno jest pewne - jeżeli bierzemy pod uwagę, że prędzej czy później będziemy musieli powalczyć o naprawę gwarancyjną albo zwrot pieniędzy z tytułu rękojmi, dobrze byłoby wiedzieć, że będziemy mieli gdzie się udać, a sklep, w którym kupiliśmy słuchawki lub głośnik, będzie wciąż istniał. Inaczej wszystkie mądre formułki o gwarancji i rękojmi będziemy mogli wyrecytować sobie przed lustrem albo spróbować zainteresować nimi swojego kota.
Aby mieć pełen obraz sytuacji (bo to, o czym donoszą sami klienci, wiem już doskonale), zasięgnąłem języka u dystrybutorów oraz kilku największych producentów takiego sprzętu. Większość z nich uważa, że faktycznie można by było coś z tym zrobić, ale wówczas należałoby się spodziewać wzrostu cen, bowiem znacznie łatwiej i taniej jest zrobić jednorazówkę niż nauszniki, w których można wymienić pady, pałąk, przetworniki i elektronikę (każdy dystrybutor jest wówczas zobowiązany do zapewnienia dostępności takich części). Niektórzy wiążą opinie i komentarze zdenerwowanych posiadaczy zepsutego sprzętu z wolumenem sprzedaży, który w tym przypadku jest astronomiczny. Nie udało mi się dowiedzieć, o jakich liczbach mówimy, jednak od zagranicznego przedstawiciela jednej z tych firm, po wielu wymienionych mailach, usłyszałem, że jeśli - przykładowo - sprzedamy sto tysięcy słuchawek i w 1% z nich wystąpi usterka, będziemy mieli 1000 niezadowolonych klientów na 99000 zadowolonych. Okej, przyjmuję ten argument na klatę, ale rozumiem też to, że tysiąc pechowców może zrobić spory ambaras. Nie dysponuję także żadnymi oficjalnymi liczbami, więc powyższa sytuacja jest czysto teoretyczna. Może w rzeczywistości w ciągu dwóch lat użytkowania psuje się nie jeden, ale piętnaście lub dwadzieścia pięć procent słuchawek i głośników bez kabla?
Pozostaje więc opierać się na indywidualnych doświadczeniach albo kupować świadomie, czyli mając z tyłu głowy scenariusz, w którym prędzej czy później nasze słuchawki trafi szlag. Oczywiście jest to wersja pesymistyczna, ale trzeba się z tym liczyć. Tak samo jak z tym, że jesli jeździmy samochodem, w każdym momencie możemy mieć stłuczkę, nawet nie z naszej winy. Tutaj pojawia się kolejne pytanie - czy warto inwestować w bogato wyposażone, pachnące luksusem i oferujące lepsze brzmienie nauszniki, skoro mogą się zepsuć tak samo jak te za kilka stówek? Cóż, jedni z chęcią zapłacą za lepszy, ładniejszy i oferujący ciekawsze brzmienie sprzęt, nawet jeżeli za dwa lata miałby trafić do kosza, inni natomiast dojdą do wniosku, że nie warto się spinać i wybiorą coś, czego nawet nie będzie im szkoda. Pozostaje jednak kwestia ekologiczna. Słuchawki i głośniki bezprzewodowe to nie tylko plastik, gąbka i kilka płytek z mikroskopijnymi układami elektronicznymi, ale także akumulatory. Ich utylizacja wciąż jest problematyczna. Na ulicach jakoś nie widać jednak młodzieży protestującej przeciwko polityce producentów smartfonów lub słuchawek bezprzewodowych.
Czymś, czego branża audio zdaje się w ogóle nie dostrzegać, jest kiełkujący już problem wizerunkowy. Wielu producentów przekonuje nas, że ich sprzęt to symbol dobrego gustu i wysokiego statusu społecznego właściciela. Wszystko to zaczyna się sypać, gdy takie cudowne nauszniki znienacka odmówią współpracy, a miły pan w sklepie poinformuje nas, że nie da się ich naprawić, ale za to możemy kupić nowy, lepszy i jeszcze droższy model, który wszedł na rynek dwa tygodnie temu. A gdyby tak jeden na stu posiadaczy takich słuchawek nosił się z zamiarem kupna hi-endowych kolumn? Czy wybierze zestawy głośnikowe marki, którą w tym momencie doskonale sobie zapamięta? Wydaje się, że z punktu widzenia branży nie jest to wielki problem, bo w mniemaniu specjalistów od marketingu oba te światy praktycznie się nie zazębiają. Człowiek kupujący słuchawki bezprzewodowe i ten rozglądający się za kolumnami wartymi kilkadziesiąt tysięcy złotych to dwie różne osoby. I choć to tylko moje przypuszczenia, domyślam się, że zyski ze sprzedaży słuchawek i głośników z łącznością Bluetooth są tak duże, że każda firma operująca w tych dwóch obszarach może pogodzić się z utratą niewielkiej części klientów, którzy na to samo logo na hi-endowych kolumnach zareagują, mówiąc "nie, dziękuję, bo miałem kiedyś słuchawki tej marki i po dwóch latach padł w nich prawy kanał".
Rozwiązanie? Hmm... Najbardziej oczywistym wydaje się powrót do słuchawek przewodowych. Nie twierdzę, że każde nauszniki z kablem wytrzymają każdy test, zniosą każde obciążenie i wszystkich nas przeżyją, ale w porównaniu z ich pozbawionymi kabla odpowiednikami to inny świat, również pod względem jakości dźwięku. Przykładowo, wielu audiofilów do dziś używa Sennheiserów HD 600 kupionych piętnaście albo dwadzieścia lat temu. Obecnie znacznie lepsze HD 660 S kosztują 1749 zł, a więc mniej niż bezprzewodowe DALI iO 6, Bowers & Wilkins Px7 S2 albo Bang & Olufsen Beoplay HX. Sam mam w szufladzie nie tylko leciwe HD 600, ale także kupione kilkanaście lat temu Beyerdynamiki DT 990 PRO czy dwunastoletnie, nauszne Bowers & Wilkins P5. Co ciekawe, w tych ostatnich stosunkowo niedawno zepsuł się jeden przetwornik. Sądziłem, że to koniec, że te maleńkie nauszniki zostaną mi już tylko na pamiątkę, ale nie - w autoryzowanym serwisie nie było najmniejszego problemu z ich naprawą. Myślę, że wiele osób - w szczególności tych, które już wywiozły do punktu zbiórki elektrośmieci niejedne bezprzewodowe słuchawki - spokojnie mogłoby przesiąść się na słuchawki przewodowe. Problem leży jednak po drugiej stronie. Brak odpowiedniego gniazda w telefonie oznacza, że jesteśmy skazani na niewygodny rozgałęziacz albo adapter Bluetooth. No, chyba że zdecydujemy się na audiofilski odtwarzacz przenośny albo kieszonkowy przetwornik za wiele monet. Warto także wspomnieć o słuchawkach wyposażonych w fabryczny adapter Bluetooth, dzięki któremu mogą pracować w trybie bezprzewodowym, ale bez niego zamieniają się w klasyczne nauszniki łączone ze źródłem za pomocą kabla. Żadne z tych rozwiązań nie jest tak wygodne jak słuchawki, które nie potrzebują kabla, ale cóż, w życiu nie ma nic za darmo.
Co dalej? Prawdopodobnie nic. Większość osób kupujących słuchawki i głośniki bezprzewodowe będzie kierować się wyłącznie ceną, marką, funkcjonalnością albo rekomendacją anonimowych osób na stronach z opiniami konsumentów. Jeżeli komuś zepsuje się sprzęt firmy X, następnym razem wybierze produkt firmy Y. Tymczasem ten, komu zepsuło się urządzenie firmy Y, kupi odpowiednik firmy X. Testy? Okej, tutaj mam akurat coś do powiedzenia. Nie bawi ani nie cieszy mnie to, że komuś zepsuły się słuchawki, którym przyznaliśmy naszą rekomendację. Ponieważ sprawa wywołuje tyle emocji, postanowiliśmy wprowadzić nową zasadę dotyczącą testów słuchawek i głośników bezprzewodowych. Od tej pory każde takie urządzenie będzie w naszej redakcji poddawane testowi długodystansowemu. Oznacza to tyle, że recenzje będą pojawiały się od razu (inaczej publikowalibyśmy recenzje dopiero pod koniec sklepowego cyklu życia takiego produktu, a to już zakrawa na absurd), ale jednocześnie taki sprzęt będzie u nas minimum kilka miesięcy i po upływie tego okresu test zostanie opatrzony komentarzem z informacją, czy coś się zepsuło, czy zużyły się jakieś elementy wykończeniowe i tak dalej. Niestety nie jesteśmy w stanie poddać takiej próbie wszystkich dostępnych na rynku modeli, ale przynajmniej dokładniej sprawdzimy te, których recenzje będą widniały na naszej stronie długo po tym, jak znikną one ze sklepowych półek.
Jedynym realnym rozwiązaniem problemu może być jednak tylko zmiana modelu działalności, aby zamiast masowo klepać jednorazówki, producenci zaczęli wytwarzać długowieczny sprzęt, który można nie tylko naprawić, ale nawet ulepszyć lub zaktualizować - wymienić to, co się zestarzało, zostawiając to, co działa bez zarzutu. Chętnie zobaczyłbym taki zwrot akcji i będę szczerze kibicował każdej firmie, która się na to zdecyduje. Póki co jednak nikogo takiego na horyzoncie nie widzę. Manufaktury dostarczające audiofilom większe i droższe zabawki już dawno zrozumiały, że ich zachowanie względem klientów po tym, jak opuszczą sklep ze swoim wymarzonym sprzętem, jest niezwykle ważne. Wiele z nich wydłuża okres gwarancji, choć żadne przepisy nie nakładają na nie takiego obowiązku. Inne stawiają na urządzenia o konstrukcji modułowej lub częste aktualizacje oprogramowania, aby nawet posiadacz kilkuletniego streamera mógł cieszyć się nowymi funkcjami. Tymczasem w świecie sprzętu bezprzewodowego nawet możliwość kupna i montażu nowych poduszek czy obicia pałąka to wielka rzadkość, a działania proekologiczne ograniczają się na przykład do wprowadzenia biodegradowalnych opakowań albo stosowania materiałów pochodzących "częściowo" lub "w dużej mierze" z recyklingu. Nauszniki z drewna wyglądają fajnie, ale co z tego, jeśli w środku znajduje się dokładnie taka sama elektronika jak w każdym innym plastikowym syfie? Ja na razie się nie poddaję. Znalazłem serwis, który postanowił podjąć się naprawy felernych słuchawek i mam szczerą nadzieję, że uda się przywrócić je do życia, nawet jeśli nie będą już grały tak samo. A może uda nam się przerobić słuchawki bezprzewodowe na przewodowe? Z takiego obrotu spraw chyba najbardziej bym się ucieszył.
-
Romek
Jakiś czas temu w słuchawkach dokanałowych Sony WI-XB400 odkleił mi się gumowy kapturek, który jest naciągnięty na każdą słuchawkę. W działaniu to nie przeszkadzało, ale trochę irytowało, bo latało coś takiego na kablu. Oddałem słuchawki do autoryzowanego serwisu Sony, bo były jeszcze na gwarancji. Byłem przekonany, że wystarczy kropelka kleju między słuchawkę a kapturek i po sprawie. Po tygodniu dostałem pismo, że wada nie nadaję się do naprawy i zwrócą mi pieniądze. Chyba się okazało, że roboczo-godziny serwisanta były droższe niż koszt tych słuchawek :)
1 Lubię -
Kuba
W pełni potwierdzam, że warto kupić od pewnego sprzedawcy, najlepiej dystrybutora. Kilka lat temu złamał się zawias w moich bezprzewodowych Denonach. Większość sprzedawców pewnie by stwierdziła uszkodzenie mechaniczne i skończyła rozmowę. Tymczasem pracownik dystrybutora zapytany o możliwość naprawy na mój koszt przeprosił, powiedział że zawias po to jest metalowy żeby się nie łamał i zaproponował bezpłatną wymianę. Jak w ubiegłym roku kupowałem kolumny, to wiedziałem, że będą od nich.
2 Lubię -
Darek
Miałem słuchawki Bose QC700, kupione w polskiej sieci sklepów RTV. Po dwóch latach i jednym tygodniu podczas ładowania wyłączyły się. W serwisie diagnoza: padła płyta główna, nie ma części zamiennych, wyrzucamy do śmietnika. Od tego czasu postanowiłem sobie nie kupować od Bose nawet opaski na kabel, jeśli takową by sprzedawało. Dla mnie ten producent już nie istnieje. Jest więc prawdopodobnie więcej takich jak ja ludzi, którzy jednak pokażą śrdodkowy palec producentowi także w kwestii zakupu innych sprzętów z jego portfolio. Od tamtego czasu przesiadłem się na IEM od Final Audio Design na kabelku (B3) i na Audio Technica nauszne na kabelku (ATH-MSR7B). I wiecie co? Działają bez problemu! :) Co do smartfonów, to nadal są modele z gniazdem 3,5 mm choć trzeba iść na kompromisy. Ale dla mnie - możecie nie uwierzyć - to właśnie powód porzucenia wielkiego Apple na rzecz japońskiej konkurencji, która takie rozwiązanie posiada (a jeszcze kilka lat temu nie uwierzyłbym, że może do tego dojść). A co do elektrośmieci, to pełna zgoda, ale nie wiem czy słyszeliście o hektarach pól zapełnionych porzuconymi, nowo wyprodukowanymi chińskimi samochodami elektrycznymi? Tam to dopiero ekologia. Kasa rządzi światem, nie liczy się nic i nikt więcej i póki tak będzie nic się nie zmieni. A ludzie zaślepieni błyskotkami są (ze mną na czele, choć przeglądam powoli na oczy).
1 Lubię -
Lukee
W zalewie plastikowego badziewia wystarczy wybierać produkty porządnych firm. Do produktów takich firm jak Audio-technica, Beyerdynamic, czy starych modeli AKG można wciąż znaleźć części czy to u samego producenta czy w niezależnych sklepach. I jak widać nie trzeba szukać manufaktur i kupować sprzętu z trzema zerami.
0 Lubię
Komentarze (4)