Złota era formatu CD
- Kategoria: Felietony
- Tomasz Karasiński
Najmodniejszym rodzajem sprzętu audio w ostatnim czasie jest DAC - przetwornik działający jak zewnętrzna karta dźwiękowa do komputera. Niektórzy uważają, że rynek ten napędzili audiofile wierzący w to, że wyeliminowanie błędów odczytu płyty i zastąpienie tego procesu odczytem plików z pamięci lub dysku pozwoli poprawić jakość brzmienia takiego źródła. Tak, jasne. W ogólnym ujęciu rynku audiofile o niczym nie decydują, co udowodniła już spektakularna klapa formatu SACD. O popularności DAC-ów przesądziły inne względy - czysto praktyczne i ekonomiczne. Kiedy na setki płyt kompaktowych w kolekcji przypadało kilka lub kilkanaście albumów w postaci plików na dysku (które audiofile trzymali na przykład dlatego, że płyty z daną muzyką niezwykle ciężko było dostać), problemu nie było. Zaczął się jednak pojawiać, kiedy ilości albumów zapisanych na twardzielu zaczęły iść w dziesiątki i setki, a po jakimś czasie trzeba było przeznaczyć na nie oddzielny dysk, co wcale nie było rzadkością.
Wiadomo, że posiadacz takiej kolekcji będzie chciał jej słuchać, a jeśli tak się zdarzyło, że ma porządny wzmacniacz i kolumny - będzie chciał słuchać plików właśnie za ich pośrednictwem. Wytwórnie płytowe długo udawały, że nie widzą problemu. Najlepsza metoda - stwierdzić, że słuchanie muzyki z komputera to jakiś margines, że nie warto nawet zawracać sobie tym głowy. Sprawa zaczęła się komplikować, kiedy słuchanie muzyki w formie plików doprowadziło do spadku sprzedaży kompaktów w sklepach. Wkrótce rynek zaczął się sam regulować, a słuchanie muzyki z komputera przestało być jednoznaczne z piractwem. Możliwość ściągnięcia całego albumu za dolara zasadniczo załatwiła temat, nie wspominając o powstaniu darmowych serwisów streamingowych. Jak zwykle konkurencja (ta prawdziwa) przełożyła się na dobro klientów. Nie dość, że mamy teraz dostęp do muzyki prosto z sieci, to jeszcze ceny płyt spadają na łeb na szyję.
Pamiętam czasy, kiedy za pierwszą lepszą płytę CD trzeba było zapłacić 50-60 złotych, jeśli nie lepiej. Teraz standardowa cena to 19,99 zł, a zdarzają się jeszcze większe okazje. W dowolnym Empiku można znaleźć mnóstwo płyt w cenie średniej pizzy, na dodatek sklepy tego typu organizują łączone promocje, gdzie kompakty kupowane trójkami czy piątkami kosztują jeszcze mniej. I nie mówię o jakichś wykonawcach trzeciego sortu. Droższe są właściwie tylko nowości, bestsellery i płyty specyficznych wykonawców, którzy zawsze się cenili i nie zamierzają spuścić z tonu. Ale to jeszcze małe piwo. Wybierzcie się do jednego z wielkich sklepów elektronicznych, a zobaczycie całe kosze pełne płyt CD za 9,99 albo 4,99 zł. Trafiają się tam purchawy, których nikt nie chciałby używać nawet jako podkładek pod piwo, ale zdarzają się też prawdziwe perełki.
"The Songs of Distant Earth" Mike'a Oldfielda, "Fear of Fours" Lamba, "The Best Of" Nirvany czy płyta z największymi hitami Depeche Mode zremiksowanymi przez takich wykonawców, jak Unkle, Trentemøller, Röyksopp czy Eric Prydz. Nie wspominając już o klasyce, bo tu za piątaka możemy mieć niemal wszystko - "Requiem" Mozarta, "Planety" Holsta, a Chopina tyle, że można by nim spokojnie wyłożyć podłogę w kawalerce. Prawdopodobnie wyszłoby taniej, niż najpodlejsze "panele" z plastiku. Lepszych czasów na słuchanie płyt kompaktowych nie było! A wszystko wskazuje na to, że najlepsze jeszcze przed nami. Czekam na promocje, w których do kupienia będą całe pudła kompaktów za śmieszne pieniądze. Kto trzydzieści lat temu załapał się na szał wyprzedaży winyli, ten dziś może znów zacierać ręce.
Komentarze