Przepis na gwiazdę
- Kategoria: Felietony
- Małgorzata Karasińska
Recenzując kolejne płyty wykonawców, którzy osiągnęli komercyjny sukces natrafiam na powtarzające się w kółko schematy. Okazuje się, że wspólny mianownik sukcesu całkiem łatwo jest znaleźć. Na początek metoda na sławę w stylu vintage, skuteczna w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku. Jeśli jest się obywatelem najbardziej szczęśliwego państwa na świecie, płynącego miodem, mlekiem i krwią obywateli krajów Bliskiego Wschodu, należy czym prędzej zapisać swe pociechy do Klubu Myszki Miki. Ten niezwykle popularny program muzyczny dał światu przede wszystkim Britney Spears, która debiutowała wyginając się w szkolnym mundurku w utworze "Baby One More Time". Jego autorami byli szwedzcy hitopisarze - Rami Yacoub i Max Martin (Karl Martin Sandberg), którzy już wcześniej obdarzył nas wiekopomnymi dziełami Backstreet Boys. Okazało, że panowie naprawdę mają talent do tanich, chwytliwych melodii, dzięki czemu powstało również "Oops! I Did It Again", oraz wiele innych przebojów. Britney w szczycie popularności porzuciła szkolny mundurek na rzecz czerwonego lateksu. Nie był chyba zbyt wygodny, ponieważ stoczyła się na samo dno i od tamtej pory regularnie próbuje powrócić w wielkim stylu, zapominając, że śliczną dziewczynką z kucykami już raczej nie jest.
W parze z Britney, dosłownie i w przenośni, szedł Justin Timberlake. Przydzielono go do jednego z boysbandów, które wówczas były niezwykle popularne. Na szczęście Justin otrząsnął się z kiczowatego N'Sync i zaczął nagrywać swe solowe, nie najgorsze albumy. Przy okazji prowadzi dochodowy biznes, zajmuje się działalnością charytatywną, ma piękną żonę, a co najważniejsze - nie raczy nikogo żenującymi zdjęciami swych genitaliów. Jak widać, przy odrobinie rozumu można wybrnąć z tandety. A kto jeszcze zaczynał od uszu Myszki Miki? Christina Aguilera, która akurat głos ma jak dzwon, więc czepiać się jej nie będę oraz Ryan Gosling, najbardziej znana szczęka świata. Jej właściciel w filmie "Drive" miał mniej więcej tyle samo kwestii, co aktorzy filmów niemych. W rolę się chyba jednak wczuł, ponieważ wypuścił do sieci swoje solowe muzyczne nagranie "Put Me in the Car". Śpiewać każdy może, ale nie każdy powinien, a w tym przypadku tytuł mówi wszystko. My, Polacy mieliśmy swoje, niestety mniej prestiżowe programy - "5-10-15", "Teleranek" i "Tęczowy Music Box". Zostawiały one jednak chyba więcej oleju w głowie, ponieważ tam swoje pierwsze kroki stawiała między innymi Maria Sadowska, do której mam spory szacunek.
Drugim sposobem na pokazanie światu swojego geniuszu jest udział w programie typu Talent Show. "X-Factor" i "Idol" wiodły prym w tej dziedzinie. Tu mamy przede wszystkim Kelly Clarkson i wspaniałe One Direction! Zwyciężczyni programu "American Idol" specjalnie wybrała się do Szwecji, aby współpracować z wyżej wspomnianym już Maxem Martinem, zaś brytyjsko-irlandzkiemu boysbandowi z twórczą pomocą przyszła druga połówka szwedzkiego duetu - Rami Yacoub. Tak narodził się hit "What Makes You Beautiful", za który zebrali nagrodę MTV Video Music Awards. Ostatnim dokonaniem tej grupy jest cover piosenki Blondie z 1979 roku - "One way or another". Chwilowo utwór ten jest absolutnie wszędzie, więc chyba nie trzeba go nikomu przedstawiać.
Zdaje się jednak, że format programów telewizyjnych powoli się ludziom przejada, więc ostatnią deską ratunku dla wschodzących gwiazdek zostaje YouTube. Oto narodził się Justin Bieber - chłopiec znikąd, który talent i dobre maniery postanowił pozostawić w swej kanadyjskiej chatce. O nim było już tutaj, nie będę więc się powtarzać. Warto jednak wspomnieć, kto jest autorem singla "Beauty and a Beat" z ostatniej bieberowej płyty (na którym udziela się inny temat rzeka - Nicki Minaj)? Całkiem przypadkiem jest nim Max Martin. Jakiż z niego artystycznie płodny człowiek!
Ostatnim sposobem, niestety tylko dla wybranych, jest bycie artystą na zamówienie. Należy znaleźć niszę na rynku, ukraść wizerunek niegdyś kochanej wielkiej gwiazdy, obwieścić swoją córkę jej nowym wcieleniem i voilà! Pewnie wiecie już o kim mowa. Lana Del Rey od początku do końca została stworzona przez dobrych marketingowców, a sprzedaż jej osoby nie różni się niczym od wciskania ludziom nowego proszku do prania. W tej dziewczynie jest tyle samo sztuczności, co w swetrach sieciówki, którą reklamuje. Lista fałszerstw w jej przypadku jest całkiem długa. Począwszy od pseudonimu artystycznego, poprzez inspiracje (gdzie w tej banalności i tekstach typu "Będę kochała Cię do końca świata / Będę kochała Cię milion lat / Obiecaj, że będziesz pamiętał żeś mój / Och Skarbie" jest natchnienie twórczością Kurta Cobaina?!), a na ustach i paznokciach kończąc. Sama w jednej z piosenek śpiewa "Pieniądze są hymnem sukcesu". To chyba najlepiej podsumowuje postać tej zmanierowanej osóbki.
Kiedyś wydawało mi się, że aby nagrać sprzedającą się płytę należy mieć niewiarygodny talent, inteligencję i konkretną wizję swojej muzyki. Dziś wiem, że jest zupełnie odwrotnie. Dla wszystkich marzących o wielkiej karierze muzycznej dobra informacja - bilet na prom do Szwecji to jedynie kilkaset złotych. Czymże jest ta skromna kwota wobec spełnionych marzeń o sukcesie?
Komentarze